W drugim odcinku niniejszego rozdziału o Tunezji zapraszam was tam, gdzie napotkamy naprawdę Wielką Historię...
Jednakże, co zrozumiałe, nie samymi zgrywami wówczas żyliśmy. Wszak z La Goulette jest zaledwie ten przysłowiowy „żabi skok” do słynnych ruin starożytnej Kartaginy! Nic zatem łatwiejszego, jak tylko wybrać się tam na zwiedzanie, skoro to aż tak blisko, nieprawdaż..? I oczywiście większość z nas właśnie tak postąpiła – następnego ranka, kto tylko był akurat wolny od wachty, wyruszał „na podbój Kartaginy”. Wszak ciekawość aż paliła, to jasne.
No i cóż mógłbym na temat tego miejsca napisać? Rzecz jasna jedynie to, że ruiny tego miasta są dla każdego obieżyświata po prostu czymś naprawdę „wystrzałowym”. Miejsce to bowiem jest w istocie niezwykle interesujące, jak każdy ślad Starożytności zresztą, to też oczywiste. Z tym że...
Ano właśnie... Moi drodzy, chyba nie spodziewacie się tego, że będę wam teraz moje osobiste zwiedzanie tych ruin opisywał, czyż nie? Gdzież tu bowiem byłby jakikolwiek sens, skoro wszelkie detale na temat Kartaginy można sobie gdzieś znaleźć i skrupulatnie przeczytać – ot, chociażby tekst z popularnej internetowej Wikipedii, prawda..? Pozwolę sobie zatem „wkleić” poniżej jego fragmenty, jednocześnie dopisując do tego tylko to, że ja wówczas to wszystko na swoje własne śliczne oczy widziałem i własnymi rękoma dotykałem, ot co.
Tak więc, poczytajmy...
„Kartagina Nowe Miasto (łac. Karthago, późn. Carthago, gr. Кαρχηδών = Karchedon, fen Qrt-ḥdšt = Kart Chadaszt, arab. قرطاج = Kartadż lub hebr. קרתגו = Kartago) – starożytne miasto-państwo w północnej Afryce na wybrzeżu Morza Śródziemnego w pobliżu dzisiejszego Tunisu, założone w IX w. p.n.e. przez Fenicjan z Tyru. Bardzo ważny ośrodek handlowy i polityczny.
Szczyt potęgi Kartagina osiągnęła w III w. p.n.e. W tym samym stuleciu wdała się w serię wojen z Rzymem, które zakończyły się zagładą miasta w 146 p.n.e. Po kilkudziesięciu latach Kartagina odrodziła się jako rzymska kolonia. Po podboju Północnej Afryki przez Arabów w VII w. miasto zaczęło tracić na znaczeniu i w końcu opustoszało.
Autorzy klasyczni – Timajos, Dionizjusz z Halikarnasu, Wellejusz Paterkulus – jako datę założenia miasta podają 814 rok p.n.e. Według Filistosa z Syrakuz miasto założyli Zoros i Karchedon, koloniści z Tyru, miasta w Fenicji. Tradycję tę potwierdza w swym przekazie Appian. Według innej tradycji, przekazanej przez Justinusa, Kartaginę założyła Elissa, żona Acherbasa, kapłana Melkarta z Tyru. Kiedy Pigmalion, brat Elissy, kazał zamordować jej męża, Elissa z wielkim skarbem oraz grupą osadników uciekła przez Cypr do północnej Afryki. Gdy Libijczycy chcieli wygnać przybyłych, ci poprosili aby pozwolono im zasiedlić tyle ziemi, ile obejmuje skóra woła. Prośba wydała się Libijczykom zabawna, poza tym stawiała ich w niezręcznej sytuacji wobec proszących, więc ochoczo zaprzysiężono układ. Wówczas przybysze wycięli ze skóry cienki rzemień i wytyczyli teren, na którym powstał zamek, zwany Byrsa (po fenicku zamek, twierdza; po grecku - skóra). W ciągu wieków imię Elissy, której oddawano boską cześć, zastąpiono w tradycji imieniem Dydony.
W okresie od VII do VI w. p.n.e. – gdy rdzenna Fenicja została podbita przez Asyrię – Kartagińczycy podporządkowali sobie zachodnie kolonie fenickie. Pierwsza wzmianka o Kartaginie pojawia się w 654 p.n.e., kiedy miasto założyło swoją kolonię na Ibizie. W VII w.p.n.e. Kartagińczycy osiedlili się na wybrzeżach Sardynii i Sycylii. Od VI w. p.n.e. konkurowali z Grekami o dominację nad zachodnią częścią Morza Śródziemnego. W 550 p.n.e. kartagiński wódz Malchus podbił część Sycylii. W 535 p.n.e. Kartagińczycy w sojuszu z Etruskami pokonali u wybrzeży Korsyki pod Alalią greckich kolonistów z Fokaji, którzy uprawiali korsarstwo. Wódz Malchus przez pewien czas sprawował w Kartaginie najwyższą władzę. Jednak oskarżony o tyranię i skazany na śmierć został zastąpiony przez Magona, założyciela dynastii Magonidów.
W IV i III w. p.n.e. Kartagińczycy osiągnęli hegemonię w zachodnim basenie Morza Śródziemnego. W czasach rozkwitu Kartagina była timokratyczną republiką oligarchiczną, rządzoną przez rody arystokratyczne (np. ród Barkas). Najwyższą władzę stanowiło dwóch wybieranych sędziów (szofetim) oraz Rada Stu i Rada Trzydziestu. Silne wpływy polityczne mieli kapłani świątyń głównych bóstw: Baala i Astarte.
Wobec osłabienia pozycji Etrusków Kartagina w 509 p.n.e. zawarła traktat z Rzymem. Traktat określał strefy wpływu obu państw. Chcąc wykorzystać zaangażowanie Greków w konflikt z Persami, Kartagina próbowała podbić silne państwa greckie na Sycylii – Syrakuzy, Akragas i Himerę. Jednak armia kartagińska, którą dowodził Hamilkar, syn Magona, poniosła w 480 p.n.e. klęskę w starciu z wojskami Gelona i Terona – tyranów greckich miast. Konsekwencją klęski pod Himerą było odsunięcie od władzy Magonidów – Hannona i Gisgona. W 409 p.n.e. wybuchła kolejna wojna z Grekami, kiedy miasto Segesta zwróciło się do Kartaginy o pomoc w lokalnym konflikcie. Wojskowa ekspedycja, którą dowodził Hannibal Magonida zdołała pokonać Greków, jednak kolejne lata przyniosły następne starcia z Grekami, na których czele stanął tyran Syrakuz Dionizjos I.
Trwające aż do śmierci Dionizjosa w 367 p.n.e. walki ustaliły granicę wpływów w Sycylii na rzece Halykos. W 310 p.n.e. Agatokles, tyran Syrakuz, na czele 14 tysięcznej armii przeprowadził desant na afrykańskie ziemie Kartaginy. Udało mu się rozbić wojska kartagińskie i zająć Utykę i Hippo Acra. Kiedy popłynął na Sycylię, by pomóc oblężonym przez Kartagińczyków Syrakuzom, jego pozostawione w Afryce wojska poniosły klęskę w starciu z najemnikami kartagińskimi. Po tych wydarzeniach nastąpił rozkwit Kartaginy, która stała się potęgą handlową. W 278 p.n.e. na Sycylii wylądował Pyrrus, król Epiru i zajął całą wyspę z wyjątkiem Lilibeum. W 276 p.n.e. połączone siły Kartaginy i Rzymu wyrzuciły Pyrrusa z wyspy...”
Itd., itp., moi kochani... Przerywam w tym miejscu tę „wklejkę”, jako że chyba zbytnią przesadą byłoby wczytywać się jeszcze dodatkowo w historię wojen punickich z udziałem Kartaginy, no nie..? Przecież i tak jest już tego tekstu aż za dużo. Wystarczy zatem...
No cóż, szkoda tylko, iż w powyższej „wklejce” jej autor nie pokusił się także i o dokładniejsze przedstawienie obecnego „stanu posiadania” tego miejsca, jeśli chodzi o ilość i stan najrozmaitszych budowli, które do naszych czasów przetrwały (na przykład ruiny przepięknych Term Antoniusza), kładąc nacisk raczej bardziej na opisach historii tego miasta, aniżeli na wyliczaniu trwałych pozostałości z tamtych czasów, nie narzekajmy jednak zanadto, jako że powyższy tekst przynajmniej daje wyobrażenie o nieprzeciętnym ówczesnym znaczeniu tegoż państwa. Zwłaszcza że znajdują się tam ślady... nawet już z IX wieku p.n.e.! Możecie więc sobie wyobrazić jaka to uczta dla ciekawskich oczu każdego turysty..?
Spytam was zatem: no i co wy na to..? Warto tak spektakularne miejsce choć raz w życiu odwiedzić..? Ha, no pewnie, że tak..! Toteż z wielką dumą oznajmiam, że ja ruiny Kartaginy już „zaliczyłem”, co zresztą gorąco wszystkim wam polecam, jeśli tylko komukolwiek z was dane będzie kiedyś do Tunezji zabłądzić. Zapewniam bowiem, że jeżeli już się tam ktoś na wakacje wybiera, to w żadnym wypadku ruin Kartaginy pomijać nie powinien, absolutnie! I tyle.
No tak, te wspaniałe ślady ze Starożytności jak najdokładniej sobie obejrzałem, oblazłem wokoło przynajmniej ze trzy razy i „wymacałem” wszystko, co było dozwolone dotknąć, ale niestety... żadnej trwałej pamiątki z tej wizyty nie mam. I właśnie z tego powodu najbardziej sobie teraz pluję w brodę – bowiem, jeśli już zabrakło mi śmiałości poza oczyma tamtejszych strażników zabrać sobie po kryjomu jakiś kamienny odłamek (chociażby wprost ze ścieżki, taki najzwyczajniej w świecie leżący sobie na ziemi, już bez barbarzyńskiego odrywania czegokolwiek – z jakiejś kolumny na przykład!), to mogłem chociaż pokusić się o kupno za te dwa-trzy dolarki u wszędobylskich tutaj handlarzy „archeologów-amatorów” jakąś niewielką kartagińską monetę, nawet mając pełną świadomość tego, że ona wcale nie jest żadnym wygrzebanym z ziemi szczęśliwym znaleziskiem (czyli oryginałem), tylko zwykłą współczesną podróbką, wciskaną nachalnie turystom do ręki jako rzekomo prawdziwy kartagiński pieniądz ze Starożytności. To oczywiście jest zwykłą „bujdą na resorach”, jednakże... no chociażby taką pamiątkę mogłem sobie wówczas sprawić, czyż nie? A tak to mam teraz stamtąd jedynie jedną wielką „figę z makiem z pasternakiem”. Ot co...
No i o czym jeszcze warto by było w tym rozdziale napisać..? Ano, o zwiedzaniu Tunisu! O, to ci dopiero ciekawa metropolia! Tu naprawdę jest na czym „zawiesić oko”, bowiem od pięknych – w większości pobudowanych oczywiście w stylu mauretańskim – dużych okazałych gmachów tutaj aż się roi, pełno jest tu również najprzeróżniejszej wielkości, rzeczywiście wręcz uroczo wyglądających pałaców i willi, a i nawet zwykłe mieszkaniowe dzielnice mają w sobie „to coś”, tego specyficznego orientalnego ducha, bez którego żadne szanujące się miasto tego rejonu świata obejść się nie powinno.
Ot, krótko mówiąc, tunezyjska stolica sprawia naprawdę bardzo korzystne wrażenie, będąc z całą pewnością z racji panującej w niej atmosfery i tzw. „ogólnego oglądu” w znacznie wyższej lidze od innych metropolii Północnej Afryki. Pod tym względem z Tunisem równać się może co najwyżej jedynie stolica Egiptu, Kair, oraz marokańska Casablanca (być może także Rabat i Marrakesz, ale tam nie byłem, więc nie widząc obu tych miast na własne oczy wymądrzać się nie będę). No i częściowo także i Bejrut w Libanie, ale on niestety – wskutek wielu zniszczeń wojennych, rzecz jasna – od tegoż elitarnego grona, o którym piszę, już raczej powolutku, z roku na rok, odpada.
A zatem, Tunis pozwiedzać zawsze warto, a już zwłaszcza zagłębić się w jego ciasne uliczki znajdującego się w samym centrum wielkiego bazaru, zwanego – podobnie zresztą jak ten w Algierze – kasba, na którym oczywiście (bo jakżeby inaczej?) znaleźć można wszystko, co tylko nam ten orientalny świat może zaoferować, wiadomo. O panującej na tym gigantycznym bazarze szczególnego rodzaju atmosferze, o hałasie, rozgardiaszu, intensywnym ludzkim ruchu czy o całej „wiązance” najrozmaitszych zapachów (głównie kadzideł i świeżo parzonej kawy) nawet już pisać nie będę, bo akurat to jest przecież oczywistością nad oczywistościami. Kto kiedykolwiek takowe miejsce choć raz w życiu odwiedził, dobrze wie o czym mówię.
O, i tym egzotycznym akcentem zakończmy rozdział o niewielkim porcie będącym „oknem na świat” tunezyjskiej stolicy – o La Goulette. Na sam finał – ot, już tak jedynie z kronikarskiego obowiązku dodam, że podczas tego postoju nasz statek zabierał stąd ładunek kory drzew korkowca z przeznaczeniem do portugalskiego Leixoes.
A zatem, bye bye słoneczna, lecz przede wszystkim gościnna Tunezjo...
No cóż, zbyt wiele tekstu tym razem nie było, ale przynajmniej dzięki temu niniejszy odcinek stał się dla was bardziej „strawny”, czyż nie..?
louis