Moi drodzy, po załadunku tradycyjnie zabieranych z Puerto Matanzas wyrobów stalowych wyruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem cały ten ładunek zawoziliśmy tylko do jednego portu, ponownie do Rio Haina w Dominikanie, by potem szybko do Wenezueli powracać, ale pozwólcie, że już o dalszej naszej najbliższej marszrucie wspominać nie będę, bo przecież my musimy najpierw skończyć temat Orinoko, prawda..?
Toteż przenosimy się prędko w czasie do Marca roku 1992, aby odwiedzić kolejny znajdujący się tam port – tym razem San Felix…
Gorąco was tam zapraszam…
SAN FELIX - Wenezuela - Marzec 1992
Niniejszy rozdział z całą pewnością długi nie będzie (zatem tym razem już się nie wynudzicie – fajnie, no nie..?), bowiem akurat z tego portu żadnych specjalnych relacji snuć nie mogę z uwagi na to, że tu po prostu nic szczególnego się nie wydarzyło.
Byłem w tym miejscu w sumie aż trzykrotnie, ale nijakiego godnego uwagi stąd epizodu przypomnieć sobie nie mogę. Czyli, skoro pisać nie ma o czym, to ograniczę się jedynie do kilku niedługich akapitów, aby w ogóle jakikolwiek ślad w niniejszych „Wspominkach” po San Felix pozostawić oraz – rzecz jasna – ażeby skompletować wreszcie wszystkie leżące nad Orinoko porty, do których zaglądałem, temat tej pięknej rzeki raz na zawsze wyczerpując. Takoż więc, do dzieła…
San Felix, podobnie jak wszystkie inne znajdujące się tu porty, położony jest na południowym brzegu Orinoko i w pobliżu ujścia do niej rzeki Rio Caroni. Pamiętacie zapewne, iż kilkukrotnie właśnie o niej pisałem w rozdziałach o Puerto de Palua i Puerto Ordaz, prawda..? Jednakże akurat stąd nigdy już nad jej brzeg się nie wyprawialiśmy, bowiem takie spacerki byłyby już dla nas zbyt długie – wszak najpierw trzeba by było dotrzeć do położonego pomiędzy oboma tymi miejscami Palua, a potem jeszcze przez całe to miasteczko wszerz przemaszerować, a takowe wyczyny w palącym tropikalnym słoneczku zbytniej przyjemności jednak nie przynoszą. A o zdrówko dbać trzeba, czyż nie?
Dlatego też „stukrotnie” lepiej było nam „zadbać” o właściwą kondycję naszych organizmów w sposób zupełnie odmienny, rzekłbym nawet, iż „tradycyjny”, odwiedzając wówczas miejscowe knajpki w poszukiwaniu cienia, dobrej muzyki i zimnego piwa (a jak!).
Tak, to było wtedy zdecydowanie korzystniejsze dla marynarskiego zdrówka, aniżeli pchać się na wycieczki tam, gdzie w dodatku już dość często bywaliśmy, więc niczego nowego doświadczyć się raczej nie spodziewaliśmy. Ale za to w tych knajpkach…
O właśnie. W miejscowych lokalikach zawsze bywało wesoło i miło. A już zwłaszcza w jednym z nich, w którym to barze siadywaliśmy zazwyczaj przy takim stoliku, ponad którym zawieszona była u powały wielka wypchana skóra anakondy. Wtedy taka biesiadka miała jeszcze dodatkowy „smaczek”, bowiem ta wisząca nam nad głowami długa na kilka metrów (!) gadzina wzbudzała w nas zawsze pewien dreszczyk emocji, jako że jej rozmiary naprawdę były imponujące. Wręcz budzące grozę.
Kiedyś zresztą o tym coś niecoś już napisałem, dlatego też powtarzać się nie będę. Dodam jedynie, że znajdująca się w tym lokalu skóra tego potężnego dusiciela miała „zaledwie” kilka metrów, a już stanowiła swą wielkością taką atrakcję i takie emocje w nas wyzwalała, że wyobrazić sobie fakt, iż nierzadko potrafią one dorastać nawet i do… 12 metrów długości (sic! Przynajmniej tak nam tubylcy to przedstawiali, zgodnie twierdząc, że złapano kiedyś w dżungli właśnie tak wielkie monstrum, więc dowody namacalne na to są!), było nieomal niemożliwością.
Jak to..? – wypytywaliśmy ich wtedy – To trafiają się osobniki jeszcze większe od tego ponad naszymi głowami?! Toż w takim razie są to prawdziwe smoki, czy one czasami jeszcze dodatkowo ogniem nie zieją..?! Wszak już w tym zawieszonym ponad nami cielsku śmiało zmieściłby się cały człowiek (serio! Próbowałem tę skórę w jej najgrubszym miejscu obejmować i… ledwo mi rąk na to starczyło!), a cóż dopiero mówić o jakimś bydlaku o prawie dwukrotnie większej długości?! Brrr..!
Jedno jest zatem absolutnie pewne – za żadne skarby świata stanąć „oko-w-oko” z takim potworem przenigdy bym nie chciał, ot co…
O, i tym „wężowym” akcentem kończymy już naszą wizytę w San Felix…
W San Felix załadowaliśmy wtedy około 1000 ton ołowiu i cynku w tzw. „gąskach” z przeznaczeniem do Houston, ale był to akurat z tego portu jedyny ładunek, zaś na doładowanie popłynęliśmy już zupełnie gdzie indziej, daleko poza Orinoko – mianowicie do położonego na Trynidadzie Point Lisas.
Pamiętacie zapewne rozdział o tym porcie oraz kolejny o następnych portach docelowych, czyli meksykańskich Tuxpan oraz Tampico, nieprawdaż..? Kontynuować tej podróży zatem nie będziemy, to oczywiste – za to w niniejszym fragmencie tekstu popróbujemy jakoś godnie się z Orinoko pożegnać, zgoda? No chociażby tylko jednym jedynym akapitem…
Toteż finiszujmy… Czy podobała się wam nasza wspólna wizyta na tej pięknej rzece..? Czy podobały się wam snute przy tej okazji przeze mnie opowieści o anakondach, małpkach, jadowitych rybach, ćmach, moskitach, pumach, tapirach, jak i o papugach czy też innych ptaszkach..?
Tak..? To w takim razie tym „ptasim” akcentem kończymy wreszcie naszą wizytę na Orinoko…
A dokąd wybierzemy się w natępnym rozdziale? Do jakiego portu udamy się w następnej kolejności..? Moi kochani, mam ja całkiem niezłą propozycję, do której szybko w kilku zdaniach postaram się was przekonać. Otóż, ponieważ wszystkie odwiedzane przeze mnie w 1990 roku porty w Południowej Ameryce już opisałem, za wyjątkiem jednego, który się jeszcze ostał i wciąż swej kolejki oczekuje, to właśnie do niego was teraz zaprosić zamierzam, aby już raz na zawsze ten okres mojego morskiego żywota zakończyć.
Portem tym jest położone na południowym wybrzeżu Dominikany Rio Haina, w którym rzecz jasna jeszcze nie byliśmy, dlatego też teraz przyszedł już czas, aby się tam wreszcie wybrać i o roku 1990 już raz na zawsze zapomnieć.
Tak przy okazji, mała uwaga – piszę o roku 1990, gdy tymczasem powyższy rozdzialik o San Felix był o roku 1992. Jest on zatem w tym „towarzystwie” wyjątkiem, ale to z tej racji, że akurat tam we wspomnianym 1990-tym nie byłem, tylko nieco później, ale przecież wszystkie porty na Orinoko skompletować musiałem, czyż nie? Stąd więc wynikło to drobne odstępstwo od reguły, ale to oczywiście zupełnie wam nie przeszkadza, nieprawdaż..? Prawdaż…
Więc co..? Jedziemy do Rio Haina..? Jedziemy…