Moi drodzy, niniejszy rozdział, czyli nasz wspólny tranzyt Kanału Suezkiego rozpoczniemy od krótkiej wizyty w porcie będącym jego „północnymi wrotami”, czyli w Port Saidzie, bowiem w drodze na południe właśnie z tego miejsca każdy statek przejście tego kanału zaczyna. Niegdyś w tę szczególną podróż startowało się zawsze z tzw. „beczek”, wcześniej będąc przy nich zacumowanym jeszcze w starym porcie Port Saidu, lecz od czasu wybudowania w jego wschodniej odnodze zupełnie nowego terminala kontenerowego pod nazwą Port Said East, również i z tego miejsca rozpoczynały się tranzyty obsługiwanych tam kontenerowców.
My jednakże w naszej wspólnej wyprawie pojedziemy jeszcze starą tradycyjną trasą ze starego basenu Port Saidu, bowiem tam zawsze dużo więcej się działo, aniżeli na tych nowoczesnych nabrzeżach Portu Wschodniego. Zatem do dzieła...
PORT SAID - Egipt - Kwiecień 2002
Do portu weszliśmy nieomal „z biegu”, bowiem po zaledwie jednej godzince dryfowania już wzięliśmy na pokład lokalnego pilota, z którym zajechaliśmy aż prawie do samego wejścia Kanału, stając tam „na beczkach” w oczekiwaniu na jego tranzyt.
Ale całkiem niespodzianie nasza sytuacja nieco się skomplikowała, jako że podczas Wejściowej Odprawy nasz Agent poinformował nas, że nasze przejście Kanału mocno się opóźni z uwagi na… jeszcze do tej pory niezapłacony rachunek za ten tranzyt. To znaczy – jak nam Agent to zdradził - ktoś w naszym operatorskim biurze coś w tej materii zawalił, z odpowiednim załatwieniem sprawy się spóźnił, czego efektem miał być właśnie ten nasz nieco przedłużony tutaj pobyt, zanim wreszcie w kierunku Suezu nie ruszymy. A stanie się tak dopiero wtedy, gdy już żądane za tranzyt pieniądze wpłyną na bankowe konto tutejszych władz.
Jednakże nie ma niczego złego, co by na dobre nie wyszło, bowiem dzięki tej pomyłce mieliśmy wówczas doskonałą okazję „oblatać” sobie wzdłuż i wszerz cały Port Said, dość dokładnie go sobie zwiedzić, co przecież niesłychanie rzadko marynarzom w tym miejscu się przydarza, ponieważ z reguły prosto po odcumowaniu „z beczek” wchodzi się w Kanał i na jakąkolwiek jazdę na ląd czasu w ogóle nie ma.
Ale akurat my, właśnie wtedy, taką sposobność mieliśmy. Załatwiona na okres naszego postoju przez Agenta niewielka motoróweczka aż dwa kolejne dni podwoziła nas do miasta i z powrotem na statek, zaś cena za jej wynajem była naprawdę bardzo przystępna. Nie pamiętam już ile to dokładnie tych dolarków było, ale z całą pewnością suma ta nikogo z was by na kolana nie powaliła. Ot, po prostu całkiem fajnie nam wówczas poszczęściło…
Tak więc odwiedziłem tutaj sobie „stare kąty”, w których byłem już podczas pierwszego mojego pobytu w tym porcie, w Lutym 1984 roku, z niekłamanym zresztą zdziwieniem stwierdzając, iż to miejsce na przestrzeni aż tylu lat w ogóle się nie zmieniło. Nic a nic. Te same ciasne, pełne rozsypujących się ze starości domków uliczki, ten sam rozkrzyczany bazar, którego oferta chyba również nie zmieniła się w niczym, kłując w oczy wciąż tą samą dalekowschodnią azjatycką tandetą oraz całą masą wręcz „nieśmiertelnych” lokalnych towarów - z podrabianymi, rzekomo starożytnymi papirusami (ależ oczywiście, wszak „oryginalny”, potwierdzający tę „starożytność” certyfikat jest, wątpliwości więc żadnych być nie może, a jużci!) oraz z wyrabianymi z wielbłądziej wełny i skóry torebkami, pufami, bucikami i najrozmaitszymi ciuszkami na czele.
No i oczywiście wszędzie wokół panował wciąż ten sam hałas i zgiełk ulicznego ruchu, nieustanne trąbienie klaksonami niemalże wszystkich przejeżdżających samochodów, a i nawet dokładnie ten sam… unoszący się w powietrzu smród, będący mieszaniną wszelakich dostępnych tu zapachów – począwszy od duszącego smrodu spalin, kwaśnego aromatu parzonej wprost na ulicy kawy i woni palonych tutaj kadzidełek, poprzez odór gnijących owoców i wszędobylskich tu śmieci i ścieków, aż po fetor wydobywający się z zatrutych chyba już do cna wód portowych basenów.
O, i taki to właśnie Port Said zastałem po 18 latach od mojej pierwszej tutaj wizyty. Nadal brudny, smrodliwy, hałaśliwy i chyba jednak raczej nudny, nawet mimo tego, że dość oryginalny. Kudy mu jednak do innych miast arabskiego Orientu, takich jak Tunis, Bejrut czy syryjska Lattakia, a i nawet do swojej większej sąsiadki z tego samego kraju, Aleksandrii…
Ale wracajmy na statek, bo przyszedł wreszcie czas na nasz tranzyt Kanału…
Lecz o tym już w odcinku następnym, na który was oczywiście jak najserdeczniej zapraszam...
louis