NOUMEA - Nowa Kaledonia - Czerwiec 1985
Tak właściwie, w tytule nie powinienem w rubryce "kraj" zamieszczać nazwy Nowa Kaledonia, ale - zgodnie z faktami - Francja. Nie jest to bowiem suwerenne państwo, jest to tzw. Departament Zamorski Francji, a zatem, chcąc być w zgodzie z rzeczywistością właśnie tak powinienem napisać; Francja. Ale jednak - z uwagi na znaczne oddalenie tej wyspy od swojej Metropolii - jest to de facto zupełnie inny świat niźli ten europejski. Ma swoje własne, bardzo specyficzne klimaty (oczywiście nie tylko z punktu widzenia meteorologii), swój własny, całkiem odmienny od francuskiego styl życia - a przede wszystkim, tutejsi obywatele (w większości Kanakowie) są zupełnie inni niż mieszkańcy Europy. Tak więc, niechaj będzie Nowa Kaledonia i już. Bo co nam szkodzi..?
Nie będę się wdawał w żadne szczegółowe opisy miasta, stolicy tej wyspy zresztą, bowiem zaznaczałem już, że przewodnika turystycznego pisać nie zamierzam (a poza tym, nawet niewiele stamtąd pamiętam). Ktoś zainteresowany i tak znajdzie odpowiednie informacje na ten temat, napiszę więc jedynie parę zdań o tym, jak dane nam było tutaj spędzać wolny czas. Raj, istny raj na ziemi..! Bo to był właśnie taki port, który najbardziej spełniał nasze, czyli marynarzy, oczekiwania na pewien "oddech" w długiej podróży. I był, tak bardzo dla nas pożądanym miejscem, gdzie można się było naprawdę zrelaksować i odpocząć po pracy – zwłaszcza, że stało się tu zazwyczaj około 3 do 4 dni. Tak więc, czas był niemalże na wszystko… I właśnie tylko o tym zamierzam pokrótce napisać…
Byłem w tym porcie sześć razy, a także jeden raz w "przylepionym" niemalże do Noumei małym porciku o nazwie Doniambo - a zatem, mogę chyba z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że to, co napisałem powyżej, jak najbardziej ma się do rzeczywistości, bowiem za każdym razem, bez wyjątku, było tutaj nieomal tak samo. (Ciekawe zresztą, jak może wyglądać to miejsce teraz, czyli te „…dzieści” lat później od mojej ostatniej tutaj wizyty. Och, chciałoby się tu jeszcze kiedyś zabłądzić, oj chciałoby się..!) Noumea była dla nas ZAWSZE miejscem, w którym mogliśmy się w pełni zrelaksować (niektórzy tego nie potrafili nigdy, ale to już jest zupełnie "inną parą kaloszy") i poczuć się jak podróżnicy na końcu świata.
Wszak, w istocie, jest to prawdziwy kraniec świata. Nowa Kaledonia bowiem ma bardzo ciekawe geograficzne położenie - leży w odległości około 1500 kilometrów na wschód od Australii, około 2000 kilometrów na północ od Nowej Zelandii, tyleż samo na południowy-wschód od Nowej Gwinei, natomiast od strony północnej oraz wschodniej ma dookoła siebie (również w dość znacznych odległościach) cały wianuszek licznych wysp i archipelagów - z Wyspami Solomona, Vanuatu i Fidżi na czele. Miejscowy klimat natomiast jest jakby żywcem wyjęty z opowieści o Raju, a tutejsza roślinność to prawdziwy wspaniały ogród - w dodatku jeden z najbogatszych na naszym globie. Jednocześnie tutejsze lasy są niemalże całkowicie pozbawione groźnych dla człowieka zwierząt, nie ma jadowitych węży, jaszczurek czy owadów, przynajmniej w takiej ilości, która mogłaby skutecznie odstraszyć przybyszów.
Przeciwnie. Jest to jedno z najbardziej atrakcyjnych turystycznie i wczasowo miejsc na świecie - nie tylko na Pacyfiku zresztą - i to nawet pomimo dość wysokich, niestety, cen (dosłownie na wszystko). Ale, wiadomo - transport czegokolwiek "na sam kraniec świata" musi przecież kosztować i to słono, zaś miejscowi mieszkańcy nie są społeczeństwem zbytnio „rozwiniętym przemysłowo”. Tak więc sprowadzać tutaj trzeba niemalże wszystko. Od maszyn i pojazdów aż po takie drobiazgi jak papier toaletowy czy guziki. Jak łatwo się więc domyślić, również i my byliśmy jednym z tych wielu dostawców dla tej wyspy i oczywiście zjawialiśmy się tutaj z całą gamą gotowych wyrobów załadowanych w Europie, głównie we Francji.
Przywoziło się tutaj za każdym razem tysiące ton najprzeróżniejszych towarów, była to rzecz jasna głównie drobnica, jej wyładunek zaś zawsze zajmował te co najmniej dwa, trzy dni. Tak więc, jak już wspomniałem, po pracy ruszało się "w miasto". A było po co… Przede wszystkim - plaże… Czyste, zadbane i wprost przepełnione całym szeregiem znajdujących się tuż przy nich małych lokali - barów i knajpek, w których wypicie piwa było prawdziwą rajską rozkoszą. Dosłownie wychodziło się na moment wprost z ciepłej morskiej wody, kupowało się buteleczkę chłodnego lub zimnego napoju i przysiadało się z nim na gorącym piasku lub gdzieś pod palmą, sącząc go nieśpiesznie, powolutku, aż do czasu następnej kąpieli. Czyż więc nie był to prawdziwy raj..? I czy nie mogłoby tak być w każdym porcie..?
Eeech, wiem, że człowiek by za dużo chciał, ale dobre i to, iż w ogóle jeszcze takie porty w świecie istnieją, bo we współczesnej Żegludze jest to już jedynie prawdziwą rzadkością. To znaczy, one istnieją - bo akurat tutaj, w Noumei, jak podejrzewam niewiele się pod tym względem zmieniło – jednakże nasze marynarskie życie uległo całkowitemu wywróceniu „do góry dnem” i gdyby nawet dane mi było pojawić się tu znowu, to i tak nie byłoby najmniejszych szans, ażeby z tych rajskich atrakcji skorzystać. Teraz bowiem "wyrzuca się” w pośpiechu trochę kontenerów (trwa to co najwyżej kilkanaście godzin) i natychmiast wyrusza się w dalszą drogę. Marynarze nie mają zatem wielkich szans, nie tylko na taki relaks, ale nawet i na zwykły krótki spacer do telefonu – nawet i na to nierzadko czasu nie ma, a co dopiero mówić o całodziennym (tak, tak – bo tak wówczas tu bywało..!) byczeniu się na plaży, zwiedzaniu miasta czy spacerach.
Ot, wolne żarty..! Wszak komu dzisiaj we współczesnym świecie zależałoby na tym, aby marynarze mieli możliwość odpoczynku w jakimkolwiek porcie..? Po co..? A niech "liżą sobie lizaka przez szybkę" i tyle..! Liczą się przecież jedynie terminy i pośpiech, prawda..? "Time is money"… Eeeech, łza się w oku kręci… No to chociaż powspominajmy, bo naprawdę jest co… Bo przynajmniej tego żaden z Armatorów nie jest nam już w stanie odebrać…
Plaże były wspaniałe, ale rzadko kiedy "złote" (takich tutaj było jak "na lekarstwo"), większość z nich pokryta była piaskiem o odcieniu szarawym, szaro-czerwonawym lub nawet i czarnym (!) - bo wiadomo, wielowiekowa działalność wulkaniczna w tym rejonie musiała przecież zrobić swoje, a ślady tego są tu widoczne niemalże na każdym kroku, co zresztą w niczym nie przeszkadza, bowiem dookoła jest całkowicie czysto, jedynie te kolory sprawiają przeciwne wrażenie. Natomiast kąpiel w takich warunkach jest w istocie wyjątkową atrakcją i mimo wszystko przedziwnym przeżyciem. Bo czy kiedykolwiek kąpał się ktoś z was… w smole..? A właśnie takie ma się tutaj odczucie, bowiem już z chwilą wchodzenia do wody stopy i łydki całkowicie znikają z pola widzenia. Czarno. Czarno, ale i czysto, a to najważniejsze...
No cóż, ale - tak prawdę mówiąc – należałoby teraz zadać pytanie; "a o czym tak właściwie traktuje ten rozdział"? No bo chyba nie sensu stricte o Noumei, prawda..? Przecież nic szczególnego się tutaj nie zdarzyło, żadnych przygód i spektakularnych wydarzeń, o których można by coś ciekawego napisać nie było, czyż nie..? A jednak, czy może czasem tak nie jest lepiej..? Spokój, spokój i jeszcze raz spokój. Czy tak nie mogłoby być zawsze? Czy są jeszcze gdzieś takie miejsca na naszym świecie? Może i są, ale już nie dla nas, marynarzy… A przygody..? A pal je licho..! A któżby teraz marzył o przygodach..? Jest absolutnie lepiej jak ich w ogóle nie ma..! I tak właśnie było tutaj, w Noumei… Bo w razie potrzeby można było sobie samemu taką przygodę "wyprodukować", czyli… po prostu kupić sobie piwo, usiąść z nim pod palmami lub na plaży i spędzić przemiłą letnią upalną noc (tak, tak - bywaliśmy tu również i nocami!) pod Krzyżem Południa. I czy to właśnie nie jest najpiękniejszą przygodą jaką tylko można sobie wymarzyć..? Jak to dobrze, że jest chociaż co powspominać…
No dobrze, zgoda, rozdział był nudny i pozbawiony opisów godnych uwagi wydarzeń, ale proszę mi ten "przerywnik" wybaczyć, albowiem chwilka refleksji potrzebna jest czasami chyba każdemu człowiekowi, prawda..? Jak to dobrze zresztą, iż było mi w ogóle kiedykolwiek dane w moim życiu spotkać na swojej drodze takie miejsce (i to kilkakrotnie), mam bowiem chociaż możliwość porównania tegoż portu z innymi, które odwiedzałem - mogę więc na tej podstawie stwierdzić, że to co dzieje się obecnie w Światowej Żegludze, to jedno wielkie "wylewanie dziecka z kąpielą"..! Tak, niestety…
A szkoda, bowiem kiedyś zawód Marynarza był naprawdę zawodem bardzo ciekawym, choćby i tylko z powyżej opisanych przyczyn – czyli, możliwości napotkania takich właśnie "relaksujących" miejsc - ale dzisiaj jest to tylko nudną i szalenie ciężką pracą, prawdziwą orką, zupełnie pozbawioną romantyki a i nawet najmniejszych chociaż nadziei na poprawę. Czy można się zatem dziwić, iż europejska młodzież (niemalże ze wszystkich tutejszych krajów) zupełnie nie garnie się do tego zawodu..? A takie wręcz "historycznie i tradycyjnie morskie" nacje jak Anglicy, Francuzi, Holendrzy czy Skandynawowie dawno już zostały zastąpione na statkach przez narody azjatyckie, głównie przez Filipińczyków, Hindusów i Chińczyków.
No cóż, stanie się tak niedługo również i z Polakami (zresztą, to już się zaczyna dziać), kiedy wyparci zostaniemy z morza przez dalekowschodnie narody. Ale, może to i lepiej..? Bowiem my (ludzie tuż przed, lub też już po pięćdziesiątce), jakoś jeszcze swoje ostatnie latka do emerytury "dopływamy", ale młodzi..? Jak długo wszakże można się karmić jedynie wspomnieniami..?! Któryż to z młodych, ambitnych i dynamicznych ludzi pogodzi się dzisiaj z perspektywą takiej pracy, której natura polegać będzie jedynie na permanentnym zamknięciu w „stalowym naczyniu" przez dosłownie cały czas trwania kontraktów (zazwyczaj wielomiesięcznych), bez absolutnie najmniejszych szans na napotkanie na swej drodze (choćby i tylko raz w życiu – tak, tak!) takiego miejsca, które powyżej opisałem..?! To już jest ABSOLUTNIE i niestety NIEODWOŁALNIE jedynie naszą przeszłością..! I to już NIGDY, PRZENIGDY nie powróci…
Pozostaje jeszcze, co najwyżej, aspekt finansowy, ale taka "zachęta" zamiany normalności swojego życia na dobrowolne i pełne stresów więzienie, jak widać, młodych ludzi jednak nie za bardzo przekonuje. W wysokorozwiniętych krajach (a także i w Polsce) wszelkiego typu Szkoły Morskie omijane są przez młodzież "szerokim łukiem" i prawdę mówiąc zupełnie się temu dziwić nie należy. Bowiem, wspomniany powyżej wymiar finansowy jest li tylko legendą, którą nie wiedzieć dlaczego, ktoś ciągle i uparcie ożywia, a przecież totalne pustki na korytarzach tak wielkich oraz sławnych morskich Uczelni jak Szkoła Morska w Greenwich pod Londynem czy też Szkoła w Bremerhaven w Niemczech są tego najlepszym dowodem. Ja zaś osobiście już zbyt długo "siedzę" w tym naszym "morskim biznesie", żeby w takie legendy lub w te "zachęty" uwierzyć… Pozostają zatem wspomnienia, którymi zresztą z wielką chęcią się z każdym podzielę…
No tak, chyba nieco "przegiąłem", co..? Ale tak mi się jakoś… pomarzyło… Rzecz jasna, żadne słowa nie będą w stanie w pełni oddać tej atmosfery, którą się wówczas, tam w Noumei, wyczuwało. Na aż tak skomplikowane "wyczyny" literackie to mnie nie stać, ale i tak mam nadzieję, że w pewnym stopniu, choćby i nawet najmniejszym, udało mi się jednak jakoś "przemycić" ten utracony dziś już dla nas "klimat" i osoba czytająca te słowa będzie w stanie, no choć częściowo zrozumieć, co tak naprawdę w naszym marynarskim życiu się odmieniło. Ot, żal i tyle…
Takie wspomnienia mam oczywiście nie tylko z tego jedynego portu, podobne atrakcje spotykało się również i gdzie indziej - w Papeete na Tahiti, na Wyspach Solomona, w Papui, czy też w niektórych krajach Ameryki Południowej i Afryki, jednakże tam, oprócz samych możliwości relaksu i odprężenia zaistniały także pewne zdarzenia i przygody, które będę się starał jakoś opisywać, toteż zajmę się tym później i z pewnością niejeden jeszcze raz na "złote" plaże powrócimy. Na wszystko przyjdzie czas…
A teraz zmieńmy już wreszcie ten nasz "cukierkowy" klimat i powróćmy do bardziej przyziemnej atmosfery. Wybijmy się nieco z tego rozmarzenia… W tym celu zatem, cofnijmy się o te kilka lat i przenieśmy się z Pacyfiku na Północne Wybrzeże Afryki, do Libii. Ot, ponieważ ostatnie kilkadziesiąt zdań poświęcone było przyjemnościom i niemalże rajskim rozkoszom, to teraz - tak dla "przeciwwagi" - zaglądnijmy w jedno z najbardziej ponurych (wówczas) miejsc na całym świecie…
louis