Geoblog.pl    louis    Podróże    Chile - Valparaiso    Chile - Valparaiso-2 (ostatni)
Zwiń mapę
2018
06
lis

Chile - Valparaiso-2 (ostatni)

 
Chile
Chile, Valparaíso
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
No tak, ale za to na wyprawy motorówką z redy Valparaiso do centrum tego miasta stać mnie już było, a jakże! Tutaj bowiem już wyczynowym sportowcem być nie trzeba (ot, wystarczy jedynie… mocna głowa na przetrzymanie częstych „knajpianych maratonów”, i tyle), aby dać radę wspiąć się na któreś z… - uwaga!!! – aż pięćdziesięciu wzgórz, na których to wspaniałe miasto się rozlokowało.
Wyobrażacie więc sobie, jak bardzo powierzchnia tego miasta jest „pofalowana” i jak dużo z tej przyczyny jest tutaj małych dolinek, kotlinek i wąwozów..? A one wszystkie są przecież zajęte ścisłą miejską zabudową! Krótko mówiąc, to miasto absolutnie zasługuje na swą wspaniałą nazwę Rajskiej Doliny, nie dziwota więc, że w roku 2003 kilka jego dzielnic zostało wpisanych na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Bo trzeba je po prostu na własne oczy zobaczyć, aby z tym faktem w pełni się zgodzić.
Zaś moim osobistym skromnym zdaniem, piękniejszego miasta w całej Południowej Ameryce po prostu nie ma. Owszem, konkurować z nim może i Buenos Aires, i Caracas, i peruwiańska Lima, i przede wszystkim Rio de Janeiro, ale to jednak nie jest to. One mogą pokonać Valparaiso pod wieloma innym względami, jednakże w dziedzinie piękna typowo miejskiej architektury, to się nawet zbliżyć do niego nie są w stanie. W tym nie mają absolutnie żadnych szans.
Ot, po prostu, zabudowa Valparaiso jest wręcz PRZECUDOWNA, więc jeżeli komuś z was takowe pejzaże są sercu bliskie, to stanowczo wizytę w tym mieście polecam. Nawet pomimo faktu, że w labiryncie tutejszych uliczek szalenie łatwo się pogubić. I pomyśleć, że ta wspaniała miejska zabudowa została już wielokrotnie w historii bardzo ciężko przez los doświadczona, kiedy to pustoszyły ją nie tylko częste w tym rejonie silne trzęsienia ziemi, ale i nawet… niszczycielskie bombardowanie przez hiszpańskie okręty podczas wojny hiszpańsko-peruwiańskiej w roku 1866.
W powyższym akapicie wspomniałem o labiryncie tutejszych uliczek. Tak, istotnie w nich się całkowicie pogubić można. Tutaj bowiem, jak już się raz w jakiś kwartalik miasta wejdzie, to potem można po nim już tylko krążyć i krążyć, aby w ogóle jakieś wyjście z tej plątaniny znaleźć, a i nawet to rzadko kiedy się udaje bez pomocy zapytanych o drogę tubylców!
Krótko mówiąc, ja osobiście byłem tym miastem po prostu oczarowany. I to nawet w najwyższym z najwyższych stopniu. Nie tylko wtedy zresztą, w Grudniu 2008 roku, bo przecież wcześniej bywałem już tutaj kilkukrotnie, ale wtedy nie miałem jednak z braku wystarczającej ilości czasu okazji aż tak dokładnie Rajskiej Doliny przewędrować jak tym razem – toteż właśnie w tym rozdziale aż tak bardzo się tym wszystkim zachwycam.
A zresztą, już następnych rozdziałów (z tych czasów wcześniejszych) o tym porcie tworzyć nie będę, na tym jednym niniejszym poprzestając, albowiem mimo moich kilku tutaj wizyt żadna szczególnego rodzaju przygoda mi się nie przydarzyła. No, może za wyjątkiem bycia świadkiem interwencji miejscowej Policji podczas niewielkiej „zadymy” (ach, skąd my to znamy, no nie?) pomiędzy piłkarskimi kibicami po meczu jakiegoś tutejszego klubu z którymś z sąsiadów „zza miedzy” - z Viña del Mar lub z Quintero - w Marcu 1983 roku, ale akurat to wydarzenie oczywiście zupełnie się do jakiegokolwiek szerszego opisu nie nadaje, to jasne. No bo… gdybym jeszcze ja osobiście brał w tej bijatyce udział, to rzecz jasna warte byłoby to swojej (i to bardzo dokładnej!) wzmianki, jednakże… jako widz..? Eee taaam. Mało ekscytujące.
Acha, przypomniałem sobie właśnie – był tu przecież we wspomnianym powyżej Marcu 1983 roku jeszcze jeden drobny epizodzik, o którym godziłoby się coś napisać. Otóż, polski statek, na którym wówczas Valparaiso po raz pierwszy w swoim żywocie odwiedziłem, był pierwszym statkiem handlowym spoza niegdysiejszej europejskiej tzw. „żelaznej kurtyny” (czyli z kraju socjalistycznego, akurat to jeszcze dobrze pamiętacie, prawda?), który wreszcie od dłuższego czasu do Chile zawinął, od kiedy ten nasz „jedynie słuszny blok Demoludów” zerwał z tym krajem wszelkie kontakty z powodu dokonanego tu przed ponad dziesięcioma laty słynnego przewrotu.
Pamiętacie jeszcze nazwiska: Pinochet, Salvadore Allende, Pablo Neruda czy Victor Jara z tamtego okresu..? Tak, właśnie o to historyczne wydarzenie wówczas chodziło. Pozwólcie jednak, iż ja jakimikolwiek komentarzami zajmować się nie będę. Ani słówka…
Powracajmy do tematu… Cóż to więc był za epizod..? Otóż, w związku z tym historycznym zawinięciem naszego statku do Chile po tak długiej nieobecności kogokolwiek „z naszych socjalistycznych stron” (czy też raczej „stran”, wiadomo), przybyła do nas liczna ekipa tutejszej telewizji (która zresztą pofatygowała się do nas aż z samego Santiago!), robiąc o nas po prostu jakiś reportaż.
Co i rusz więc jakiś redaktor w celu przeprowadzenia wywiadu przed kamerą kogoś z załogi zaczepiał, napotykając przy tym rzecz jasna spore trudności, jako że… któż z nas chciałby wtedy za to podpaść naszym polskim władzom, jeśli by na coś podobnego się poważył..? Przypominam wam bowiem jeszcze raz – był to Marzec 1983 roku…
A to, co powyżej napisałem, wcale nie jest gołosłowne, moi drodzy, albowiem znalazło się jednak wówczas trzech członków naszej załogi, którzy na taki krok się w końcu zdecydowali, takowego wywiadu lokalnej telewizji udzielając (o czym była mowa, to niestety nie wiem, mnie przy tym wtedy nie było), ale potem – już po naszym powrocie do kraju – byli oni OCZYWIŚCIE zawezwani do „odpowiednich czynników” na… „odpowiednie prostowanko”, po czym jeden z nich został wtedy z naszej firmy wywalony. Żadnych szczegółów tego faktu jednak nie znam, ale i nawet… znać ich nie chcę. Ot, było minęło… Tfu!
Wtedy swoistego rodzaju ciekawostką było również i to, że ta telewizyjna ekipa, przy okazji swojej u nas wizyty, rozdała nam na pamiątkę kilka niewielkich monet (ich nominału już niestety nie pamiętam), wybitych w tym kraju z okazji… dziesięciolecia zrzucenia z siebie „jarzma komunizmu” (tak tak - moi drodzy - to wcale nie żart). Na ich awersie widniały dwie skute razem kajdanami (uwaga, nie kajdankami – to były łańcuchy) ręce, które to okowy w jednym miejscu już pękały, więc wymowa tejże symboliki była aż nader wyraźna, nieprawdaż..?
No cóż, w naszej ówczesnej polskiej politycznej rzeczywistości taka tematyka tej pamiątkowej monety była rzecz jasna dla „racji stanu” iście rewolucyjna, toteż każdy z nas doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czym może grozić ewentualne jej posiadanie w wypadku, kiedy ktoś „usłużny” ze statku taką osobę do wspomnianych powyżej „odpowiednich czynników” później w Polsce zadenuncjuje.
Tak, bo przecież tajemnicą Poliszynela w całej naszej ówczesnej flocie było to, że od takich kapusiów, pogardliwie nazywanymi wówczas „gumowymi uszami”, aż się roiło – ot, takie to już były tamte czasy, niechaj więc czytająca niniejsze słowa młodzież temu się zbytnio nie dziwuje.
Mimo tego jednakże kilka spragnionych takowych pamiątek rąk w kierunku tych redaktorów się wyciągnęło, niektórzy z załogantów wzbogacili się zatem o bardzo specyficznej natury „rewolucyjny gadżet”, który w obecnych czasach – jak podejrzewam – może mieć całkiem znaczącą wartość. Mnie osobiście takiej monety zdobyć się niestety nie udało, więc tej „niesłusznej pamiątki” z ówczesnego Chile nie posiadam, ale chociaż miałem sposobność dokładnie się jej wtedy przyjrzeć. Ot, dobre i to, bo przynajmniej mam teraz możliwość wam o tym zakomunikować. Ciekawe zresztą czy są one teraz gdzieś w Polsce dostępne do ich obejrzenia – może w jakimś muzeum..?
Powracajmy jednak do Grudnia roku 2008, dobrze..? Na którejś z poprzednich stron wspomniałem, iż Valparaiso położone jest na aż około pięćdziesięciu wzgórzach (a Rzym tylko na siedmiu, o!). Potem zwracałem waszą łaskawą uwagę na fakt, że z tego powodu powierzchnia miasta jest mocno „pofalowana” – pamiętacie, prawda..? Dodam więc teraz jeszcze i tę informację, że przy aż tak wielkiej ilości tych wzniesień, a jednocześnie zaledwie średniej wielkości tego miasta (Valparaiso liczy sobie bowiem tylko około 230 tysięcy stałych mieszkańców – ot, dla przykładu, to taki nasz Radom lub Sosnowiec) topografia miejskiego terenu jest rzeczywiście wręcz „zabójcza”.
Tak, bo przecież odległości pomiędzy poszczególnymi dzielnicami są w sumie - licząc oczywiście w linii prostej - niezbyt duże, ale żeby się między nimi przemieszczać, to jednak… nieźle się trzeba napocić, aby jakąś wyprawę lub przechadzkę, na przykład „ze swego domu do Cioci w odwiedziny i z powrotem”, kondycyjnie wytrzymać i wciąż jeszcze w tej dobrej fizycznie formie pozostawać, no nie..? No pewnie, że tak – a komukolwiek z was, kto przemierzył choć raz w swoim życiu tatrzański szlak Czerwonych Wierzchów, już z całą pewnością opisywać tego nie muszę.
Wyobraźcie sobie zatem, że w Valparaiso właśnie tak to wygląda, dokładnie tak – chcesz się dokądś piechotą wybrać, to niestety musisz się od razu liczyć z tym, że najpierw czeka cię męcząca wspinaczka na jakoweś wzgórze, potem zejście z niego w dół, by po chwili znowu piąć się w pocie czoła pod górę po to, aby zaraz potem jeszcze kolejny raz „z górki na pazurki” i… „apiać” w górę…
O, i tak aż do samego celu, dobrze zatem, jeśli ta Ciocia nazbyt daleko nie mieszka, no nie..? Bo w przeciwnym razie czeka cię naprawdę niezła wycieczka. Oj tak, to miasto z całą pewnością nie jest… dla tłuścioszków. Ot, co…
Ha, ja na szczęście do nich nie należę (no, przynajmniej było tak w roku 2008, bo obecnie bywa z tym niestety już „różnie”, grrr….) zatem przemierzanie wzdłuż i wszerz labiryntu tutejszych uliczek aż takich trudności mi nie nastręczało, a poza tym można tu przecież skorzystać z tzw. ascensores, czyli naziemnych kolejek – podobnych zresztą do tych z Zakopca, które wspinają się na Gubałówkę – z tym że te chilijskie są oczywiście dużo starsze i o wiele krótsze. Ot, bo to w większości są po prostu pojedyncze wagoniki, którymi przejazd jest tani jak przysłowiowy barszcz, a które na szczęście docierają na wiele ze wspomnianych wzgórz, bowiem ich linii jest tu w sumie około dwadzieścia.
Ich budowę rozpoczynano tutaj już w roku 1883 (czyli Wielka Sprawa, to trzeba przyznać! Czapki z głów!), zatem ta sieć połączeń jest dzisiaj już bardzo cennym zabytkiem. I choć bez zarzutu nie działa (no niestety, ale częste awarie tego sprzętu są tu codziennością), to jednak wciąż jest dla tutejszych mieszkańców niezwykle użyteczna – ba, niezbędna nawet. Miejmy więc nadzieję, że obsługiwać ona będzie lokalną komunikację jeszcze długie lata, no chyba że któregoś dnia ponownie nawiedzi to miejsce jakieś kolejne niszczycielskie trzęsienie ziemi, ale…
Tfu, tfu, tfu..! Puk, puk, puk..! Odpluńmy na cztery strony świata i odpukajmy w niemalowane drewno, aby przenigdy aż tak przerażający dzień nie nastąpił. Valparaiso jest bowiem miastem na wskroś przecudownym i zawsze życzyć trzeba mu jak najlepiej. A zresztą co tu dużo gadać – kto tutaj kiedykolwiek zawitał lub choćby jedynie widział jakieś dotyczące tego miasta telewizyjne migawki, to doskonale wie, że w Rajskiej Dolinie bezsprzecznie można się zakochać. I to z wzajemnością, albowiem tutejsi mieszkańcy są ludźmi nad wyraz życzliwymi i każdemu przybyszowi przychylnymi…

No tak, ale niestety czas już stąd wyjeżdżać. Ruszajmy więc w dalszą drogę…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020