Geoblog.pl    louis    Podróże    Jamajka - Kingston    Jamajka - Kingston
Zwiń mapę
2018
11
sie

Jamajka - Kingston

 
Jamajka
Jamajka, Kingston
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Moi drodzy, chyba już najwyższy czas, aby zajrzeć wreszcie na Karaiby, prawda..? Zatem zabieram was teraz na jedną z najpiękniejszych wysp tego rejonu świata, na Jamajkę...


KINGSTON - Jamajka - Wrzesień 1990

Kingston to rzecz jasna stolica tego kraju - dość sporej wielkości miasto o niemalże milionowej populacji oraz o przewspaniałej historii, której mogą jej pozazdrościć wszystkie znaczące i liczące się współcześnie miasta okolicznego rejonu. I właśnie dlatego, moi drodzy, was tutaj zaprosiłem. Bowiem owszem, z czysto - rzekłbym; „marynarskiego” punktu widzenia, czyli chęci napotkania tu pewnych przygód lub przeżycia czegoś niezwykłego, to z żalem muszę stwierdzić, iż nie poszczęściło mi się tutaj, niestety… (A może i „stety”, bowiem ów port także ma złą sławę pod względem kryminalnych dokonań jego mieszkańców – tak więc, to może i lepiej, że nic szczególnego mnie tu nie spotkało, coś takiego o czym mógłbym teraz pisać) Natomiast pod względem turystycznym lub poznawczym (nazwijmy to; podróżniczym), to przeżyłem tu prawdziwą ucztę..!
Staliśmy tu wtedy, w roku 1990, wprawdzie zaledwie niecałe trzy dni, ale i tak miałem wystarczająco dużo czasu, aby powłóczyć się po mieście i jego okolicach i zobaczyć na własne oczy wszystko to, o czym kiedyś jako młody jeszcze chłopak marzyłem, rozczytując się namiętnie w awanturniczych powieściach o karaibskich piratach i ich krwawej działalności. Bo przecież, moi drodzy, jesteśmy teraz w samej „jaskini lwa”, czyli w samym sercu tegoż ponurego epizodu w dziejach ludzkości.
Owa epoka rzecz jasna dawno już przeminęła, pozostały po niej jednak wprost niewiarygodnie ciekawe ślady, które można tu jeszcze napotkać, w samym Kingston oraz przede wszystkim w pobliskim Port Royal - a właściwie w tym, co po nim pozostało…
I tym właśnie chcę się teraz pochwalić, bowiem tenże port ma przeciekawą historię, której udało mi się tutaj „dotknąć”, pooddychać nieco jego atmosferą, choć - tak prawdę mówiąc – już niezbyt wiele z tamtych „pirackich” czasów tutaj się zachowało. Jednakże już sama świadomość niegdysiejszego znaczenia tego miejsca oraz możliwość osobistego z nim obcowania co poniektórym wystarczy (na przykład mnie), ażeby siedząc sobie nad brzegiem morza zagłębić się w marzeniach, przypominając sobie cały szereg historycznych wydarzeń, które WŁAŚNIE TU i NAPRAWDĘ miały miejsce. Tak więc, rzeczywiście wielka szkoda, że już niewiele śladów do naszych czasów dotrwało, ale… nie mogło być przecież inaczej..! A dlaczego..? Otóż, poniższy rys historyczny wszystko wam w tej materii wyjaśni…
Jamajka została odkryta już w roku 1494 przez - a jakżeby inaczej?! – samego Krzysztofa Kolumba, który zatknąwszy tu jedynie hiszpańską flagę na znak wzięcia tegoż lądu w posiadanie hiszpańskiej Korony (dokładne miejsce tego wydarzenia nie jest niestety znane - w tym względzie trwają nieustanne spory między „znawcami” tematu), czym prędzej odpłynął stąd w swoją dalszą drogę w poszukiwaniu następnych nowych terytoriów, okolicznych wysp i wysepek rejonu Karaibów.
Nie zabawił tu zatem za pierwszym razem zbyt długo, jednakże około dziesięciu lat później, podczas swojej ostatniej wyprawy na te wody, właśnie w pobliżu Jamajki wydarzyło mu się nieszczęście i wyrzucony wraz ze swoim statkiem na tutejszy brzeg zmuszony był spędzić na tej wyspie aż cały rok - aż do chwili, gdy został z niej podjęty przez inny okręt hiszpańskiej floty królewskiej.
Jamajka stała się od tego czasu obiektem zainteresowania hiszpańskiego dworu i możnowładców, toteż począwszy od roku 1509 następowało regularne zasiedlanie tej wyspy przez całe rzesze przybyszów z tegoż rejonu Europy - i właśnie jako kolonia hiszpańska przetrwała ona aż do roku 1655. Od tegoż roku natomiast datuje się początek powolnego upadku hiszpańskiego panowania nad tą wyspą, bowiem to właśnie wówczas niezwykle ambitny, wojowniczo nastawiony oraz nad wyraz przebiegły możnowładca angielski, niejaki Olivier Cromwell, wysyłając tu dosłownie jedną ekspedycję wojskową za drugą, przepotężną siłą ich regimentów pobił tutejsze załogi i całkowicie, raz na zawsze wyparłszy je z wyspy, ostatecznie objął Jamajkę w brytyjskie posiadanie w roku 1670.
I od tegoż to momentu rozpoczęła się prawdziwa „czarna historia” tejże wyspy, zarówno w sensie dosłownym jak i w przenośni, bowiem skolonizowana ona została natychmiast przez bogatych (lub takich, którzy właśnie tutaj chcieli się majątków dorobić) przybyszów z Wysp Brytyjskich, którzy rozwijać tu zaczęli na wielką skalę swoje olbrzymie plantacje trzciny cukrowej, bananów, kakao, kawy i najprzeróżniejszych owoców tropikalnych. Jednakże do prowadzenia takich przedsięwzięć potrzebowali oni, co oczywiste, bardzo licznej siły roboczej, toteż zaangażowali się w dużym stopniu w ponury proceder handlu niewolnikami, którzy zaczęli być tutaj masowo przywożeni okrętami najprzeróżniejszych bander, zaś głównym ośrodkiem ich „wyładunku” oraz największym wówczas na świecie tegoż specyficznego „towaru” targiem stał się rozwijający się wtedy w zawrotnym tempie Port Royal, leżący na południowym wybrzeżu Jamajki w przepięknie położonej, zacisznej, a także bardzo pilnie strzeżonej zatoce.
Pobliskie wzgórza natomiast, na których leży dzisiejsze Kingston, jeszcze wówczas były zupełnie niezasiedlone, bowiem to właśnie Port Royal był ówczesnym centrum tutejszego biznesu, handlu - no i oczywiście władzy nad całą wyspą.
Jamajka zaczęła więc swój gwałtowny i sukcesywny rozwój i pomimo dość licznych w tym czasie przeciwności losu, takich jak regularnie powtarzające się w tym rejonie huragany oraz trzęsienia ziemi, a także coraz to częstsze i intensywniejsze rewolty niewolników, urastała do prawdziwej gospodarczej zamorskiej potęgi Brytyjskiej Korony - nadeszły bowiem dla niej naprawdę bardzo „tłuste” lata - niebywałej prosperity, rosnącego dobrobytu i nieustannego rozwoju.
Można by zatem rzec, iż życie na owej wyspie stawało się z czasem dla miejscowych obywateli prawdziwą sielanką, że jej stali mieszkańcy (z wyłączeniem niewolników, rzecz jasna) prowadzili tu iście rajski żywot, prawda..? Bo przecież pieniądze płynęły szerokim i wartkim strumieniem, kwitł handel, istniały znakomite podstawy i warunki ku wzrostowi fortun właścicieli tutejszych plantacji, że przyszłość jawiła się w prawdziwie „różowych” odcieniach, itd., itp. - i być może stałoby się to wkrótce w pełni możliwe, gdyby jednak nie pewne „ale”, które bardzo skutecznie ów potencjał hamowało i roztrwaniało wszelki dorobek tutejszych pracowitych przedsiębiorców i ziemskich posiadaczy. W czym zatem rzecz..?
Otóż, sprawą oczywistą jest, że masowym przywożeniem na wyspę wyłapywanych w Afryce niewolników (a stanowili oni przecież grunt tejże prosperity - bez ich pracy bowiem, bez totalnego wyzysku tych nieszczęśników, żaden gospodarczy sukces tegoż rejonu w ogóle by nie zaistniał) zajmowały się załogi statków złożone w większości z ludzi o bardzo niskim morale oraz o charakterach zdecydowanie poniżej przeciętnej, jeśli chodzi o życiową przyzwoitość i uczciwość, niźli tej, którą reprezentowali sobą obywatele samych europejskich Metropolii. To jest zresztą aż nazbyt jasne, prawda..?
Bo przecież trudno sobie wyobrazić, aby aż tak ponurym i zbrodniczym procederem, nierozerwalnie wszakże wiążącym się z bezmiarem ludzkich nieszczęść, z częstymi morderstwami dokonywanymi na niesubordynowanych i buntujących się przedstawicielach przewożonego przez Atlantyk „towaru”, zajmowali się ludzie o wysokiej wrażliwości, o łagodnych charakterach, sprawiedliwi, uczciwi - czyli krótko mówiąc; ludzie szlachetni, prawi i dobrzy.
No, po prostu, spójrzcie na to z dystansem i „na zimno”; owym „interesem” musieli przecież zajmować się… marynarze, nikt inny bowiem przewozić z tak odległych stron świata tegoż nieszczęsnego „towaru” na taką skalę dokonywać by po prostu nie zdołał - toteż, czy byłoby to w ogóle możliwe, żeby dla ludzi przyzwoitych, owszem, prostych, ale jednak wrażliwych i przyzwoitych, taka praca była zwykłą codziennością..?
Praca znaczona ogromem ludzkich tragedii, częstymi zabójstwami, sadyzmem, gwałtem, brutalnością, okrucieństwem, itd..? Myślicie może, iż CAŁY ówczesny marynarski stan to była jedna wielka ogólnoświatowa hałastra, pozbawiony wszelkich ludzkich uczuć i zwykłej wrażliwości motłoch - pełen mętów, dewiantów, sadystów, morderców czy desperatów absolutnie zdolnych do wszystkiego i gotowych na jedno skinienie swoich równie zdeprawowanych oficerów skąpać się w ludzkiej krwi, stając się zamiast marynarzami zwykłymi rzeźnikami..? Oczywiście, że nie..! Ale, jednak na takich statkach tak było..! Ów proceder kwitł w najlepsze i miał się dobrze… Dlaczego więc..?
Otóż, parały się zatem tym potwornym zajęciem całe rzesze osób będących z reguły nieczułych na ludzkie nieszczęścia (bo tylko tacy mogli owej pracy podołać - nie wnikając już w przyczyny, dla których się tego imali, głównie jednak dla zysku rzecz jasna, choć trafiali się i tacy, co robili to „z przekonania”, z powodu swych sadystycznych lub morderczych instynktów, bo wtedy mieli „używanie”, pozostając jednocześnie zupełnie bezkarnymi) - roiło się zatem pośród nich od wszelkiego typu społecznych wyrzutków, życiowych wykolejeńców i degeneratów, alkoholików, złodziejaszków, buntowników, awanturników, najzwyklejszych przestępców oraz wszelkiego rodzaju „typów spod ciemnej gwiazdy” - morderców, sadystów i gwałcicieli nie wyłączając. Bo przecież któż uczciwy zgodziłby się na tak niegodziwą pracę..?
Tak więc były to z reguły, w swej zdecydowanej większości oczywiście, towarzystwa szalenie zdemoralizowane, niemające żadnych oporów wobec czynienia zła - bez, praktycznie rzecz biorąc, żadnego rozsądnego celu w życiu, było im zatem wszystko jedno jak toczyć się będą ich życiowe losy - czy będą mieszkać (czy raczej egzystować) w jakichś podejrzanych spelunach na odległych od Europy wysepkach, czy też na pokładach niewolniczych statków, bo i tak żadnych większych ambicji życiowych nie posiadali, niczego innego robić nie potrafili, zaś ewentualny powrót do ich rodzinnych krajów zupełnie nie wchodził w grę. Byli oni bowiem z reguły ludźmi wyjętymi spod prawa i w swoich ojczyznach zupełnie nie mieli czego szukać. Mało tego, taka praca dawała im w ogóle jeszcze jakiekolwiek szanse na w miarę normalne życie – wszakże znacznie lepsze było służenie handlującymi „czarnym towarem” firmom, aniżeli więzienie.
Włóczyli się zatem po tym świecie na pokładach najprzeróżniejszych statków jako najemnicy, których pracodawcy zupełnie nie interesowali się ich przeszłością ani tym, czym oni tak właściwie byli. Ot, zatrudniali takich delikwentów jako tymczasową siłę roboczą (częstokroć z przymusu, bo przecież żadnych innych rąk do pracy znaleźć nie można było), zupełnie nie wnikając w ich życiowe losy, bo mieli jedynie zrobić swoją robotę podczas rejsu, a po jego zakończeniu i po zainkasowaniu należnej im zapłaty mieli się czym prędzej wynosić ze statku.
Żyli więc tacy osobnicy „od przypadku do przypadku”, bez życiowych celów i skonkretyzowanych pragnień, szukając jednocześnie dla siebie jakiegoś bezpiecznego miejsca na ziemi, gdzie nie byliby niepokojeni przez władze swoich ojczyzn, w których zazwyczaj mocno już zdążyli narozrabiać podczas swojego żywota, tak więc taki ewentualny azyl byłby dla nich nie tylko miejscem stałego pobytu i nowym „domem”, ale i także schronieniem i przytuliskiem na swoje stare lata, kiedy już swoje aktualne zatrudnienia kończyli. No i znajdowali go właśnie tutaj - w Port Royal na Jamajce...
Z biegiem długich lat bowiem założony niegdyś przez pierwszych brytyjskich kolonizatorów Port Royal (Królewski Port), zaludniał się powoli przez takową, opisaną powyżej, podejrzanego autoramentu ludzką ciżbę, przez setki, a później i całe tysiące takich „człowieczych chwastów”, życiowych rozbitków, którzy w miarę upływu czasu zdobywali w tym mieście coraz większe znaczenie - wciąż bowiem przybywało tu takich typów z wszelkich możliwych stron świata, zlatywali się tutaj jak pszczoły do miodu, bo przecież znajdowali tu ciągle bratnie swoim dusze i kompanów „po fachu” - a co za tym idzie, Port Royal zaczął się powoli staczać na dno, schodził „na psy”, by przemienić się z czasem jedynie w siedlisko występku, niegodziwości, podejrzanych lub wprost nielegalnych interesów, prostytucji, a także... – ano właśnie - ...piractwa. Bo właśnie ono poczynało z biegiem czasu stawać się ich głównym zajęciem, zaś owe miasto przeistoczyło się po latach w największą w ówczesnym świecie bazę wszelkiego typu morskich rozbójników - piratów, korsarzy i bukanierów.
Większość uczciwych mieszkańców tegoż miasta zostało więc z czasem z niego wypartych lub też wynieśli się oni z własnej woli, zupełnie już nie widząc w nim żadnego dla siebie miejsca. Toteż ulice Port Royal stały się domem dla ogromnej ilości zwykłych rzezimieszków, zbrodniarzy, złoczyńców, najemnych awanturników i zawadiaków, jako ogół zwanych filibustierami, a także dla zdeprawowanej i zdemoralizowanej młodzieży, prostytutek, zbiegłych z pobliskich plantacji niewolników i innych wszelkiego rodzaju opryszków, obwiesi i najzwyklejszych w świecie włóczęgów.
Trudno zatem się dziwić, że pozostałe jeszcze „niedobitki” porządnych obywateli tego portu, ludzi zaradnych i pracowitych, nie wytrzymując potężnego naporu tej ponurej rzeszy „kotwiczących” tutaj na stałe przestępców, w ostateczności powynosili się z tego miasta na dobre, na odchodne życząc jego obecnym mieszkańcom wszystkiego najgorszego, przeklinając ich na wieki i modląc się żarliwie o godziwą dla nich boską karę, co najmniej równą tej, która nawiedziła biblijne Sodomę i Gomorę… I któż by wówczas w ogóle z nich pomyślał, że owe „życzenia” jednak się spełnią - w dodatku, aż tak szybko i na niewyobrażalną wprost skalę..?! Niewiarygodne, ale jak najbardziej prawdziwe..!
Port Royal w istocie stał się prawdziwą Sodomą i Gomorą, zamkniętymi w murach jednego zaledwie i do tego wcale nie nazbyt dużego miasta. Liczyło ono bowiem niewiele więcej niż osiem tysięcy mieszkańców, w większości rzecz jasna tego autoramentu, który opisywałem powyżej, a byli oni najprzeróżniejszych narodowości - głównie zbiegami ze swoich rodzimych flot - bo oprócz samych Brytyjczyków, czyli Anglików, Szkotów, Irlandczyków i Walijczyków, którzy stanowili tu zdecydowaną większość, spotykało się tu również i niegdysiejszych władców tej wyspy, czyli Hiszpanów, a także Holendrów, Portugalczyków, Niemców, Francuzów, a nawet i kilkunastu… Polaków (tak tak - doszukano się również i takich w tutejszych historycznych zapiskach) oraz przedstawicieli najprzeróżniejszych afrykańskich plemion, czyli tych niewolników, którym udało się zbiec ze swojego miejsca uwięzienia i przystawszy do owego podejrzanego towarzystwa stali się z czasem ich dość oryginalną, choć i nierzadko całkowicie pełnoprawną „ozdobą”.
Można sobie zatem wyobrazić cóż to musiał być za specyficzny konglomerat ludzkich typów, charakterów i ras - miasto, które z czasem nazwano „Miastem Grzechu i Rozpusty”, a które siało terror w całym rejonie Karaibskiego Morza.
Należałoby zatem zapytać; a dlaczego w ogóle doszło do aż tak przedziwnego splotu okoliczności, że wyrosło na końcu świata takie siedlisko morskiego rozboju i pomimo swojej, przecież wcale niezbyt imponującej liczebności, prowadziło sobie w najlepsze swoją niecną piracką działalność, zupełnie nie będąc niepokojonym przez ani jedną wojenną flotę (bardzo silną przecież!) żadnego z tych krajów, które w tymże rejonie posiadały swoje zamorskie kolonie..? Któż im w ogóle na taki proceder zezwalał..?

No i jak, moi drodzy? Czy powyższy tekst choć trochę was zaintrygował..? Jeśli tak, to służę jego kontynuacją, ale oczywiście już w odcinku następnym, bo przecież ten niniejszy już powoli zaczął zbliżać się do rozmiarów, których jednak przekraczać nie powinienem. A zatem zapraszam was do odcinka drugiego...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020