No i ostatnia już nasza „wyliczanka europejska”, również bardzo krótka, bo także zaledwie „jednoportowa”, tylko… jak by ją tu nazwać, skoro dotyczy ona mojej wizyty na leżącej na Morzu Irlandzkim brytyjskiej wysepce Man..? Może „wyliczanka wyspomańska”..? Albo po prostu „mańska”..?
Ech… Jak zwał tak zwał, aby tylko już ten rozdział wreszcie skończyć, ot co…
Ramsey – A co, zdziwiło was może, iż trafiło mi się zawitać na tę niewielką wysepkę nie do jej stolicy Douglas, ale tylko do „jakiegoś tam” Ramsey..? Piszę tak, bowiem podejrzewam, że wielu niezorientowanych w szczegółowej geografii tego rejonu mogłoby sobie pomyśleć, że Wyspa Man – oczywiście z racji swoich niewielkich rozmiarów – to po prostu jedynie jej stolica, czyli Douglas właśnie, no i co najwyżej kilka jakichś okolicznych wiejskich przyległości.
A tymczasem „zonk”… Ramsey bowiem – owszem, jako miasto jest od Douglas dużo mniejsze – ale z kolei jego port… jest już nieco większy i o większym znaczeniu od tegoż w Douglas. Zatem to właśnie do Ramsey przywieźliśmy w roku 1987 drzewną tarcicę ze szwedzkiego Halmstad, będąc wtedy w drodze do północnoirlandzkiego Belfastu.
A samo miasto..? Ładne..? – zapytacie. No tak, ładne, nawet bardzo, tylko że dla marynarzy… wręcz przeraźliwie nudne! Nic tu szczególnego się nie uświadczy, więc poza zwyczajowym „szlifowaniem bruków” i snuciem się po tutejszych ulicach tak naprawdę już niczego więcej robić się tu nie da.
Nie dziwota więc, że opuszcza się je zupełnie bez żalu…
I to już wszystko z Europy...
louis