Przypominam, właśnie wjechaliśmy kolejką na sam szczyt Corcovado...
I co pierwsze rzuciło nam się w oczy..? Otóż... rusztowania..! Znowu pech, tak jak w pobliżu Głowy Cukru. Posezonowe remonty, grrrr... Cała Statua Chrystusa nie była na szczęście tymi rusztowaniami obstawiona, może "zaledwie" w 30-40 procentach, ale to i tak dość skutecznie zepsuło nam widok na figurę. Była ona bowiem niezbyt dokładnie widoczna dla kogoś, kto właśnie stał u jej stóp.
No cóż, szkoda, ale i tak jej niezapomnianego piękna żadne tego typu konstrukcje przesłonić nie mogły. Wystarczyło bowiem odejść co nieco dalej, stanąć na specjalnej, otoczonej grubymi barierami z kamienia (o ile dobrze pamiętam) płaszczyźnie widokowej, ażeby już w całej okazałości tę wspaniałą rzeźbę widzieć.
I proszę mi wierzyć – to naprawdę robi niezapomniane wrażenie! Statua jest wprost gigantyczna, jej otoczenie, włącznie z postumentem, na którym stoi, jest utrzymane w sterylnej wręcz czystości i w perfekcyjnym porządku, jednakże już nieco dalej, na samej platformie o owym porządku można już niestety zapomnieć. Bo tutaj znowu zaczynają się wprost niekończące się nagabywania ze strony oferujących przeróżne pamiątki tubylców. Do zwariowania! Dopiero co pozbędziesz się jednego namolnego oferenta, a już niemalże w tej samej chwili masz na karku następnego, i gdy z kolei tego w jakiś tam sposób skutecznie spławisz, to już wyłania się z tłumu następny, który oferuje coś, co jest "jedynie oryginalne", "niepowtarzalne" oraz w dodatku (oczywiście, a jakże..!) "szalenie tanie"..!
No, okazja jak nigdy, po prostu. "Solo 40 dolares…" na przykład za talerz z… twoją własną podobizną..! Tak, właśnie tak. Podszedł do mnie w pewnym momencie jakiś starszy facet i oferuje mi nagle porcelanowy albo fajansowy talerzyk z moją własną sfotografowaną gdzieś gębą, „nałożoną” w jakiś tam sposób na owe naczynie od jego wewnętrznej strony. I rzecz jasna na tle całego Rio..! No tak, fajne, ale skąd on w ogóle wziął moje zdjęcie..? Za chwilę natomiast dokładnie takie same talerzyki zaczyna wpychać do rąk moim kolegom – rzecz jasna także z ich podobiznami.
Przyjrzałem się więc wtedy temu "tworowi" (prymitywnemu zresztą jak cholera!) i odkryłem nagle, że przecież na tejże fotografii jestem w tych samych ciuchach, które mam aktualnie na sobie. Ależ to oczywiste i jasne jak słońce..! Facet, a może jakiś jego wspólnik, robi takie zdjęcia prawdopodobnie wszystkim wjeżdżającym na górę turystom, potem w jakiś sposób w ekspresowym tempie nakłada fotkę na tenże talerzyk i już u góry, u stóp Statuy "przepiękna i tania pamiątka z Rio" czeka na swojego "właściciela". No przecież wystarczy go już tylko odszukać w tłumie turystów będących na platformie i "olśnić" go widokiem jego konterfektu wtopionego w tło najpiękniejszego miasta Południowej Ameryki, prawda..? A może i nawet ten czy ów frajer tym się wzruszy, kto wie..?
Ciekawe tylko, gdzie nam te zdjęcia zrobiono, tego faktu bowiem nie zauważyłem, podejrzewam jednak, że musiało mieć to miejsce gdzieś w pobliżu kas biletowych na dolnej stacji kolejki lub też już w samym wagoniku. Ale to przecież najmniej ważne, któż z nas zwraca w ogóle uwagę na takie drobiazgi, jeśli jest się w miejscu turystycznie atrakcyjnym, gdzie migawki tysięcy aparatów "pracują bez wytchnienia"..? Istotnym jest jedynie fakt, iż pomimo całego prymitywizmu wykonania tegoż gadżetu jest to całkiem niezły pomysł na zarobek. My wprawdzie na takie "tanie" pamiątki nie daliśmy się złapać (pomimo późniejszej "łaskawej” zniżki ceny o ponad połowę) i po prostu pogoniliśmy faceta "do stu diabłów", ale przecież zawsze znajdzie się jakiś bogaty turysta, który na ową "przystępną" cenę się zgodzi, to jasne. Wszak portfel wypchany, a żyje się tylko raz, prawda..? Mało to takich na świecie..?
Zresztą nie jest to oczywiście tylko brazylijski "wynalazek", z takimi oferentami i z takimi (lub im podobnymi) "trikami" można się przecież spotkać w wielu innych atrakcyjnych turystycznie miejscach, niemalże na całym świecie. Z podobnymi "podchodami" spotykałem się już nie raz - gdy mogłem "niewiarygodnie okazyjnie" nabyć np. dopiero co wygrzebaną z ziemi, a pochodzącą "z całą pewnością" z czasów Hannibala monetę w Kartaginie w Tunezji, „autentyczny” papirus z faraońskich czasów pod piramidami w Egipcie, lub też nawet (o, to był dopiero "hit"..!) "właśnie znalezioną" starożytną figurkę na Akropolu w Atenach..! Nic, tylko brać, albowiem druga taka "okazja" może się już człowiekowi przenigdy w życiu nie zdarzyć, ot co.
Od takich "tanich chwytów" – jak wszyscy wiemy - oczywiście aż się roi, na całym świecie zresztą, sęk jedynie w tym, ażeby się po prostu nie dać "podejść", bo po co komu opinia naiwniaka..? No i rzecz jasna zupełnie niepotrzebny (i słony!) wydatek? Ostatnio to nawet miałem "niepowtarzalną okazję", w Durbanie, kupić potajemnie, dopiero co wyniesiony z pobliskiej kopalni diament i to za zaledwie… 10 dolarów (sic!), choć miał on – uwaga - rozmiary niemalże włoskiego orzecha..! No, co się tu dziwić, przecież Afryka Południowa z tego słynie, dlatego właśnie tak tanio..! Wystarczy tylko samemu go sobie oszlifować i już można dać damie swojego serca przepiękny prezent. No, friend, kupujesz..? To może… 5 dolców..?
Doprawdy, takie oferty są w swej naturze iście rozbrajające… Wszędzie, pod każdą szerokością geograficzną, bowiem cel takich przedsięwzięć jest zawsze jasny i klarowny – oskubać przybysza. Ile się tylko da… Taki już po prostu jest ten nasz świat… A że to natarczywość lub namolność..? A kogóż to dziś jeszcze dziwi..? No dobrze, znowu rozpisałem się ponad miarę na zupełnie "uboczny" temat, czas więc wrócić do rzeczy…
Uwolniliśmy się od "talerzykowego" natręta i mogliśmy już w spokoju podziwiać z tarasu widokowego przepiękną panoramę niemalże całego Rio de Janeiro. Nie muszę chyba dodawać, że jest tu na czym "zawiesić oko", prawda..? Widok bowiem jest w istocie wspaniały..! Wszystko jak na dłoni. Głowa Cukru, port, kolejne dzielnice, złote plaże, duże pobliskie jezioro Lagoa Rodrigo de Freitas i leżący nieco w oddali prześliczny archipelag małych wysepek Ilhas Cagarras… No i oczywiście Maracana..! Że też nie znaleźliśmy czasu, aby ten stadion odwiedzić..! Szkoda, jeszcze raz szkoda…
No tak, ale niestety wszystko ma swój koniec. Powoli musieliśmy już wracać na statek. Nasyciliśmy już nasze oczy wspaniałymi widokami, "zapisaliśmy" je sobie w pamięci i wyruszyliśmy w powrotną drogę. Być może zbyt krótko zabawiliśmy na Corcovado, z pewnością warto byłoby tu posiedzieć nieco dłużej, jednakże zawsze trzymaliśmy się zasady, aby unikać przemierzania tej najbardziej niebezpiecznej portowej dzielnicy już po zachodzie słońca. Zawsze przecież należy "dmuchać na zimne", po co kusić los i pchać się w takie podejrzane zakamarki po ciemku, skoro nawet i za dnia nie można było czuć się tutaj bezpiecznie, prawda..? A czas naglił, bo przecież w planie mieliśmy jeszcze jedną, kto wie czy nie najważniejszą atrakcję Rio de Janeiro - mianowicie "Sambodrom"… Być w Rio i tego nie widzieć..? To przecież niedopuszczalne..! Nawet nie w czasie Karnawału… Nie wiem, czy to się właśnie tak pisze; "Sambodrom", bardzo proszę mi zatem wybaczyć ewentualną pomyłkę, ale czy to takie ważne..? Przecież wszyscy dobrze wiemy o co chodzi, czyż nie..? Tak więc, jeszcze ostatni rzut oka na Statuę Chrystusa i już gnamy pospiesznie na górną stację kolejki. Z tego co wiem, są na świecie jeszcze tylko dwie inne podobnych rozmiarów wyrzeźbione postaci Chrystusa - na Kubie w Hawanie i w stolicy Portugalii, Lizbonie. Miałem okazję również i je zobaczyć z dość bliska, pewną skalę porównawczą więc mam i z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że właśnie ta z Rio jest najwspanialsza.
A tak na marginesie - wiecie kto jest jej budowniczym? Autorem jest człowiek o nazwisku Landowski (jego imienia nie bardzo pamiętam, ale chyba Pierre). Wprawdzie to Francuz, jednakże jego godność "cosik tak jakby" brzmi swojsko dla naszego ucha, prawda..? Tyle o Corcovado, a teraz - czas wreszcie na Sambodrom…
No i niestety, już na samym wstępie tego wątku, muszę się ze wstydem przyznać, iż nie mam najmniejszego pojęcia, w której to właściwie części miasta on się znajduje. A przecież tam byłem..! Przemierzyliśmy tą ulicą z dobre dwa kilometry, ale niestety zupełnie mi się zatarło w pamięci jej położenie. Ale to też przecież mało istotne, prawda..? Wszakże nie był to czas Karnawału, tak więc żadnych specjalnych "wyróżników" właśnie o nim przypominających tam nie było - żadnych stałych dekoracji, napisów czy też przyozdobień. Jednakże "oczyma wyobraźni" można było ujrzeć rozmach tego święta, bowiem ulica ta jest jednak specyficznej natury. Jest ona nawet całkiem szeroka, chociaż stojące po jej obu stronach, ciasno jeden obok drugiego, wysokie i bajecznie kolorowe budynki i kamienice z dość szerokimi, wybiegającymi ponad ulicę balkonami i tarasikami dla widzów, sprawiają wrażenie jakby "ciasnoty" tegoż miejsca - takiego długiego, wąskiego i niezbyt obszernego przesmyku, którym w czas Karnawału sunie cały potok przebierańców, tańczących sambę ludzi.
Tu jednakże małe wyjaśnienie. Otóż, powyższy opis dotyczy oczywiście starej części tejże ulicy, kiedy jeszcze nie pobudowano jej dalszego ciągu, takiego „przedłużenia”, które swoją konstrukcją do złudzenia przypomina... stadionową widownię! Tak, dokładnie tak, obecnie wielkie karnawałowe korowody przechodzą już nie tylko poprzez ową starą ciasną część Sambodromu, ale również przez ten nowoczesny „stadionowy” fragment, co zresztą stało się już koniecznością z uwagi na przeogromne zainteresowanie tą niezwykłą imprezą. Krótko mówiąc, popularność Karnawału w Rio de Janeiro jest w dzisiejszych czasach już tak wielka, że tamtejsze stare uliczki takiego naporu turystów po prostu – ot, najzwyczajniej w świecie – już by nie pomieściły. Bo ten Karnawał rzeczywiście jest Wielki! To po prostu Nadzwyczajny Światowy Fenomen, bez dwóch zdań.
Zresztą, któż z nas, chociażby raz w życiu nie widział tego na ekranie telewizora? Można więc sobie to wyobrazić. Będąc jednak tutaj, na miejscu tego wydarzenia, czuje się naprawdę szczery żal, iż nie będzie się miało okazji w takim spektaklu uczestniczyć osobiście. Ma się tu bowiem wrażenie prawdziwej magii tego miejsca… No tak, ale są to takie moje "luźne myśli" spowodowane chyba atmosferą tejże ulicy… Inną zupełnie sprawą jest fakt, iż w czas tegoż właśnie Karnawału większość tzw. "szanujących się" stałych mieszkańców Rio de Janeiro zamyka swoje domy "na cztery spusty" i po prostu wynosi się z miasta. Wiadomo zresztą z jakiego powodu. Jest wówczas bowiem tutaj (jak to wyraził się Agent, który nam o tym opowiadał) "co najmniej potrójnie niebezpiecznie" niż zazwyczaj..! Wielkie nieba..! Jednakże, co ciekawe, milionów turystów przyjeżdżających tu z całego świata taka opinia najwyraźniej nie odstrasza…
Jednakże... „bye bye Rio.." Pora już "spadać na ziemię", czyli wracać na statek, do roboty… Prace stoczniowe powoli dobiegały końca, lecz nagle, gdzieś tak w pierwszej dekadzie Września - niespodzianka..! Wielka niespodzianka, bowiem pod statek podpłynęła nagle dość duża barka, na którą w pośpiechu wysiadali wszyscy znajdujący się tu jeszcze robotnicy, wyładowując jednocześnie na pokład owej barki cały swój sprzęt i narzędzia, a następnie pojawiła się "nasza pyrkająca" motoróweczka, z której wypadli zziajani; młody właściciel statku i Agent, komunikując Kapitanowi, że jak najszybciej… musimy podnieść kotwicę i wynosić się z zatoki na pełne morze, kierując się na północ, do Wenezueli.
Powód tego stanu rzeczy jest już nam oczywiście znany. Pisałem już przecież o tym, ten powód nazywał się... Związki Zawodowe, a tak właściwie, to napuszczona na nas przez nich miejscowa Policja, która właśnie (według informacji Agenta) szykowała "nalot" na statek, aby go aresztować i przetrzymać w porcie. Szczegóły zresztą nie były nam znane - mamy po prostu "znikać", ot co..! A zatem zwiewamy… Polecenie Armatora, i tyle..! Wyobrażacie to sobie? Wyjeżdżamy w ocean jedynie z dwoma (!) nadającymi się do użytku mapami..! Tak więc kończymy naszą "Przygodę w Rio" i wybieramy się w podróż do ujścia Orinoko, gdzie w miejscu o nazwie Barima Point mamy rozpocząć nasz charter w rejonie Morza Karaibskiego oraz Zatoki Meksykańskiej...
Moi drodzy, skoro niezwykłe w swym charakterze oraz prześliczne Rio de Janeiro mamy już poza sobą, to może w następnej naszej wspólnej wycieczce odwiedzimy takie miejsce „gdzieś w świecie”, które już takie piękne nie jest, zgoda..? Zatem proponowałbym teraz wyprawę do Egiptu, a konkretniej, do Suezkiego Kanału, poprzez który na całej jego długości „przepłyniemy”, ale o tym będzie oczywiście dopiero w rozdziale następnym...
louis