Geoblog.pl    louis    Podróże    Kolumbia - Santa Marta    Kolumbia - Santa Marta
Zwiń mapę
2018
13
lis

Kolumbia - Santa Marta

 
Kolumbia
Kolumbia, Santa Marta
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
SANTA MARTA - Kolumbia - Wrzesień 1982

Ktoś uważny z pewnością od razu zwróci uwagę na datę, rejon świata, w którym się znaleźliśmy i bez trudu skojarzy fakt, iż jest to wcześniejszy port tego samego rejsu, w którym byłem nieco później w Guayaquilu w Ekwadorze. Czyli w tym porcie, w którym to odwiedzający mnie "biznes-Indianin" pozbawił mnie pary prawie nowych butów. Tak - to ten sam statek, a także niemalże ten sam rodzaj ładunku co poprzednio. Czyli drobnica - paczki, paczuszki, skrzynki, worki, wiązki stali, itd.…
Tak zresztą wyglądała obsługa całej tej linii przez PLO, czyli Linii Zachodniego Wybrzeża Ameryki Południowej (jakaż dumna nazwa!) - przywoziło się tu z Polski oraz z portów zachodnioeuropejskich najprzeróżniejszą drobnicę, rozładowywało się ją w serii kolejno następujących po sobie portów (czyli podróż na "out"), a potem załadowywało się tzw. ładunek powrotny do Europy (podróż na "in"). Na tejże linii była to głównie mączka rybna z Chile oraz bawełna z krajów Ameryki Środkowej. Rzecz jasna, wydarzeniami, które zaistniały w innych portach tego samego rejsu zajmę się później, na wszystko przyjdzie czas, ale z pewnością również nie zrobię tego z zachowaniem chronologii zdarzeń, bowiem wytłumaczyłem się już z tego - "obiecywałem" wszakże, iż będę "skakał" po epokach, statkach i rejonach świata. A słowa przecież trzeba dotrzymywać, nieprawdaż..?
A w dodatku, nawet w ramach tej samej podróży, co zresztą widać już teraz, opisy wydarzeń z poszczególnych portów także będą chronologicznie pomieszane, nie zaś zamieszczane w kolejności ich następowania. Już pisałem, że tak będzie mi łatwiej i tej zasady zamierzam się trzymać dalej… A zatem, jesteśmy teraz w Santa Marta w Kolumbii…
Był on naszym pierwszym portem w tej podróży po "przeskoczeniu" Atlantyku. Tutaj ponownie ktoś uważny mógłby zapytać; a dlaczego niby tak bardzo ten fakt podkreślam i po co w ogóle ten zbyt przydługawy wstęp do tegoż rozdziału..? Otóż, w pewnym sensie ma to kluczowe znaczenie dla zrozumienia sytuacji, która tu zaistniała, dlatego też wyjaśnię pokrótce o co chodzi. Nie jest żadną wielką tajemnicą, iż w owych czasach (przypominam - mamy rok 1982) wielu marynarzy, przy okazji swojej normalnej zawodowej pracy, zajmowało się również tzw. "drobną działalnością handlową" – bo wiadomo, nikt z nas wówczas specjalnie "groszem nie śmierdział" i taki "mały, niewinny biznesik" był naprawdę wsparciem marynarskich kieszeni nie do pogardzenia. Nie były to zresztą "powalające z nóg" sumy - ot, po prostu te "kilka raptem dolarków", za które można było w portach podrożnych pozwolić sobie na drobne zakupy lub wypicie piwa bez konieczności ruszania swojego dodatku dewizowego. (On również zresztą nie był z gatunku tych "zwalających z nóg", zapewniam…)
Tak więc, kto tylko mógł, potrafił albo miał odpowiednio dużo odwagi, sprzedawał w obcych portach jakieś drobiazgi typu kremy, wody kolońskie czy jakieś ciuchy (pisałem już o tym przy okazji Guayaquilu), nierzadko nawet i z konieczności, bowiem w wielu krajach świata nie dostawaliśmy od Ochmistrza do ręki ŻADNYCH pieniędzy wychodząc do miasta, z uwagi na fakt, iż "Panu PLO" zupełnie nie opłacało się zlecać Agentowi wymiany dewiz na lokalną walutę i przynoszenia jej na statek. Nie było w tym zresztą nic dziwnego, albowiem w niektórych portach w istocie kurs wymiany był aż tak "bandycki", że nierzadko osiągał… trzycyfrową wartość procentową prowizji bankowej..! Aż trudno w to uwierzyć, ale naprawdę w wielu miejscach tak bywało…
Trzeba było zatem radzić sobie samemu… Toteż marynarz sobie radził, a jakże… Radził sobie, bo radzić sobie MUSIAŁ, a radził sobie w taki sposób, że co tylko mógł sprzedać z jakimkolwiek, chociażby drobnym, zyskiem, to sprzedawał - żeby po prostu zagranicą nie "dziadować" (choć to i tak, niestety, miało miejsce), mieć kilka groszy na piwo, pamiątki i rozrywkę. Otóż, tak właśnie wyglądało nasze marynarskie "sobie radzenie"… Ot, takie to były czasy… Czasy „sobieradzeniowe”...
Wielu osobom z nas nigdy się to nie podobało, ale czasami „puszczało się coś w ludzi" właśnie z opisanych powyżej powodów, jednak nie czas teraz przypominać o tym, sarkać albo obrażać się na ówczesną rzeczywistość. Bo tak po prostu było i już..! Co prawda, taki "niewinny handelek" miał z reguły wymiar symboliczny, był naprawdę czymś niewielkim z "biznesowego" punktu widzenia, nierzadko przybierał formy raczej egzotycznej zabawy (jak np. wymiana mydełek na figurki czy maski, o czym już pisałem), ale jednak miejsce swoje miał i teraz, po wielu latach, wielu z nas wspomina to z prawdziwym wstydem i niesmakiem. Cóż… Byli jednak i tacy "eksperci", którzy oprócz tejże "zabawy" zajmowali się handlem na poważnie, mało tego, niektórzy nawet uczynili z tego cały sens swej pracy na morzu (oj, byli tacy), ale to już jest zupełnie "inną parą kaloszy" i nie zamierzam tutaj wtykać nosa w nie swoje sprawy.
Wspomnę zatem jedynie o takich epizodzikach, które nie "trąciły" przemytem, nie odbywały się w zaciszu kabin i nie groziły żadnymi sankcjami (z reguły, bo były również i wyjątki) ze strony miejscowych władz. Był to bowiem, jakby na to nie patrzeć, znany na całym świecie element marynarskiego folkloru, niemalże tradycja wrosła na trwałe w nasze, niełatwe przecież, morskie życie… Ale…
Kto sądzi, iż było to takie "lekkie, łatwe i przyjemne", jest w ogromnym błędzie..! O nie! Do takiej działalności potrzeba przecież dwóch stron, prawda..? A tych tzw. "panów biznesmenów" odwiedzających statki (nie tylko polskie, bo tym zajmowały się wszystkie nacje świata!) w celu nabycia wyżej wymienionych "towarów" było zazwyczaj "jak na lekarstwo", kiedy więc trafiała się w końcu jakaś okazja, to człowiek "opychał" co miał jak najprędzej, ażeby potem nie zostać z tymi drobiazgami w ręku, kiedy już przeminą kolejne porty. Czasem zatem dochodziło nawet i do swoistego rodzaju rywalizacji pomiędzy członkami tej samej załogi, w celu, rzecz jasna, "podebrania sobie" jakiegoś dobrego kupca sprzed nosa. (Eeech, cóż to były za czasy, aż wstyd wspominać…) I tutaj właśnie dochodzę do sedna…
Ledwo co zacumowaliśmy w Santa Marta, a już, niemalże natychmiast, trafiło się dwóch jakichś gości, którzy koniecznie chcieli kupić od załogantów jak najwięcej tych "dóbr", oferując za nie zresztą bardzo dobrą cenę. Jednym z tych facetów był jakiś mundurowy, nie pamiętam już dokładnie czy był to żołnierz, policjant czy też ktoś z ochrony portu, ten fakt jednakże spowodował u wielu z naszych załogantów całkowite "uśpienie czujności" i chcąc wykorzystać tak "wyborną okazję" ruszyli ze swoją sprzedażą dosłownie "na żywioł", zupełnie nie bacząc na to, co też te dwa typki wciskają im do ręki. A były to w większości po prostu fałszywe pieniądze..! Ale o tym nikt z nas jeszcze wówczas nie wiedział, a zatem handelek "kwitł" na całego… Lecz jeszcze tego samego dnia przyszło nam się o tym dowiedzieć, co niektórym to nawet bardzo boleśnie.
Po obiedzie bowiem wyruszyliśmy całą "paczką" na zakupy do niewielkiego supermarketu znajdującego się niedaleko portowej bramy. Nie będę owijał w bawełnę i od razu napiszę szczerze, iż najbardziej wówczas pożądanym przez nas kolumbijskim towarem była kawa. (O jej totalnym braku na ówczesnym polskim rynku chyba wspominać nie muszę, prawda..?) Głównie ona zatem wypełniała nasze koszyki kiedy podchodziliśmy do kas. I wtedy nagle… "buch" - niespodzianka..!
Jedna z kasjerek podniosła wrzask, zrobił się hałas, szum, zaczęły się jakieś nawoływania i jazgot. A to po prostu jeden z naszych załogantów, Motorzysta, podszedł właśnie do kasy i zamierzając płacić za swoje zakupy wręczył kasjerce pieniądze, które ona w mig rozpoznała jako fałszywe..! Dokładnie w tym samym momencie, do innej, sąsiedniej kasy podszedłem i ja, wyciągnąłem pieniądze i… powtórzył się ten sam scenariusz. Wrzask, szum, hałas, jazgot i nawoływania. Otóż, moja dwusetka peso, którą zamierzałem zapłacić, także okazała się fałszywa..! O cholera, ależ się wpakowałem..! Za późno już, ażeby się wycofać…
I co było dalej..? No cóż, zrobiło się nagle bardzo ciekawie, zjawili się bowiem natychmiast jacyś ochroniarze, a zaraz po nich dwaj policjanci. I bez żadnych wstępnych wyjaśnień wyprowadzili nas, tzn. mnie i tego Motorzystę, ze sklepu. W międzyczasie widziałem jeszcze jak owe dwie kasjerki niszczą te fałszywe banknoty (po co?), wycierając poślinionymi uprzednio palcami w ich środku małą dziurkę (a to ciekawe…). A co było z resztą naszych załogantów, którzy przecież tak samo jak my znajdowali się w tym supermarkecie? Otóż, ci, którzy byli jeszcze wewnątrz sklepu, przed kasami, po prostu się wycofali i szybkorozładowali swoje koszyki, żeby się przypadkiem nie nawinąć Policji tak jak my. Natomiast dwóch innych, którzy już zapłacili, widząc co się dzieje, czym prędzej ulotnili się ze sklepu. Zapytacie zapewne; a jakimż to cudem oni "przesmyknęli się" przez kasy a nam się ta sztuka nie udała..? Ot, z bardzo prostego powodu. Dowiedzieliśmy się później, iż oni płacili banknotami o nominałach pięciuset peso, a te były dobre, "fałszywkami" okazały się jedynie dwusetki.
W tym miejscu muszę poczynić pewne zastrzeżenie (kolejne zresztą – ot, taki już jestem), iż może w 99,99% pewien jestem, że nominałami tychże pieniędzy były właśnie liczby 200 i 500, ale ten drobny ułamek procencika dać jednak muszę – na ewentualność pomyłki, że mogły to być jednak dwudziestki i pięćdziesiątki (chociaż nie sądzę), a robię to tylko dlatego, iż pisząc te słowa nie jestem w stanie tego w żaden sposób zweryfikować. Wszak było to już …dzieści lat temu..! Tak więc lepiej się zastrzec i mieć z tym potem spokój, aniżeli w głupi sposób narazić się na posądzenie o nierzetelność. Pamiętam natomiast dokładnie, iż te "fałszywki" miały piękny, jasnobłękitny odcień…
No cóż, i w ten oto prosty sposób (o zgrozo!) trafiliśmy "za kratki"..! Tak, właśnie tak – do miejscowego policyjnego aresztu..! Ufff… Zapakowano nas bowiem na jakiegoś "pickupa" i wywieziono nas spod tego sklepu na tutejszy ichni Komisariat.
Co za diabelska ironia losu..! Wyobraźcie bowiem sobie, że ja w tymże porcie pobrałem moje pieniądze od Ochmistrza, tymi fałszywkami zaś "nafaszerował" mnie któryś z Mechaników, oddając mi po prostu dług, który miał wobec mnie! Było to ledwie parę dolarów (zresztą, te dwusetki i pięćsetki to nie były specjalnie "duże pieniądze", nie pamiętam oczywiście jaki był wówczas kurs wymiany) a jednak ile mogły sprawić (i sprawiły!) kłopotu..! Bo na tym Komisariacie wsadzono nas po prostu do celi..! Nie, nic nie mogę tym funkcjonariuszom zarzucić, byli wobec nas bardzo grzeczni, nie doświadczyliśmy z ich strony żadnego popychania, trącania czy wyzywania, itd., Nie, nic z tych rzeczy, a co najważniejsze nie "uzbrojono" nas także w kajdanki (no tego by jeszcze brakowało!), ale i tak byliśmy tym wszystkim śmiertelnie wystraszeni..! No przecież, do jasnej cholery, to Kolumbia..! I nie muszę chyba dodawać, że w takich krajach jak ten, w kontaktach z miejscową władzą – a już zwłaszcza z Policją - można się spodziewać wszystkiego! Bo tutaj po prostu żartów nie ma, a tym bardziej wobec obcokrajowców. A zatem - siedzimy w celi i… trzęsiemy się ze strachu...
No, może nie aż tak dokładnie - uściślę więc; nie w celi (takiej jak w więzieniu), ale w czymś w rodzaju osiatkowanej, ażurowej klatki – bez krat i (na szczęście..!) bez współlokatorów. I nie trzęsiemy się też zanadto - owszem, byliśmy mocno przestraszeni ale nie przerażeni. Przyczyniła się do tego z pewnością uprzejmość owych funkcjonariuszy. No i "chwała nam" chociaż za ten, wprawdzie względny, ale jednak spokój, bowiem tego by dopiero brakowało, abyśmy w takiej sytuacji zaczęli jeszcze panikować i w tymże strachu nawzajem się dodatkowo "nakręcać". A tak, to przynajmniej trzymaliśmy fason…
No dobrze, fason fasonem, ale co dalej..? Z pewnością szykuje się jakieś przesłuchanie, to jasne, ale kiedy..? Zaraz, za godzinę, jutro..?! I przede wszystkim, jakie..? Jak ono będzie przebiegać..? Wyobraźnia przecież podpowiadała najrozmaitsze scenariusze..! Rodzaj pytań, traktowanie, no i kwestia jeszcze… w jakim języku..? Wprawdzie "hablam" nieco po ichniemu, sądzę więc, że jakoś sobie bym poradził, ale cóż z tego, skoro przyłapano nas przecież na próbie płacenia fałszywymi pieniędzmi..! To zatem oczywiste, że najpierw zapytają nas o źródło, z którego je mamy, o ich pochodzenie. Będą dociekać "co i jak, i gdzie", a w takiej sytuacji, jak podejrzewam, nie będzie można liczyć na żadne specjalne względy. A poza tym, grozi to przecież jakimś "nalotem" na statek, bo przecież nie zamierzaliśmy w tej sprawie kłamać ani kręcić..! W dodatku, miałem wówczas w kieszeni jeszcze jeden taki "lewy" (prawdopodobnie) banknot, co więc będzie jeśli nas zrewidują..? A zresztą, co to zmieni..? Bo fakt jest faktem - siedzimy w policyjnej "ciupie" i czekamy na rozwój wydarzeń. A te, jak się potem okazało, były szalenie ciekawe. Znacznie ciekawsze niż to, co dotychczas nastąpiło. Tak, tak… Poczytajcie bowiem…

Ale dalszy ciąg już w odcinku następnym, jeszcze nie teraz...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020