„Wyliczanka saudyjska”...
Moi drodzy, w tym kraju byłem już wielokrotnie, w sumie co najmniej ze 30 razy, w pięciu tamtejszych portach, ale ponieważ o głównym porcie Arabii Saudyjskiej, Jeddah, oraz o położonej w jego pobliżu Qadhimie zamierzam napisać zupełnie odrębne rozdziały (bo rzeczywiście było tam ciekawie), to poniższa lista będzie tym razem „trzyportowa”…
Dammam – W czerwcu roku 2003 zjawiliśmy się tu wprost z Shahid Rejaie w Iranie. Podchodzimy pod pilota i nagle… „bum!” Jak nie walnęliśmy dziobem w jakąś nieoświetloną przeszkodę, której w dodatku na ekranie radaru nawet widać nie było! Aż iskry poszły, tak mocno w nią wyrżnęliśmy (dopiero po kilku minutach zorientowaliśmy się, że to przecież była… jedna z boi tutejszego toru wodnego, o rety!), uszkadzając sobie niestety przy tej okazji zabezpieczające wlot do tunelu steru strumieniowego kraty, jeszcze wtedy zresztą nie wiedząc, że i wał, i kilka łopatek samego steru również mocno po głowie dostały.
Doznana w ten sposób awaria jeszcze wówczas w pełni się nie ujawniła, nasz bow thruster (czyli po polsku; dziobowy ster strumieniowy) całkiem dobrze funkcjonował podczas manewrów w Dammamie, potem w Kuwejcie i jeszcze w Abu Dhabi, ale już później niestety całe pomieszczenie thrustera zostało wodą zaburtową dokumentnie zalane. I to do wysokości – uwaga! – aż około 7 metrów! Najwyraźniej więc poważny przeciek w tej części kadłuba statku stał się faktem.
Ale, moi drodzy, chyba jednak niepotrzebnie uprzedzam wydarzenia, jeszcze przecież do tego dojdziemy, kiedy w końcu zawiniemy do tego portu, w którym wreszcie tę awarię odkryliśmy. Po cóż więc znowu próbuję zaburzać chronologię..? Ech, to moje gadulstwo. Wracajmy więc do tematu, bowiem póki co jesteśmy jeszcze w Arabii Saudyjskiej…
Powszechnie używaną nazwą tego ważnego portu jest oczywiście Dammam, ale oficjalnie zwie się on jednak inaczej – mianowicie, Mina al Malik ‘Abd al ‘Aziz (czyli Port Króla Abdula Aziza). Dammam jest głównym centrum przeładunkowym dla wschodnich i centralnych prowincji Arabii Saudyjskiej (dla jej zachodniej części analogiczną rolę spełnia oczywiście Jeddah na Morzu Czerwonym), jest więc portem bardzo ruchliwym, obsługującym zresztą nie tylko typowe, przybywające tu ze świata statki handlowe, ale także całą masę tzw. bumsów i bagalasów, czyli stateczków krążących nieustannie pomiędzy Saudi Arabią a portami Indii. A dlaczego akurat tylko Indii..?
Otóż dlatego, że w tej części Arabii Saudyjskiej pracuje wprost przeogromna liczba hinduskich najemników, którzy tutaj od lokalnych firm dostają zatrudnienie, natomiast większą część zaopatrzenia dla przebywających tu na długoletnich kontraktach Hindusów załatwiają właśnie te maleńkie stateczki, których napędem nota bene nie są li tylko same silniki, ale także i żagle, głównie typu tzw. „łacińskiego”.
Tych bagalasów i bumsów kręci się więc tutaj wręcz nieprzerwanie ogromnie dużo, są tu ich rzeczywiście całe dziesiątki, co zresztą w pewnym sensie tworzy tutaj dość niecodzienny obraz, jako że sam port wręcz „ocieka” najwyższej klasy nowoczesnością, gdy tymczasem jest on tłem dla dużej ilości manewrujących tu nierzadko jedynie na samych żaglach stateczków jakby z innej epoki. No cóż, mamy już XXI-szy wiek, ale siła wiatru wciąż jeszcze odgrywa w morskim handlu niepoślednią rolę.
Hindusi zapewniają pełną obsługę także i tutejszego portu, zajmują tu nieomal wszystkie stanowiska - od szeregowych stevedorów czy cumowników, aż po głównych sztauerów, planerów i akwizytorów, choć oczywiście najważniejsze funkcje piastują tutaj Saudyjczycy.
Na Wejściową Odprawę przychodzi więc zawsze jakiś ważny miejscowy dygnitarz w długiej śnieżnobiałej szacie i z przepasaną przez czoło kolorowym sznureczkiem specjalną białą chustą na głowie (nazwy tego stroju – bij, zabij, ale za nic w świecie nie mogę sobie teraz przypomnieć), który zazwyczaj siedzi sobie jedynie gdzieś z boczku i dozoruje wykonywanie wszelkich administracyjnych zadań przez hinduskiego lub pakistańskiego Agenta, prawie nigdy w nic się nie wtrącając. Ot, dopiero pod koniec Odprawy – jak już wszystkie papierzyska są gotowe – składa na kilku z nich swój szlachetny podpis, wyraźnie nam wtedy oznajmiając, że... żadnego zejścia na ląd dla kogokolwiek z załogi statku w Dammamie nie będzie, i tyle.
Miejscowe władze bowiem na to absolutnie zgody nie wyrażają, więc żadnych przepustek dla nas z reguły się nie wydaje. Dzieje się tak tylko i wyłącznie wtedy, gdy przydarzy się jakiś wypadek albo ktoś z załogi bardzo pilnie musi być odwieziony do lekarza. Jeśli natomiast takiej awaryjnej potrzeby nie ma, to nakazuje się nam wszystkim siedzieć cały czas na statku i nosa poza niego nie wyściubiać. Co najwyżej można iść odczytać aktualne zanurzenie, ale niestety na nic więcej pozwolenia tutaj nie ma. A zatem, ale się tegoż portu naoglądałem, no nie..?
Przywieźliśmy tutaj z trzech japońskich portów (były to Nagoya, Kobe i Yokohama) kilkaset ton workowanego cementu oraz kilkadziesiąt dużych skrzyń z jakąś przemysłową maszynerią, toteż obsługa tego ładunku zajęła pracującym tu Hindusom aż trzy kolejne dni. Postój więc tutaj był całkiem do rzeczy, bo chociaż wyjścia do miasta nie było, to przynajmniej mógł sobie człowiek spokojniutko po pracy odpocząć i się solidnie wyspać, jako że w nocy żadnych prac wyładunkowych nie było.
Przy okazji tegoż „minirozdialiku” o Dammam warto jeszcze wspomnieć o styczniu roku 2016, bowiem byłem wtedy świadkiem rzadko w tym rejonie świata spotykanych pogodowych warunków.
Otóż, jesteśmy aktualnie niby w najgorętszym i najsuchszym miejscu na ziemi (rzecz jasna biorąc pod uwagę wszelkie dotychczasowe wieloletnie statystyki), gdy tymczasem na manewry chodzić trzeba było... w zimowej kurtce, bo w nocy temperatura spadała do zaledwie 2-3 stopni powyżej zera i wiał silny zimny wiatr od pustyni! Brrr, ależ wtedy wymarzłem! No bo któż się mógł tego spodziewać..? Bywałem w tym rejonie świata już we wszystkich miesiącach roku, ale czegoś podobnego rzeczywiście nie napotkałem tu nigdy. Gorąco było zawsze, nawet w miesiącach zimowych, co najwyżej wieczorkami odczuwało się lekki kojący chłodek – i to wszystko.
No a jeszcze dodatkowo – żeby już całkowicie było do kompletu – przechodziły nad ranem tak intensywne ulewy, że aż portowe roboty na ten czas przerywano! Tego to nawet najstarsi Arabowie nie pamiętają – żeby na Zatoce Perskiej aż tak mocno lało..?! I żeby było aż tak zimno..?! No i niech no teraz ktoś jeszcze popróbuje bronić tezy, że światowy klimat jednak się nic nie zmienia. Ot, tylko czekać zatem aż któregoś pięknego dnia na Kuwejt, Saudi Arabię czy Katar spadną jakieś zupełnie nieoczekiwane mroźne zawieruchy, a śniegi ich aż pod same brody przykryją. Ha, no i dopiero wtedy będą się mieli z pyszna, bo przecież tutaj nikt nie ma najmniejszego pojęcia, jak należy we właściwy sposób „odszuflowywać” na boki śnieżne zaspy, aby się dostać do swojego garażyka. Luksusowe limuzynki będą więc wtedy zupełnie bezczynnie „sobie stojały”, ot co.
Jubail – No dobra, ale koniec już tych żarcików, bowiem w Jubail – oczywiście tak dla odmiany, żeby się czasem człowiek nie nudził, a jakże! – z kolei przyszła piaszczysta burza, od pustyni powiał dość silny suchy wiatr, przynoszący z sobą parszywy brudny pył, który dosłownie na amen nam gardła, nosy i płuca pozatykał, nijak odkaszleć tego nie było można. Cholera, że też nie mogło popadać też i tutaj..?! Wszak ten porcik znajduje się zaledwie kilkadziesiąt kilometrów na północ od Dammamu, leży dokładnie na tej samej pustyni, dlaczego więc tutejsze niebiosa tym razem aż tak źle nas potraktowały..? Ech...
Ale cóż, już nie raz przeżywaliśmy najrozmaitsze plagi – z najazdami bezczelnych inspektorów lub celników na czele, rzecz jasna – toteż i tym razem jakoś się z tego pyłu w końcu „wyliżemy”, choć niestety sprzątanie kabiny po takiej „atrakcji” do przyjemności na pewno nie należy. A już zwłaszcza wtedy, gdy prawie całe ciałko boli, boli i boli. Tfu, co za wredny porcik..!
Yanbu – Port typowo kontenerowy, pełen terminali i wręcz nieustannie pracujących suwnic. Tak więc, tutaj na żaden spokój liczyć nie było można, a jedynie… z niecierpliwością wyczekiwać chwili, kiedy się wreszcie nasz statek stąd wyniesie. Ech…
No i tyle z najbogatszego kraju świata…
louis