Geoblog.pl    louis    Podróże    Polska - Świnoujście, Szczecin    Polska - Świnoujście, Szczecin-2 (ostatni)
Zwiń mapę
2018
17
paź

Polska - Świnoujście, Szczecin-2 (ostatni)

 
Polska
Polska, Szczecin
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 58 km
 
SZCZECIN - Polska - Marzec 1987

Moi W.Sz.Czytelnicy – proszę się nie obawiać, bo w tym porcie na szczęście zbyt długo nie zabawimy, zapewniam. Ot, jedynie tyle, ile będę potrzebował na krótką relację ze... „skutecznej” walki naszych polskich służb sanitarnych z ową szczurzą plagą, która wówczas nasz statek dotknęła. Zamieszczony powyżej cudzysłów jest oczywiście w pełni zamierzony, jako że ta skuteczność akcji pt. „odszczurzanie” rzeczywiście okazała się wkrótce niezbyt zadowalająca (a unikając eufemizmu należałoby napisać, że... po prostu zerowa, i tyle!) i to pomimo naprawdę wielkich starań włożonych w jej przeprowadzenie.
Ale do rzeczy... Zaraz po całkowitym rozładunku tej parszywej mączki (ufff..!!!) przeholowano nasz statek w zupełnie inne miejsce szczecińskiego portu – nie pamiętam nazwy tego nabrzeża, ale z całą pewnością było to gdzieś „w najodleglejszym jego kącie” – gdzie od razu rozpoczęto odpowiednie przygotowania do tej wspomnianej „gruntownej” deratyzacji. A polegały one przede wszystkim na tym, że... najpierw całą naszą załogę ze statku wykwaterowano (tak!), przenosząc nas do szczecińskiego Domu Marynarza, gdzie pozostać mieliśmy aż przez trzy kolejne dni, zanim nie uzyskamy zgody na ponowne pojawienie się na statku, kiedy to atmosfera w jego ładowniach, Maszynowni oraz w nadbudówce będzie już całkowicie wolna od jakichkolwiek używanych podczas tej operacji trucizn.
No cóż, skoro tak, to „na władzę nie poradzę” – grzecznie się wszyscy spakowaliśmy i nasz statek opuściliśmy, chociaż ja osobiście z resztą załogi wcale do tego Domu Chłopa się nie wybrałem, ale na ten czas zamieszkałem z moją szacowną małżonką oraz z synem u pewnej dalekiej krewnej, będąc jedynie w stałym kontakcie z Kapitanem, ażeby w odpowiednim momencie z powrotem na naszym stateczku się stawić. Takie niespodziewane trzydniowe „wakacyjki” były rzecz jasna nam wszystkim na rękę, bo przecież to oczywiste, że zawsze lepiej dostawać za swoje leniuchowanie jakąś zapłatę, aniżeli nie mieć z tego nic, nieprawdaż..? Oj tak, prawdaż, tylko że... nie pora teraz na żarty – czas bowiem przejść do sedna.
A owym „sednem tematu” są oczywiście te szczury, które wówczas – kiedy już w Szczecinie się pojawiliśmy – harcowały sobie po naszym pokładzie tak śmiało i bezczelnie oraz w tak dużej ilości, iż tylko ktoś bardzo naiwny mógłby sądzić, że nie mamy jeszcze do czynienia z ich plagą, a jedynie co najwyżej z ich nadzwyczaj dzielną naturą, pozwalającą tym gryzoniom zupełnie nie bać się przebywających tuż obok ludzi i całkowicie ich obecność ignorować.
Tak, właśnie takim „wstawianiem kitu” miejscowi „specjaliści od szczurów” próbowali nas początkowo zbywać, zapewne starając się w ten sposób przekonać nas do swoich racji, ale oczywiście nikt z załogi wiary tym bredniom nie dawał, bo przecież my już od dobrych kilku dni widzieliśmy te pętające się nieustannie po naszych pokładach watahy szczurów, które zazwyczaj nasze bliskie z nimi sąsiedztwo miały zupełnie za nic, bezceremonialnie pomiędzy nami się panosząc.
Zatem z autentycznie ogromną radością przyjęliśmy wtedy wiadomość o zamiarach naszego Armatora wytępienia tego paskudztwa i wysłaniu nas przy tej okazji na te trzydniowe „wakacyjki” do Domu Marynarza, rzeczywiście licząc na skuteczność tej „gruntownej” deratyzacji, ale niestety – jak się później sami na własne oczy przekonaliśmy – te nasze nadzieje okazały się zupełnie płonne. Bo owszem, ta wielka akcja odszczurzania rzeczywiście przeprowadzona była sumiennie i na naprawdę dość sporą skalę, skoro nasz statek w istocie został „od stóp do głów” odpowiednimi trutkami „zagazowany”, tylko że... szczury to nie głupie owady czy jakieś pozbawione mózgów mikroskopijne bakteryjki, więc w jakiś zupełnie nam nieznany sposób tej wielkiej inwazji wymierzonych w nie toksyn się oparły. Ot, cwane bestie.
Bowiem sprawa miała się tak – kiedy po gruntownym potraktowaniu całego statku gęstymi chmurami rozpylanych w jego pomieszczeniach trujących gazów (których ilościowe ubytki przez te trzy dni były sukcesywnie na bieżąco uzupełniane), a potem odczekaniu wymaganej przepisami ilości godzin na przewietrzenie, aby umożliwić odpowiednim służbom wstęp w te rejony w celu kontroli skuteczności tych działań – właśnie takie inspekcje już przeprowadzono, to okazało się, że plonem całej tej operacji był... zaledwie jeden jedyny martwy szczur znaleziony na podłodze jednej z ładowni..!
Tak, owszem, takie skromne „trupie znalezisko” nie było wcale dowodem na to, że aż tak wielkiej ilości tych gryzoni na statku nie było, czy też na to, że jeśli zostały one jednak wytrute, lecz przed ich padnięciem zdołały one się jeszcze gdzieś w jakichś swoich tajemnych zakamarkach pochować i dopiero tamże masowo skonać, jednakże niezbitym faktem było to, że pomimo późniejszych „pooperacyjnych” wielogodzinnych inspekcji natrafiono właśnie tylko na to jedno jedyne szczurze ścierwo i na żadne inne więcej. Nasi dzielni „specjaliści” podejrzewali zatem, że w jakimś niedostępnym dla ludzkich „kontrolnych” oczu zakamarku statkowych zęz leżą sobie teraz tych szczurzych trupków całe hałdy, bo przecież – jak w swej naiwności mniemano – przetrwać gdziekolwiek na statku w tak gęstych chmurach trujących oparów żadnego prawa nie miały, absolutnie! Nie i już!
A poza tym – jak nam już po naszym powrocie na statek podczas specjalnego załogowego zebrania ci „specjaliści” argumentowali – tak skromny „urobek” w postaci zaledwie jednego zdechłego gryzonia po tak wielkiej akcji odszczurzania według nich świadczy o tym, że szacowana ich ilość przed tą operacją z całą pewnością była mocno przesadzona, bo gdyby nasze przypuszczenia i obserwacje (chodzi oczywiście o nas, załogę statku, która opowiadała „specjalistom” o swoich w tym względzie spostrzeżeniach sprzed kilkunastu dni przed przyjazdem do Szczecina) były jednak słuszne, to NA PEWNO tych szczurzych trucheł po tej wielkiej deratyzacji poznajdowywanoby znacznie więcej. Ot, co...
No cóż, nie nam przecież – zwykłym marynarzom – dyskutować w tej materii ze „specjalistami”, wiadoma rzecz. Toteż w pewnym stopniu poczuliśmy się jednak ich zapewnieniami uspokojeni, tylko że nam wszystkim jako żywo stawał wówczas przed oczyma pewien tekst z jakiejś znajdującej się wtedy w naszej statkowej bibliotece książki – traktującej o pladze szczurów oczywiście, a którą z racji naszego ówczesnego położenia prawie wszyscy z nas z wielką skwapliwością wtedy przeczytali – w którym „stojało jak wół”, że w tej akurat sprawie jednak musiało być zupełnie inaczej.
Czyli jak..? – zapytacie. Otóż, wypowiadający się w tej publikacji pewien Prawdziwy Spec od tych wrednych zwierzątek, a w swoim środowisku nieformalnie zwany „Polskim Królem Szczurów” (nie bez racji zapewne), niejaki Stanisław T. (z przyczyn oczywistych jego pełnego nazwiska tu nie wymieniam) w swoich wywodach używał takiego mniej więcej stwierdzenia:
„...kiedy na jednego człowieka w danym środowisku (na przykład w jakimś domu, mieszkalnym bloku, czy właśnie na statku) przypada tylko jeden szczur, to zwierzęta te są, praktycznie rzecz biorąc, „niewidzialne”. To znaczy, pokazują się ludziom bardzo rzadko, zdecydowanie ich unikając. Ale kiedy już stają się one na co dzień widoczne, nawet w biały dzień pchając się między ludzi, to oznacza, iż ich populacja jest już znacznie większa i takich szczurzych osobników w tym konkretnym środowisku z całą pewnością jest już dużo więcej. Czyli, liczebność „Rattus Norvegicus” (to łacińska nazwa szczura wędrownego) jest znacznie większa od ich sąsiadów „Homo Sapiens” (czyli ludzi oczywiście) i co do tego nie ma absolutnie żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości, bo po prostu już taka jest szczurza natura.”
No i co wy na to..? Bo ja na to tak: z pełną świadomością dawałem wiarę temu słynnemu polskiemu „Szczurołapowi”, nie zaś owym szczecińskim „specjalistom od siedmiu boleści”, którzy akurat w tej materii mogliby temu człowiekowi jedynie buty czyścić. I ja teraz wcale nie jestem gołosłowny, ani żadnymi uprzedzeniami także się nie kieruję, jako że ówczesna najbliższa przyszłość po tym „wielkim gruntownym odszczurzaniu” dostarczyła niezbitych dowodów na to, że ci panowie racji nie mieli, i już! Ot, tak po prostu, bowiem już dwa dni później na naszych pokładach te szczurki znowu się pojawiły, ponownie paradując przed naszymi oczyma całymi stadkami – dokładnie tak samo jak poprzednio. Tak więc niech no mnie teraz ktoś popróbuje jeszcze przekonywać, że... nie są to jednak cwane bestie, czyż nie? Oj tak, są..!
Moi drodzy, no i na tym zakończyłbym już tę naszą długą „mączko-rybno-pożarowo-szczurzą” (ależ „tasiemiec”, no nie?) opowieść z Czarnej Afryki, jako że do jej finału wreszcie dobrnęliśmy. Czy do finału pomyślnego, to tego już oceniać się nie podejmuję, w każdym razie dla mnie osobiście był on na pewno szczęśliwy, jako że ja wówczas już moje zatrudnienie na tym statku kończyłem, rozpoczynając mój około trzymiesięczny urlop natychmiast po pojawieniu się na tym statku mojego zmiennika.
Nota bene był nim mój serdeczny kolega z okresu studiów, którego zresztą niebawem spotkałem podczas jakiegoś kursu w Gdyni, dlatego też miałem okazję z pierwszej ręki dowiedzieć się dalszego ciągu tej szczurzej historii, która znalazła jednak wkrótce swój szczęśliwy finał (w Niemczech lub w Holandii, akurat tego nie zapamiętałem), ponieważ tamtejsze służby sanitarne przeprowadziły wreszcie skuteczną (!) akcję deratyzacyjną na tym statku (i to przez zaledwie jeden dzień!), jednocześnie... wcale załogi na ten czas do żadnego hotelu nie wykwaterowując. Czyli co, jednak się dało..? Ech...

A zatem, skoro cała ta nasza „mączkowo-szczurza” epopeja dobiegła już do swego szczęśliwego finału, to już nie pozostaje mi nic innego, jak tylko niniejszy rozdzialik zakończyć, nieprawdaż..? No pewno, że prawdaż, więc właśnie tak czynię, jednocześnie zapraszając was do lektury rozdziału następnego, którego tematem będą moje niegdysiejsze wizyty w stolicy Wysp Solomona, Honiarze...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020