Geoblog.pl    louis    Podróże    Haiti - Fond Mombin    Haiti - Fond Mombin-2
Zwiń mapę
2018
24
lis

Haiti - Fond Mombin-2

 
Haiti
Haiti, Fond Mombin
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Odcinek drugi – przypominam, jesteśmy w Port-au-Prince, w stolicy położonego na wyspie Hispaniola niewielkiego kraiku Haiti...

Ale niestety, nigdzie żadnego piwa się nie napiliśmy. I to wcale nie dlatego, że go w owym barze nie znaleźliśmy, o nie..! Tam z pewnością je serwowano, jednakże my… w ogóle nie mogliśmy tam dotrzeć..! Prawdziwa makabra..!
Bo dosłownie co chwilę ktoś się do nas przyczepiał (a czasem nawet całe grupki osób..!), nagabywał nas o coś, stawał nam na drodze oferując jakąś "super okazję" kupna czegoś lub też oferując np. pomoc w oprowadzaniu po mieście - łapali nas nawet nagle za ramię, próbując zatrzymywać, żeby "coś tam" pokazać na sprzedaż w celu ubicia interesu, albo żeby zapytać o coś… No zgroza..! Natręctwo i namolność przekraczające wszelkie możliwe granice, dosłownie rekord świata..! A co najgorsze - wielu z nich było nawet i dość agresywnych..! I nie tylko, że bezczelnie zagrodził ci taki nagle drogę, ale jeszcze potrafił złapać cię silnie za rękę i próbować odciągnąć na stronę, bo chce z tobą akurat o jakimś interesie pogadać..!
No, po prostu nie sposób było spokojnie tych kilkuset metrów przespacerować..! A przecież nas było kilku..! I pot lał się z nas strumieniami, nie tylko z upału zresztą, ale i również z… z... …z wrażenia (o, tak to nazwijmy..!), bo skąd mogliśmy wiedzieć czy jesteśmy jednak bezpieczni czy też nie..? Tak więc, o żadnej knajpie raczej być mowy nie mogło i z tego pomysłu po pewnym czasie zrezygnowaliśmy…
A samo miasto..? No cóż, z tego co widzieliśmy, co zdążyliśmy jeszcze wokoło siebie zobaczyć, to mogę napisać tylko jedno - otóż; …(…)… Nie, nic jednak nie napiszę..! Nie chcę wywołać (kolejnego już zresztą) konfliktu dyplomatycznego „na linii Polska - …tu wpisać dowolny kraj, najlepiej ten, który akurat krytykuję lub coś mi się w nim nie podoba... (Haiti tym razem)"… Wystarczy zatem, że powiem, iż niemalże w samym centrum (albo w niewielkim jego pobliżu) STOLICY tego kraju natknęliśmy się na… ogromne (ba, przeogromne!) wysypisko śmieci..! A wokół niego i na szczytach usypanych z najprzeróżniejszych odpadków wysokich hałd (sic!), kręciło się mnóstwo osób, do spółki z psami, kozami i… świniami..! Ale, dosyć o tym - i powstrzymam się jednak od wszelkich komentarzy...
Tak więc, jak sądzicie, co robiliśmy dalej..? Zwiedzaliśmy..? (A co niby..?) Pokręciliśmy się nieco po ulicach..? (No, właściwie tak, ale "zaczepiacze" szybko nas z tego "wyleczyli" - nie mieliśmy niemalże ani chwili spokoju!) Poszliśmy jednak gdzieś na piwo..? (Spróbowaliśmy zajrzeć do jednej z knajp, ale widok siedzącego tam towarzystwa od razu skutecznie nas stamtąd odstraszył..!) Pochodziliśmy po sklepach..? (A po co..?) Poszukaliśmy odpowiedniego transportu, ażeby czym prędzej wrócić na statek..? (Otóż to właśnie..!!!) Spędziliśmy więc w sumie w tym mieście niecałe trzy godziny i to już nam całkowicie wystarczyło. Nie było bowiem absolutnie sensu kręcić się tutaj dłużej, decyzja była więc natychmiastowa i jednomyślna - szukamy taryfy i "w nogi"..! Z tym oczywiście żadnego problemu nie było. Jeździło tutaj po mieście taksówek dość sporo, więc już po chwili siedzieliśmy w samochodzie i wracaliśmy do Fond Mombin…
A przy okazji - mała dygresja; napisałem poprzednio, iż wybraliśmy się do miasta w 5 lub 6 osób (bo dokładnie tego nie pamiętałem), ale teraz już sądzę, że musiało nas być jednak pięciu, bo przecież wracaliśmy JEDNĄ taryfą (a nie przypominam sobie, żebyśmy jechali w tłoku, ściśnięci jak sardynki w puszce), a "zgubił się" po drodze JEDEN człowiek, więc – jak by nie liczyć - sześciu nas być nie mogło, prawda..? Chociaż, szczerze mówiąc, akurat tegoż detalu naprawdę nie pamiętam. Jakaż jednak ludzka pamięć potrafi być wybiórcza, prawda? Nie zapomniałem szczegółów związanych z całą tą naszą szaleńczą jazdą na ciężarówce, natomiast absolutnie nie pamiętam już nawet twarzy moich współtowarzyszy tej dziwacznej podróży, już nawet nie tylko ich ilości. Ot, cóż to się może kryć w zakamarkach ludzkiego umysłu, prawda..?
Kiedy już zajechaliśmy do portu, pierwszą rzeczą, która rzuciła nam się w oczy (o radości..!) był widok naszego kolegi, który się podczas naszej jazdy "zgubił", spadając z platformy w przydrożne krzaki. I nie tylko, że był cały i zdrowy, to jeszcze śmiał się szczerze z tej przygody, wypytywał nas o szczegóły naszej wizyty w mieście i ogromnie żałował tego, że jednak nie udało mu się zajechać tam z nami..! Ale, co najciekawsze – uwaga, teraz poczytajcie! – na następny dzień wybrał się ponownie do miasta, już inną ciężarówką wprawdzie, ale z kolei dokładnie w ten sam sposób (czyli, ponownie siedząc na jej platformie na luźno położonych wiązkach stali..!), bo jednak koniecznie pragnął je (miasto rzecz jasna, nie te wiązki!) "zaliczyć". Ot, turysta..! No cóż…
Dodam tylko, że tym razem już się z tego trucka po drodze nie spierd…. (dobre i to!), ale za to będąc już w mieście, to z kolei dostał się w tzw. "krzyżowy ogień pytań" ulicznych "zaczepiaczy" (tak jak my dzień wcześniej), ale będąc tam zupełnie samemu, nie miał już szans się wymigać od ich rozkosznego towarzystwa, co gorsza (jak nam potem to opowiadał) już po niecałej pół godzinie był "goły i wesoły", bo jakieś zbiry zabrały mu jego 10 dolarów (niewiele, więc przynajmniej żadna strata), zegarek (a po co go w ogóle z sobą brał..?!) oraz niestety jego… buty (no to już poważny uszczerbek!) i w takim to właśnie stanie powrócił na statek - boso, bez forsy, bez zegareczka i taryfą na kredyt, za którą zapłacił kierowcy dopiero po zajechaniu na miejsce. Ale, co najważniejsze, chłopak zupełnie nie stracił dobrego nastroju - ot, zdarzyło się i tyle..! A bo to pierwszy raz?! Oj tak, wypada mi tylko westchnąć; też chciałbym być takim beztroskim "bezstresowcem"…
Wyładunek, jak już opisywałem, przebiegał "jak krew z nosa", a w dodatku wszystkie te operacje nudne były jak flaki z olejem. Stał więc tak sobie człowiek (czyli ja) przy zrębnicy ładowni ze śmiertelnie znudzoną miną, wgapiony nieustannie w wyciągane na ląd wiązki stali i drutu, zupełnie nie mając na czym zawiesić oka. Nuda, rutyna, a jeszcze na dokładkę upał i smród dobiegający z pobliskiej, brudnej jak siedem nieszczęść plaży, a pochodzący najprawdopodobniej w większości nie tyle od rozkładającej się oraz gnijącej tam roślinności, ile raczej... od niezliczonej ilości śmieci pozostawianych tam przez tubylców. Zatem, przyjemność raczej „bardziej niż średnia”, ot co...
Ale na szczęście czas nie stoi w miejscu i nawet najbardziej ciągnące się wydarzenia mają przecież swój koniec. Tak więc i my doczekaliśmy wreszcie szczęśliwego finału naszego pobytu w tym porcie. Po kilku dniach wyładunek dobiegł upragnionego końca i można już było wybrać się wreszcie w dalszą drogę, pozostawiając za rufą ten niegościnny oraz, co tu dużo mówić, jednak nieciekawy port. Jednakże, zanim zabiorę was w inne rejony świata, chciałbym jeszcze wspomnieć o dwóch epizodach, które tutaj, w Fond Mombin, miały miejsce, a których jednak nie chciałbym pominąć, bowiem sądzę, iż również warte są swojej uwagi czy odnotowania. Posłuchajcie…
Któregoś dnia, podczas mojej służby, kiedy stojąc opartym o zrębnicę ładowni znudzonym wzrokiem obserwowałem pracujących tam robotników, wdałem się z nimi w rozmowę. Temat, jak się można domyślać, był tradycyjny, niemal standardowy w takich wypadkach; zapytali mnie bowiem skąd jestem, z jakiego kraju pochodzę, itd., itp. I kiedy usłyszeli moją odpowiedź, że z Polski, to jeden z nich nagle gromko zakrzyknął; "Aaaa, wiem, wiem - Bolonia, Bolanda! (dosłownie!) Wiem, bo grałem kiedyś z waszą drużyną w piłkę. Przegraliśmy wtedy 7:0. To było gdzieś w Europie na Mistrzostwach Świata."
A to ciekawe! Facet od razu przykuł moją uwagę, bo zauważcie sami jak on to powiedział; "GRAŁEM" (a nie na przykład, że "Haiti grało" lub "graliśmy"), no i to "gdzieś w Europie" (??? Widać z tego, że zbyt tęgim geografem to on zapewne nie był). Wypytałem go zatem o szczegóły (przynajmniej o te, które pamiętał) i gość zdecydowanie potwierdził; że tak, owszem, grał niegdyś w piłkę nożną w reprezentacji swojego kraju, a nawet pojechał z nią na Mistrzostwa Świata do Europy. Wypytywałem go więc namolnie dalej o kilka spraw z tym związanych, kładąc jednak zdecydowany nacisk na moje niedowierzanie co do jego osobistego udziału w tej imprezie (dało się je zresztą doskonale wyczuć w intonacji mojego głosu - ach, czy ja zawsze muszę być takim złośliwcem?), ale facet był "nieugięty". Powtórzył jeszcze raz, z szerokim uśmiechem na twarzy, że był wtedy w reprezentacji Haiti i "gdzieś w Europie" grał z Bolandą w meczu o punkty Mistrzostw Świata. Widać było nawet, że samo wspomnienie tychże chwil zdecydowanie sprawiało mu przyjemność, bo rozlał się wtedy cały w uśmiechu "od ucha do ucha", choć do tejże chwili, pracując z kolegami w ładowni, to raczej niespecjalnie na roześmianego wyglądał.
Uświadomiłem mu więc, że to "gdzieś w Europie" to było Germany, a owe Mistrzostwa miały miejsce w 1974 roku, zgadza się? Odpowiedział, że tak, jak najbardziej! Zatem, przegraliście tam trzy mecze - z Argentyną, z Włochami i z nami (czyli Bolonią), czyż nie..? „Ależ tak! Grałem tam wówczas na obronie!” (Ach, żebyście mieli okazję usłyszeć z jaką dumą to powiedział..! "Na obronie grałem!") Moja wredna natura natomiast, nakazała mi natychmiast "sprowadzić go nieco na ziemię", dodałem więc coś od siebie, coś w rodzaju; „ta wasza obrona była niestety co nieco kiepściutka i mooocno dziurawa, skoro przegraliście z nami aż 7:0" (ach ta moja ironia, bodajbym się pierwej w jęzor ugryzł..! No tak, ale czegóż to się nie robi dla Bolandy, jestem przecież patriotą!).
Ale faceta to wcale nie uraziło - przeciwnie nawet, zaśmiał się szczerze i wyrecytował jak sztubak przy tablicy; "Lato, Szamach (bez tego "r" w nazwisku), Gogo (ten "Gogo" to z pewnością Gorgoń) i jeszcze jakiś "…ski" lub "…cki" (tym razem to już nie wiedziałem o kogo chodziło). A potem z wyraźnym ożywieniem zaczął opowiadać coś swoim kumplom w ładowni, tym tematem były zapewne właśnie owe mecze, ja zaś w międzyczasie przyjrzałem mu się uważnie, bo jednak niespecjalnie chciało mi się wierzyć, że w istocie mam do czynienia z byłym reprezentantem dumnego Haiti. Bo jak tu uwierzyć - skoro niezły piłkarz, to dlaczego na stare lata tyra jak wół przy wyładunku drutu?
No tak - ale faktycznie gość wcale na „słabego w uszach” nie wyglądał. Był „słusznego” wzrostu (prawie dwa metry!), wielkiej postury (jakby powiedział nasz nieodżałowany sprawozdawca Jan Ciszewski; "potężne z niego chłopisko") pomimo "swoich już latek", toteż kto wie..? Może jednak nie bujał..? Bo właściwie, czemu nie..? Może facet nie fantazjuje i rzeczywiście był kiedyś całkiem niezłym piłkarzem? A zresztą, czy to takie ważne, czy gość był mitomanem, czy też nie? Przecież to także ludzie i żyją gdzieś między nami, a zatem można się na takich mistrzów gdzieś czasami natknąć, nawet w ładowni statku podczas szarpania stalowych slingów i dźwigania sztauerskiego drzewa. Mogę więc jedynie dodać, iż trochę mnie zadziwiło otoczenie takiego spotkania, bowiem, jakoś trudno mi sobie wyobrazić, ażeby czołowi piłkarze np. Włoch, Niemiec czy Hiszpanii kończyli swoje kariery na pracy fizycznej w porcie. Może zatem dlatego aż do samego końca naszej rozmowy nie za bardzo mu dowierzałem. Ale "wymianę myśli" na ten temat prowadziliśmy jednak dalej, zapytałem go więc czy pamięta może kto wówczas te Mistrzostwa wygrał, kto był wicemistrzem, itd.
I co..? I "klops". Nie miał o tym nawet najmniejszego pojęcia. Powiedział bowiem, że zaraz po ostatnim meczu z Argentyną spakowali się pośpiesznie i zostali wysłani na lotnisko, a już potem, po powrocie do Port-au-Prince, zupełnie się tym nie interesował. (Ot, piłkarz, cholera!) Toteż uświadomiłem go raz jeszcze co do końcowych wyników tych rozgrywek, poinformowałem ich (jego kolegów z ładowni również), że wygrał wtedy gospodarz tych Mistrzostw, czyli Niemcy, zaś Polska zdobyła Srebrny Medal..! I muszę szczerze przyznać, że aż westchnęli z zachwytu (dziękuję ci Panie Kazimierzu Górski za tę niezwykłą chwilę, za tę okazję do dumy, którą mi dostarczyłeś!). "Bolanda Silver Medal..??? O ho, ho..! Great players" - powtarzali, patrząc na mnie uważnie i z wyraźnie… nieskrywanym podziwem! Tak..!
Lecz co, sądzicie, że tym razem to ja zbujałem..? Ależ, moi drodzy, nic podobnego! Zdobyliśmy tam przecież srebrny medal, a któż temu zaprzeczy..? To nic, że "srebrne miejsce" kojarzy się przede wszystkim z olimpijską lub mistrzowską drugą lokatą (o to właśnie chodziło!), a w istocie nie byliśmy tam wszakże wicemistrzami świata lecz zajęliśmy miejsce trzecie, ale czy to ważne kiedy ma się ochotę "zabłysnąć" w oczach tuziemców i pozadzierać nieco nosa..? Bo zauważcie jak to brzmi; Srebrny Medal..! "Trzy dobre!" - jakby to powiedział Laskowik.
Spieszę zatem z wyjaśnieniem, bo być może nie wszystkim znane są ówczesne ustalenia co do kolorów mistrzowskich medali. Otóż, Mistrz Świata otrzymywał wówczas medale złote (to jasne), ale wicemistrz obdarowywany był medalami POZŁACANYMI, zaś zwycięzca finału B (przypomnę, że wygraliśmy wtedy z Brazylią 1:0) dostawał medale srebrne (ale się nam wtedy trafiło!) i logicznie rzecz ujmując, brąz przypadał miejscu czwartemu. A zatem, teraz już chyba jasne, że nie dopuściłem się kłamstwa, prawda..? Bo przecież po cóż by mi było wyjaśnianie tym robotnikom takich zawiłości, wtajemniczanie ich w owe niuanse, skoro w tenże sposób niejako "podcinałbym sobie samemu skrzydełka" i uszczuplał swoją dumę, czyż nie..? Tak więc w haitański lud poszło stwierdzenie, że Bolanda miała wówczas Srebrny Medal, i tyle – a to przecież nie było wtedy bez znaczenia dla mojego dobrego samopoczucia, o! No przecież byłem wówczas nad tą ładownią tak znudzony, że mi się chyba ta odrobina pocieszenia należała, no nie..? Bo wszakże najważniejsze, ażeby Bolanda była zawsze "górą". Ot co…

Ech, czasami rzeczywiście aż się łza w oku zakręci, gdy się tak w swoich własnych wspomnieniach cofnie do tych minionych lat i wydarzeń, które w swej naturze na takie zapamiętanie w pełni zasługują...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020