Geoblog.pl    louis    Podróże    Djibouti    Djibouti - Djibouti
Zwiń mapę
2018
26
lis

Djibouti - Djibouti

 
Dżibuti
Dżibuti, Djibouti
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Moi drodzy, piszę niniejsze słowa w drugiej połowie Listopada 2013 roku, będąc – jak zapewne jeszcze dobrze pamiętacie – na statku obsługującym linię pomiędzy portami Europy Zachodniej oraz Morza Śródziemnego a Bliskim Wschodem Azji, gdzie zazwyczaj zawijamy do Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Pakistanu oraz Indii.
Linia ta jest serwisem regularnym, co oznacza, że generalnie wciąż obsługuje się wciąż te same porty, jedynie od czasu do czasu wyjątkowo „skacząc gdzieś w bok” do jakiegoś ad hoc dodanego nam nagle innego miejsca. Pozwalam sobie więc teraz na krótki czas przerwać tę moją południowoamerykańską opowieść (wszak dopiero co, w poprzednim rozdziale, byliśmy w Peru), ponieważ akurat właśnie taka sytuacja mnie teraz spotkała, kiedy to nasz statek zmuszony był „wyskoczyć” tymczasowo do aż dwóch dodatkowych portów po ładunek zupełnie nieplanowanych wcześniej kontenerów oraz aby wyładować tam kilkadziesiąt innych w tzw. transshipmencie.
Zapytacie jednak: a cóż w tym jest aż tak szczególnego, że akurat teraz chcę się z wami tam „przejechać”..? Mało to bowiem było podobnych sytuacji, kiedy również się takowe „odskoki” wydarzały, ale jednak żadnych przerw w opowieściach nie czyniłem..?
Odpowiadam więc: właśnie ostatnio zdarzyło mi się w krótkim odstępie czasu zajrzeć kolejno do aż dwóch krajów, w których dotychczas jeszcze nigdy przedtem w moim morskim żywocie nie byłem. Uznałem zatem, że warto by jednak było króciutko wam te wizyty streścić, jednakże wcale nie z powodu mojej ewentualnej nowej chwalby (że gdzież to ja znowu nie bywałem!) – o nie, bynajmniej – ale przede wszystkim dlatego, abyście przy tej okazji zobaczyli sobie sami, w jakiż to „przepiękny” sposób w tych naszych nowoczesnych lepszych czasach zwiedza się zupełnie nowe miejsca na trasie swoich podróży, nie mając jednak ani chwilki wolnego czasu, aby z tych nowości skorzystać.
Ot, bo akurat w tym wypadku było tak – ja zawsze marzyłem, aby zajrzeć kiedyś do maleńkiego kraiku Djibouti (czyt. Dżibuti), jako że wcześniej, jeszcze jako młody chłopak, wiele się o tym rejonie świata naczytałem, dochodząc do wniosku, że odwiedzić go naprawdę warto. Jego stolica jest bowiem dość ciekawa, a i okoliczne tereny również godne swojej „eksploracji” (w sensie jak najbardziej turystycznym, oczywiście). Nawet mimo rozciągającej się tu wszędzie wokoło pustyni.
Wielokrotnie bywałem kiedyś na polskich statkach w portach tego rejonu, czyli Morza Czerwonego oraz Zatoki Adeńskiej, ale akurat do Djibouti nigdy mi się wpaść nie udawało, nawet pomimo faktu, że wtedy aż trzykrotnie mieliśmy na burcie ładunek do tego kraju i właśnie tam zawijać planowano, ale ostatecznie za każdym razem nam ten porcik w ostatniej chwili odpadał, kiedy to na skutek jakichś dokonywanych przez Armatora zmian zmuszeni byliśmy pozostawiać tę drobnicę jednak zupełnie gdzie indziej – raz w etiopskiej Massawie, a dwukrotnie w Port Sudanie – więc w efekcie małe Djibouti wciąż było „białą plamą” w moim morskim życiorysie.
Podobnie rzecz się miała z Omanem – dosłownie wszystkie inne kraje dookoła już odwiedziłem, swoją nimi ciekawość w pewnym stopniu zaspokajając (lub choćby je tylko „zaliczając” – no niech już będzie), ale właśnie ten jeden jedyny Oman wciąż jeszcze pozostawał dla mnie „lądem dziewiczym”, do którego również niegdyś ładunek już na statku raz mieliśmy – do jego stolicy Muskatu – ale w ostatniej chwili, wskutek zmiany rotacji naszej ówczesnej podróży, „wyrzuciliśmy” go gdzieś w Emiratach, chyba w Dubayu.
No i wreszcie, po tylu latach mojego włóczenia się po świecie, los dał mi szansę w końcu do obu tych krajów choć na krótką chwilkę zaglądnąć, ale niestety wydarzyło się to już w takich czasach, w których o jakimkolwiek zwiedzaniu nawet mowy być nie mogło. Dziś wszakże w większości pracujemy już na takich statkach, których obsługa na kontenerowych terminalach jest błyskawiczna, toteż i jakiś turystyczny wypad na ląd jest z reguły jedynie w sferze marzeń.
A zatem, dotarłem wreszcie do sedna. Chcę się wam bowiem „poskarżyć”, że kiedy jeszcze byłem piękny i młody, a statki przebywały w takich ciekawych miejscach po co najmniej kilka dni, więc zwiedzić te porty zawsze było można, to zabłądzić mi się do Djibouti oraz Omanu nie udawało.
Teraz natomiast, kiedy już siwizna na skroniach „świeci jak księżyc w pełni”, worki pod oczyma rosną niemalże jak na drożdżach, a brzuszek jeszcze szybciej, to przewrotny los właśnie takie odwiedziny mi zafundował, moją ciekawość świata jedynie bezczelnie podjudzając, bo przecież cóż ja dzisiaj w tych portach mogę zobaczyć i przeżyć..?
No cóż, ale przynajmniej z jednego zadowolonym być powinienem, choć tak de facto żadnym powodem do chwalby to nie jest – otóż, chociaż mogę wam uroczyście zakomunikować, iż ten rejon świata na trasie mojego morskiego żywota wreszcie „skompletowałem”. Wiem, zabrzmiało to wszystko trochę infantylnie, jakbym się w jakieś dziwaczne „kolekcjonerstwo krajów i portów” bawił, ale tak akurat nie jest – ot, ja po prostu przekazuję wam pewne spostrzeżenie, które jedynie bardzo obszernie skomentowałem. I tyle, tylko tyle, ale i aż tyle...
Zatem, właśnie z tego powodu, że tak mi się z tymi dwoma krajami jakoś dziwnie ułożyło – że nie dosyć, iż je w ogóle w końcu odwiedziłem, to jeszcze akurat oby dwa nieomal naraz, bo w odstępie zaledwie czterech dni - chcę choć przez króciutką chwilę to jakoś uczcić, zamieszczając teraz rozdziały właśnie tych portów dotyczące, ażeby chociaż jakiś najdrobniejszy śladzik po moich w nich wizytach na kartach niniejszych „Wspominek” oraz naszego „Geoblogu” pozostał. Mam nadzieję, że w miarę jasno to wytłumaczyłem, udało mi się..? Zapraszam was więc najpierw do Djibouti...

DJIBOUTI - Djibouti - Listopad 2013

Do tego portu przywieźliśmy z Europy w sumie zaledwie 85 kontenerów, z których zresztą zdecydowana większość wcale nie była przeznaczona do samego Djibouti, ale do... sąsiedniej Somalii. Tutejszy terminal kontenerowy jest bowiem miejscem tranzytowym dla prawie całej masy ładunkowej kierowanej ze świata właśnie do tzw. „Rogu Afryki”, bowiem do samej Somalii rzadko który statek może w ogóle zawijać.
I to nie jedynie z racji tego, iż grasujący na tych wodach somalijscy piraci to uniemożliwiają, czyniąc taki handel niebezpiecznym ponad miarę, ale przede wszystkim dlatego, że tamtejsze główne porty – stołeczne Mogadiszu oraz Berbera – nie są w stanie w ogóle takowego przeładunku obsłużyć. Są one przestarzałe, zacofane, żadnych możliwości przyjęcia dużych kontenerowców nie mają, a poza tym, już sama wymiana handlowa Somalii z innymi krajami świata jest na tak niskim ilościowym poziomie, że się tam po prostu nawet zawijać nie opłaca.
Prawie wszystko zatem „wyrzuca się” gdzieś po drodze, skąd dopiero mniejsze stateczki ten przeznaczony do niej ładunek zabierają. O, i właśnie tym najważniejszym portem przeładunkowym dla tego rejonu jest sąsiednie Djibouti. Nic dziwnego zresztą, zważywszy na fakt, że aż ponad połowa całkowitej populacji tego małego kraiku to właśnie Somalijczycy. Pozostała ludność to w 35% Afarowie, zaś całą resztę stanowią przedstawiciele plemienia Issów, Arabowie oraz nieliczne „niedobitki” niegdysiejszych kolonizatorów – Francuzów i Włochów.
Do roku 1977 kraj ten był francuską kolonią o nazwie „Francuskie Terytorium Afarów i Issów”, ale kiedy w końcu wybił się na niepodległość, to od razu przyjął nazwę właśnie Djibouti, stanowiąc dziś kraik nawet całkiem nowoczesny jak na ten rejon świata, co zresztą doskonale widać w tutejszym porcie, który jest „działającą bez zarzutu machiną” (tak, to trzeba im przyznać).
Cały port obsługiwany jest więc bardzo sprawnie i jest bardzo czysty, mający jednak wiele kłopotów z tzw. „blindziarzami” (już doskonale wiecie, że chodzi o tzw. „ślepych pasażerów”, dekujących się na statki, aby gdzieś w daleki świat uciec, prawda..?), głównie narodowości somalijskiej, toteż przed wyjściem w morze każdy ze statków zobowiązany jest do dokładnego przeszukania swoich ładowni oraz nadbudówki, w celu wykrycia ewentualnych uciekinierów.
Robić tak, rzecz jasna, musieliśmy i my – przeszukanie całego statku więc przeprowadzaliśmy dość dokładne, ażeby tych potencjalnych kłopotów z „blindziarzami” uniknąć, co niestety nastręczało nam dużo problemów z uwagi na rozmiary naszego okrętu – wszak ma on w sumie aż około 300 metrów długości, aż osiem dużych ładowni, zaś całej naszej załogi jest jedynie 21 osób. Nabiegaliśmy się zatem po naszym „gospodarstwie” dość sporo, oczywiście nikogo (jak dotąd – tfu, odpukać!) nie znajdując.
A załadunek..? No cóż, wymiana handlowa samego Djibouti oraz sąsiedniej Somalii z zewnętrznym światem jest tak „wielka”, że całym naszym wywożonym stąd ładunkiem był... jeden jedyny kontener – mianowicie, 20-stopowy reefer z mrożonymi krewetkami do Pointe des Galets na francuskiej wyspie Reunion. Rzecz jasna z jego tranzytem po drodze w Khorfakkan.
O, i to już wszystko z Djibouti. Ależ się go więc naoglądałem, no nie..? Doczekałem się wreszcie, po prawie czterdziestu latach mojego włóczenia się po morzach, wizyty w tym porcie, aby zobaczyć tu jedynie portowe dźwigi oraz majaczące gdzieś w oddali miasto.

No tak, ale... O właśnie... Jest jednak pewne „ale”, albowiem mądrym jest jednak przysłowie, iż „co się odwlecze, to nie uciecze”... A piszę tak dlatego, iż w Marcu roku 2014 mój przewrotny los zgotował mi jednak pewną związaną z tym portem miłą niespodziankę, rekompensując mi powyżej opisaną wizytę dosłownie w „trójnasób”, jako że akurat wtedy, właśnie w Djibouti przypadło mi w udziale zakończyć mi mój ówczesny ponad 4-miesięczny kontrakt dokładnie w tym miejscu, odfruwając stąd w ponadtrzydobową podróż z powrotem do mojego domu.
Najpierw „przebąblowałem sobie” aż ponad dobę w tutejszym hotelu w samym centrum miasta w oczekiwaniu na mój samolot (i nie muszę chyba dodawać, że „przeszlifowałem” tutejsze stołeczne bruki dosłownie wzdłuż i wszerz, prawda?), a potem z lokalnego lotniska odfrunąłem w moją dłuuugą lotniczą epopeę. Dłuuugą, bowiem wpierw frunąłem do stolicy Kenii Nairobi, stamtąd do stolicy etiopskiej, Addis Abeby, stamtąd z kolei do portu Fumicino w Rzymie i... to też jeszcze nie był koniec tamtej podróży, bowiem mój Armator zafundował mi jeszcze kolejne dwie przesiadki w Europie, mianowicie, w Budapeszcie oraz we Frankfurcie, skąd doleciałem wreszcie wprost do mojego rodzinnego miasta, ale jednak po aż ponad trzech dobach lotów oraz koczowania na lotniskowych terminalach. Wierzcie mi, to wcale nie jest przyjemnością...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020