Geoblog.pl    louis    Podróże    Brazylia - Amazonka, Manaus    Brazylia- Manaus
Zwiń mapę
2018
18
wrz

Brazylia- Manaus

 
Brazylia
Brazylia, Manaus
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Moi drodzy, wprawdzie w naszych wspólnych podróżach po świecie w Brazylii już byliśmy, jednak to wcale nie znaczy, że nie warto tego pięknego kraju odwiedzić ponownie, prawda..? A już zwłaszcza dlatego, że tym razem wybierzemy się dość daleko w górę Amazonki, do portu Manaus, a to przecież wrażenia gwarantowane. Zaczynajmy więc...


MANAUS - Brazylia - Listopad 2003

Moi kochani, zanim jeszcze w ogóle do tego specyficznego portu zawiniemy, to przecież najpierw musimy przeżeglować naprawdę niezły szmat drogi samą Amazonką..! A zatem, to chyba jak najbardziej oczywiste i logiczne, że właśnie od tego niniejszy rozdział zacząć powinienem, prawda..? Bo przecież o jej, no choćby i jedynie krótki opis aż się prosi – co więcej, uważam nawet, iż jest on w tym miejscu naszych „Wspominek” wręcz bezwzględnie konieczny.
A tak, wszakże taaaaaka rzeka – największa i najdłuższa na świecie (tylko niech mi nikt teraz nie wyskakuje z uwagą, że to jednak Nil jest dłuższy, ponieważ jest to zwykłą nieprawdą!) – a ja mógłbym moją na niej obecność pominąć lub co najwyżej jedynie w kilku niewiele znaczących zdankach streścić? O nie, na takowe „literackie barbarzyństwo” pozwolić sobie nie mogę, toteż sprawą oczywistą jest, że właśnie od naszej jazdy poprzez wody Amazonki ten rozdział rozpocznę, a dopiero potem „poszalejemy” w Manaus, zgoda..?
A zatem jesteśmy... Zjawiamy się na południu Brazylii na początku Listopada i po kolei „obkolędowujemy” kilka tutejszych portów, „pnąc się” mozolnie w górę ku północnym wybrzeżom tego wielkiego kraju, odwiedzając po drodze takie miejsca jak Puerto Alegre, Santos, Vitoria, Salvador, Recife, Fortaleza i Belem, zanim w końcu nie zjawimy się u ujścia wielkiej Amazonki w okolicy wyspy Marajo i Przylądka Północnego (w oryginale rzecz jasna Cabo de Norte.)
Zawitać tu mieliśmy także i do kilku następnych niewielkich porcików takich jak Ilheus, Itacui, Maceio i Natal, ale ostatecznie przeznaczony do nich ładunek „wyrzuciliśmy” już w Recife – a to z tej przyczyny, ażeby znacząco zmniejszyć zanurzenie naszego statku w celu umożliwienia jego bezpiecznej żeglugi po niezbyt głębokich wodach Amazonki. Tak, bo to dopiero wtedy, właśnie w Recife, otrzymaliśmy wiadomość, że w ogóle do tegoż Manaus pojedziemy.
Nie muszę więc chyba dodawać, że z tej niespodzianki byliśmy szczerze zadowoleni, prawda..? Wszak to oczywiste, bo wybieramy się w żeglugę po największej rzece świata, do położonego w odległości aż około 900 mil morskich od jej ujścia (proszę zauważyć – to jest aż około 1600 kilometrów!) jej głównego portu, zatem na brak wrażeń raczej narzekać nie będziemy. Ot, tak sobie przynajmniej to wyobrażaliśmy i... oczywiście nie pomyliliśmy się, albowiem naprawdę było ciekawie.
Zdecydowana większość statków pełnomorskich wchodzi na Amazonkę u północnych wybrzeży jej wielkiego ujścia, gdzie znajduje się bezpieczny w tym miejscu tor wodny, nazywany Kanałem Północnym (Canal Norte, to jasne, bo jakżeby inaczej?), którym żegluje się jeszcze bez pomocy lokalnego pilota, kierując się w głąb rzeki ku miejscowości Macapa (a jest to w sumie prawie 20 godzin jazdy), w pobliżu której – w akwenie nazywanym Santana lub Fazendinha – bierze się na pokład dwóch brazylijskich rzecznych pilotów i to dopiero oni, prowadząc rzecz jasna statek na zmianę, doprowadzają go aż do samego ujścia Rzeki Czarnej (Rio Negros, też jasne), gdzie „nasze” Manaus się rozlokowało.
I w tym momencie zmuszony jestem do wyjaśnienia wam najpierw kilku bardzo ważnych – ba, wręcz kluczowych – zagadnień związanych właśnie z tym rzecznym pilotażem, bowiem akurat w tej kwestii na Amazonce jest zupełnie inaczej, aniżeli gdziekolwiek indziej na świecie. A to dlatego, iż ta gigantyczna rzeka... wprost nieustannie zmienia koryto swego nurtu! Zmiany w głębokości wodnego toru, a i nawet konfiguracji jej brzegów oraz niezliczonej ilości znajdujących się na niej wysp, wysepek i piaszczystych łach częstokroć dokonują się w tempie wprost błyskawicznym – ba, bywa nierzadko i tak, że dzieje się to z dnia na dzień! – co rzecz jasna bez IDEALNEJ znajomości wszelkich AKTUALNYCH szczegółów jej biegu czyniłoby żeglugę po jej zdradliwych wodach po prostu niemożliwą!
Zatem wsiadający na statki w pobliżu Santany piloci MUSZĄ BEZWZGLĘDNIE BYĆ NA BIEŻĄCO ze wszystkimi nowościami, które akurat w tym czasie ta rzeka potrafi zupełnie niespodziewanie „zaserwować”, zmieniając znienacka swój nurt lub głębokości w jakimś miejscu tak radykalnie, że - na przykład - poprzedniego dnia jakiś statek, nawet i o dość znacznym zanurzeniu, spokojnie sobie przez ten akwen przepływał, gdy tymczasem dnia następnego takie przejście byłoby już absolutnie niewykonalne!
Toteż w tym rejonie dzieje się tak, iż każdy pilot pracuje tu nieomal na okrągło, na żadne przerwy sobie nie pozwalając – oczywiście po to, ażeby w sposób ciągły tę rzekę obserwować, ani na moment nie spuszczając jej „wyczynów” z oka! – więc kiedy tylko przydarzy mu się jakaś dłuższa przerwa w swej robocie (na przykład urlop lub choroba), to po swoim powrocie musi już CAŁKIEM OD NOWA tej rzeki „się uczyć”, bo w przeciwnym razie byłby tu po prostu „ślepcem”.
Tak, bowiem Amazonka kieruje się swoimi własnymi prawami. Te przeogromne masy wody, które ona nieustannie poprzez wielką równinną krainę Amazonas toczy, potrafią z tutejszą materią skalną, ze wszelkimi rodzajami gruntu na jej brzegach „wyprawiać takie cudeńka”, że dosłownie żaden z miejscowych kartografów nawet nie próbuje silić się na jakąkolwiek edycję nowych dokładnych map lub korekty tych już istniejących, bo byłoby to po prostu znanym z mitologii zajęciem iście syzyfowym.
Tak, niestety, bowiem za tempem tutejszych zmian i tak nikt nigdy by nie nadążył. No owszem, mapy tych rejonów oczywiście są dostępne – zarówno te brytyjskie jak i lokalne, brazylijskie – ale podchodzić do nich trzeba naprawdę z przeogromną ostrożnością, lub nawet... całkowicie dać sobie z nimi spokój, po prostu nie wierzyć im w ogóle (!), jak to zresztą wciąż czynią miejscowi piloci, bo oni absolutnie żadną pomocą nawigacyjną tego typu się nie kierują. Nigdy! Co więcej, gorąco kapitanów wszystkich zawijających tutaj statków zachęcają do tego, aby po prostu nawet na tę „makulaturę” nie patrzyli!
No cóż, sam osobiście się wówczas o prawdziwości tego przekonywałem, co i rusz na własne oczy widząc dowody podpierające racje tych panów, jako że wielokrotnie (tak, bo było to podczas naszej jazdy przez tę rzekę aż kilkanaście razy!) pozycja naszego statku... wypadała na stałym lądzie lub na jakiejś wysepce (sic!), która rzecz jasna na mapie była, ale w rzeczywistości nie istniała w ogóle!
Wyobrażacie więc sobie jakie wielkie czasami musiało być nasze zdumienie, gdy po naniesieniu pozycji na mapę okazywało się, że jesteśmy – owszem, wciąż jeszcze na wodach tej rzeki – ale już za chwileczkę koniecznie trzeba zrobić zwrot, na przykład ostro w lewo, bo przed naszym dziobem po prostu „jak wół” narysowany jest brzeg rzeki, gdy tymczasem poprzez okna mostka (czyli w rzeczywistości przecież!) widzimy dokładnie jakieś duże rozlewisko – i to częstokroć wielkości dość sporego jeziora! – poprzez które rzecz jasna z pełną szybkością przepływamy!
Zatem, na mapie „jedziemy” po lądzie, ale w rzeczywistości posuwamy się tak, jak się jechać powinno. Ot, bo akurat dzisiaj w tym fragmencie rzeka płynie sobie właśnie tędy, mając zupełnie za nic wysiłki „jakichś tam” kartografów. No i rzecz jasna po wielokroć bywało i odwrotnie – to znaczy, na mapie było pusto, sama woda, gdy tymczasem tuż przed naszymi nosami wyrastała nagle jakaś wysepka, która jeszcze w dodatku... już była obrośnięta jakąś wyższą roślinnością!
Ha, a więc nie dosyć, że nikt nawet nie postarał się o podanie na czas nawigacyjnej poprawki w postaci konieczności naniesienia tej wysepki na daną mapę – lub choćby jedynie samego ostrzeżenia w ogóle o jej istnieniu, już nawet bez podawania jej geograficznych współrzędnych – to ona jeszcze w międzyczasie już zdążyła zarosnąć. Ba, i to wcale nie jedynie jakąś trawką, trzciną lub krzaczkami, ale i nawet wysokimi drzewami! Czyli, jak sami widzicie, Wielka Królowa wszystkich rzek potrafi jednak zaskoczyć, prawda?
No tak, ale jak mogłoby być inaczej, skoro Amazonka przepływa przez przeogromnej wielkości i dość płaską nizinę, poprzez którą aż tak duże masy wody po prostu w jednym korycie zmieścić się nigdy nie dają rady? A już zwłaszcza dlatego, że jeszcze dodatkowo ich poziom nieustannie się zmienia!?
Toteż procesy powstawania tutaj wciąż nowych rozlewisk i odnóg, osuszania się tych już poprzednio istniejących lub dopiero co powstałych, a także całkowitego odcinania się niektórych z nich na trwałe od głównego nurtu (kiedy to powstają zamknięte jak jeziorka starorzecza czy bagna) trwają bez przerwy – raz dzieje się to nieco dłużej, bo nawet i całymi latami, ale częstokroć tak błyskawicznie, że nieomal z dnia na dzień – powodując to, że w żadnym wypadku o jakimkolwiek jej uregulowaniu nawet mowy być nie może. Tak, Amazonka ma swój dziki charakter i... niech już taką na wieki pozostanie.
Czy zatem zdajecie sobie sprawę jaką przyjemnością dla każdego globtrottera jest możliwość żeglugi po niej i oglądania jej niesfornych wód na swoje własne oczy? Toż to istna rozkosz, moi drodzy! To przeżycie, którego z niczym innym porównać się nie da, a wyobraźcie sobie jeszcze, że podróż od jej ujścia do Manaus naszym statkiem trwała w sumie aż prawie cztery całe doby!
No i jeszcze te nieprzewidziane zdarzenia, które – oczywiście, a jakże! – w takich warunkach zaistnieć wręcz musiały. Ot, chociażby nasze... nagłe uderzenie dnem statku w piaszczystą powierzchnię jakiejś podwodnej mielizny, której to łachy – według słów pilota – jeszcze wczoraj tam nie było (sic!), ale teraz niestety... No cóż, walnęliśmy więc o dno i tyle. A bo to my pierwsi..?!
Ot, zdarza się to na tych wodach nawet stosunkowo często, chociaż jednak nie aż tak mocno, jak się to przydarzyło właśnie nam. A było to akurat podczas obiadu, kiedy to wielu z nas okupiło tę przygodę... koniecznością późniejszego prania swych koszulek i spodni, bo nam się wtedy zupa z prawie wszystkich talerzy porozlewała! No, nieźle było, to trzeba przyznać... Ale na szczęście ta zupka... jak zwykle była do d..y, więc przynajmniej żadna strata. Ot, co.
Zresztą to wcale nie było jedyne „puknięcie” w jakąś przeszkodę podczas naszej jazdy, bowiem którejś nocy zdarzył się jeszcze jeden wcale mocny wstrząs, ale to już nie było uderzeniem o dno, a jedynie zderzeniem z jakimś pniem dużego drzewa, które nam akurat na drodze się przytrafiło.
O właśnie, to jest dobry temat..! Te pływające w wodach Amazonki drzewa oraz „wyspy” gęsto z sobą poplątanej roślinności, które to „atrakcje” przydarzają się tutaj wręcz nagminnie, będąc nieodłącznym elementem lokalnej przyrody. Ciągle zmieniające się poziomy wód tej rzeki oraz prędkości jej nurtu powodują oczywiście zjawisko wymywania jej brzegów – i to naprawdę w bardzo poważnym stopniu – co rzecz jasna wiąże się jednocześnie z zabieraniem z sobą bardzo dużych ilości tegoż gruntu wraz z porastającą go aktualnie w danym miejscu roślinnością.
Krótko mówiąc, wszystko to co akurat w tym miejscu, które jest intensywnie przez wodę podmywane, się znajduje, jest z całą bezwzględnością porywane z prądem rzeki, która litości dla swych brzegów nie ma żadnej, toteż na jej powierzchni zawsze aż roi się od tej roślinności, która miała to nieszczęście rozsiać się i zakorzenić gdzieś w pobliżu brzegu, by potem po prostu już tylko odbywać swą „ostatnią drogę” ku wodom oceanu, czasami docierając nawet i do samych zachodnich wybrzeży Afryki!
A roślinności tej w istocie jest całe mnóstwo. Płyną z prądem ku Atlantykowi częstokroć takie wielkie drzewne pnie, że uderzenie w nie dziobem statku jest naprawdę wyraźnie odczuwalne, choć jednocześnie bardzo rzadko powoduje to jakiekolwiek uszkodzenia kadłuba (chodzi oczywiście o statki pełnomorskie, a nie jakieś tam „kalosze”), natomiast spotkanie z taką „wysepką” gęsto z sobą poplątanej roślinności – jakichś większych trzcin, traw, gałęzi, liści, itd., itp. – bywa powodem gwałtownego ograniczenia prędkości statku, które trwa aż do czasu jego całkowitego uwolnienia się od takiej przeszkody.
Często jednak bywa i tak, że taka „roślinna wysepka” potrafi się aż tak mocno do dziobu statku przyczepić, że jej pozbycie się jest szalenie trudne i czasochłonne (nierzadko wymagające nawet i specjalnych dodatkowych manewrów, z zatrzymaniem statku włącznie lub nawet pracą maszyną wstecz!), toteż każdy pilot już zawczasu stara się takie „atrakcje” omijać, choć to oczywiście także nie zawsze jest możliwe. A już zwłaszcza w godzinach nocnych oraz w rejonach jeszcze niezbyt dobrze na bieżąco poznanej przez danego pilota aktualnej konfiguracji dna rzeki, to jasne.
A zatem, jak sami widzicie, na brak atrakcji na Amazonce naprawdę narzekać nie można, prawda..? To oczywiście już wiecie, ale... czy nie powinienem również przy tej okazji napisać o niej jeszcze czegoś więcej – ot, na przykład podać kilka dotyczących jej samej ciekawostek, statystycznych oraz geograficznych danych? Myślę, że zrobić to warto, toteż... zaczynamy...

Ha, no pewno, że zaczynamy, z tym że... oczywiście dopiero od odcinka następnego, bo przecież ten obecny jest już po prostu za długi, ot co...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020