Witam ponownie i od razu przystępuję do rzeczy...
Na początek – co oczywiste – odwiedzamy stolicę, La Vallettę. No to co, to może… znowu jakaś „wklejeczka”..? Oczywiście dla wygody i pełni informacji..? Zatem...
„Joannici po przybyciu w 1530 na Maltę obrali za swoją siedzibę Birgu położone nad zatoką Grand Harbour (Wielki Port). Choć miasto to posiadało zamek (Castle Sant Angelo), to nie było w przypadku ataku z lądu dogodnym miejscem do obrony. Górujące nad nim półwyspy Sceberras i Isola stanowiły doskonałe miejsce, z którego można było prowadzić ostrzał artyleryjski zamku. Jednak joannici, myśląc o Malcie tylko jako o tymczasowej bazie, początkowo ograniczyli prace fortyfikacyjne do umocnienia i rozbudowania zamku w Birgu oraz wzmocnienia murów dotychczasowej stolicy wyspy Mdiny. Dalsze prace, mające uniemożliwić zajęcie półwyspów Sceberras i Isola, rozpoczął dopiero wielki mistrz Jean de Homedes budując tam w 1552 dwa forty – na Sceberras Fort św. Elma, a na Isola Fort św. Michała.
W 1557 r. Jean Parisot de la Vallette po objęciu urzędu wielkiego mistrza postanowił wzmocnić obronę na Sceberras wznosząc umocnienia wokół całego półwyspu i budując na nim miasto. Jednak ze względu na brak funduszy i atak wojsk tureckich (Wielkie oblężenie), który miał miejsce w 1565, prace te rozpoczęto dopiero w 1566. Kamień węgielny pod budowę miasta, nazwanego na cześć jego założyciela Valletta, został położony 28 marca 1566.
Projekt miasta stworzył, przysłany przez papieża Piusa IV, włoski architekt, uczeń Michała Anioła, Francesco Laparelli. Układ ulic został oparty na planie hippodamejskim, tzn. że ulice przecinają się ze sobą pod kątem prostym. Całe miasto zostało otoczone szeregiem umocnień, oraz dodatkowo od strony lądu fosą. Ze względu na wysokie koszty i brak czasu (obawiano się ponownego ataku Turków) nie wyrównano różnic wysokości poszczególnych części półwyspu, w związku z czym część ulic została zastąpiona schodami. Miały one jednak niskie i długie stopnie co mogło umożliwiać poruszanie się po nich rycerzom konno bądź w ciężkich zbrojach.
Pierwszym budynkiem Valletty był kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Zwycięskiej, w którym w 1568 pochowany został Jean Parisot de la Vallette (później grób przeniesiono do konkatedry św Jana). W 1569 Laparelli po opracowaniu planów dalszej rozbudowy miasta opuścił wyspę, zaś dalszymi pracami zajął się Maltańczyk Gerolamo Cessar.
W 1571, choć auberges (siedziby rycerzy poszczególnych prowincji zakonu) nie były jeszcze ukończone, wielki mistrz Pierre de Monte oficjalnie przeniósł siedzibę zakonu z Birgu do Valletty. W ciągu następnych lat Valletta z placu budowy zaczęła przeradzać się w prawdziwe miasto, skończono budowę siedmiu auberges (do dnia dzisiejszego zachowało się tylko pięć), wzniesiono Pałac Wielkich Mistrzów, konkatedrę św. Jana oraz szereg innych budynków. Nie udało się jednak wprowadzić, zaleconego przez papieża, podziału miasta na dwie części, z których jedną mieli zamieszkiwać wyłącznie członkowie zakonu.
W 1575 otwarty został szpital Sacra Infirmeria, którego główna sala, o długości 56 m była i pozostaje jedną z największych w Europie. Dziś w odbudowanym po zniszczeniach, jakich doznał podczas II wojny światowej, budynku szpitala znajduje się centrum konferencyjne, oraz Teatr Republiki.
W 1731 wielki mistrz Antonio Manoel de Vilhena wybudował Teatr Manoela (dziś trzeci najstarszy teatr na świecie).
W 1796 powstała Biblioteka Narodowa, w której zbiorach umieszczone zostało m.in. kilkadziesiąt tysięcy tomów będących własnością zakonu. Ze względu na atak i zajęcie Malty przez wojska francuskie w 1798 biblioteka otwarta została dopiero w 1812.
Główna ulica Valletty to Triq ir-Repubblika (ang. Republic Street) zaczynająca się przy bramie miejskiej (przebudowanej w 1959 ) a kończąca pod murami Fortu św. Elma.
W 1980 Valletta została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.”
Ufff, no i cóż jeszcze można by dodać do powyższego opisu? Toż czytając to, co w powyższej notce zawarto, już można z podziwem opaść na kolana, a cóż dopiero powiedzieć o tym, jeżeli się to wszystko na własne oczy widziało..?! Ot, wierzcie mi, przechadzając się wąskimi uliczkami La Valletty lub zwiedzając opisywane w tym tekście zabytki, można rzeczywiście aż zawrotu głowy dostać z powodu wręcz palącej ciekawości, która temu towarzyszy.
Oj tak, tu można przysłowiowego „kręćka” dostać rozglądając się wokoło w poszukiwaniu jakichś ciekawszych obiektów do odwiedzenia, bo one po prostu są tu dosłownie na każdym kroku..! Ba, mówiąc szczerze, należy raczej już na samym wstępie zaznaczyć, że La Valletta to w ogóle „jedno wielkie Zjawisko” (koniecznie przez duże „Z”!) i wtedy już absolutnie nic nikogo dziwić tu nie powinno. Od nadmiaru bogactwa bowiem ów wspomniany zawrót głowy, to… jeszcze zbyt mało powiedziane!
W tym mieście prawdziwy miłośnik Historii – pozwólcie mi trochę poironizować – powinien naprawdę uważać na swoje szlachetne zdrowie, ażeby przypadkiem z nadmiaru wrażeń zawału serca nie dostać, bo przechadzka po nim zawsze wiąże się z przeżyciami, które nawet trudno – ot, tak po prostu – zwykłemu śmiertelnikowi (czyli mojej skromnej osobie, wiadomo) opisać. Jednak popróbuję, ażeby choć skrótowo przedstawić wam to, co tu widziałem.
Trzeba bowiem wiedzieć, że wyszczególnione w powyższym tekście zabytki, to… zaledwie cząstka przeogromnej całości zabudowy maltańskiej stolicy. Wszakże przewspaniałych zabytków, które „aż ociekają majestatem Historii” (pozwalam sobie na taki patos, bo akurat teraz użyć go warto) z nimi związanej jest tu całe mnóstwo. Można zatem biegać pomiędzy nimi wręcz z obłędem w oczach, starając się do każdego z nich chociażby na chwilkę wstąpić i pozwiedzać, a i tak można być pewnym jednego – że nigdy na „zaliczenie” wszystkiego nikomu czasu nie wystarczy. Ot, co..!
No tak, ale próbować trzeba, co rzecz jasna zawsze z uporem czyniłem, toteż teraz z wielką dumą oznajmić wszem i wobec mogę, że ja osobiście w La Valletcie oraz w „przyklejonych” do niej, bo leżących tuż poza jej okazałymi murami dzielnicach o nazwach Floriana i Sliema, pozwiedzałem chyba prawie wszystko, co tylko to miejsce może turyście zaoferować. A to dlatego, że dane mi było w moim morskim żywocie bywać w tymże porcie jak dotąd aż kilkunastokrotnie, mając jeszcze dodatkowo to szczęście, że za każdym razem postój mojego statku trwał nie krócej niż 3-4 dni! W Styczniu 1984 roku natomiast, staliśmy tutaj tych dni aż ponad dziesięć! Tak więc wówczas wystarczyło mi czasu nawet i na to, abym promem mógł wybrać się na sąsiednią wysepkę tego archipelagu, na Gozo. Wracajmy jednak do La Valletty…
Katedra Św. Jana..? Piękna! Pałac Wielkich Mistrzów Zakonu Joannitów..? Jeszcze piękniejszy..! Zbrojownia Kawalerów Maltańskich..? Przewspaniała! Przechadzka ciasnymi uliczkami wyznaczonymi przez pierzeje ślicznych i przebogato zdobionych, pochodzących głównie z epoki Renesansu kamieniczek..? Niezapomniana! Okalające całe miasto potężne mury obronne..? O rety, toż wycieczka po nich jest rozkoszą wręcz nie do opisania! Muzea, kościoły, pomniki, place, itd., itp..? Prawdziwa uczta dla oczu! Ot po prostu – La Valletta to jeden wielki cud, i tyle.
Na mnie jednakże – co być może będzie dla was nieco zaskakujące – największe wrażenie w maltańskiej stolicy wywarły nie katedry, kamieniczki czy pałace, ale… znajdujący się na północnym wybrzeżu Fort Świętego Elma, w którym znajduje się Muzeum Wojska, nie tylko brytyjskiego zresztą, bowiem zgromadzono tu całe mnóstwo eksponatów związanych z militariami wielu innych krajów, w tym także i Polski. A pośród tych ostatnich największe wzruszenie (tak, wzruszenie!) budzić może widok eksponowanych tu listów (pisanych oczywiście po polsku), wysyłanych pocztą polową do swych rodzin w kraju przez naszych żołnierzy podczas Drugiej Wojny Światowej, jak i również tych tą samą drogą z Polski otrzymywanych, z których część nigdy doręczona nie została, jako że ich adresaci w międzyczasie już niestety polegli.
W La Valletcie znajdują się jeszcze dwa inne duże Forty będące częścią miejskich obwarowań – Fort Świętego Rocha i Fort Świętego Anioła – ale akurat one niczego specjalnego poza ich zwiedzeniem turystom nie oferują. Nie ma tam bowiem żadnych ciekawych muzeów, a i nawet ich rozmiary już aż tak imponujące nie są. Owszem, również warte odwiedzenia, lecz... prawdę mówiąc, czasu na nie już szkoda, jako że innych atrakcji tutaj bez liku i one także na nas czekają!
Zatem opuszczamy już stolicę Malty, w dalszą drogę się udając. Dokąd..? Ano, moi drodzy, wcześniej wspomniałem już, że w Styczniu roku 1984 miałem na tyle dużo czasu w trakcie postoju naszego statku w La Valletcie, że wystarczyło mi go nawet na wyprawę na sąsiednią wyspę, na Gozo. Dlatego też następnym „punktem programu” naszej wspólnej wycieczki będzie wyprawa właśnie tam, do głównego miasta tej wysepki, Victorii, a także do miejscowości Ggantija (nie wiem jak się to powinno czytać), gdzie znajdują się megalityczne świątynie sprzed – uwaga! – około 6 tysięcy lat..!
O, i tutaj to dopiero czapki z głów, moi kochani..! Bo nie dosyć, że to archeologiczne stanowisko jest aż tak stare, to jeszcze… ileż tego do naszych czasów przetrwało! Stojące tam bowiem ruiny kamiennych murów megalitycznej świątyni mają aż kilka metrów wysokości – w niektórych miejscach to nawet aż ponad pięć! Możecie więc sobie wyobrazić jakie przeżycia towarzyszą odwiedzającym to miejsce turystom?! Ha, a ja mogę się wam pochwalić, że te prehistoryczne pozostałości najstarszej ludzkiej cywilizacji nie tylko że na własne oczy widziałem, to jeszcze własnoręcznie obmacywałem, o!
Tak, bo jeszcze w tamtych czasach było to dozwolone, każdy ze zwiedzających mógł te mury dotykać, natomiast dziś..? No cóż, z relacji moich kolegów, którzy również to miejsce odwiedzili, ale już nieco później, wiem, że obecnie jest to już zabronione. No tak, ale… cóż w ogóle jeszcze nam wolno w obecnych czasach? „Szlabany” porozstawiane są już wszędzie, tak właściwie, to już na całym świecie. Ani „tego” dotknąć już nie można, ani „tamtego”, bo tzw. „turystyczna stonka” jest rzeczywiście w stanie zadeptać dosłownie wszystko, co tylko na swojej drodze napotka – nawet rzymskie Colosseum, jak podejrzewam.
W sumie na Gozo spędziłem wówczas zaledwie 3-4 godziny, zanim powróciłem do La Valletty, ale wystarczyło mi jeszcze czasu na to, aby odwiedzić będący w ścisłej światowej czołówce pod względem wielkości kościół-bazylikę! Tak, to wcale nie przesada – bazylika na Gozo (tylko że… nie pamiętam już czy znajduje się ona w Victorii czy w niewielkiej Xewii – ależ wstyd!) jest tylko niewiele mniejsza od tych w Watykanie i w Londynie! To ci dopiero duma dla tego kraju, prawda..?
Ba, mało tego! W tej zaszczytnej czołówce mieści się również następna katolicka świątynia z tego maleńkiego państewka – mianowicie, znajdujący się w miejscowości Mosta (ale już na wyspie Malta) kościół z górującą ponad całym miasteczkiem przeogromną kopułą.
O, i w ten oto zgrabniutki (sprytny jestem, no nie?) sposób przenieśliśmy się z Gozo ponownie na Maltę. A skoro miasteczko Mosta już odwiedziliśmy, wizytując przepiękne wnętrza stojącej tam „kopulastej” bazyliki, to teraz oczywiście pora już udać się do drugiego pod względem znaczenia – po La Valletta, rzecz jasna – miasta tej wyspy, czyli do pierwszej stolicy tego państewka o nazwie Mdina (czasami używa się też nazwy Meddina). O, tutaj to dopiero jest bogactwo, prawdziwy przepych! W znajdującym się tutaj kościele (również bardzo dużym i „kopulastym”, mówiąc potocznie) złoto niemalże „ścieka ze ścian”. Tak, bo w jego wnętrzu rzeczywiście najprzeróżniejszego rodzaju złotych ozdób jest co nie miara (ale dotykać niczego nie wolno!), a one wszystkie tworzą razem tak przewspaniale prezentującą się całość, że... nawet i sam Watykan może Maltańczykom tegoż bogactwa pozazdrościć. Istny skarb architektury.
W Mdinie znajduje się też największy na Malcie park miejski, z dość bogatym jak na tak suchy region drzewostanem (ale jest oczywiście wręcz nieustannie podlewany), w którym dominują rzecz jasna rozmaite gatunki śródziemnomorskich i tropikalnych palm, ale jest tam również i wiele drzewek pomarańczy, cytryn i mandarynek, których owoce zresztą bez żadnych kłopotów… można było sobie zerwać (sic!), jeśli tylko dało się radę je ręką dosięgnąć bez wspinania się na górę drzewa (piszę o roku 1980, a jak jest z tym obecnie, to już nie wiem – zapewne jest to już zabronione) i ze smakiem spałaszować.
Kończymy już odcinek drugi, oczywiście czym prędzej przenosząc swoje zainteresowanie na lekturę odcinka następnego, bo przecież nasz wspólny objazd tej przepięknej wyspy jeszcze trwa...
louis