Tym razem zapraszam was na krótką wizytę w Państwie Środka. Zapewniam, że zajrzeć tam warto...
SZANGHAJ – Chiny - Październik 2002
Prawdą jest, że akurat o tym porcie – podobnie zresztą, jak i o samych Chinach – można by spisać, bez przesady mówiąc, całe tomy. I to te przysłowiowe „opasłe”, to jasne. Zarówno o historii, gospodarce, szalenie szybkim w ostatnich latach rozwoju, o jego szczególnej zabudowie, jak i o zamieszkujących go ludziach – społeczeństwie, którego populacja znacznie już przekroczyła… 20 milionów osób! Wprost niewiarygodne, prawda? Przecież jest to ilość, było nie było, przekraczająca połowę ludności całej Polski! Wyobraźmy więc to sobie – pół Polski w jednym jedynym mieście! Już pomijając fakt przykładania do obu tych narodów odpowiedniej skali, chodzi bowiem jedynie o uzmysłowienie sobie tegoż wręcz nieprawdopodobnego ogromu…
Tak, Szanghaj to w istocie prawdziwy moloch, któremu żadne inne miasto na świecie pod tym względem dorównać nie jest w stanie – ani Nowy Jork, ani Mexico City, ani Sao Paulo, ani Jakarta, ani Tokio – choć to właśnie ich aglomeracje przez rozmaitych „badaczy tematu” uznawane są za największe na świecie – ani już tym bardziej „jakieś tam” metropolie Europy, z Londynem, Moskwą czy Paryżem na czele. Nie, bo tak naprawdę najludniejszym miastem świata jest jednak to miasto, do którego właśnie zawitaliśmy – Szanghaj…
Owszem, jest to opinia głównie samych Chińczyków, którzy ostatnimi laty zapragnęli być w każdej możliwej dziedzinie na samym czele światowych list – co za tym idzie więc, można by ich podejrzewać również i w tym kontekście o pewne „naginanie” statystycznych danych dla osiągnięcia swych propagandowych celów – ale jednak ta Metropolia w istocie ma „te swoje” ponad 20 milionów ludzi, i basta. Bo miejscowi twierdzą, że już sami siebie dokładnie tu policzyli i w tej kwestii żadnych wątpliwości być nie może – i nawet sama ich stolica, Pekin, Szanghajowi „do pięt nie dorasta” i już…
O, i tacy właśnie są Szanghajczycy – MY jesteśmy w Chinach najważniejsi, NAS jest najwięcej, NASZE miasto jest głównym centrum handlu i ekonomii tegoż kraju i dlatego to właśnie TU jest jego prawdziwa dusza, serce i mózg. O przysłowiowym „pępku” to nawet nie wspominajmy, bo to oczywiste, gdyż właśnie tak siebie samych widzą. No cóż, czy mają rację, nie nam – przybyszom – to rozstrzygać. Ale jedno z całą pewnością można potwierdzić; Szanghaj to rzeczywiście wprost niewiarygodny gigant, którego oblicze nieustannie się zmienia, nieomal z dnia na dzień, a w którym oznaki nowoczesności, nie tylko że od razu rzucają się w oczy, ale i nawet wręcz przytłaczają.
Tak, to prawda – ja sam mogę potwierdzić, że panorama tzw. Nowego Szanghaju to obecnie taka ilość wieżowców, potężnych gmachów, najrozmaitszego kształtu budowli i biegnących pomiędzy nimi autostrad, mostów, wiaduktów i estakad, że „wystarczyłoby” tego wszystkiego na cały Singapur, Hong Kong i nowojorski Manhattan razem wzięte – i jeszcze dość sporo by tego pozostało…
Jednakże, moi drodzy, szczegółowszymi opisami tego miasta zajmować się nie będę. Nie, bo to byłoby zupełnie bezcelowe. Każdy przecież może sobie sam wyobrazić tę olbrzymią ilość „drapaczy chmur” oraz królujący tu rozmach w dalszej rozbudowie, toteż poprzestanę na tym, co dotychczas napisałem i to w zupełności nam wystarczyć powinno, zgoda? Bo dla nas teraz najważniejszym tutaj jest tzw. Stary Szanghaj – czyli dzielnice, w których kształtowała się jego Historia, Tradycja i Kultura, a których jeszcze – na szczęście! – nie zdołano tu całkiem do końca zrównać z ziemią dziesiątkami tysięcy pracujących tu na co dzień koparek, spychaczy i buldożerów. Choć jednocześnie, z prawdziwym smutkiem przyznać trzeba, że niestety „wszystko jest na jak najlepszej ku temu drodze”..!
Tak, niestety to prawda – z roku na rok znikają w ten sposób wciąż następne kwartały tegoż wspaniałego miasta. Tradycyjna starochińska zabudowa ustępuje miejsca wciąż nowym i wyrastającym tu jak te przysłowiowe „grzyby po deszczu” wieżowcom, co w sumie powoduje, że ten „prawdziwy Szanghaj” powoli z powierzchni chińskiej ziemi znika! A co gorsza, jest to zjawiskiem tak szybkim i w dodatku tak wobec swej własnej tradycji bezlitosnym, że trudno przypuszczać, aby sami Chińczycy wreszcie się obudzili i ów wręcz opętańczy proces powstrzymali. Tak, wiem co piszę; właśnie „opętańczy”! Bo kiedy wspomni się te przepiękne niegdysiejsze chińskie dzielnice w Singapurze i w Hong Kongu – które nawet ja osobiście jeszcze z tych miast zdążyłem zapamiętać, widząc je całkiem jeszcze rojne i pełne życia (wprawdzie już ich marne resztki, ale jednak) – po których nie pozostało już dosłownie nic, to w istocie oczekiwać możemy tylko jednego. Tego, że ze starego Szanghaju również już niedługo pozostanie jedynie samo wspomnienie.
Cóż, „nie nasz cyrk, nie nasze pchły”, jak by to nazwał klasyk, ale i tak zapytam; Drodzy Chińczycy, jak można w taki sposób postępować ze SWĄ WŁASNĄ, prześwietną przecież TRADYCJĄ i HISTORIĄ..?! Czyżbyście się jej wstydzili, że z tak bezwzględną gorliwością niszczycie „całe wielkie hektary” tradycyjnej starej zabudowy..?! To nic, że w większości złożonej z niewielkich domków, ciasnych uliczek i z wprost niezliczonej ilości małych szopek, altanek, pakamer, mostków, warsztacików, sklepików, stryszków, piwniczek czy najrozmaitszych innych przybudówek, bowiem one razem, zebrane w całość tworzyły coś szczególnego w swym klimacie i pięknie. To miejsca, po których spacer był niezapomnianą przygodą, jako że zawsze było to swoistego rodzaju wyprawą przez PRAWDZIWE i bajecznie kolorowe Chiny. I to właśnie tam była cała wasza dusza i serce, nie zaś w tych nowoczesnych gmachach z „aluminium i szkła”, których na całym świecie jest dziś zatrzęsienie, a różniących się od siebie jedynie kształtami, rozmiarami i tzw. „zawartością” – czyli, obecnością w nich „odpowiednio ważnych” biur wielkich firm i korporacji.
Owszem, współczesny rozwój rzeczywiście właśnie takiej rozbudowy wymaga, nieomal ją wymuszając, ale czy trzeba było jednocześnie… zupełnie niszczyć to, co jeszcze z tych wspaniałych historycznych śladów pozostało? Czy naprawdę wam tego nie szkoda? Szanghaj i tak jest i nadal będzie większy od wspomnianego Singapuru czy Hong Kongu – zatem, chyba jednak nie ma potrzeby ku temu, ażeby te przepiękne tradycyjne dzielnice podzieliły wkrótce los tamtejszych, niegdyś im nieomal w każdym calu podobnych, prawda?
No cóż, ale widać wyraźnie, że sami tego chcecie, bowiem ów „opętańczy” proces niszczenia nadal ma się u was bardzo dobrze. Pamiętajcie jednak, iż taka osoba jak na przykład ja – czyli ktoś kochający zwiedzanie świata i nade wszystko ceniący historię oraz w przeciwieństwie do was nadal mający do niej pełen respektu szacunek – już nigdy więcej do was jako turysta sam z własnej woli nie przyjedzie! Nie, bo i po co..? Oglądać „aluminium i szkło”? Wszak niedługo już tylko to będziecie w tym swoim Wielkim Szanghaju mieli, bo z własną przeszłością rozprawiacie się brutalnie i bezwzględnie, więc dla takich obieżyświatów już nic do zobaczenia nie pozostanie. O panującym w tych dzielnicach niegdyś klimacie, to już nawet nie wspomnę, bo on to już chyba raz na zawsze stamtąd wyparował… Tak, nic tu po nas… Pamiętajcie o tym!
O – i właśnie w takie miejsce, moi kochani, was teraz na kartach niniejszych „Wspominek” przywiozłem – na największy na świecie plac budowy. Nie tylko zresztą samego miasta, ale również i jego portu. To znaczy, ściślej mówiąc, jego portów, bowiem jest tu ich obecnie całe mrowie, niemalże szczelnie wypełniających ujście wielkiej rzeki Jangcy, jak i nawet brzegi południowej części półwyspu, który się w pobliżu Szanghaju znajduje. Tak, wszędzie pełno nowoczesnych nabrzeży i jeżdżących po nich wielkich przeładunkowych suwnic, natomiast ilość znajdujących się tu w zasięgu wzroku kontenerów niemalże przyprawia o zawrót głowy. Bo jest ich tutaj „aż po ów przysłowiowy horyzont”. Gdzie by nie spojrzeć stoją całe tysiące różnokolorowych „pudełek”, świadczących oczywiście o niezwykle prężnym rozwoju tegoż miejsca, ale i także będących swoistego rodzaju „piętnem” – że tutaj już tylko pośpiech i pogoń za wręcz niekończącym się progresem.
Jak dotychczas byłem w Szanghaju już dużo ponad dwadzieścia razy, jednakże w nim samym – to znaczy, gdzieś przy nabrzeżach w pobliżu jego ścisłego historycznego centrum – tylko trzy. Bo kiedy przybywałem tu jeszcze w czasach „zamierzchłych”, to miało to miejsce na statkach konwencjonalnych, zwykłych drobnicowcach – i wtedy stawiano nas przy kejach położonych w samym mieście, czyli na prawym dopływie Jangcy, rzece Huangpu Jiang. Nowszymi czasy jednakże, kiedy już ten wewnętrzny stary port dla coraz większych statków stawał się zbyt ciasny i płytki, to przyszło mi już niestety „zwiedzać” jedynie te części szanghajskiego portu, które de facto już nim samym nie są, ale tylko położonymi w jego aglomeracji dzielnicami.
I w takiż to sposób odwiedzałem tu później jedynie same kontenerowe terminale w porcikach o nazwach Wusong, Baoshian, Pudong, Gaoqiao, Jinshan i jeszcze kilka innych, których nazwy już niestety z pamięci mi się ulotniły, a z których rzecz jasna wspominać absolutnie nie ma czego – a i w dodatku różniących się od siebie nawzajem chyba tylko kolorami pracujących tam suwnic. Tak więc, te wymienione porty kolejno tylko „zaliczałem”, ale jechać z nich do samego Szanghaju nie mogłem – po prostu z braku czasu, jak i również z powodu znacznej odległości te miejsca od siebie dzielących. Zdarzyła mi się w tym okresie tylko jedna jedyna wyprawa w tym kierunku, ale to też tylko wtedy, gdy akurat skończyłem jeden ze swoich kontraktów i właśnie stąd, z tutejszego lotniska odlatywałem z powrotem do Europy.
Natomiast – na szczęście – te moje pierwsze trzy tutaj wizyty zdarzyły się na statkach drobnicowych, toteż miałem jednak okazję nieco tutejszą ziemię zdeptać, jak i też przyjrzeć się od samego środka życiu historycznego centrum Szanghaju – choć przyznać muszę, że to również nie był już ten „duch prawdziwych Chin” jakiego życzyłbym sobie tu zastać. Wszak, jak sami widzicie, niniejszy rozdział traktować będzie o czasach już dwudziestopierwszowiecznych (ależ wyraz!), z dawną atmosferą Szanghaju nie mających już wiele wspólnego, ale i tak dobrze, iż chociaż tego udało mi się jeszcze w tym miejscu doświadczyć i zasmakować. Bo choć to już nie te stare Chiny, zwłaszcza z lat 60-90 ubiegłego stulecia, to i tak przyznać muszę, że niezadowolonym z tych wizyt być nie powinienem. Dlaczego..?
A dlatego, że jeszcze tych dawnych Chin trochę „liznąłem”, zdążyłem jeszcze przypatrzyć się ich resztkom i choć uczyniłem to, mówiąc żargonem sportowym, nieomal „ostatnim rzutem na taśmę”, jest więc tego w sumie niezbyt dużo, to i tak z ogromną radością moimi wyniesionymi stąd wrażeniami się z wami podzielę. Bo nawet pomimo faktu, że mieć do czynienia będziemy już tylko z samymi „ostatkami” starych tradycyjnych Chin, w pewnym sensie niektóre epizody nadal mogą się dla was okazywać całkiem interesujące. No cóż, oby tak było… Zatem, zaczynajmy…
Zacumowaliśmy wówczas, właśnie w Październiku 2002 roku, przy położonej na lewym brzegu odnogi Huangpu kei w dzielnicy Huishan, czyli nieomal w samym ścisłym centrum miasta. A zatem dobra nasza, bowiem w wolnym czasie będzie sobie można zupełnie bezproblemowo wyskakiwać na relaksujące przechadzki w takich miejscach, gdzie jeszcze owo „aluminium i szkło” nie zdążyło dotrzeć i przemienić ich w betonową pustynię. O Wejściowej Odprawie wspominać nie będę, bo po prostu szkoda na to czasu, toteż teraz czym prędzej zapraszam was do... naszych ładowni. Tak, bo akurat tam działy się wtedy rzeczy, które naszą uwagę przykuć mogły, ani chybi.
Ale o tym jeszcze nie teraz lecz dopiero w odcinku drugim...
louis