Geoblog.pl    louis    Podróże    Haiti - Fond Mombin    Haiti - Fond Mombin
Zwiń mapę
2018
24
lis

Haiti - Fond Mombin

 
Haiti
Haiti, Fond Mombin
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
FOND MOMBIN - Haiti - Wrzesień 1990
Na wstępie - wyjaśnienie natury geograficznej (dawno już zresztą tego nie robiłem, prawda..?). Otóż - port, do którego właśnie zmierzamy leży w KRAJU o nazwie Haiti, w pobliżu jego stolicy Port-au-Prince, natomiast ów kraj położony jest na WYSPIE o nazwie Hispaniola..! Proszę łaskawie to zapamiętać, bowiem nie wiedzieć dlaczego w naszych polskich atlasach wciąż jeszcze uparcie lansuje się tezę, iż wyspa ta nosi nazwę Haiti, a to jest przecież oczywistą nieprawdą..! To tenże kraik jedynie tak się nazywa, natomiast owa wyspa OD ZAWSZE nosiła i nadal NIEZMIENNIE nosi nazwę HISPANIOLA. Przenigdzie indziej takiej jej nazwy (Haiti, znaczy się) się nie uświadczy, ale w naszych szkołach, owszem..! Byłem już na tej wyspie kilkukrotnie, pytałem o to również i samych jej mieszkańców (no chyba bliżej "źródła" to już być nie można, prawda..?) i zawsze na takie dictum jak nazwa Haiti robili "wielkie oczy"; co..? Ależ owszem, kraj tak, ale nie wyspa..! Haiti razem z Dominikaną leżą bowiem na wyspie o nazwie Hispaniola i tyle..! Ot, co..! Ale w lechistańskich atlasach i podręcznikach jest inaczej… I już nawet trudno dociekać skąd się to w ogóle wzięło…
Wpłynęliśmy od strony zachodniej do dość sporej zatoki, w której aż roiło się od małych rybackich łódeczek oraz ich sieci. Podążaliśmy zatem "zygzakiem", dokonując niemalże karkołomnych slalomów pomiędzy tą całą menażerią, nierzadko nieomal ocierając się o któregoś z takich samobójców, który nie chciał zejść nam z drogi. Potem minęliśmy lewą burtą wysepkę Gonave i zameldowaliśmy się na redzie Port-au-Prince. Jeszcze nie na redzie Fond Mombin, ale właśnie w pobliżu stolicy tegoż kraiku, bowiem stąd najpierw musieliśmy wziąć na pokład Pilota, a dopiero potem doprowadził on nas do tamtego porciku, choć nawet i takie zdrobnienie; "porcik", to już i tak zbyt wiele powiedziane. Był to bowiem zaledwie jeden mały betonowy pirsik wystający z brzegu w wody zatoki, a na dokładkę – tegoż Fond Mombin to nawet… nie było na mapie..!
Tak, tak..! To dość ciekawe, gdyż w istocie próżno szukać tej nazwy na jakichkolwiek mapach, lecz ona naprawdę istnieje, bo przecież widziałem tutaj odpowiednie napisy i tabliczki z tą nazwą właśnie, wioseczka jest bowiem nawet dość sporej wielkości, ale na mapie jej nie było w ogóle. Ot, co… (Lecz dla co bardziej dociekliwych podam, iż rzeczona wioseczka leży gdzieś w połowie drogi pomiędzy miejscowościami Merotta a... Cabaret)
Przywieźliśmy tutaj z wenezuelskiego Puerto Matanzas stalowy drut zbrojeniowy, zarówno w wiązkach jak i zwijany w specyficzne dość duże i puste w środku role. Było tego w sumie niezbyt wiele, bowiem z podobnym ładunkiem byliśmy już uprzednio w Kingston na Jamajce oraz w dominikańskiej Rio Haina i tam większą jego część zdążyliśmy już "wyrzucić", ale i tak, jak się później okazało, nawet ta "marna resztka" (kilkaset ton raptem) wystarczyła, aby spędzić tutaj aż cztery dni podczas jej wyładunku..!
No tak - ale jakże mogło być inaczej, skoro ów mały betonowy pirs mieścił zaledwie jedną ciężarówkę, wjeżdżającą na niego tyłem, która odjeżdżała po jej załadowaniu i dopiero wówczas robiła miejsce dla następnej..? Taka metoda rozładunku statku musiała przecież zaowocować tak długim postojem, ale… przecież w to nam graj, prawda..? Bo czy nam się dokądś spieszyło..? Czterodniowy postój w tropikalnym kraiku i w dodatku bez specjalnie skomplikowanej roboty, no któż by nie chciał..?!
Toteż korzystaliśmy ze sposobności i urządzaliśmy sobie wycieczki na pobliskie plaże (potwornie brudne niestety, więc po pierwszym naszym wypadzie już zrezygnowaliśmy z dalszych grupowych eskapad w takie miejsca), wyprawy poza wioskę w celach "turystyczno-krajoznawczych" (ale z kolei było tam tak niebezpiecznie, że już po pierwszym bandyckim napadzie tutejszych zbirów na jednego z naszych Filipińczyków także zrezygnowaliśmy z tegoż "punktu programu"), spacery pomiędzy okoliczne domostwa dla zabicia czasu (ale już po pierwszym "rozpędzeniu się" odkryliśmy, że wioska się nagle… skończyła, więc już nie było co zwiedzać), zbiorowe wyjście do jedynej w tej "dziurze" knajpy (ale, jak już na wstępie się okazało, piwo było miejscowej produkcji, więc niemożliwe do wypicia), czyli… Co w takim razie, do diaska, robiliśmy przez te cztery dni skoro czegokolwiek nie "dotknęliśmy" to od razu okazywało się to niewypałem lub napotykaliśmy na przeszkody lub miejscowy folklor..?! Otóż, pozostawały nam jedynie wypady do Port-au-Prince, ale dla mnie już po jednej takiej wycieczce stało się jasne, że owa "atrakcja" także skutecznie wypadnie z mojego własnego "programu pobytu". Albowiem, wyglądała ona tak;
Z Fond Mombin do stolicy nie było żadnego oficjalnego transportu publicznego, musieliśmy zatem skorzystać "z okazji", którą rzecz jasna okazała się (bo to przecież było najłatwiej załatwić) jazda jedną z tutejszych ciężarówek, która zaraz po zabraniu części naszego ładunku stali wyruszała do Port-au-Prince, gdzie mieściła się siedziba jego odbiorcy. No tak, ale zadam wam pytanie; jak sądzicie, ilu ludzi może wejść na jeden raz do szoferki takiego trucka, w której w dodatku istniał fotelik jedynie dla kierowcy, natomiast miejsce dla pasażera było puste, bowiem owe siedzenie "już daaaawno temu" zostało wyrwane..? Zamiast niego zaś urządzone było jakieś dziwne "legowisko" ze szmat (tam sobie ów kierowca od czasu do czasu przysypiał w oczekiwaniu na swoją kolej wjazdu na pirs), ale tak niesamowicie brudnych i zarobaczonych (tak!), że nikt z nas przenigdy się na taką jazdę nie zdecydował..!
Tak więc, kiedy wybraliśmy się w taką podróż po raz pierwszy (dla mnie było to "po raz pierwszy i ostatni"), a było nas z 5-6 osób, to zmuszeni byliśmy rzecz jasna do zabrania się "na łebka" nie w tejże szoferce ale na platformie, tylko że… No właśnie… Platforma taka była całkowicie płaska i pozbawiona jakiegokolwiek ogrodzenia, nie było na niej żadnych burt, o które by się można było chociaż oprzeć podczas jazdy, usiedliśmy więc bezpośrednio na ładunku (!), który zresztą leżał sobie na niej luzem i zupełnie bez zamocowania..! Ja na przykład siedziałem na długiej i płaskiej wiązce zbrojeniowego drutu, która podskakiwała nieustannie na wybojach, przesuwała się również w płaszczyźnie poziomej i podczas owej podróży miałem często wrażenie, iż za chwilkę "wyfrunę" razem z nią poza tę platformę, kiedy to nasza ciężaróweczka ostro wchodziła w kolejne zakręty. No, po prostu zgroza..!
Ale, zapytacie z pewnością; to po co w takim razie kontynuowaliśmy taką jazdę, skoro - jak się okazało - była ona aż tak dla nas niebezpieczna..? Nie lepiej było zatem wysiąść gdzieś po drodze i albo iść dalej piechotą, albo szukać sobie innej, lepszej okazji..? Ha - łatwo powiedzieć, moi drodzy - łatwo powiedzieć..!
Bo poczytajcie sobie najpierw to wszystko co poniżej, a wtedy zrozumiecie. Postaram się zresztą opisać to wszystko jak najzwięźlej, ażeby zbytnio was tym tematem nie zanudzać i go przy tej okazji nadmiernie "nie rozciągać"… Było tak;
Na drugi dzień naszego postoju w tym porcie postanowiliśmy wybrać się do pobliskiej stolicy. Dogadaliśmy się z jednym z kierowców, którego ciężarówka była akurat "pod załadunkiem", że kiedy już będzie opuszczał pirs i jechał do Port-au-Prince, to zabierzemy się razem z nim, a za ową usługę dostanie od nas po dolarku "od łebka". OK..? OK..! Zatem, jazda..! Kiedy był już załadowany i gotów do drogi wpakowaliśmy się szybko na górę platformy i wyruszyliśmy… Ufff..!!! Gdybyśmy wiedzieli co nas za chwilę czeka, z pewnością nigdy nie zaryzykowalibyśmy takiego "Safari"..!
Facet ruszył bowiem, owszem, najpierw ostrożnie (bo przecież mały i wąski pirs oraz nieco stromy podjazd pod pobliską drogę szybką jazdę w tym miejscu uniemożliwiał), ale potem już ruszył "z kopyta" jak zwariowany, my zaś na tej budzie zaczęliśmy podskakiwać jak kupa gruszek i jeździć z ładunkiem w tę i we w tę po powierzchni platformy, miny więc dokładnie nam zrzedły na samą myśl, co też może nam grozić i co za chwilę może się wydarzyć..! I oczywiście stało się..! Jeden, drugi, trzeci ostry zakręt i… - uwaga! - "zgubiliśmy" nagle jednego z Filipińczyków..! Tak, dokładnie tak jak napisałem - zgubiliśmy chłopaka na jednym z wiraży, bowiem siła odśrodkowa wyrzuciła go jak z procy poza platformę ciężarówki i po chwili widzieliśmy go jak lądował z rozmachem w przydrożnych krzakach..! No nieee..! Aleśmy się wówczas przestraszyli..! Uprzedzę szybko fakty i podam, iż temu chłopakowi jednak – na całe szczęście! – nic się nie stało..! Absolutnie nic! No, cud po prostu..! A swoją drogą, co za farciarz, no nie? Bo widać przecież było jak wyrżnął o ziemię z impetem, frunąc wcześniej w powietrzu bezwładnie jak szmaciana lalka..! Niesamowite…
Tak więc, jak zauważyliście, już na samym wstępie nasze grono wycieczkowiczów się uszczupliło, ale ten skurwiel gnał dalej..! Bo on… zupełnie tego faktu nie zauważył..! Toteż jechaliśmy tak dalej "na złamanie karku", bowiem - wyobraźcie to sobie! - zaraz po tym wypadku zaczęliśmy walić pięściami w dach jego szoferki dając mu znaki, że coś się stało, ale on zupełnie na to nie zareagował..! Nie zareagował, bo po prostu ani nas nie słyszał (silnik wył jak opętany, bo przecież model tego wraka "pamiętał" chyba jeszcze lata czterdzieste), ani nie widział wypadającego pasażera, bo skąd niby miałby mieć lusterka..?! Takiego luksusu w owych truckach po prostu "nie przewidziano"…
I tak to właśnie sobie dojechaliśmy aż do samego centrum Port-au-Prince, zastanawiając się po drodze ilu z nas w ogóle tam dotrze..! O rany, ależ to była jazda..! Jednakże i tak mogliśmy uważać się za szczęściarzy, bowiem… nie zgubiliśmy niczego z samego będącego na platformie ładunku..! (Piszę w ten sposób, bo przecież gdyby poleciał on, to… my razem z nim, to jasne) Bo akurat to wcale nie jest aż tak oczywiste i właśnie dlatego z taką ironią o tym wspominam, po drodze bowiem widzieliśmy już dość dużo takich leżących paczek stali w pobliżu szosy, pogubionych tu wcześniej przez innych kierowców (nie tylko rzecz jasna pochodzących z naszego ładunku, bo leżały tu już "eksponaty dość wiekowe", całkowicie przerdzewiałe nawet..!) toteż, jak łatwo się domyślacie, takie jazdy są tutaj raczej normą. Ale, żeby gubić przy okazji również i... ludzi..?
Ufff… A poza tym - te pogubione po drodze fragmenty przeróżnych ładunków, to co - zupełnie nic nie kosztują..? Czy żaden z odbiorców tych kierowców za to nie rozlicza..? Przecież to kupa forsy..! Jednakże, co nas to w ogóle obchodzi, nieprawdaż..?! A niechaj gubią sobie tego ile chcą, co chcą i kiedy chcą - niech im to spada z platform "na zdrowie", nie nasza sprawa, ale dlaczego chcą także pogubić i… nas samych..?! Czy tacy kierowcy zupełnie nie posiadają wyobraźni..? No cóż, najwyraźniej nie, skoro to robią…
Zajechaliśmy do centrum miasta i kiedy tylko facet przystanął gdzieś na rogu ulicy, to czym prędzej zeskoczyliśmy z platformy (cali brudni, poobijani, zesztywniali i wściekli..!), ażeby broń Boże nie okazało się, że za chwilę ruszy dalej i wtedy już tego nie zdążylibyśmy zrobić..! Ale gdy już poczuliśmy pewny grunt pod nogami, to wówczas jak rozszalała wataha wilków niemalże rzuciliśmy się na tego faceta z pięściami..! A zwłaszcza dwóch naszych pozostałych Azjatów (którzy mieli ten "zaszczyt" ostać się jeszcze na górze platformy i nie "wyfrunąć" z niej jak ich kolega) - ci to dopiero "dali koncert" złości..! (Ale przypominam – jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy przecież, że temu chłopakowi co wypadł po drodze nic się nie stało..! Mogliśmy zatem spodziewać się nawet najgorszego, prawda..?)
Tak więc, jak się rzucili na tego kierowcę, to ledwo zdążyliśmy ich powstrzymać (ja razem z Elektrykiem, Polakiem), bo by go chyba stłukli "na kwaśne jabłko" zanim by facet zdążył pojąć o co im w ogóle chodzi..! Ale "najlepsze" to dopiero nastąpiło po chwili, bowiem gość nie chciał nam wcale w to uwierzyć, sądząc, że po prostu wymyślamy na poczekaniu jakąś bajeczkę, żeby się wymigać od zapłacenia mu za kurs, i tyle. Rozdarł się więc nagle chłop wniebogłosy, że mu się dzieje krzywda, że go chcemy oszukać, itd..! A zaraz potem… (nie do wiary!) wyciągnął ze swojej szoferki jakiegoś kija (!), grubego jak maczuga i tym "argumentem" chciał z pewnością przekonać nas do swoich racji, bo zamachnął się na któregoś z Filipków, być może chcąc go nawet uderzyć (nie tylko przestraszyć, albo się bronić!)..! No nieee..!
Wówczas odsunęliśmy się na bok i już zaprzestaliśmy dalszego ich powstrzymywania, myśląc; "a niech mu w takim razie dobrze wpierd*lą ..! Co za gnojek..!" (No i oczywiście, a jakże!) dostało mu się odpowiednio..! Na szczęście, nasi Azjaci wykazali wielki rozsądek (akurat to trzeba im przyznać, mieli jednak "instynkt samozachowawczy"..!) i nie przesadzili zanadto w "wymierzaniu kary", ażeby nie sprowokować jakiejś niepożądanej interwencji tutejszej Policji, bo to by dopiero było..! Tak więc, nakopali facetowi "zdrowo do d…" (w sensie dosłownym oczywiście, w pełnym tego słowa znaczeniu!), uświadamiając go jednocześnie, że jeśli ich koledze, który spadł po drodze z ciężarówki, coś się stało, to "jeszcze go znajdą" i wtedy to już "tacy łagodni" nie będą..! I wówczas dopiero facet chyba w końcu w to uwierzył, bo widziałem, że pobladł jak ściana, ale przede wszystkim, co chyba w tym momencie najważniejsze - przestał się już wydzierać..! Ufff…
W tej sytuacji oczywiście o zapłacie za jazdę w ogóle nie mogło być mowy. Dostał on jedynie przysłowiową "figę z makiem z pasternakiem" (oprócz tej serii "kopów", rzecz jasna), bo przecież tylko na to zasłużył, czyż nie..? Ale… Znalazł się jednak taki frajer (ale tylko przez krótką chwilę!), uczciwy marynarzyk z Lechistanu, który chciał mu jednak za tę jazdę zapłacić (to oczywiście ja - a któżby inny..?!), ale Filipki popukali mi jedynie w czoło, mówiąc, że jeśli mam za dużo pieniędzy - to tam, na przeciwległym rogu ulicy widzą bar i na pewno nie odmówią wypicia piwa (skoro już koniecznie chcę być aż taki hojny), natomiast ten palant niech się w ogóle cieszy, że żyje..! No cóż, chyba jednak mieli rację. Ot, co…

To tyle w tym odcinku. Jesteśmy już wreszcie w stolicy tego kraiku, póki co jeszcze cali i zdrowi, no i... rozglądamy się ciekawie... Ale o tym już w odcinku następnym...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020