Geoblog.pl    louis    Podróże    Tajwan - Kaohsiung    Tajwan - Kaohsiung
Zwiń mapę
2018
25
lis

Tajwan - Kaohsiung

 
Taiwan
Taiwan, Kaohsiung
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
KAOHSIUNG - Tajwan - Wrzesień 2002

A zatem, jesteśmy na Tajwanie. Zapytacie też zapewne, dlaczego w tytule niniejszego rozdziału napisałem właśnie „Tajwan”, skoro podobno „pełnym sercem i całym swym jestestwem i jaźnią” popieram roszczenia Chin wobec tego terytorium, tak więc de facto powinienem w miejscu przeznaczonym na nazwę państwa napisać „Chiny”..? No przecież odpowiednią „lojalkę” podpisywaliśmy, no nie? Jak więc to w końcu jest..? Pozwalam sobie na nieliczenie się z OFICJALNYMI deklaracjami swego Pracodawcy i Armatora, którego tu reprezentuję..? Eeech, ładnie to tak..?
Moi drodzy, koniec żartów – odsuwamy więc na bok ów sarkazm i ironię, bowiem w istocie nie jest to raczej tematem do bezkarnego dworowania sobie, jak również do nadmiernego nad nim deliberowania. Muszę jednakże jednocześnie wyjaśnić, że napisałem nazwę tegoż kraju jako Tajwan całkowicie świadomie, z pełną odpowiedzialnością – bo przecież nas interesuje tylko i wyłącznie stan faktyczny, nie zaś „jakieś tam” bardziej lub mniej wydumane polityczne zaszłości i aktualne roszczenia czy też historyczne zawirowania. Bo my wciągaliśmy tu na nasz maszt nie flagę Chin, ale właśnie Tajwanu, który zresztą przez społeczność międzynarodową oraz zdecydowaną większość krajów świata jest uznawany jako państwo w pełni suwerenne – i tyle. Koniec tematu więc… I „palców między drzwi” już więcej nie wtykamy…
Ale, skoro już tej bardzo drażliwej kwestii dotknąłem, to może jednak pokuszę się o napisanie kilku zdań na temat historii tejże wyspy, zgoda? Wszak akurat o tym naprawdę warto czegoś się dowiedzieć, chociaż – jak podejrzewam – i tak w pełni owej skomplikowanej sytuacji nie zrozumiemy, a już tym bardziej dotyczących niej niuansów. Bo tak po prawdzie, tego to już chyba nawet i sami Chińczycy pojąć nie potrafią – tak bardzo to bowiem jest już obecnie pogmatwane i zawiłe. Niegdysiejszy i aktualny status Wyspy, polityczne uwarunkowania, wzajemne stosunki, itd. – ufff, tyle w tym komplikacji, że naprawdę nie nam nic w tej kwestii rozstrzygać. Bo my możemy sobie tylko trochę na ten temat poczytać, prawda..? Zatem, czytajmy… Z tym, że właśnie z podanych powyżej powodów poniższa notka będzie jak najbardziej skrócona – jedynie do tych fragmentów, które w istocie są dla przeciętnego przybysza z zewnątrz jednak zrozumiałe, a co za tym idzie, warte uwagi, jak i godne zapamiętania…
Dlatego też pozwólcie, że we wcześniejszą historię Tajwanu wgłębiać się nie będziemy, poprzestając jedynie na czasach najnowszych – począwszy dopiero od roku 1895. Dlaczego..? Otóż dlatego, że całe wcześniejsze dzieje tej wyspy były w istocie nierozerwalnie związane z Chinami Kontynentalnymi, była ona ich integralną częścią – a zatem, gdybym chciał się jakoś na owych dziejach skupić, choćby i tylko pobieżnie, to musiałbym równocześnie… opisywać wam historię samych Chin. A to, co przecież oczywiste, zupełnie sensu nie ma, czyż nie?
Cóż więc aż tak ważnego wydarzyło się we wspomnianym 1985 roku, że właśnie od niego pragnę rozpocząć, podkreślając, że stanowi on niejako „próg”, od którego zaczyna się zupełnie nowa historia Tajwanu..? Jakaś ważna wojna..? – zapytacie.
Toteż odpowiem; i tak, i nie. Owszem, wojna – bowiem był to akurat okres nadzwyczaj wzmożonej aktywności Japonii, której ówczesne imperialistyczne zapędy oraz wielkomocarstwowe ambicje doprowadziły do niezliczonej ilości zbrojnych konfliktów – głównie w Korei, w chińskiej Mandżurii oraz na sąsiednich archipelagach, w tym również na rosyjskich obecnie Kurylach. Ale jednocześnie dla samego Tajwanu okres ten aż tak krwawy nie był. Nie, bo Japonia go wówczas po prostu zaanektowała – ot, bez żadnych zbędnych ceregieli „wzięła wszystko jak swoje” – zaś Chiny zupełnie nie były w stanie w jakikolwiek sposób się tejże agresji przeciwstawić i swojej posiadłości obronić. Ot, wystarczy wspomnieć, że nawet swojej własnej „poważnej” floty wojennej nie posiadały, ażeby zrozumieć, iż w ewentualnej konfrontacji ze swym potężnym na morzu sąsiadem nawet najmniejszych szans nie miały. A cóż tu w ogóle mówić o prowadzeniu regularnej wojny o zamorskie terytorium…
Tak więc, przejęcie przez Japonię takowego niezwykle „łakomego kąska” jakim wówczas był Tajwan, było praktycznie rzecz biorąc jedynie zwykłą formalnością – nie stwarzało żadnego, najmniejszego nawet problemu. A uczyniła ona to zresztą już w roku 1984, jednakże oficjalnie Chiny scedowały Tajwan na rzecz Japonii rok później na mocy postanowień traktatu zawartego w Shimoneseki.
Zatem od tej chwili wyspa znajdowała się w zupełnie obcych rękach, będąc przez kilka długich dziesięcioleci częścią potężnego Cesarstwa Japonii aż do zakończenia II Wojny Światowej. Ale niekorzystne dla Japonii rozstrzygnięcia tej wojny – to oczywiste, bo przecież będąc obok Niemiec i Włoch państwem tzw. „Osi”, agresorów ten dziejowy kataklizm rozpętujących, lecz w ostateczności ją przegrywając – spowodowały, że wiele dotychczasowych, a uprzednio zdobytych terytoriów zamorskich tego kraju powracało do swego dawnego statusu – wyzwalały się lub były wyzwalane, stając się na powrót suwerennymi krajami, powracając do tzw. Macierzy lub do swoich Metropolii w przypadku, gdy były one przedtem terytoriami kolonialnymi Wielkiej Brytanii, Francji czy Hiszpanii.
Wyzwolił się spod japońskiego jarzma również i Tajwan – z tym że nie powrócił już w pełni do statusu części Chin, ale zapragnął zupełnie samodzielnej przyszłości, stając się wtedy jakimś przedziwnym politycznym tworem – w sumie jednak od Chin niezależnym, ale wciąż jeszcze bardzo mocno z nimi powiązanym. Inaczej być zresztą nie mogło, jako że ludność Wyspy to po prostu rdzenni Chińczycy. Jednakże z tak rozbuchanymi nacjonalistycznymi ambicjami wskutek ujawniającego się tu z czasem coraz to silniejszego poczucia odrębnej tożsamości, że w momencie zakończenia II Wojny Światowej i przyjmowania przez Generała Chiang Kai Sheka aktu kapitulacji od dotychczasowego ciemiężcy, stworzyli swój własny Nacjonalistyczny Rząd (tak właśnie się nazywał), ogłaszający natychmiastową niezależność od swojego odwiecznego Władcy.
I właśnie głównie od tej chwili rozpoczął się trwający aż po dziś dzień okres niezgody (ba, śmiertelnej wrogości) pomiędzy Chińczykami z Kontynentu a Chińczykami z Tajwanu. Dlaczego..? A dlatego, że nowe władze Wyspy, nie tylko że zapragnęły swej zupełnej secesji od potężnego sąsiada, to jeszcze – uwaga, bo to jest właśnie całe „clou” tegoż zagadnienia – na dokładkę… rościły sobie prawo wyłącznego reprezentowania CAŁYCH Chin na międzynarodowej arenie! Tak, właśnie tak – z olbrzymim poparciem i pomocą Stanów Zjednoczonych (w tym także i militarną) Tajwan zapragnął być „jedynym słusznym i niepodzielnym głosem wszystkich Chińczyków” – zarówno tych z Wyspy, jak i także… z samych Chin Kontynentalnych! Tu zadam pytanie (oczywiście retoryczne); czy wobec tak zuchwałej uzurpacji władze w Pekinie mogły pozostać obojętne..? Już bez względu na rację, po czyjej stronie takowa była – chodzi tylko o naturalną reakcję Chin. Mogły się ich władze – za przeproszeniem – na taki stan rzeczy porządnie wkur*ić..?
Toteż, rzecz jasna, tak było. Jednakże owa sytuacja utrzymywała się aż do 1979 roku, kiedy to jedynym reprezentantem całych Chin w strukturach ONZ był mówiący również i w ich imieniu (sic!) przedstawiciel Tajwanu. Oczywiście najczęściej właśnie ów przemiły Pan Shek, którego zresztą tylko jeden jedyny raz podczas tego długiego okresu – a miało to miejsce w 1971 roku – udało się Chinom Właściwym z tego ważnego fotelika w ONZ wykopać. Tak więc, jak sami widzicie, przy tak prowadzonej polityce i wzajemnych pełnych nieufności relacjach, musiało dochodzić do konfliktu interesów, nieprawdaż..? No, po prostu, jak w ogóle mogły się te dwa kraje śmiertelnie nie pokłócić, skoro separatyzm Tajwanu, nie tylko że przybierał dość konfrontacyjną formę, ale i także powodował poważną w skutkach izolację Pekinu..? Toż było to zupełnie nie do uniknięcia, to jasne…
Ale w Styczniu wspomnianego 1979 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych dała Tajwanowi całkiem przez niego nieoczekiwanego potężnego „prztyczka w nos”, nawiązując oficjalne dyplomatyczne stosunki z Chinami, jednocześnie… kompletnie zrywając powiązania z samym Tajwanem. Zatem państwo to obudziło się nagle niejako „z ręką w nocniku”, na międzynarodowym znaczeniu wiele tracąc, choć wciąż jeszcze będąc całkiem nieźle rozwijającą się gospodarką i ekonomią. Tak dobrą zresztą, że Wielkie Chiny dzieliła od niej istna przepaść w rozwoju – zatem, wykorzystując ówczesną sytuację Chiny zabiegały o przyłączenie Tajwanu z powrotem do siebie – czyli de facto o formalne uznanie go przez świat jako integralną część ChRL, co oczywiście sam Tajwan nieustannie torpedował, chcąc nadal być zupełnie niezależną od Chin państwowością.
W obecnych czasach mamy więc do czynienia z niezwykle dziwną sytuacją – z takim niezbyt zrozumiałym dla reszty świata status quo. Otóż, Tajwan uznawany jest przez większość krajów jako całkowicie suwerenny państwowy byt, ale jednocześnie traktowany jest tak, jakby… wciąż jeszcze od samych Chin był zależny. Bo kiedy tylko trzeba coś bardzo ważnego na arenie międzynarodowej rozstrzygać, to głos Chin jest również głosem Tajwanu, i tyle – bowiem akurat wówczas z Tajwanem już nikt za bardzo liczyć się nie zamierza. Czyli, jest on zupełnie odrębną państwowością, posiadającą swój własny rząd i wszelkie instytucje, ale jednocześnie, kiedy cokolwiek się jego zewnętrznych spraw tyczy, to jest z samymi Chinami konsultowane albo przynajmniej przez wzgląd na ich interesy skrywane, ograniczane lub wręcz zaniechiwane (proszę jednak nie zapominać, iż te słowa dotyczą roku 2002!). Bo współczesne Chiny to jednak już niekwestionowane mocarstwo, którego drażnić „z otwartą przyłbicą” nikt się nie odważa – wszak biznes ma swoje prawa i rzadko kto może sobie na ewentualne ryzyko finansowych strat pozwolić w przypadku gdyby Pekinowi „podpadł” na całego – natomiast sam Tajwan, to…
No właśnie… On nadal jest krajem bardzo bogatym, o wysokiej stopie życiowej ludności, świetnie zorganizowanym i rozwiniętym, ale jednak w sumie niewielkim, a co za tym idzie, obecnemu międzynarodowemu znaczeniu Chin już nigdy nie dorówna i z tym rzecz jasna musi się już pogodzić. Co mu zresztą niespecjalnie dziś przeszkadza, bo jak już podkreślałem jest krajem ze wszech miar dostatnim oraz – z punktu widzenia geograficzno-przyrodniczego – niezwykle pięknym. Nie od parady więc został on przez swych niegdysiejszych europejskich odkrywców, Portugalczyków, nazwany Ilha Formosa – co znaczy „Piękna Wyspa”, a któraż to nazwa zresztą aż do dziś ma swoje silne tradycyjne umocowanie w świadomości świata, jako że tak właśnie bardzo często Tajwan jest nazywany – Formoza. No cóż, taką właśnie tę wyspę kiedyś widzieli Portugalczycy, ale jak jest dziś..?
Otóż, oczywiście wciąż tak samo. Bo wyspę Tajwan również można by zaliczyć do Przyrodniczych Cudów Świata, jako całość. Wszak ma w sobie nieomal wszystko. I wspaniałe góry i wulkany, i rozległe pełne soczystej i bujnej zieleni doliny i równiny, i gęste bogate w zwierzynę i w wysoce użyteczne gatunki drzew lasy (także i te tropikalne), i wspaniałe jeziora i rzeki, zaś nade wszystko wybija się fakt, iż owa przyroda jest jedną z najczystszych na całym świecie. Tak, bo tu zawsze przykładano do tego niezwykłą wagę, o środowisko naturalne dbano ze szczególną atencją, co dziś przynosi wspaniałe owoce, jako że jest ono teraz w istocie nieomal kryształowej czystości. We współczesnym, już tak bardzo zindustrializowanym świecie jest to więc swoistym ewenementem, bowiem niemalże wszędzie rozwijający się przemysł zawsze czyni nieodwracalne szkody w przyrodzie. A tu, proszę – jakoś o to zadbano i efekty są. Chyba że… No właśnie, chyba że oficjalne tajwańskie źródła, które mocno ów fakt podkreślają, wychwalając się tym zresztą „aż pod niebiosa”, po prostu… kłamią. Te wszystkie biura podróży, locje, gazety, czasopisma, wydawnictwa turystyczne, itd., którymi się w moich opisach posiłkowałem… No to wtedy, wiadomo – moje informacje byłyby nieścisłe, a jak na złość, akurat tutaj sam zweryfikować tego okazji nie miałem.
A dlaczego tak piszę..? Otóż dlatego, że z jednej strony wyczytuję na temat czystości tajwańskiej przyrody wręcz „sięgające samych gwiazd” pochwalne peany, podczas gdy z drugiej… widzę na własne oczy dymiące jak diabli fabryczne kominy, niewiarygodnie brudną wodę w portowych basenach, w której z dużym prawdopodobieństwem oprócz śmierdzących glonów już nic żywego nie pływa, pełne śmieci przyportowe zarośla oraz oddychać tu muszę tak zasmrodzonym spalinami powietrzem, że aż mnie ono zatyka. Więc co..? Mam wierzyć w słowo pisane czy też może raczej swym własnym oczom i… nosowi..?
No cóż, tego oczywiście teraz nie rozstrzygnę – stan przyrody ożywionej tej wyspy jest więc dla mnie wciąż pewną zagadką, jako że właśnie z powyżej podanych powodów nie za bardzo w te ich chwalby wierzę, jednakże co się tyczy tzw. „natury martwej”, to z całą pewnością mogę jej niezwykłe piękno potwierdzić. Bo zdarzyło mi się kiedyś żeglować dość blisko wybrzeży tej wyspy w takim miejscu, w którym widać było na jej brzegach wręcz niewiarygodnie się prezentujące dla ludzkiego oka obrazy. Bo wyobraźcie sobie, że były tam urwiska skalne, „wiszące” zresztą nieomal nad samą linią brzegową - bo aż do samego brzegu oceanu owe wzniesienia dochodziły – a mające wysokości – uwaga! – dużo ponad kilometr! Wprost gigantyczne przepaści znajdujące się prawie dokładnie ponad morskimi falami! Cud, prawdziwy cud natury i istna uczta dla ciekawskich oczu każdego obieżyświata.
Tak, i w tej materii należy się więc bezwzględnie z ową opinią o wyjątkowym pięknie tej wyspy zgodzić, natomiast – tu powrócę jeszcze do tej czystości środowiska – czy podobnie jest tutaj z bogactwem fauny i flory, to już niestety taki obserwator jak ja potwierdzić nie jest w stanie. Bo jeśli ogromne zanieczyszczenia widzi się w samym porcie i w jego okolicach, to można chyba podejrzewać, że ktoś tu się jednak nadmiernie przechwala, prawda? No cóż, powtórzę jeszcze raz, sam zweryfikować tego nie mogłem (a szkoda), bo przecież los okazji mi ku temu nie dał.
Bo i owych okazji mieć nie mogłem, to jasne. Wszak wpadliśmy tu jedynie na dwa dni – wyładować kilkaset ton i załadować stalowe wyroby do Turcji, toteż to oczywiste, że zwiedzić zbyt dużo tutaj nie dałem rady. Choć, tak prawdę mówiąc, te „zbyt dużo”, to również niezłej jakości eufemizm, jako że w rzeczywistości zdarzyła mi się tylko jedna jedyna możliwość wyjazdu poza teren portu – i to nie na „łono przyrody”, ale do samego centrum miasta, kiedy to nasz Agent podwiózł mnie swoim samochodem do Notariusza, a potem przez około godzinkę sam Kaohsiung spoza szyb swego auta mi pokazywał, i tyle. Tak więc w sumie zbytnio na tajwańskiej ziemi „rozpędzić się” nie zdążyłem, depcząc jedynie kilka tutejszych ulic i parków, zupełnie nie mając czasu na choćby pobieżne pozwiedzanie miejscowych atrakcji i zabytków, choć jednocześnie trzeba zaznaczyć, że akurat tutaj jest tego dosłownie jak na lekarstwo.
Zatem z pewnością wiele nie straciłem – zwłaszcza że według słów osób, które tu często bywały, a z którymi miałem okazję na ten temat porozmawiać, jak i również według opinii samych Tajwańczyków, ta wyspa pod względem historycznych pamiątek i turystycznych atrakcji jest raczej biedna i nudna jak przysłowiowe flaki z olejem… No cóż, ale chociaż pod względem przyrodniczym ma w sobie „to coś”… Dobre i to…
No i ludzie… Owszem, to w większości rdzenni Chińczycy i właśnie tak o sobie samych mówią; że są Chińczykami z Tajwanu (nie Tajwańczykami), jednakże zupełnie inni charakterologicznie od tych zamieszkujących Kontynent. Bo oni, zupełnie odmiennie od swoich braci z Państwa Środka, nie są tacy ponurzy, wiecznie skwaszeni i podejrzliwi jak tamci – tutaj są wciąż uśmiechnięci i optymistycznie do całego świata nastawieni. Zachodziłoby zatem pytanie; czy jest to zwyczajną różnicą mentalności wynikającą z zamieszkiwania i pochodzenia z odrębnych prowincji, związaną z wychowywaniem się w społeczności danego regionu – ot, chociażby jak to widać na przykładach naszych polskich Kaszubów, Górali czy Ślązaków – czy też może jest to jednak efektem owej wieloletniej izolacji i różnicy politycznych systemów, kiedy to Tajwan zażywał w pełni swej wolności i w dostatku się rozwijał, podczas gdy w samych Chinach… Stop! Czy czasem za bardzo się w tych moich rozważaniach nie zapędzam..? Ot, wiadomo – w szczegóły się wdawać nie będę, bo przecież wszyscy dobrze wiemy o co chodzi, prawda..? Wystarczy choć odrobina znajomości Historii…
Zresztą, już samo powitanie nas w tym porcie było zupełnie inne niż ma to miejsce w portach chińskich – jak choćby te ostatnie w Mawan. Bo tu na Wejściową Odprawę przybył… zaledwie jeden człowiek. Tak, tylko jeden, w dodatku nie jakiś urzędnik lub funkcjonariusz tutejszych służb mundurowych, ale jedynie nasz Agent, który przytaszczył z sobą wszelkie potrzebne dokumenty, pozałatwiał szybko co trzeba i już było po Odprawie. Witamy na Tajwanie. Kropka…
Czyli co..? – zapytacie zapewne – Może to jakaś „pokazówka”..? Dla uwypuklenia tych różnic, które dzielą ich od zachowania służb ChRL..? Otóż nie – bowiem tak tu naprawdę jest. Oni powodów do urządzania takich mistyfikacji nie mają, nie musząc niczego nikomu udowadniać, bo żyją sobie cicho, spokojnie i dostatnio, choć niestety – i akurat to z całą powagą należy podkreślić – w poczuciu zagrożenia i w ciągłej postawie „na baczność”. Tak, bo oni naprawdę i realnie obawiają się tych wszystkich gróźb rzucanych pod ich adresem ze strony Wielkiego Sąsiada, który przecież jest nieobliczalny i nieprzewidywalny, więc nigdy pewnym co do jego intencji być nie można – któż bowiem może przewidzieć, czy czasem któregoś pięknego dnia Tajwanu nie zaatakuje..? A bo to mało było dotychczas tutaj takowych granicznych konfliktów, prowokacji i spięć..? Tak więc, czy nie można by się spodziewać jakiejś nagłej zbrojnej inwazji?
Oj, tego nigdy wykluczyć nie można, albowiem tutejsze wzajemne stosunki wciąż jeszcze są pełne wrogości i napięć – a i nawet według opinii wielu światowych „mądrych głów” na co dzień zajmujących się analizą stosunków międzynarodowych, w tym rejonie potencjalna krwawa wojna naprawdę nieustannie wisi w powietrzu i… niechybnie kiedyś wybuchnie! Ufff, żeby się jednak ci wielcy panowie od analiz mylili! No cóż, nie nam nad tym deliberować, choć ja osobiście śmiem jednak twierdzić, że do tego nie dojdzie nigdy…
Tak, właśnie to wszystko co powyżej opisałem znam z opowiadań owego Agenta, jak i również kilku innych tutejszych oficjeli, z którymi miałem okazję się tu zetknąć i w tej materii „pociągnąć za język” – zarówno w Kaohsiung, jak i też w innym porcie tego samego kraju, w Keelung, gdzie odprawy wejściowe także trwały bardzo krótko i nikt nikomu specjalnie głowy nie zawracał, wdając się jednocześnie bardzo chętnie z nami w rozmowy właśnie na owe tematy – wzajemnych relacji z Chinami. My zaś bardzo pilnie słuchaliśmy, w pełni korzystając z możliwości poznania tych problemów nie z gazet czy TV, ale właśnie „z pierwszej ręki” – od samych zainteresowanych.
Tak więc coś niecoś o tym zdążyłem się dowiedzieć i na tej właśnie podstawie swoje opinie wygłaszam. Czy słuszne..? Nie wiem, ale lepiej, abyśmy się jednak o tym nie przekonywali, prawda? Bo przecież taka ewentualna wojna między potęgą Chin a niezwykle ludnym, ambitnym i zaciętym w obronie swoich racji Tajwanem byłaby dla świata prawdziwą katastrofą. Zatem powtórzę, ze wszech miar byłoby lepiej, ażebym to jednak ja miał rację (jako samozwańczy wyraziciel opinii większości osób w tym rejonie świata często przebywających), nie zaś ci wszyscy światowi analitycy i tzw. „znawcy tematu”…
No dobrze, ale powróćmy wreszcie do „naszego” Kaohsiung, raz na zawsze kończąc te niemiłe dla ucha dywagacje. Kiedy skończyła się Wejściowa Odprawa, nasz Kapitan wręczył Agentowi tzw. „Sea Protest” (Protest Morski), który sporządził w związku z zaistniałą u nas dzień wcześniej awarią, polegającą na zamoczeniu części naszego ładunku przez wlewającą się poprzez nieszczelne pokrywy podczas ostatniego sztormu morską wodę. A ów dokument wymaga kilku ważnych podpisów oraz specjalnego potwierdzenia w wyznaczonym przez odpowiednie Towarzystwa Reasekuracyjne biurze notarialnym. Toteż zaraz po złożeniu tegoż „Protestu” trzeba go było osobiście do Notariusza zawieźć i tam w jego obecności go podpisać i podpieczętować. I właśnie ja do tej roli zostałem wyznaczony, Kapitan się wówczas z jakiegoś powodu ze statku ruszyć nie mógł, toteż wszelkie sprawy miałem pozałatwiać ja sam, co oczywiście dało mi tę okazję, o której kilka akapitów powyżej wspomniałem – mogłem choć przez te w sumie trzy godzinki (no cóż, krótko bo krótko, ale jednak) pospacerować sobie trochę po Kaohsiung i przyjrzeć się jego centrum.
I co mogę powiedzieć..? Ot, tylko tyle, że to bardzo duże (bo ma prawie dwa miliony stałych mieszkańców) nowocześnie zbudowane i niezwykle rojne miasto. Bo co niby teraz miałbym wam więcej opisywać..? Ruch uliczny, wieżowce, wielkie gmachy czy parki..? Powiem tylko; wszędzie przysłowiowe „aluminium i szkło”, nieprzeciętna nowoczesność zabudowy i przeogromny ruch mechanicznych pojazdów, pośród których na szczególną uwagę zasługiwała ilość wszelkich jednośladów – motorowerów, skuterów i motocykli – których w istocie było tu całe mnóstwo. A co ciekawe, rowerów nie zauważyłem tu żadnych, ani jednego…
Jak już wspominałem, ładowaliśmy tu nieco wyrobów stalowych z przeznaczeniem do położonego nad Morzem Marmara tureckiego portu Derince – były to głównie jakieś żeliwne i stalowe rury, o najprzeróżniejszych przekrojach i długościach oraz powiązane w duże kilkutonowe foremne wiązki. Ich rozstawianie po naszych ładowniach nie trwało więc zbyt długo, bowiem taki rodzaj opakowań zawsze umożliwia szybką robotę, jako że z użyciem sztaplarek żadnego problemu nie ma. Toteż wszelkie operacje już następnego dnia około południa się zakończyły, mogliśmy więc już statek odpowiednio przed wyjściem w morze „sklarować”, szykując się na następny port, którym miał być… Szanghaj. A zatem ponownie wybieramy się do Chin…

Moi drodzy, aby bezpośrednio z Kaohsiung dostać się do ujścia rzeki Jangcy, nad którą położony jest Szanghaj, należałoby po prostu pożeglować na północ, poprzez Cieśninę Tajwańską i po niespełna 36 godzinach jazdy na miejscu się zameldować. Ale my wówczas wcale do celu najkrótszą drogą nie zdążaliśmy, o nie. Bowiem, zaraz po wyjściu w morze skierowaliśmy się w stronę… dokładnie przeciwną, na południe, aby najpierw Tajwan „od spodu” opłynąć i podążyć potem na japoński archipelag Sakishima Gunto, położony w odległości około 200 mil morskich na wschód od Tajwanu. Czyli całkiem niezła dewiacja, prawda? Wszak w sumie znaczyło to dla nas aż ponad dwie doby nadłożenia drogi. Dlaczego tam w ogóle jechaliśmy..? O tym w rozdziale „Porty Azja” w „podrozdzialiku” o Japonii…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020