„Wyliczanka pakistańska”… podobnie jak kilka innych, również zaledwie „jednoportowa”…
Bin Qasim – Tak właściwie, aby być całkowicie dokładnym, powinienem napisać Port Muhammad Bin Qasim, bowiem właśnie taką jego nazwę używają Pakistańczycy.
My jednakże, czyli marynarze oraz Operatorzy ładunkowi, stosujemy zawsze skrótowe Bin Qasim, aby sobie po prostu języków nie połamać od „tych wszystkich Jawaharlali, Muhammadów i im podobnych”, o co zresztą tubylcy nigdy się nie obrażają, nasze racje dokładnie rozumiejąc.
W wypadku tego portu sytuacja jest bardzo podobna do dwóch już niegdyś przeze mnie wspomnianych – mianowicie, z Marsaxlokk na Malcie oraz Nhava Sheva – bowiem powstał on z pilnej konieczności obsługi masy ładunkowej przewożonej jedynie w samych kontenerach wielkiej aglomeracji pobliskiego Karachi, którego port dla tego typu opakowań stał się z czasem po prostu za ciasny.
Obsługa statków jest w tym porcie bardzo sprawna, choć niestety zachowanie tutejszych oficjeli wobec załóg nadal jeszcze pozostawia wiele do życzenia. Krótko mówiąc, rzadko kiedy dawano nam tutaj szansę od wszelakiego rodzaju wizyt miejscowych „mundurowców” odpocząć. Ale cóż, tak już bywa w większości portów tego rejonu świata, toteż nie nam ich oceniać i nie nam się im „stawiać okoniem”, bo przecież wiadomo… w tym kraju z łamaniem żadnych przepisów żartów nie ma.
Sam port jest oczywiście przeraźliwie nudny (a jak może być inaczej, skoro to tylko kontenerowe terminale?), lecz na szczęście zawijanie do niego było zazwyczaj „w pakiecie” wraz z Karachi, tak więc podczas prawie każdej wizyty w Pakistanie odwiedzaliśmy oba te porty „za jednym zamachem”. A z kolei w Karachi, wiadomo… W wolnym czasie „hyc” do miasta, na spacerek lub… pojeździć na wielbłądzie. Tak, to nie żart, jest tu bowiem taki park, gdzie właśnie takiej relaksującej rozrywki można sobie za wcale niezbyt wygórowaną cenę pokosztować. Ja wprawdzie nigdy z tego nie skorzystałem, ale i tak nigdy na nudę w Karachi nie narzekałem.
Czyli… co..? Ano, to ostatnie zdanie zwiastuje oczywiście to, że o Karachi też napiszę kiedyś jakiś zgrabny rozdzialik…
louis