Geoblog.pl    louis    Podróże    Tanzania - Tanga    Tanzania - Tanga-2
Zwiń mapę
2018
08
gru

Tanzania - Tanga-2

 
Tanzania
Tanzania, Tanga
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
„Jedziemy” z tą Tangą dalej…

Ach nieee – no przecież jest jeszcze jeden ważny powód, dla którego tę Tangę zapamiętałem. No omal bym o tym napisać zapomniał..! I to w sytuacji, kiedy właśnie ten motyw był główną przyczyną tego, że w ogóle „o tej całej Tandze” jakikolwiek rozdział w niniejszych „Wspominkach” zdecydowałem się zamieścić. Wszak gdyby nie to, co poniżej, to zapewne nawet bym o niej nie wspomniał.
O cóż chodzi więc..? Otóż, głównym Foremanem w tym porciku, a i jednocześnie Tallymanem, był pewien „mocno już wiekowy pan”, charakteryzujący się przede wszystkim bardzo wyrazistą siwizną swojej brody i wąsów – były one bowiem aż tak białe jak świeżo opadły śnieżek, dosłownie. (Czyżby je jakimś specjalnym mleczkiem farbował..?) W każdym razie ówże pan swą fizjonomią zdecydowanie się spośród wszystkich tutejszych Stevedorów wyróżniał, od razu rzucał się w oczy.
Poza tym tenże jegomość, kiedy tylko ze swymi robotnikami do nas zawitał, to od razu przedstawił mi się jako… – uwaga, bo to niebywale istotne! – …ktoś od swoich podwładnych wyższy rangą, i to wcale nie jedynie z racji pełnionej przez niego funkcji, lecz z powodu swojego pochodzenia. Tak, właśnie tak ów gość się wyraził (to wcale nie żart, ani żaden mój wymysł): „ja jestem od nich lepszy, więcej od nich znaczę, bo jestem Masajem, a oni nie.” No rzeczywiście, bardzo wysoki i postawny to on był, jak Masajowie właśnie, więc może w istocie było to prawdą..? W każdym bądź razie już od samego początku widać było, że się od swoich własnych współpracowników wyraźnie dystansuje.
Hmm, no cóż. Akurat do mnie ten fakt niezbyt wiele przemawiał, bo przecież skąd niby miałbym wiedzieć jakie tu w ogóle panują społeczne zależności, które z tutejszych plemion jest ważniejsze czy wyżej w miejscowej hierarchii posadowione? Ale oczywiście przyjąłem to jego dziwne oświadczenie do swej łaskawej wiadomości oraz „z pełnym zrozumieniem” (a jakże), natychmiast wskazując mu jego miejsce pracy (czyli nasz Tally Room), by zaraz potem usłyszeć od niego coś, po czym… nieomal osłupiałem z wrażenia. Bo oto dowiaduję się nagle od niego, że – ponownie apeluję do was o uwagę, bo naprawdę warto się teraz szczególnie skupić! – …ma on obecnie „bardzo poważne problemy natury zawodowej”, więc potrzebowałby on… mojej pomocy (sic!)..! I to rzecz jasna, koniecznie!
„Co??? – zdziwiłem się niezmiernie – A cóż ja z tym mogę mieć wspólnego i w ogóle co może mnie to obchodzić?! Dyć my się wcale nie znamy, to raz – a po drugie…. No dobra – złagodniałem nieco, choć początkowo poczułem się nawet trochę oburzony – powiedz mi o co chodzi. „Natury zawodowej”..? - czyli, czego to właściwie może dotyczyć..?”
A zatem on swoją przemowę zaczął… A ja w miarę jego kolejnych słów coraz to szerzej otwierałem oczy ze zdumienia, by po pewnym czasie całkowicie stracić rezon i patrzeć na niego już tylko z rozbawieniem, co oczywiście już na sam koniec jego wynurzeń skończyło się moim wręcz niekontrolowanym wybuchem śmiechu..! Ba, ja tym śmiechem nieomal w sposób przysłowiowy… ryknąłem!
No bo rzeczywiście facet ten rozbawił mnie aż do łez, zaś w pewnym momencie to nawet pomyślałem, czy on sobie czasem nie robi ze mnie jakichś jaj, albo nie odstawia swoistego rodzaju kabaretu! „Cóż to, w balona chce mnie zrobić?”- myślałem sobie wtedy, będąc nieco zdezorientowanym.
No bo przecież... A zresztą, poczytajcie uważnie wszystko to co poniżej, bo może uda mi się w miarę wiernie tę rozmowę odtworzyć (ha, szybko sobie potem pewne jej treści „na boczku” odnotowałem – właśnie na potrzeby niniejszych „Wspominek” – toteż w sumie nawet dość dużo się z niej w mojej pamięci uchowało), ale przede wszystkim mam nadzieję, że jeszcze będę choć w jakimś stopniu zdolny oddać atmosferę, która tej naszej pogawędce towarzyszyła.
Otóż, tenże Masaj (no dobra, niech już mu będzie, że Masaj), zaraz po tym jak rozsiadł się już wygodnie w naszym Tally Roomie i ze swoimi papierzyskami się tam rozlokował, to od razu wspomniał mi o tych jego „problemach natury zawodowej” – o czym już wiecie – i... gorąco poprosił mnie o pomoc w ich rozwiązaniu, bowiem... jeśli – uwaga! – „ja mu nie pomogę, to już chyba nikt” (sic!).
A uczynił to tymi mniej więcej słowami: „widzisz, mam pewien poważny problem natury zawodowej („of typical profession nature” – właśnie tak się wyraził), który nie pozwala mi nawet spokojnie spać po nocach (sic!?), ale mam nadzieję, że ty mi w tym pomożesz.”
„O kur...!” – pomyślałem sobie elegancko w odpowiedzi na takowe dictum, przyznając jednocześnie sobie w duchu uczciwie, że mnie tym jednak w najwyższym z możliwych stopniu zaintrygował. No bo pomyślcie sami – przychodzi na statek do roboty jakiś czarnoskóry tuziemiec, który nagle „wyjeżdża” do mnie z prośbą o pomoc w czymś, co mu... po nocach spać nie daje..?!?!? Ufff, ależ to zatem musi być kłopot..! Coś chyba nieziemskiego nawet, skoro z aż takim patosem swoją przemowę rozpoczął i na całego mi przed oczyma swoim wielkim smutkiem „błysnął”..!
Głośno więc pytam: „zaraz zaraz, czy nie mógłbyś powtórzyć tego jeszcze raz, bo chyba jednak nie za bardzo cię zrozumiałem – masz jakiś kłopot NATURY ZAWODOWEJ, z powodu którego nawet spać spokojnie po nocach nie możesz? Tak..?”
A on na to: „tak, zrozumiałeś dobrze. Ale ja mam nadzieję, że mi pomożesz, bo to kłopot naprawdę bardzo, ale to BARDZO duży!”
„O ku*wa mać!” – pomyślałem sobie w tej chwili jeszcze bardziej elegancko, próbując szybko dobrać jakieś odpowiednie słowa, by mu na to jak najsensowniej odpowiedzieć. W końcu znalazłem: „to znaczy masz nadzieję, że to właśnie JA ci w czymś, co cię aż tak bardzo gnębi, pomogę? A niby co JA mam do tego..?! Poza tym, cóż to w ogóle jest – ten twój problem – mówże wreszcie!”
No to on powiedział... O rety!!! Ależ powiedział..! On powiedział, że... NIE MA DO PRACY ROBOCZEGO KOMBINEZONU..! Po kilku sekundach natomiast, tak jakby sobie nagle o czymś przypomniał, dodał jeszcze, i to nieomal z krzykiem (sic!): ACHA, I RĘKAWIC ROBOCZYCH TAKŻE..! No i właśnie to jest tym jego problemem „zawodowej natury”...
O rany, czy ja się czasem nie przesłyszałem?! Facet wyrażał się przy tej okazji takim głosem, jakby był człowiekiem jakimś wielkim nieszczęściem przybitym (tonem pełnym smutku – ba, miałem wrażenie, że jeszcze chwilka a jakąś łezkę uroni, albo nawet mi się w rękaw wypłacze!), gdy tymczasem on... skarży się, że… ON NIE MA ROBOCZEGO KOMBINEZONU..?!? Acha, no i rękawic rzecz jasna, bo przecież o nich też zapominać nie wolno, skoro aż spać z powodu ich braku nie może... Tfu..!
Czy możecie więc się dziwić, że w pierwszym momencie aż tak gromko się roześmiałem, myśląc sobie jeszcze w dodatku, że być może robi on po prostu ze mnie głupka? No, żartowniś jakiś, czy co? No bo rzeczywiście, jak w ogóle uwierzyć w sens aż tak dramatycznej reakcji tego człowieka z powodu... braku kombinezonu do pracy?!
No i jeszcze ten jego wielce interesujący i nad wyraz intrygujący „wstęp do tematu” w postaci uroczystego wręcz oznajmienia mi, że ma kłopot NATURY ZAWODOWEJ (ciekawe zresztą, jaką konkretnie profesję mógł mieć na myśli), z przyczyny którego aż spać rady nie daje..?! Hmm, a może... po prostu właśnie tacy są Masajowie, tylko my jeszcze o tym nie wiemy..? No cóż, to oczywiście żart, ale... czy was to jednak również mocno nie zadziwiło..?
Jednakże taki fakt miał miejsce, i tyle. To się wydarzyło naprawdę, ja się z całą pewnością nie przesłyszałem! Gość mi WYZNAŁ, że przez brak kombinezonu (acha, i rękawic również, no przecież!) aż spać nie może, więc liczy na moją pomoc – cóż ja zatem mogłem w tej sytuacji uczynić?
Ano, oczywiście macie rację – koniecznie powinienem ratować nocny spokój tego człowieka (no i rzecz jasna jego rodziny też, bo przecież w Afryce jest tak, że jak Pan domu smutny, to reszta również – wszak to obowiązek!), jak i szybko rozwiązać jego zawodowe problemy..!!! A jużci, bo przecież ogromny smutek na jego licu jest aż nadto widoczny!
Dlatego też „zahaczam” go jeszcze raz (bacząc jednak, ażeby po pierwszym moim wybuchu szczerego śmiechu, już na więcej sobie nie pozwalać – ot, bo mi się jednak trochę głupio z tego powodu zrobiło) tymi mniej więcej słowy: „no dobra, to teraz już wiem co cię trapi, ale... czy ty czasem jednak nazbyt nie przesadzasz? Przepraszam za moje słowa, ale brak kombinezonu (ach, i rękawic też!) jednak dramatem być nie powinien, no nie? No przynajmniej aż takim, żeby z tego powodu po nocach nie sypiać!”
Ale on na to: „no tak, ale jak ja na jakiś statek na kotwicy do pracy przyjeżdżam, to siedzę na nim 24 godziny na dobę, do domu przecież aż do końca załadunku nie wracam, więc ciągle muszę mieć na sobie moje prywatne rzeczy. A sam widzisz, że się z nich przecież nie przebieram – a czasami jest to nawet i kilka dni pod rząd! Więc TO JEST dla mnie dramatem – proszę więc, nie dziw się temu – bo swoje najlepsze spodnie i koszule w ten sposób niszczę.”
„O-Ou! – wyrwało mi się pełne zdziwienia (ale i zrozumienia też, wreszcie!) westchnienie – OK, no to teraz już wszystko rozumiem.” A spoglądając w tym momencie na tę jego „najlepszą” koszulę i spodnie (łoj rety! O, tylko tak je ocenię, już niczego więcej na ich temat nie dopowiem!) znowu... zrobiło mi się nieco głupio. A ten jego „tekst” o niewyskakiwaniu ze swoich ciuchów... przez kilka dni pod rząd, to już zupełnie mnie rozbroił, bo oczywiście... akurat to było aż za dobrze moim wielkim nosem wyczuwalne, bym w to od razu nie uwierzył. (Ha, a on dopiero przyjechał, gdzież tu więc jeszcze mówić o tych kilku kolejnych dniach! Zatem, czy może być jeszcze gorzej..?!)
Ale tak, przyznaję uczciwie, że zrobiło mi się wtedy „łyso”. No bo owszem, patosu i teatralnego tragizmu w tych jego narzekaniach było aż nadto, ale w sumie to w jakimś sensie rację ten człowiek jednak miał – wszak swej własnej miary do oceny jego odczuć przykładać nie powinienem, nieprawdaż..?
Toteż, tłumiąc wreszcie ten mój nagły śmiech, od razu mu odpowiedziałem, że... ależ oczywiście, z wielką chęcią mu pomogę (ba, z rozkoszą nawet, bo czegóż to się nie zrobi dla plemienia Masajów?!), może na mnie liczyć, ale... jednak NIE ZA DARMO. „O nie, bo ja też przy tej okazji mógłbym coś skorzystać.” – tak sobie właśnie wtedy w duchu dopowiedziałem. (Czy też może raczej „dopomyślałem”..?)
Robię więc w tym momencie równie zbolałą minę jak jego dotychczasowa i nieomal „grobowym” (a tak!) głosem oznajmiam mu: „widzisz, to ja też ci się przyznam, że mam pewien kłopot, również NATURY ZAWODOWEJ (a jakże! Wszak ze mnie szelma jak się patrzy, więc też tak samo do niego „wyjechałem”!), w rozwiązaniu którego zapewne mi pomożesz. Tak, liczę na ciebie, bo... niestety ja też Z JEGO POWODU CZĘSTO NIE DOSYPIAM (tu niestety musiałem jednak głowę nieco w bok obrócić, żeby się nie zorientował, bo rzeczywiście aż nazbyt blisko byłem parsknięcia śmiechem - ale dzielnie wytrzymałem!). Zgadzasz się..? Jeśli tak, to ja ci dam super kombinezon – ba, nawet dwa i do tego całkiem nowe, biały i pomarańczowy! Acha, no i do tego te nieszczęsne rękawice, bo przecież to właśnie głównie z ich powodu najbardziej niszczysz sobie swoje spodnie i koszule!”
No cóż, wiem, że na taką złośliwość i prześmiewczość raczej w tym momencie pozwalać sobie nie powinienem, ale ja... po prostu naprawdę aż się powstrzymać nie mogłem! Ot, rozbawiło mnie to wszystko dość mocno, byłem więc w tej chwili w całkiem niezłym humorze, wyraźnie skory do żartów, nawet takich wybitnie kpiarskich – tych niezbyt „wysokiego lotu”, a raczej „grubego kalibru” – toteż właśnie takowe mi się wówczas przydarzyły, i tyle. Ot, co... A zresztą, i tak podejrzewałem (okazało się, że słusznie), iż tenże pan owej drwiącej ironii w moim głosie jednak nie wyczuje.
A poza tym, moi drodzy – i tu rzecz najważniejsza – muszę również bardzo uczciwie przyznać, że w pewnym sensie ten facet... spadł mi prosto z nieba! A tak, bo ja rzeczywiście wtedy miałem drobny kłopocik z dwoma kontenerami (ale spać mogłem dobrze, jak niemowlę, on mi wcale w tym nie przeszkadzał, wszak ja nie Masaj!), które kilka dni wcześniej na Seszelach przez pomyłkę kazałem stevedorom postawić nie w tym miejscu co należało, w efekcie czego górny właz ładunkowy z pokładu rufowego do maszynowni został dokumentnie przez te „pudełka” zablokowany.
Ot, po prostu, w porę nie zareagowałem (tak, biję się w piersi, mea culpa), co doprowadziło do tego, że jak już raz stevedorzy w Port Victorii te dwa kontenerki postawili, tak już odwrotu od tego nie było, bo w międzyczasie zdążyliśmy już sklarować nasze dźwigi, więc było już „po ptokach”.
Dostęp do tego nieszczęsnego włazu był nam niezbędny dopiero w Singapurze, jako że właśnie tam mieliśmy z naszej Siłowni wyciągać na ląd kilka dużych elementów agregatów, pal więc licho, jeśli te dwa kontenery byłyby, na przykład do Port Kelangu, bo wtedy już ze swej pozycji zasztauowania by zniknęły, ale jak na złość ich przeznaczeniem było Colombo, czyli port, który będzie dopiero po Singapurze, więc fundnąłem sobie wtedy z powodu mojej nieuwagi całkiem pokaźnego „garba”, z którym teraz – póki co – jeszcze nie wiedziałem co począć.
Planowałem „uśmiechnąć się” z tym do stevedorów w Dar es Salaam, bo wówczas ich przestawienie aż tak drogie jak w Azji by nie było (tak, bo tam to dopiero by sobie za naprawę tego błędu zażyczyli – co najmniej ze 300 baksów!), ale skoro nagle ten „zbolały z powodu braku rękawiczek” Masaj chce ode mnie pomocy, to... niby dlaczego miałbym tegoż jego „życiowego dramatu” nie wykorzystać..? Ha, a zatem, czy widzicie już ten mój szelmowski uśmiech..?
O, no właśnie. Szybko powiedziałem mu w czym rzecz, obiecując solennie, że jak mi te dwa kontenerki jego ludzie przestawią, to natychmiast dostanie on ode mnie te dwa robocze kombinezony, nowiuśkie i PRZEEEPIĘKNE - tak, właśnie tak mu powiedziałem: jeden kombinezon za jeden kontener. Acha, a te rękawice gratis – ot, w ramach przyjaźni polsko-masajskiej, a dam mu tychże rękawic nawet i z 5-6 par – i to zarówno tych skórzanych, jak i białych „oficerek” z bawełny. Zgoda..?
No cóż, facet się OCZYWIŚCIE natychmiast na taki układ zgodził (no pewnie, bo przecież mój osobisty urok nie mógł nie zadziałać!), dzięki czemu już dosłownie po zaledwie jednej godzince wszystko zostało pomyślnie załatwione. Tubylcy te moje dwa kłopotliwe „garby” z włazu maszynowni zdjęli i na bok odstawili (dałem im za to całą zgrzewkę Coca-Coli), co rzecz jasna ten mój ból głowy natychmiast uśmierzyło, bo przestałem się wreszcie o te ewentualne trzy stówy obawiać.
Pan Masaj natomiast dorobił się zaraz po tym dwóch nowych, jeszcze pachnących świeżością kombinezoników, choć niestety ich wyszukanie w magazynie nieco czasu mi zajęło, jako że kiedy najpierw przyniosłem mu rozmiar XXL, to okazał się on dla niego… za mały. Musiałem więc wtedy jeszcze bardziej się wysilić i wszystkie półki poprzetrząsać, na szczęście dokopując się wreszcie do rozmiarów XXXL, które już temu gościowi przypasowały.
Ufff, dobrze, że takie duże ciuchy w ogóle tam jeszcze były, bo przecież z reguły dysponujemy rozmiarami znacznie mniejszymi – wszakże, skoro gros załóg składa się z Azjatów, a oni przecież „zbyt dużymi parametrami swych ciał nie grzeszą” (o rety, ale eufemizm mi wyszedł!), to i nie zawsze w ogóle się takie giganty na statek zamawia. No cóż, Masaj to jednak Masaj, wiadomo.
Choć przyznam, że jednak trochę żałuję, iż go wówczas nie wypytałem skąd się on w ogóle na północy Tanzanii wziął, bo przecież – o ile mi wiadomo – to nie są jednak ich tradycyjne tereny. Ale, może jednak się mylę..?
Tyle zatem „o tej całej Tandze”. Kończymy załadunek i wychodzimy w morze, udając się wcale nie tak daleko – do Dar es Salaam…

Jednakże... Moi kochani, zanim się tam wybierzemy, to pozwólcie, że jeszcze przez kilka akapitów zajmę was pewną drobną sprawą z „ówczesności”, jako że, zanim za pisanie niniejszych słów się zabrałem, doszło do pewnej zabawnej sytuacji, po której jeszcze aż po dziś dzień śmieję się nieomal „do rozpuku”, bo rzeczywiście ówże „numer” był najprzedniejszego gatunku. Pozwolicie więc..? Pliiiizzzz.... Ale o tym w odcinku następnym…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020