Geoblog.pl    louis    Podróże    Liban - Tripoli    Liban - Tripoli
Zwiń mapę
2018
16
gru

Liban - Tripoli

 
Liban
Liban, Tripoli
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Kilkanaście zaledwie godzin jazdy i już wieczorem zjawiamy się w pobliżu redy Bejrutu. I co..? Już z oddali rzucił nam się w oczy blask nadnaturalnie rozjaśnionego nieba nad portem i… łuny pożarów..! Boże, co za widok..! Do dzisiaj mam go jeszcze przed oczyma. Dopiero później dowiedzieliśmy się, co się tam akurat działo - to było po prostu… bombardowanie! Samoloty izraelskie atakowały właśnie jakieś cele na przedmieściach Stolicy, więc port rzecz jasna był zamknięty. A zatem, co z nami..? Czekamy..?
Dla nas brzmi to może bardzo groźnie, ale wówczas była to po prostu bejrucka codzienność. Nic szczególnego nawet (jak nas potem poinformowano), ot, "zaledwie" jedna z wielu kolejnych akcji przeciwko "jakimś tam" zbrojnym bojówkom. Sytuacja na Bliskim Wschodzie jest praktycznie "od zawsze" tak zagmatwana i tak dla nas, Europejczyków, tak niezrozumiała, że nawet nie będę się silił na jakiekolwiek wyjaśnienia w tym względzie. Wówczas zresztą, w 1981 roku, chyba nawet sami światowi politycy nie byli w stanie dociec o co tak naprawdę tam chodziło. Było tam bowiem tak wiele stron konfliktu, że sytuacja co i rusz wymykała się wszystkim spod kontroli, co zatem tacy "malutcy" postronni świadkowie wydarzeń jak my mogli w ogóle o tym wiedzieć..?
My jedynie mogliśmy się temu przyglądać i dziwować, iż nasz Agent w Bejrucie najzupełniej spokojnym i zrównoważonym głosem przekazywał nam polecenia zmiany kursu i udania się do północnolibańskiego portu Tripoli w celu wyładowania przeznaczonego dla nich ładunku. "No cóż, sorry, ale port w Bejrucie jest chwilowo niedostępny. Good luck..!" Ciekawe, prawda..? Nie będę rzecz jasna fantazjował i opisywał jak to obserwowałem i słyszałem bombardujące miasto samoloty - bo ich nie widziałem i nie słyszałem (!), (byliśmy wtedy nawet dość daleko od brzegu), ale i tak widok rozpalonego nieba musi na takim kimś jak ja robić wrażenie… I oczywiście zrobił, to jasne… A teraz, skoro już nas tam wysłano, to do tegoż Tripoli wybierzmy się razem…

TRIPOLI - Liban - Kwiecień 1981

Od razu na wstępie małe wyjaśnienie. Proszę nie mylić tegoż miejsca z wieloma innymi portami i porcikami o tej samej nazwie rozsianymi po niemal całym świecie arabskim, a i nawet… w Grecji. Wyraz ten w ich językach z pewnością coś znaczy, skoro nazwa ta jest aż tak popularna, ale ja niestety nie wiem cóż to takiego jest, nigdy się tym nie zainteresowałem. Natomiast uznałem, iż powinienem zwrócić uwagę osoby czytającej te słowa na tenże fakt, ażeby uniknąć ewentualnego pomylenia tegoż portu z nazwą np. Tripoli, stolicy Libii, bo zważywszy na to, o czym za chwilę będę się rozpisywał (bo jest o czym!) byłoby to ze wszech miar niewskazane.
Będzie tu bowiem dość dużo podtekstów politycznych (nieuniknionych zresztą, jednakże nie dlatego, że mi się tak nagle spodobało, ale z powodu sytuacji ówczesnego Libanu, której po prostu pominąć się nie da), więc ewentualna pomyłka mogłaby naprawdę spowodować dość duże zamieszanie, jeżeli chodzi o wiedzę na temat Bliskiego Wschodu. Podkreślam zatem jeszcze raz - jesteśmy w Tripoli w Libanie, a nie w Tripoli w Libii..! To są dwa zupełnie różne światy..!
Zresztą, tak na marginesie, stolica Libii znana jest w świecie raczej pod nazwą Trypolis lub też Tarabulus, nie mniej jednak wśród Arabów w powszechnym użyciu pozostaje wciąż wyraz Tripoli, stąd więc to moje zastrzeżenie. Miałem okazję być również i w tym porcie, niemalże rok wcześniej, ale o tym napisałem już wcześniej w rozdziale poświęconym Libii. Teraz zaś, jesteśmy w Libanie…
Zacumowaliśmy, jak się okazało, nawet w całkiem dużym i dość ruchliwym porcie. Wyładunek przebiegał dosyć sprawnie i szybko, choć do jego przebiegu i jakości trzeba było jednak mieć bardzo poważne zastrzeżenia. Chodzi tu głównie o fakt, iż panowała tutaj (pomimo tego dość sprawnego tempa) totalna wprost samowola..! Wszystkich razem i każdego z osobna..! Bałagan organizacyjny był wręcz niewiarygodny, za to… uzbrojenie osobiste (tak, tak..!) wszelkiego autoramentu osób kręcących się przy wyładunku - Foremanów, Tallymanów, czy też nawet zwykłych robotników portowych (sic!) znacznie przekraczało granice zdrowego rozsądku. Niemal każdy paradował z jakimś "gnatem" za pazuchą lub też wetkniętym za pas pistoletem, dla nas zaś było to czymś tak nienaturalnym, że nieustannie powodowało w nas dyskomfort psychiczny i brak poczucia bezpieczeństwa.
No bo, np. jak spokojnie załatwiać jakąś sprawę z kimkolwiek ze stevedorów, który podczas takiej rozmowy "bawi się" trzymanym w dłoni pistoletem (nabitym!), przekładając go nieustannie z ręki do ręki..? Unikaliśmy więc jak ognia takich kontaktów, chociaż zdarzało się niestety, że interwencje podczas pracy na pokładzie nierzadko były niezbędne, bowiem bardzo często w ewidentny wręcz sposób narażano na szwank czy niebezpieczeństwo statkowy sprzęt lub ładunek.
Obserwacja prawidłowości pracy bomów ładunkowych, olinowania, pokryw ładowni czy tweendecków, itp. jest sprawą jak najbardziej rutynową, jest to po prostu nasz "marynarski elementarz", ale cóż można było począć, gdy np. "po wariacku" wręcz operujący manetkami wind dźwigowy (niszcząc przy okazji jedną z wyładowywanych właśnie skrzyń!), na zwróconą mu przez Bosmana uwagę… zareagował natychmiast wyciągnięciem spod pachy pistoletu, wycelowując nim w jednego z marynarzy..?
No i co wówczas zrobić..? Szarpać się z kimś takim, z człowiekiem, którego w ogóle się nie zna i nie wiadomo czy się akurat tylko popisuje, czy też może nagle przyjdzie mu do głowy zrobić ze swej "giwery" użytek..? Jest gdzieś taki mądry, który by poradził jak się zachować, podpowiedziałby właściwe w tym momencie rozwiązanie..? Przecież, do cholery, jesteśmy w Libanie..! I w tymże czasie na porządku dziennym były różnego typu miejscowe konflikty oraz "najzwyklejsze" uliczne strzelaniny, których odgłosy zresztą bardzo często słyszeliśmy - docierały one z miasta aż tutaj, do portu..!
Dawaliśmy więc sobie spokój ze wszelkimi nieprzemyślanymi interwencjami, licząc jedynie na szczęście, że nic szczególnego się nie przydarzy - coś, z czym potem trzeba by się zmagać lub w sposób długotrwały naprawiać. Uprzedzę nieco fakty i dodam, iż pod tym względem w istocie dopisało nam szczęście. Poza jednym przypadkiem zakleszczenia się liny na bębnie (na skutek nieostrożnej, zbyt szybkiej obsługi windy powodujące nadmierne tejże liny wyluzowanie), nic innego szczególnego się nie przydarzyło. Po "wyszorowaniu" liny i ponownym jej nawinięciu na windę, wszystko już było w porządku.
Czyli, krótko mówiąc, pomimo totalnego rozgardiaszu, chaosu i zupełnego braku dbałości o statek ze strony robotników, nie doznaliśmy praktycznie żadnego poważnego uszczerbku. Ale nie można tego samego powiedzieć o personelu portowym, bowiem już pierwszego dnia, na samą niemalże inaugurację wyładunku, wydarzył się tragiczny w skutkach i wprost potworny wypadek...
Z jednej z ładowni wyładowywano bardzo ciężkie drewniane skrzynie ze szkłem. Wygląd i kształt takiej skrzyni był dość specyficzny – były to dość wysokie i szerokie ale bardzo wąskie paki. Proszę sobie wyobrazić np. zwykły łazienkowy kafelek, może nieco grubszy i oczywiście w znacznie większej skali. W takich skrzyniach bowiem znajdowały się tafle szklane (prawdopodobnie wielkie szyby wystawowe), odpowiednio zabezpieczone, przekładane miękkim wyściełającym materiałem, układane jedna na drugiej, a potem zabite w takiej pace jak w trumnie. Czyli, krótko mówiąc, taki właśnie gigantyczny drewniany "kafelek".
Rzecz jasna po tylu latach nie mogę już pamiętać dokładnej wagi jednej takiej skrzyni, ale wiem z doświadczenia, bowiem stykałem się później z takim samym ładunkiem wielokrotnie, że waga tego typu paki oscylowała zazwyczaj w granicach od 800 kilogramów do dwóch, a nawet i do trzech ton! (Zależało to oczywiście od rodzaju i wymiarów szkła, które się wewnątrz znajdowało)
Takie skrzynie do przewozu w statkowej ładowni ustawiało się pionowo, na ich wąskich krawędziach, ciasno jedna przy drugiej i w tejże samej pozycji wyładowywano je i ustawiano potem na ciężarówkach, które podjeżdżały kolejno pod burtę statku. Kilku robotników w ładowni przekładało taką skrzynię specjalnymi stalowymi linami, tzw. slingami, podczepiało je na hak renera, dźwigowy "jechał" z nią w górę poza luk, potem w kierunku nabrzeża i stawiał ją w taki sam sposób, w pionie, na budę ciężarówki, na której to z kolei dwóch innych robotników dopychało ją ciasno do innych, wyładowanych już uprzednio paczek.
Potem odczepiali slingi z haka, podkładali pod skrzynię odpowiednie, mocujące ją kliny, a dźwigowy w tym czasie "jechał" już z powrotem z renerem po następny ładunek. Rutyna, prawda..? Wystarczy tylko zachować elementarne środki ostrożności, ażeby nikomu nic się nie stało, to jasne. No i pilnie zwracać uwagę na odpowiednie sygnały dawane dźwigowemu przez wyznaczonego do tego celu pracownika, tzw. "signalmena", bowiem bardzo często jest tak, że z pozycji operującego windami nie widać poza burtą statku znajdujących się tam ciężarówek.
No tak, ale wyobraźmy sobie co się może dziać, jeśli dźwigowy jeździ sobie renerem jak mu się żywnie podoba lub też, jak się uprzednio wyraziłem, "po wariacku"..? Albo gdy zupełnie nie zwraca uwagi na dawane mu przez signalmena znaki..? Albo też, co już jest totalną katastrofą, wykazuje lekceważący stosunek do obu tych spraw jednocześnie..?! Pisałem już na początku tego rozdziału o braku jakiejkolwiek dbałości o sprzęt, ale i również o braku poszanowania podstawowych środków ostrożności podczas pracy. To było tutaj niestety "normą", ale użyłem także słowa; "samowola". I z tego całego rozgardiaszu i dezorganizacji ona chyba była w tym wszystkim najgroźniejsza..!
Tak, bowiem w istocie nieomal każdy robił sobie dokładnie to, na co miał akurat ochotę. Podczas pracy przecież! Totalne rozprężenie..! Czyżby zatem długotrwały stan wyjątkowy obowiązujący w tym kraju, permanentne zagrożenie życia w niemal codziennych ulicznych konfliktach i utarczkach, brak jakiegokolwiek poszanowania wręcz elementarnych ludzkich praw pracowniczych, panujące tu praktycznie rzecz biorąc nieograniczone "prawo dżungli", w połączeniu z powszechnym dostępem do broni (najprawdopodobniej w większości wypadków w sposób nielegalny), mogło spowodować aż takie zdziczenie ludzkiej natury, znieczulicę i zobojętnienie? Piszę tak, bowiem… poczytajcie sobie co było dalej… Wspomniałem już, że tenże dźwigowy jeździł windami iście "po wariacku", jednocześnie zupełnie nie zwracając uwagi na dawane mu przez signalmena znaki, a przecież – do cholery! – operował ładunkiem o wadzie prawie dwóch ton..! Aż prosiło się więc o nieszczęście, które zresztą długo na siebie czekać nie kazało. Przy którejś kolejnej wyładowywanej w tenże "kozacki" sposób skrzyni, facet zdecydowanie "przedobrzył". Nie bacząc zupełnie na dawane mu sygnały postawił taką, nadmiernie rozpędzoną pakę z impetem na budę ciężarówki – i z aż taką mocą, że aż dało się usłyszeć potężny trzask łamanego drewna i huk przewracającej się na ciężarówce jednej ze skrzyń.
No i niestety "dało się słyszeć" nie tylko takie odgłosy, ale także (i przede wszystkim!) rozpaczliwe krzyki robotników znajdujących się w pobliżu samochodu. Dopadliśmy szybko burty statku, aby z góry, z pokładu, zobaczyć co się stało na nabrzeżu. A tam widok był po prostu koszmarny..! Jeden z robotników, ten który na ciężarówce zajmował się dopychaniem do siebie kolejno stawianych skrzyń, nie miał najmniejszych szans na to, aby w porę usunąć się z drogi i… dostał się dokładnie pod stawianą z takim rozmachem pakę..! Ściślej mówiąc, pod jej "lądującą" z impetem wąską krawędź, w dodatku jeszcze przewracając się na plecy z chwilą, gdy został przez nią potrącony. W efekcie został przez ową skrzynię… przepołowiony..!!! Tak, dobrze przeczytaliście – przepołowiony..! Ufff…
Postawione mu z rozpędem na brzuchu dwutonowe monstrum spowodowało nie tylko zmiażdżenie tego nieszczęsnego człowieka, ale i również… rozczłonkowanie jego ciała na dwie, całkowicie od siebie oddzielone części..!!! Widok był wprost przerażający..! A ja miałem (niestety!) "przyjemność" przyjrzeć się temu dość dokładnie. Przebiegu samego wypadku zauważyć nie zdążyłem, natomiast jego skutki "zarejestrowałem" już ze wszelkimi detalami. Czyli tego biednego, przeciętego na dwie części starego człowieka, leżącego (dosłownie!) w morzu krwi na budzie ciężarówki. Potworna śmierć… Z tego nieszczęśnika nie było już po prostu czego zbierać..!
Przyznam się, iż byłem wówczas tym widokiem ogromnie wstrząśnięty. Miałem odczucie jakbym aż "gęsiej skórki" dostał z wrażenia, chyba zresztą nikt z nas w tymże momencie nie za bardzo kojarzył co się z nami dzieje, bowiem obserwowaliśmy to wszystko w milczeniu, nie pozwalając sobie wtedy na żadne reakcje i komentarze. Byliśmy naprawdę roztrzęsieni, mając "przed nosem", dosłownie na wyciągnięcie ręki, te zmasakrowane ciało, które na dodatek, (o zgrozo!) jacyś "usłużni", szybko reagujący robotnicy, zrzucali po kolei, część po części (sic!), z ciężarówki… bezpośrednio na ziemię - tak, aby kierowca mógł się usunąć z drogi swym (zalanym krwią) samochodem, żeby nie blokować dalszego wyładunku..!!! A w dodatku, co już "zarejestrowałem" z prawdziwym obrzydzeniem, owinęli jedną z części tegoż nieszczęśnika (korpus z głową) w jego własny, zdjęty mu uprzednio z głowy turban..! O rety..!
A dźwigowy..? Co ze sprawcą tegoż koszmarnego wypadku..? Stał on nadal na masztówce, wciąż jeszcze trzymając dłonie na manetkach wind (to był zresztą ten sam facet, który uprzednio celował z pistoletu do jednego z naszych marynarzy), blady jak ściana i tak przerażony zaistniałym wypadkiem, że wyglądał dosłownie jak zastygła w bezruchu skała. Pomimo faktu, że przecież nie mógł jeszcze dostrzec efektu swojej brawury, tenże widok zasłaniała mu burta naszego statku, ale i tak czuł, że rozmiar nieszczęścia, które spowodował jest ogromny. "Mówiły" mu wszakże o tym reakcje wszystkich osób z najbliższego otoczenia, bowiem dookoła panował nieopisany wrzask i szum, trudno więc byłoby mu sądzić, iż w jakikolwiek sposób może mu się w tejże sytuacji „upiec”… Koszmar…
Ale to wcale nie był jeszcze koniec wrażeń na dziś. O nie..! Jak spod ziemi bowiem wyrósł nagle na nabrzeżu policyjny samochód i ponownie mieliśmy okazję zobaczyć, kolejne już tragiczne "przedstawienie". Wręcz nie do wiary..! Policjanci wpadli po trapie na statek dosłownie jak rozjuszone byki, "w sekundzie" znaleźli się na masztówce i pierwsze co zrobili, to… zrzucili z niej (z wysokości około 3-4 metrów!) tego dźwigowego z rozmachem na pokład, a potem niemalże do nieprzytomności skatowali go pałkami i kolbami swej broni!
Zatem… kolejne "morze krwi", tym razem jednak to już my musieliśmy ten "bałagan" posprzątać, było to przecież jeszcze na pokładzie naszego statku. I tu moje małe pytanko; czy może ktoś z was rozsypywał kiedykolwiek trociny na porozlewaną wokoło ludzką krew, a potem zmiatał to na szufelkę? Zapewniam więc, iż raczej nie jest to "rozrywka z najwyższej półki"… Brrr… A co było dalej..?
Funkcjonariusze "wykopali" tego dźwigowego (tak, tak - kopniakami!) po trapie ze statku na keję, gdzie wrzucili go jak worek kartofli do samochodu i odjechali. Nie dokonywali żadnej "wizji lokalnej", przepytywań świadków zdarzenia, czy też nawet – uwaga! – oględzin tego zmasakrowanego człowieka..! Ot, po prostu, załatwili co trzeba i odjechali. Natomiast ciało owego nieszczęśnika, który zginął w tym wypadku, długo jeszcze leżało na nabrzeżu w oczekiwaniu szpitalnej karetki, która wywiozła je potem z portu. Z późniejszych informacji, które uzyskaliśmy od jednego z tallymenów dowiedzieliśmy się, iż sprawca tego wypadku, ów dźwigowy właśnie, najprawdopodobniej owej policyjnej interwencji nie przeżył. No cóż, co kraj to obyczaj…

Ufff… I co wy na to..? Ale jest jeszcze tej historii dalszy ciąg, z tym że o tym już w odcinku następnym…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020