Geoblog.pl    louis    Podróże    Porty w Europie    Hiszpania-2
Zwiń mapę
2018
29
lis

Hiszpania-2

 
Hiszpania
Hiszpania, Santa Cruz de Tenerife
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 21071 km
 
Na południe, czyli dokąd? – zapytacie. Ano, podążamy teraz w rejon, który przez wielu ludzi uważany jest za jeden z najcudowniejszych na całym naszym świecie. Wybieramy się bowiem na prześliczne Wyspy Kanaryjskie, o których ja osobiście również mam podobne zdanie do tego wyrażonego powyżej. Archipelag ten wszakże w istocie jest nieomal rajem na ziemi, zawsze pełen wczasowiczów i turystów – ba, nawet i dla marynarzy bywał wspaniałym „oddechem” w podróży, jako że z reguły stało się tam tyle czasu, że prawie każdemu go wystarczało na swobodne wypady do miasta i wieczorny relaks w jakiejś przytulnej nadmorskiej knajpce czy rozlewni wina.
Tak rzecz jasna bywało niegdyś – jak jest z tym obecnie to niestety już nie za bardzo się orientuję, bowiem na Kanarach już od dobrych kilkunastu lat nie byłem – ale nas teraz interesuje tylko to co było właśnie kiedyś, prawda..? Czyli w tych czasach, kiedy marynarz mógł jeszcze poczuć się w tym ślicznym miejscu jak prawdziwy wilk morski, nie zaś jak dziś, jako zwykły zamknięty w stalowej pływającej klatce wyrobnik.
Jednakże, zanim tam zawitamy, to może jeszcze najpierw pokuszę się o podanie wam kilku niezbędnych informacji dotyczących geografii tych podzwrotnikowych wysp, zgoda..? Otóż, Archipelag Canary Islands składa się z siedmiu średniej wielkości wysp – są to: Teneryfa, La Palma, Gran Canaria, Lanzarotte, Gonera, Fuerteventura i Hierro – oraz z trzech małych wysepek Selvagem, Selvagem Pequena (czyli mała), Selvagem Grande (duża) i Isla de Fora.
Najgęściej zaludnionymi są Teneryfa oraz Gran Canaria, więc właśnie na nich koncentruje się zdecydowana większość miejscowych wakacyjnych kurortów oraz lokalny przemysł, choć oczywiście te pozostałe również dość często są przez letników z całego świata odwiedzane. Główne porty morskie znajdują się jednak tylko na tych dwóch pierwszych, toteż dla marynarza właśnie one są zazwyczaj jedynymi, które się w tym archipelagu odwiedza. Jedynymi, ale jednak i tak to nam całkowicie wystarcza – wszak Santa Cruz de Tenerife oraz Las Palmas „to jest to”! Wierzcie mi…

Santa Cruz de Tenerife – A zatem jesteśmy w mieście o prześlicznej nazwie „Święty Krzyż Teneryfy”. Teneryfa jest ze wszystkich wysp tego archipelagu największa, a także znajduje się na niej najwyższa góra całej Hiszpanii (niby wygasły, lecz wciąż śmierdzący siarką?! Ot, ciekawostka) wulkan Pico de Teide. Jego szczyt jest prawie przez cały okrągły rok pokryty śniegiem (choć jego warstwa zbyt gruba nie jest), co zresztą przyczyniło się do powstania nazwy tej wyspy – w jakimś starym języku pierwotnych mieszkańców Kanarów wyraz tiner znaczył góra, natomiast słowo ife, to po prostu śnieg. O, i tak właśnie powstała śnieżna góra, czyli Tenerife.
Dane mi było jak dotychczas zawitać do tego portu czterokrotnie. Pierwszą moją wizytę (w Lipcu 1978 roku) kiedyś pokrótce opiszę przy okazji norweskiego Horten, jako że byłem tu na naszym słynnym żaglowcu Darze Pomorza w drodze na tradycyjne Regaty Operation Sail. Napiszę tam zatem o naszej wycieczce na Pico de Teide, o wizytach w tutejszych rozlewniach win, o zaproszeniach na uroczyste kolacje w prywatnych domach, toteż tych tematów teraz jeszcze poruszać nie będę, a zajmę się tym, co udało mi się tu zobaczyć oraz przeżywać podczas innych moich tutaj wizyt, kiedy przybywałem do Santa Cruz już na statkach handlowych, a miało to miejsce w Styczniu 1986, w Lutym 1987 oraz w Lutym roku 1990.
Za każdym razem zjawialiśmy się tutaj z jakimś ładunkiem – czy to z Dalekiego Wschodu Azji, czy też z Zachodniej Afryki – nigdy niczego stąd nie zabierając. Wyładunki te trwały na szczęście zawsze co najmniej dwie doby (i bynajmniej nie z racji ilości przywożonego tu towaru, ale z powodu… niezbyt wydajnej pracy lokalnych Stevedorów – ot, bo im się nigdy robota w rękach nie pali, kochani są!), toteż dzięki temu miał tu człowiek wystarczająco dużo czasu na wyskoczenie na miasto, spędzenie fajnego wieczoru w jakiejś nadmorskiej knajpeczce lub nawet na wycieczkę po wyspie.
Żadnych spektakularnych przygód nigdy w tym miejscu nie przeżywałem (i dobrze bardzo, moi drodzy, bowiem akurat na Teneryfie nie byłyby one zbyt pożądane – ot, szkoda czasu po prostu), ale już same zwiedzanie tej wyspy było zawsze dla mnie Przygodą największą, niczego więcej od losu wcale tutaj otrzymać bym nie pragnął. Zatem, kiedy tylko czas mi na to pozwalał, natychmiast się dokądś wybierałem, na statku niepotrzebnie nie spędzałem ani minuty dłużej ponad to, co musiałem, dlatego też udało mi się wybrać z Santa Cruz w głąb wyspy aż dwukrotnie.
Każdorazowo korzystałem przy okazji takich wycieczek z tutejszych autobusów, komunikacja na tej wyspie jest bowiem wręcz doskonale zorganizowana, toteż bez żadnych problemów docierałem tam, gdzie akurat znaleźć się zamierzałem. Raz odwiedziłem, najpierw położony blisko Santa Cruz inny port tej wyspy, Puerto Caballo (tak właściwie, to jest to dzielnica miasta Puerto de la Cruz. Ale uwaga - nie mylić tej nazwy z wenezuelskim Puerto Cabello..!), a potem znajdujące się u stóp Pico de Teide miasto La Orotava, natomiast podczas drugiej mojej wycieczki poszwendałem się trochę wzdłuż morskich brzegów, zahaczając przy tej okazji aż o położone całkiem na południowym wybrzeżu Teneryfy piękne kurorty, Costa Adeje i Los Cristianos.
Kochani, jak zatem sami widzicie, nigdy w tym miejscu czasu nie marnowałem, prawda? Owszem, zdecydowanie bardziej wolałbym zjawić się na Teneryfie na jakieś dwa tygodnie wakacji jako wczasowicz, niźli przybywać tutaj podczas mojej pracy w charakterze członka załogi zawijającego tu statku, jednakże przy odrobinie dobrej woli nawet i w tym drugim wypadku również można skorzystać w pełni z takiego pobytu, jeśli tylko ma się ku temu odpowiednie chęci oraz dysponuje się choć odrobinką wolnego czasu, który można poświęcić na wypad poza Santa Cruz.
Ha, z niezmiernym zadowoleniem mogę przyznać, iż akurat ja miałem to szczęście, bowiem nie zabrakło mi na zwiedzanie Teneryfy ani dobrej woli, ani chęci, ani nawet wolnego czasu (choć oczywiście pragnąłbym jego znacznie więcej, wiadomo), toteż te dwie wyprawy śmiało mogę zaliczyć do sukcesów w moich życiowych turystycznych podbojach. W Puerto Caballo spędziłem kiedyś przecudne kilka godzin, wylegując się na tamtejszej plaży oraz pławiąc się wręcz do woli w ciepłych wodach Atlantyku, podobnie czas spędzałem i w słynnym Costa Adeje, natomiast w Orotavie…
No właśnie… La Orotava jest miejscowością znajdującą się już na stoku Pico de Teide, wokół niej aż roi się od przepięknych krajobrazów, których podziwianie może skutecznie zabrać czas każdemu turyście, który w te rejony zabłądzi. Ot, wystarczy powiedzieć, że prowadzące do tej wioski drogi są w wielu miejscach po prostu wykute w starej zastygłej wulkanicznej lawie, wyglądają więc niezwykle oryginalnie, przyciągając wzrok i swym widokiem zachęcając do eksploracji okolicznego im terenu. Świetne, wierzcie mi. To naprawdę wręcz przewspaniałe przeżycie móc pokręcić się po tak dziwacznie ukształtowanej powierzchni tamtejszych, aż nad wyraz malowniczych terenów. Atrakcja w istocie „z najwyższej półki”.
A poza tym, całe okolice La Orotava dosłownie toną w bujnej roślinności, są niby jakiś rajski ogród, wszędzie dookoła rośnie mnóstwo wręcz bajecznie kolorowych kwiatów, pośród których dominują rzecz jasna gatunki typowo podzwrotnikowe, pełno jest tu bowiem różnorakich orchidei czy gardenii, ale nie brakuje tam również sprowadzonych niegdyś na Kanary opuncji i hibiskusów. Dla mnie jednakże najpiękniejszymi wydawały się buganwile (tak się z tymi nazwami wymądrzam, bo oczywiście nie omieszkałem wypytywać o nie tuziemców, wiadomo) oraz tzw. „rajskie ptaki”, czyli strelicje, uważane zresztą od niedawna za symbol przyrody całych Wysp Kanaryjskich.
Ech, ależ to były wspaniałe chwile. Moi drodzy, czy możecie się jednak dziwować moim zachwytom, skoro pobyt w takim miejscu można rzeczywiście przyrównać do jakiejś… wizyty w raju? Ot, skromne pytanko – czy macie pojęcie jak smakuje lampka tutejszego wina wypijana w cieniu wysokich Arboles de Drago, czyli przepięknych smoczych drzew, i kiedy siedzi się tuż przy jakimś kolorowym sagowcu, którego szyszka osiąga rozmiar dorosłego człowieka? Czy zdajecie sobie sprawę z prawdziwej wartości takiego uczucia? Jaka szkoda więc, że takie chwile są dla marynarzy szaloną rzadkością, niestety nie wydarzają się one na co dzień, jednak nawet i z takiego święta koniecznie należy nauczyć się korzystać. Wyspy Kanaryjskie, na szczęście, akurat tego mnie nauczyły…

Moi drodzy, nasza wspólna wizyta w Santa Cruz de Tenerife dobiegła końca, ale to wcale nie znaczy, iż przepiękne Wyspy Kanaryjskie już opuszczamy. O nie, pozostaniemy tu jeszcze trochę, jako że pora teraz najwyższa udać się jeszcze na następną z nich, na Gran Canarię, na której położony jest największy i najważniejszy port tej prowincji Hiszpanii, czyli Las Palmas. Bez zwłoki więc tam zaglądamy…

Las Palmas – W tym porcie Kanarów z kolei zdarzyło mi się być aż prawie dziesięciokrotnie. W większości były to zawinięcia statku, na którym aktualnie pracowałem, jedynie po samo paliwo, jako że Las Palmas jest jedną z ważniejszych stacji bunkrowych w tym rejonie Atlantyku, ale bywało i tak, że zawitaliśmy tutaj również i w celu wyładowania przywiezionych z Azji towarów.
Kiedy więc zaglądałem tutaj tylko po wspomniane paliwo, to oczywiście siłą rzeczy nazbyt wiele czasu na jakiekolwiek dłuższe wypady na ląd nie było, ale kiedy przydarzyło się rozładowywać tu kilkaset ton jakiejś drobnicy z Japonii, z Chin i z Korei, to całego postoju zebrało się wówczas aż całe trzy dni, podczas których mogłem wreszcie urządzić sobie jakąś ciekawą wycieczkę po wyspie. Taką wyprawę zorganizowałem sobie tutaj wprawdzie tylko jeden jedyny raz, ale w sumie i tak mogę być z tego zadowolonym, bowiem zazwyczaj marynarze nie mają w Las Palmas nazbyt wiele czasu na swoje prywatne rozrywki. Ot, wpada się tu „jak po ogień”, bunkruje paliwo, bierze wodę słodką lub jakieś inne zaopatrzenie i haaajda – dalej w morze, do roboty.
Samo Las Palmas jest miastem rzeczywiście bardzo atrakcyjnym. Podobnie jak w Santa Cruz przebywa zawsze tutaj dość spora ilość wczasowiczów i turystów, miejscowy nadmorski bulwar jest nieustannie zatłoczony, zaś tamtejsze knajpki aż pękają w szwach od nadmiaru zaglądającej do nich klienteli. Akurat w tym miejscu – co jednak trochę dziwi – nie ma, w przeciwieństwie do innych portów w Hiszpanii, żadnych oryginalnych tzw. „knajpek z duszą” (przynajmniej ja nigdy tu na taką nie natrafiłem), ale nawet i te „surowe”, które tu można napotkać, dostarczą wystarczająco wielu dobrych wrażeń ze spędzonej w nich biesiadki przy piwie, ażeby być w pełni zadowolonym z wizyty w takim lokalu. A to rzecz jasna dlatego, że tutaj bardziej liczą się piękne „okoliczności przyrody”, które wciąż ma się przed oczyma, niż smak lokalnego piwa.
A tak, albowiem nadmorski bulwar w Las Palmas jest w istocie wręcz przeuroczy. Powiem więcej – naprawdę mało jest na naszym świecie takich nadmorskich kurortów, które mogłyby się poszczycić posiadaniem podobnego skarbu dla odwiedzających je turystów i wczasowiczów. Nie dziwota zatem, że za każdym razem wybierałem się przede wszystkim właśnie w to miejsce, pospacerować nad morzem oraz posiedzieć gdzieś przy piwku, naprawdę bardzo rzadko wybierając się gdzieś dalej.
Tak właściwie, to uczyniłem to tylko jeden raz, ale za to pozwoliłem sobie wówczas objechać całą Gran Canarię, zaglądając po kolei do prawie wszystkich znaczących kurortów jej wybrzeża. Odwiedziłem tu więc i Castillo de la Luz (Zamek Światła), i Puerto de Salinetas, i Mercalaspalmas, i jeszcze kilka innych rozsianych wzdłuż południowego wybrzeża wyspy, w każdym z tych miejsc spędzając około godzinkę, zwiedzając je pobieżnie i „zaliczając” (a jakże) w jakiejś tamtejszej nadmorskiej knajpce jedno „obowiązkowe piwko”. Ot, tak dla relaksu, jak i… „wzbogacenia programu pobytu”. No cóż, skoro jest się morskim wilkiem..?
Tak, zdecydowanie Las Palmas, jak i też całą wyspę Gran Canaria, wszystkim polecam…

OK, to tyle z Hiszpanii... Ufff, ależ tego wszystkiego dużo do czytania, prawda..?
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020