Hej, witam wszystkich w odcinku drugim i przpominam, iż poprzedni zakończył się sakramentalnym pytaniem: „Któż im w ogóle na taki proceder zezwalał..?
O właśnie..! Jest to pytanie trafiające w samo sedno tegoż tematu. Bo zwróćcie przecież uwagę na wszelkie daty, którymi się powyżej w moich opisach posiłkowałem - to wszakże końcowe dekady siedemnastego wieku, a zatem okres najintensywniejszej rywalizacji pomiędzy ówczesnymi potęgami kolonialnymi, które prowadziły wtedy z sobą bezpardonową walkę o wpływy w wielu rejonach świata. Karaiby natomiast, nie tylko że nie były w tej materii wyjątkiem, to jeszcze stanowiły w tej swoistej batalii miejsce kluczowe, będąc wówczas widownią autentycznej wojny kolonialnej prowadzonej między Anglią i Hiszpanią, a właśnie tutaj, w rejonie Morza Karaibskiego, przybierała ona najdrastyczniejsze formy, bowiem nie chodziło tu bynajmniej jedynie o same terytoria zależne, ale także - a może raczej; przede wszystkim - o coś znacznie znacznie ważniejszego. O co zatem..?
No cóż, sądzę, że już się tego domyślacie, prawda..? Tutejsze ówczesne hiszpańskie kolonie to przecież przeogromne obszary Ameryki Południowej i Środkowej z najbogatszym wśród nich regionem, czyli Meksykiem na czele. A roiło się tam przecież od gigantycznych i najrozmaitszych skarbów, rabowanych masowo prekolumbijskim plemionom indiańskim - Inkom, Aztekom, Majom i innym - a które to kosztowności przewożono wówczas do Hiszpanii całymi setkami statków handlowych i wojennych okrętów.
Takie ładunki natomiast były wprost niewiarygodnie łakomym kąskiem dla wszelkiego rodzaju bandytów chcących w sposób przestępczy wejść w ich posiadanie - a cóż było najlepszą ku temu drogą..? Wiadomo; piractwo - bo przecież w inny sposób dobrać się do tych skarbów nie było można, to jasne.
A zatem - niegdysiejsi handlarze „żywym towarem” z biegiem czasu przeistaczać się poczęli w bezwzględnych morskich rozbójników, pozbawionych wszelkich skrupułów bandytów, którzy nieustannie polowali na wypełnione złotem i srebrem okręty i statki hiszpańskiej floty królewskiej, łupiąc je niemiłosiernie, rozprawiając się przy tej okazji bardzo krwawo z ich załogami lub też porywając część ich znaczniejszych członków w celu późniejszego ich wykupu przez zainteresowane zapłaceniem żądanego przez piratów okupu możne hiszpańskie rody.
Proceder ten więc rozkwitał w najlepsze, żaden statek hiszpański nie mógł się w tym rejonie czuć bezpiecznie, będąc nieustannie narażonym na zbrojne bandyckie napady korsarzy bazujących na co dzień właśnie w Port Royal - nic jednakże na to poradzić nie mogli, bowiem owe zgraje rzezimieszków bezceremonialnie korzystały z pełnej protekcji angielskiej Korony, będącej w najwyższym stopniu zainteresowanej permanentną wojną z Hiszpanią.
A zatem, wobec całkowitej bezczynności angielskich władz, którym było zdecydowanie na rękę wieczne nękanie hiszpańskich okrętów przez tzw. „niczyich” piratów (bo przecież oficjalnie z reguły nikt się do nich nie przyznawał) oddawali się oni swojemu procederowi bez reszty, czując swoją bezkarność i ochronę ze strony Anglii, będąc zresztą dość poważnymi jej sojusznikami w prowadzonej tu już od wielu lat regularnej wojnie pomiędzy tymi krajami.
Ale to przecież oczywiste, że nie łupili oni statków jedynie dla samej przyjemności i zaspokojenia swoich przestępczych instynktów, o nie..! Niemalże każdy hiszpański galeon opuszczający kotwicowiska u brzegów Meksyku, Panamy czy Kolumbii był przecież znakomitym celem dla żądnych łupów morskich rozbójników z Port Royal, bowiem miał on na swoim pokładzie prawie zawsze jakieś wywożone akurat za ocean kosztowności - złoto i srebro Inków, Majów lub Azteków, a wszakże o ich wartości nie muszę wam chyba przypominać, no nie, moi drodzy W. Cz. Czytelnicy..?
Toż to nierzadko były wprost gigantycznych rozmiarów ładunki złota, srebra, klejnotów i innych kosztowności, były tego czasami całe dziesiątki ton w jednym zaledwie ładunku (!), toteż, jeśli wpadały one nagle w łapy gotowych na wszystko piratów, była to wówczas przeogromna i niepowetowana strata dla hiszpańskich armatorów, natomiast zysk dla samych piratów był… niemalże żaden. Bo i cóż oni mogli z takimi skarbami począć, skoro na swojej wyspie i tak mieli już wszystko czego mogli sobie zażyczyć i wymarzyć, a powrót do swojej ojczyzny mieli zazwyczaj raz na zawsze zamknięty..? Owszem, rabowali i mordowali dla zysku, to nie ulega absolutnie żadnej wątpliwości, ale jednocześnie mieli szalenie ograniczone możliwości skorzystania z tych wszystkich skarbów, którymi przez całe lata się obławiali, bo cóż niby mogli zrobić z nadmiarem np. złota, jeśli wywieźć ich donikąd nie mogli..?
O właśnie - i tu dotykamy prawdziwego sedna tego wszystkiego, o którym właśnie chcę napisać. Lata leciały, piraci prowadzili swój niecny proceder, łupili niezliczoną ilość statków, głównie hiszpańskich, ale swoich gromadzonych przez ten długi czas kosztowności w żaden sensowny sposób spożytkować nie byli w stanie, zatem… chowali je gdzieś głęboko w sobie tylko znanych miejscach, tworząc w ten sposób swoje nieprzebrane fortuny oczekujące na „czarną godzinę” lub też na lepsze czasy, bowiem wielu z nich wciąż wierzyło, że jednak kiedyś ich doczekają.
Toteż, pośród ówczesnych ludzi morza oraz całej rzeszy innych podróżników - żołnierzy, handlarzy, misjonarzy, itd., krążyły przebarwne opowieści o niewiarygodnie wielkich skarbach ukrytych w Port Royal i w jego pobliżu, samo miasto zaczęto nawet z czasem nazywać „największym skarbcem świata”, zaś o jego zasobach opowiadano takie legendy, że aż trudno było w nie uwierzyć. A jednak - uprzedzę nieco fakty - było to wszystko NAJPRAWDZIWSZĄ PRAWDĄ..!
Tak bowiem w istocie, było..! Złupione na morzu i przez wiele lat gromadzone bogactwa znajdowały się w tym porcie naprawdę we wprost niezmiernej obfitości, były tego nieprzebrane ilości i jeśliby kiedykolwiek (i komukolwiek) udało się wejść w ich posiadanie, to z pewnością byłby najbogatszym na świecie człowiekiem, jeśliby natomiast wyeksponować te dobra w jakimś muzeum, to nie wystarczyłoby na nie miejsca nawet w największych gmachach służących tym celom np. w Londynie lub w Nowym Jorku.
Przesadzam..? Ani trochę, moi drodzy, bowiem dotychczasowe znaleziska absolutnie to potwierdzają, a zajmujący się tymi poszukiwaniami znawcy tematu uważają z całkowitą pewnością, że dogrzebano się zaledwie do niewielkiej części zgromadzonych tu przed ponad trzema wiekami skarbów. Zapytacie zatem; dlaczego więc nie wydobędzie się tego wszystkiego na światło dzienne i nie pokaże ludziom tych niespotykanych bogactw, skoro dokładnie wiadomo gdzie się one znajdują..? I dlaczego właściwie nie udało się ich przedtem z rąk owych piratów wydostać..? Co się takiego stało, że przepadły one na długie wieki..? Toteż, odpowiadam wam, moi drodzy; zdarzyło się coś, co w historii naszego świata jest prawdziwym ewenementem - coś takiego, że gdyby nie ogromna ilość świadków tegoż kataklizmu, którzy dokładnie opisali jego przebieg i uczynili go w ten sposób absolutnie i w stu procentach wiarygodnym, to można by go jedynie przyrównać do tragedii biblijnych Sodomy i Gomory lub też do zatopienia hipotetycznej Atlantydy. Cóż więc się stało..? Istna Apokalipsa, moi drodzy…
Nadszedł bowiem prawdziwie „sądny dzień” dla tegoż grzesznego miasta, po którym nie pozostał niemalże ów przysłowiowy „kamień na kamieniu” wskutek przeogromnego kataklizmu, który nawiedził okolice południowych wybrzeży Jamajki. Mianowicie, dnia 7 Czerwca 1692 roku nastąpiło potężne trzęsienie ziemi, które nie tylko że w okamgnieniu przemieniło całe miasto w jedną wielką kupę ruin i gruzu, to jeszcze na dokładkę, wywołane w jego wyniku trzy następujące po sobie niszczycielskie fale tsunami dosłownie zmyły z powierzchni ziemi nawet i owe marne pozostałości, w bezlitosny sposób dokonując dewastacji wszystkiego co stanęło na ich drodze, już po wieki wieków zatapiając Port Royal w wodach Morza Karaibskiego. Iście biblijna katastrofa, nieprawdaż..? A jednak prawdziwa…
Bo było to w istocie dosłowne piekło na ziemi - wyobraźmy więc to sobie jeszcze raz, ażeby tak prawdziwie i dogłębnie wczuć się w atmosferę tego niezwykłego i nad wyraz przerażającego wydarzenia. Otóż, wskutek trzęsienia ziemi, które nawiedziło nagle ten rejon CAŁY Port Royal przemienia się w jedną wielką ruinę - zawalają się całkowicie dosłownie WSZYSTKIE stojące tu domy, bez wyjątku!
W tym samym momencie grunt, na którym to miasto wybudowano… - uwaga! - …zapada się KILKA metrów w morską głębinę, zaś nadchodzące niemal natychmiast po tym zjawisku trzy potężne fale dokonują reszty tegoż dzieła zniszczenia, zalewając milionami ton wzburzonej wody wszelkie wystające jeszcze ponad powierzchnię ruiny, całkowicie i raz na zawsze je sobą przykrywając. Tak więc, krótko mówiąc - w ciągu zaledwie kilkunastu minut całe Port Royal w ogóle przestało istnieć - i to nie tylko wskutek zniszczenia jej zabudowy, ale przede wszystkim dlatego, iż raz na zawsze zniknęło pod wodą, stając się jedynie „miejskim wrakiem” ozdabiającym dno Morza Karaibskiego. Wprost niewiarygodny atak naturalnych żywiołów, niszczycielska siła Przyrody, która dosłownie „trafiła w samą dziesiątkę”, uderzając dokładnie tam, gdzie - mówiąc szczerze - właśnie powinna to uczynić, czyż nie..?
Toteż ów fakt, iż to „Miasto Rozpusty, Grzechu, Nieprawości i Występku” w sensie DOSŁOWNYM zostało starte z powierzchni naszego globu, zniknęło raz na zawsze w odmętach oceanu i to w sposób jako żywo przypominający biblijne katastrofy, w opinii wielu osób święcie wierzących w rychłe nadejście nieuniknionej dla tego miejsca kary boskiej, właśnie tak odebrano - jako akt boskiej sprawiedliwości..! I czemuż się zresztą dziwić, że aż tak ochoczo w ową karę boską uwierzono, skoro wydarzenie to było aż tak spektakularne, zaś jego katastrofalne skutki raz na zawsze odmieniły układ sił w tym rejonie świata? Bo przecież nie tylko samo miasto ucierpiało w wyniku tegoż kataklizmu, ale przede wszystkim jego niecni i niegodni najmniejszego nawet szacunku mieszkańcy, których zginęło tu wówczas, według różnych źródeł, od 6,5 do 7,5 tysiąca osób, a zatem prawie cała jego ówczesna populacja..! W istocie - prawdziwa Apokalipsa…
Zatem w jednej zaledwie chwili zakończyły swoje podłe żywoty całe tysiące ludzkich istnień, pogrzebane raz na zawsze pod gruzami swoich podejrzanych spelun, melin i tawern, a potem przykryte grubą warstwą dennych morskich osadów, piasku, mułu i kamieni - jednakże, jak się z pewnością domyślacie, absolutnie nikt po nich nawet i najmniejszej łezki nie uronił - otrzymali oni bowiem od losu dokładnie to, na co sobie zasłużyli. A co więcej; ich tragiczny życiowy koniec nie zasmucił zbytnio nawet i ich dotychczasowych protektorów, za których plecami z taką ochotą i skwapliwością się chowali, prowadząc swoją niecną i krwawą piracką działalność.
Od pewnego bowiem czasu, już na kilka lat przed ową katastrofą, wielu z ich samozwańczych hersztów (pozwólcie, że zmilczę ich nazwiska, bowiem są to autentyczne historyczne postaci i nie mi je oceniać - dociekliwych zaś odsyłam do odpowiedniej w tym temacie literatury), osiągnęło pośród swej korsarskiej braci aż tak wielki szacunek, mir i znaczenie, że czując się absolutnymi i całkowicie suwerennymi „sobiepanami” (w ich odczuciu, rzecz jasna) wkrótce całkowicie „zerwali się z łańcucha” swoim możnym patronom i dotychczasowym obrońcom, iż nie poprzestawali już na łupieniu statków wrogich brytyjskim siłom flot kolonialnych, czyli głównie okrętów hiszpańskich i francuskich, ale także coraz to częściej zaczynali dobierać się do skóry... nawet i samym swoim rodakom (!), czując się zupełnie bezkarnymi władcami mórz i oceanów..!
Toteż zamiast jedynie czerpać obficie z dostępnych i „dozwolonych” im źródeł oraz korzystać w pełni z zapewnianej im cichej protekcji swoich obrońców, którzy nieustannie przymykali oko na efekty ich niecnej działalności, to wskutek swojej wprost nieokiełznanej chciwości, obrócili się wkrótce także i przeciwko swoim „sponsorom”, udowadniając w tenże sposób wszem i wobec, że na takich jak oni sojuszników na dłuższą metę absolutnie liczyć nie można.
Tak więc, trzeba przypuszczać, iż ich dni i tak były już policzone, że z pewnością zbliżał się dzień ostatecznej z nimi rozprawy przez mające tam być wkrótce wysłane specjalne dodatkowe wojskowe siły interwencyjne z europejskich Metropolii. Ale, jak się okazało, takie rozwiązanie było już zupełnie niepotrzebne, bowiem dokonała tego za nich sama Matka-Natura, której niszczycielskie działanie skierowane akurat dokładnie w samo serce będącej już poza wszelką kontrolą pirackiej bazy, było ciosem najskuteczniejszym ze skutecznych - zaś owe okoliczności w jakichże to dopełnił się los tych niegodziwców nieodparcie przywoływały na myśl porównanie do prawdziwie boskiej każącej ręki sprawiedliwości.
Nikt zatem za owymi ofiarami nie płakał, a co więcej - tak praktycznie rzecz ujmując - dosłownie wszystkim zainteresowanym tym stronom było to absolutnie na rękę. Piractwo w tym rejonie świata wprawdzie jeszcze tak całkowicie nie zanikło, ale skala tego zjawiska od tego czasu uległa drastycznemu zmniejszeniu, i choć w kilku okolicznych portach ponownie zaczęły wyrastać podobne tutejszej „jaskinie zła”, to już nigdy nie osiągnęły one aż takiego znaczenia jakim „szczycił się” Port Royal, zanim na wieki wieków (amen) nie pogrążył się w wodach oceanu…
No tak, być może powyższa historia przykuła waszą uwagę, że okazała się ona dla was na tyle interesująca, iż zagłębiliście się w jej szczegóły z ciekawością, skupieniem lub i nawet z wypiekami na twarzy, ale… brakuje tu wam zapewne dokończenia jej pewnego i to nadzwyczaj ciekawego wątku, prawda..? Ba, bez wątpienia najważniejszego!
O cóż chodzi..? – zapytacie. No cóż, zmuszony jestem ponownie w dość ciekawym momencie przerwać tekst z uwagi na jego rozmiar w niniejszym odcinku, ale oczywiście już niedługo doczekacie się kontynuacji tegoż wątku, bo przecież mam już „na podorędziu” gotowy tekst odcinka następnego, który rzecz jasna zaraz tu wkleję, a na który już teraz serdecznie was zapraszam.
louis