Geoblog.pl    louis    Podróże    Indonezja - Samarinda (Borneo)    Samarinda - Borneo
Zwiń mapę
2020
26
kwi

Samarinda - Borneo

 
Indonezja
Indonezja, Samarinda
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
SAMARINDA - Indonezja - Listopad 2001

Na początek, jak zwykle zresztą, trochę geografii, bo przecież, zanim jeszcze cokolwiek zaczniemy o tym porcie czytać, to najpierw trzeba się „zorientować w terenie”, no nie? Zatem, Samarinda jest portem położonym na wschodnim wybrzeżu największej indonezyjskiej wyspy Kalimantan, dla Europejczyków znanej oczywiście pod nazwą Borneo. Leży ona na rzece Mahakam, około 60 kilometrów od jej deltowatego ujścia do wód Cieśniny Makasar, będącej naturalnym łącznikiem położonego bardziej na północ Morza Celebes i znajdującego się na południu Morza Flores. Wspomniana delta składa się z kilkudziesięciu mniejszych rzeczek i odnóg, z których najważniejszymi, bo żeglownymi, są Bekap, Datu, Beran czy Bayor, zaś od południowej strony, o wiele większe i szersze od innych i do tego zapewniające dostęp do samej Samarindy statkom morskim są dwie odnogi o nazwach Java i Pegah. To tyle jeśli chodzi o aspekt geograficzny, zaś na zakończenie tegoż akapitu dodam jeszcze, iż owa Samarinda to bardzo stare i zabytkowe miasto, położone na miejscu osady zasiedlonej niegdyś przez ludzi z plemienia Bugi, którzy przenieśli się tutaj ze swojej oryginalnej ojczyzny, z Celebesu. I tak już pozostało do dziś. A teraz przechodzimy już do opisu naszej wizyty w tym miejscu...
Zjawiliśmy się tutaj od strony południowej, gdyż tak duży statek jak nasz w górę rzeki dostać się mógł jedynie poprzez odnogę Mahakam River zwaną Pegah, jednakże po pewnym czasie nawet i ta droga okazała się dla nas nie do przebycia, bowiem minimalna głębokość dalszego toru wodnego prowadzącego bezpośrednio do Samarindy, położonej u samej nasady ujściowej delty, wynosiła zaledwie 6 metrów, a to niestety uniemożliwiało nam dotarcie aż do samego portu i zacumowanie przy którymś z jego nabrzeży. Zatem, było to dla nas dość przykrą niespodzianką, bowiem uprzednio, kiedy bukowano tutejszy ładunek, nasz Operator dostał informację o głębokości 8 metrów, gdy tymczasem... klops. Ot, w rzeczywistości jest jedynie metrów sześć i dalej się nie pojedzie. Koniec i kropka.
A tak na marginesie - ciekawe, kto w ogóle w tym wszystkim zawinił. Czy sam Operator, który ten „drobny” fakt przeoczył, czy też było to efektem czyjejś biznesowej gry - jednakże, cokolwiek by nie było tą przyczyną, my i tak zmuszeni byliśmy rzucić kotwicę na rzece i załadować nasze cargo bezpośrednio z barek, nie zaś ze stałej kei, jak to z początku zaplanowano. No cóż, ogromna szkoda, bowiem tam można byłoby się wybrać na jakiś spacerek po Borneo, natomiast teraz to nawet na wychylenie nosa poza statek szans nie będzie. Pozostaje nam więc tylko załadunek, a zaraz po nim hajda w dalszą drogę, bez możliwości rozprostowania nóg na stałym lądzie.
No trudno, tak jakoś dziwnie się to ułożyło i nic się na to poradzić nie da - można jedynie żałować, że możliwość „zaliczenia” kolejnego portu przeszła niejako koło nosa, ale w końcu cóż to w ogóle za strata, prawda? Mało to tych „dziur” po tropikach człek już poodwiedzał i zobaczył, ażeby się teraz użalać nad „jakąś tam” Samarindą..? Jedno miejsce mniej czy więcej żadnej wielkiej różnicy nie czyni, a poza tym... I otóż to właśnie. Bo paradoksalnie złożyło się tak, iż gdybyśmy jednak do tegoż portu zawinęli, to być może nie miałbym okazji zobaczyć i przeżyć tego, co było mi dane właśnie tam, podczas postoju na kotwicy w małym rozlewisku odnogi Mahakamu.
O cóż więc chodzi..? Już wyjaśniam, moi drodzy. Otóż, kiedy opuszczaliśmy Bangkok w drodze na Borneo, z ciekawości złapałem za Locję tegoż miejsca (Locja to taka opisowa księga danego rejonu świata, a opracowywana i drukowana przez Admiralicję Brytyjską) oraz inne dostępne na statku publikacje z opisami tamtych stron, w których to wszystko co tylko było na temat owej Samarindy przeczytałem dosłownie „od deski do deski”. I z zawartych tam opisów dowiedziałem się, że cała delta rzeki Mahakam oraz okoliczne terytoria są porośnięte bardzo bujną roślinnością - głównie gęstymi tropikalnymi lasami. Wyobrażałem więc sobie to miejsce jako jeszcze dość dziką dżunglę, bowiem zgodnie z tymi opisami (aktualnymi przecież!) tak właśnie być powinno, i że będziemy się o takie bujne zarośla nieomal ocierać, ot co. Gdy tymczasem...
O właśnie! Kiedy już zakotwiczyliśmy na dobre i miałem wreszcie sposobność przyjrzeć się rzeczonej okolicy, w której mieliśmy spędzić następne dwa dni naszego rejsu, to zauważyłem, iż najbliższe nam krajobrazy zupełnie nie przypominają tych, o których napisano w tychże publikacjach, z „tą całą” Locją na czele. Mało tego, nie dosyć że tu wcale gęstej tropikalnej dżungli nie było, to jeszcze na dokładkę widać tu było olbrzymie gołe placki ziemi, pozbawione w ogóle JAKIEJKOLWIEK roślinności. Niemalże jak pustynia! Tylko gdzieniegdzie widać było jeszcze jakieś zielone poletka krzewów i niskich drzew, ale również i tam zauważyć można było leżące pokotem pnie, świadczące o dopiero co przeprowadzonych w tym miejscu wycinkach. Oj, smutne to były widoki, bardzo smutne...
Owszem, w każdym kraju posiadającym takie bogactwo, jakim niewątpliwie są tropikalne lasy deszczowe, istnieją pokusy zrobienia z eksportu drewna, jak i jego przetworów, świetnego interesu - to jasne, bowiem któż nie chciałby na czymś takim dobrze zarobić - ale powinno się to raczej czynić „z głową”, metodycznie, nie zaś w sposób rabunkowy, totalnie „idąc na żywioł”, rżnąc wszystko dookoła dosłownie jak podleci, zupełnie bez opamiętania. A w dodatku, często robi się to i tak, że zamiast nieco te lasy przerzedzać, jeśli już koniecznie trzeba te „ileś tam” drzew z danego rejonu pozyskać, to jednak ścina się całe ich połacie do „samego zera” i jeszcze na dokładkę, od razu na wielkich obszarach. I w efekcie dzieje się tak, że takowy przetrzebiony areał nie jest już w stanie samodzielnie się odbudować, bo po prostu Przyroda jest w zderzeniu z taką działalnością absolutnie bezsilna. Bo przecież lasy tak szybko nie rosną, prawda?
Rezultat..? Oczywiście wiadomy; takie tereny bardzo szybko przemieniają się w „goliznę” - ba, w pustynię nawet - bowiem to zrozumiałe, że Natura z tak prowadzoną wycinką sama sobie nie poradzi i nie odtworzy swej pierwotnej roślinności szybko i - ot tak, „na zamówienie”... Bo taki proces jest szalenie długotrwały, to jasne. A w dodatku - a jakże - na w tenże sposób ogołoconych z drzew terenach nie prowadzi się żadnej planowej akcji nasadzania, zazwyczaj bowiem jest tak, iż miejscowe władze mają takie programy „głęboko gdzieś” i ani myślą o sadzeniu nowych drzew lub zakładaniu jakichkolwiek młodników. Efekt jest zatem najoczywistszym z oczywistych; każdy obszar poddany właśnie takiemu rodzajowi rabunkowej gospodarki w tempie niemalże ekspresowym jałowieje i co gorsza, powoli przemienia się w pustynię. Pomyślcie tylko - obszary pustynne w rejonie, w którym dosłownie codziennie padają rzęsiste tropikalne deszcze! Zgroza!
A jakie są inne, uboczne efekty tegoż procesu - takie, które nie od razu zostają zauważone, w odróżnieniu od tych widoków, które natychmiast rzucają się w oczy, czyli obrazy całkowicie gołych przestrzeni..? Proszę bardzo, jeśli koniecznie chcecie to wiedzieć, to z wielką ochotą przytoczę tu dwa bardzo spektakularne przykłady, które ja - czyli ktoś, kto się tu zjawił jedynie na dwa dni! - natychmiast wychwyciłem, a także... na własnej skórze to odczułem..!
Otóż, ładowaliśmy tu bezpośrednio z barek kilkaset ton tarcicy oraz płyt wiórowych i pilśniowych (bo cóż innego moglibyśmy stąd zabierać, prawda?), powiązanych w ładne, zgrabne i o regularnych kształtach paczki i wiązki. Co pewien czas jednak zmuszeni byliśmy przerywać załadunek z powodu często w tym rejonie występujących i bardzo silnych szkwałów i nawałnic. Ot, tropik, wiadomo. I kiedy nadciągała jakaś kolejna ulewa, to szybko zamykaliśmy ładownie i stopowaliśmy robotę. Standardowe zachowanie, to jasne. Ale zdarzało się i tak, iż takowemu szkwałowi nie towarzyszył żaden deszcz - wiał wtedy jedynie krótkotrwały, choć czasami równie silny wiatr jak ten podczas którejś z deszczowych burz.
Taki wiatr jednakże przynosił z sobą ogromne ilości piasku (sic!), który wciskał się nam wtedy we wszelkie możliwe szpary na statku, a także - co zrozumiałe - sypał nam po oczach i utrudniał oddychanie. Tak więc, moi drodzy, czułem się wówczas niemalże tak samo jak niegdyś w Mauretanii podczas piaskowej burzy na Saharze! I to gdzie..?! Na Borneo, nieomal na samym równiku - w rejonie, w którym gwałtowny rzęsisty deszcz jest zwykłą codziennością! Możecie to sobie wyobrazić..?!
Porywany przez wiejące tu wiatry piasek jest oczywiście efektem ubocznym przeprowadzanych tutaj na wielką skalę leśnych wycinek. W ten sposób więc zewnętrzna warstwa gleby, pozbawiona już swojej naturalnej osłony, którą dotychczas zapewniała jej zakorzeniona tu głęboko roślinność, roznoszona jest po całej okolicy - teren zatem pustoszeje, wyjaławia się, traci swą żyzność, a po pewnym czasie po prostu zamiera. I gdybyż to chociaż owe wycinki odbywały się w jakiejś „rozsądnej skali”, czynione wybiórczo i selektywnie, a także - jak już wspomniałem – „z głową” i metodycznie, to może jeszcze dałoby się co nieco z tych terenów uratować i je dla Przyrody odzyskać, ale z tego co tu zaobserwowałem, można wywnioskować, iż jest już na to niestety zbyt późno. Spodziewam się nawet, że dużo za późno. Dlaczego tak sądzę..?
Otóż, tylko to co udało mi się tu zauważyć - a był to przecież zaledwie maleńki fragmencik okolicznego obszaru - to już, jak na mój gust, wyglądało wprost katastroficznie. A co dopiero cała reszta okolicy..! Przecież w tym miejscu, w którym my ładowaliśmy nasze cargo, aż roiło się od małych stateczków i barek, których ładunkiem w większości było - bo jakżeby inaczej? - pozyskiwane z tego rejonu drzewo. W najróżniejszych postaciach zresztą, bowiem wywożono je stąd zarówno już przerobione - jako płyty, deski, kantówki, itd. - jak i też w formie samych nieokorowanych pni (tzw. logów). Toteż każdy człowiek choć jako tako posługujący się swoją mózgownicą, może sobie łatwo wyobrazić co się musi dziać w samej głębi tejże wyspy, nieco dalej od jej wybrzeża, skoro nawet i tutaj ogołoconych „do zera” terenów jest całe mnóstwo! Bo przecież skąd niby brał się ów fruwający w powietrzu piaseczek, który wiatr nieomal całymi garściami sypał nam w oczy, roznosząc go na wszystkie strony świata? I to w rejonie, w którym - o tym już zresztą napisałem - niemalże codzienne deszcze to absolutna klimatyczna norma?! Cóż zatem można rzec..? Chyba jedynie to, iż wynikające stąd wnioski są naprawdę przygnębiające. Aż się płakać chce na samą myśl, co też będzie w przyszłości na tym naszym zwariowanym globie. Ogólnoświatowa pustynia?
A teraz napiszę o kolejnym przejawie owej degradacji, będącym jednym z dwóch spektakularnych na to przykładów, o których powyżej wspominałem. Mowa będzie o... owadach. Czy też może raczej o... ich braku! Tak, tak - to wprost niewiarygodne, ale niestety prawdziwe. Bowiem, jest rzeczą absolutnie naturalną, iż w rejonach tropikalnych od tegoż paskudztwa zawsze aż się roi, a zwłaszcza po zmierzchu, kiedy do świateł zapalanych na statku przyfruwają całe chmary najprzeróżniejszych sześcionożnych gości. A tymczasem tutaj... nic! Ludzie, to przecież prawdziwa katastrofa, klęska, rozpacz..! Stoimy na kotwicy w miejscu tak bliskim tropikalnego lądu, że praktycznie rzecz biorąc bliżej już być nie można. Znajdujemy się przecież na samym równiku, czyli w klimacie, w którym setki tysięcy owadzich gatunków mają się najlepiej, a tymczasem do naszego rzęsiście oświetlonego statku zwabione zostają zaledwie jakieś zagubione pojedyncze osobniki ciem, żuczków czy innych muszek!
Dlaczego..?! A dlatego, że tak właściwie, to one już nie mają gdzie żyć! Ich środowisko naturalne uległo w tym miejscu tak gwałtownemu skurczeniu, że w istocie nie mają już gdzie się podziać. W pobliżu niemalże same jałowe pustkowia, krzewów jak na lekarstwo, bo zarośla „odjechały” im już dość daleko w głąb lądu, tropikalne lasy zapewne „wyniosły się” stąd jeszcze dalej, więc co? Można tu w ogóle mówić coś jeszcze o jakiejkolwiek realnej przestrzeni życiowej? Nie tylko dla tych drobnych istot zresztą, ale i z pewnością dla innych zwierząt również, bo na przykład o ptakach, innych niż te, które polowały tu na ryby morskie, to nawet mowy nie było. Można więc sobie łatwo wyobrazić, że z innymi zwierzęcymi gromadami, głównie z ssakami i gadami, musi tu być bardzo podobnie...
Wnioski..? Ot, wiadomo jakie; jest źle, bardzo źle. Owszem, być może moje powyższe opisy są nieco przejaskrawione i oczywiście niepełne, ale przecież podzieliłem się z wami tylko tymi spostrzeżeniami, których ja sam osobiście w tymże miejscu dokonałem. I gdyby nawet tylko to brać pod uwagę, już bez konkretniejszego sięgania ze swoimi wyobrażeniami czy też przypuszczeniami znacznie bardziej w głąb lądu, to i tak stwierdzić można, iż najprawdopodobniej byłem świadkiem postępującej w tym regionie w zawrotnym tempie prawdziwej katastrofy ekologicznej! Bo to, co tam zobaczyłem, w istocie właśnie tak nazwać należy - katastrofą.
Bo przecież, drodzy moi, taka totalna degradacja nie nastąpiła tu wskutek jakiegoś niespodziewanego i gwałtownego wybuchu wulkanu, czy też z przyczyn jakiegoś innego czynnika naturalnego, ale tylko i wyłącznie z powodu nierozsądnej działalności człowieka. A co gorsza, ów proces trwa nadal - i w tym kraju, w Indonezji, owa szaleńcza wycinka drzew osiąga wręcz niespotykane dotąd nigdzie indziej na świecie rozmiary. Bo aktualnie, to nie Brazylia, ani nawet rejon Afryki Środkowej jest globalnym liderem w tym smutnym procederze, ale właśnie Indonezja. I do tegoż momentu, czyli właśnie do chwili mojej wizyty na rzece Mahakam na Borneo, wszystko co dotychczas na ten temat czytałem wydawało mi się takie odległe i nierealne, a i nawet chyba nieco przesadzone, ale to, co tutaj na własne oczy ujrzałem, niestety owe opisy potwierdzało.
Jaka zatem będzie przyszłość tego kraju (i świata oczywiście także), jeśli nikt w porę tegoż szaleństwa nie powstrzyma? Wyjałowienie większości gleb znajdujących się w tym rejonie i powolne pustynnienie czy nawet obumieranie okolicznych terenów..? A co za tym idzie, pojawianie się coraz bardziej widocznych zmian klimatycznych..? Brzmi to strasznie, przyznaję, ale przecież już gołym okiem widać, że niestety wszystko ku temu zmierza! A owe zmiany dokonują się dosłownie na naszych oczach, bowiem w ostatnich latach przyjęły one wprost niewiarygodne tempo.
Ale cóż, w Indonezji też chcą na czymś zarabiać, ażeby mieć za co żyć, to jasne. A skoro inne dziedziny ich przemysłu reprezentują w porównaniu ze światem poziom bardzo niski i zapewnić zatrudnienia swoim stu kilkudziesięciu milionom obywateli nie są w stanie, to korzystają „pełną garścią” z tego, czym ich hojnie natura obdarzyła, a co mają dosłownie pod nosem i do tego jeszcze „samo rośnie”. Bo tak rzecz jasna jest najłatwiej, zaś koncerny tym się zajmujące przecież „ani się zająkną” w sprawach ochrony naturalnego środowiska, bo to wszakże byłoby barierą dla ich rozwoju i osiągania przez nie wręcz astronomicznych zysków. Ale niestety, efekty takiej działalności są przerażające. A zresztą, w tej materii żadnej Ameryki już nie odkrywam, bowiem i tak wszyscy dobrze wiemy o co chodzi. Toteż skończę już moje wywody na tenże temat – wszakże dalsze jego „mielenie” naprawdę już sensu nie ma...
Skończę je jednakże bardzo smutną i chyba nawet podsumowującą to wszystko co powyżej, konstatacją. Otóż, moi drodzy, po tym co na własne oczy zobaczyłem u ujścia rzeki Mahakam na Borneo, jestem jak najgorszej myśli co do przyszłości naszego popierd*lonego świata! Bo jak tak dalej będzie - a niestety wszystko właśnie na to wskazuje - to ani się obejrzymy jak dobrniemy do punktu, w którym na jakąkolwiek reakcję w kwestii ratowania ginącego środowiska naturalnego będzie już za późno. Chociaż, ja osobiście mam poważne obawy, iż nawet dzisiaj JUŻ jest za późno. A wyrażam swoją opinię rzecz jasna nie tylko na podstawie obserwacji dokonanych w samej tylko Samarindze - o nie, to byłoby jednak widzeniem dość zawężonym - ale i również w całym szeregu innych portów tegoż kraju, a położonych nie tylko na Borneo, ale i na Celebesie, Sumatrze, Jawie, Nowej Gwinei oraz na kilku innych wyspach, dużo mniejszych od tych wymienionych powyżej. A ponieważ pod tym względem było tam podobnie, to mam chyba prawo dojść do tak drastycznie pesymistycznych wniosków, czyż nie..?
No dobrze, ale już teraz naprawdę skończmy z tym niezbyt budującym tematem. Po załadunku naszych kilkuset ton drewna, podnieśliśmy kotwicę i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Zrobiliśmy więc „w tył zwrot” na tej ciasnej odnodze, na której dotychczas staliśmy, potem minęliśmy kilka statków biorących stąd do swoich ładowni kauczukowe bele i kostki (dobrze że chociaż tych kauczukowców tu jeszcze nie powycinali), a następnie pozostawiliśmy już za swoją rufą ten fruwający w powietrzu piaseczek, kierując się na południe, ku Dili we Wschodnim Timorze...

I przypominam – opisywałem krajobrazy wschodniego wybrzeża Borneo w roku 2001..! CZYLI, JEST TO OBRAZ SPRZED DWÓCH DEKAD NASZEGO WIEKU!!! Aż strach więc pomyśleć jak te same miejsca wyglądają teraz…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
stock
stock - 2020-04-26 19:48
No niestety wszędzie jest coraz gorzej. w Brazylii Bolsonaro tyle się wycina, że są problemy z wodą w Paranie pod koniec pory deszczowej :(
 
louis
louis - 2020-04-26 20:07
Tak stock, zgadza się. Ale jednocześnie jest tak, że w Ameryce Południowej jest z tym jednak dużo lepiej niż w Azji. Bo Azję chińskie i amerykańskie koncerny drzewne wyrąbują wręcz "na rympał", do cna. Natomiast w Amazonii, nie tylko tej brazylijskiej, ale i w gujańskiej, wenezuelskiej czy kolumbijskiej, takie wyręby robi się z głową. Na przykład rejony Orinoko to wciąż jeszcze niemal dziewicza dżungla. Pocieszające.
Pozdrowienia!
 
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020