HONG KONG - Październik 1985
Może najpierw jakiś „wstępniaczek”, zgoda..?
Otóż, kiedy w Październiku roku 1985 po raz pierwszy w moim morskim żywocie zjawiłem się w Hong Kongu (a do dziś mam już na „koncie” wizyt w tym porcie… co najmniej 60, ech jak ten czas zleciał), nie była to ani kolonia, ani terytorium zależne, ani żadne dominium, ale dzierżawa..! Oczywiście faktem jest, iż taki status Hong Kong "zawdzięczał" swej kolonialnej przeszłości, to jasne, ale przeszłość owa była już wówczas bardzo odległa i dawno zapomniana, bowiem kiedy Brytyjczycy ostatecznie utracili swoje wpływy w Państwie Środka, na podstawie traktatu zawartego w 1842 roku w Nankinie, wyspa Hong Kong (wraz z około 230 pomniejszymi okolicznymi wysepkami) została przez Chiny Wielkiej Brytanii SCEDOWANA. Na mocy postanowień owego traktatu, nieco później, bo w roku 1860, do Hong Kongu Brytyjczycy "dotargowali" jeszcze Półwysep Kowloon i w tenże sposób powstało tzw. Nowe Terytorium Hong Kong, które ostatecznie w roku 1898 zostało od Chin przez Wielką Brytanię WYDZIERŻAWIONE na okres dokładnie 99 lat…
Powstała zatem w samym sercu Chińskiego Wybrzeża swoista enklawa, w której to prawo i zwyczaje ustanawiała Brytyjska Korona, natomiast aż 95% jej mieszkańców stanowili czyści i rdzenni Chińczycy. Dla nas, nieznających się na polityce, z pewnością są to nieco dziwne ustalenia, ale należy być pewnym, iż oba kraje miały w tym naprawdę swój dobry i prawidłowo pojęty interes. I oczywiście miały rację.
Hong Kong bowiem od tamtego czasu zaczął swój oszałamiający wręcz rozwój, stając się z biegiem lat prawdziwą potęgą handlową i finansową (nieco później także i gospodarczą), nie tylko w tym rejonie zresztą, ale i na całym świecie, osiągając pod koniec XX wieku liczbę ludności około siedmiu milionów obywateli (sic!), stłoczonych na maleńkim skrawku ziemi liczącym zaledwie 1090 kilometrów kwadratowych..! Ot, tak dla zobrazowania i orientacji podam, iż jest to wielkość średniego polskiego powiatu. (A tak na marginesie, mała dygresja, a właściwie pytanko; "wyobrażacie może sobie niemal siedem milionów ludzi mieszkających, na przykład w Bydgoszczy, Koronowie i w Solcu Kujawskim..? Albo w Poznaniu, Luboniu, Swarzędzu i Puszczykowie..? Bo to jest właśnie mniej więcej ten rząd wielkości…)
Prosperita trwała, Hong Kong się bogacił i rozwijał, a zatem dla władz Chin Właściwych taki rozkwit zaczął się powoli stawać "solą w oku", bo związane ustaleniami traktatu o dzierżawie wtrącać się w sprawy tejże enklawy nie mogły (oficjalnie oczywiście), ale jednak także chciały "uszczknąć" coś dla siebie z tego wspaniałego "tortu" - wyśmienitego rozwoju malutkiego terytorium. Próbowały więc politycznie wymusić jakieś zmiany, co zresztą przy rosnącej już wówczas potędze Chin takim trudnym zadaniem wcale nie było.
Szczegółów ówczesnej polityki oczywiście nie znam (znać zresztą tego nie możemy, bo i skąd niby..?), ale wiemy już, że starania te zakończyły się pełnym sukcesem. Powstała bowiem w roku 1984 tzw. Wspólna Deklaracja, na mocy której ustanowiono zupełnie nowy "twór" - Specjalny Administracyjny Region Chin, z wysokim stopniem autonomii, ale jedynie po czasie ustania owej 99-letniej dzierżawy, czyli dopiero w Lipcu 1997 roku. Do tego czasu jednak interesy (i władza) wyglądały tutaj, według opinii światowych obserwatorów, delikatnie mówiąc "różnie"…
Natomiast już po tej dacie w praktyce Hong Kong stał się całkowicie i nieodwołalnie częścią Chińskiej Republiki Ludowej. I tak właśnie jest do dziś, bowiem tak przynajmniej traktują go władze w Pekinie. I prawdę mówiąc, jest to bliskie rzeczywistości, choć – tak de facto – aż po dziś dzień wciąż jeszcze są tam jednak… kontrole ruchu osobowego na całej granicy Chin i Hong Kongu! Dziwne to, ale nic nam oczywiście do tego, więc w żadne komentarze polityczne "bawić się" nie zamierzam…
A miejscowe interesy po ustaniu owej dzierżawy..? O, to już jest zupełnie "inna para kaloszy". Najlepszym tego dowodem, że jednak nie wszystko tu odbywało się zgodnie z planem (czyli z ustaleniami) był fakt masowej emigracji w latach poprzedzających wygasanie tejże umowy dzierżawnej, czyli w latach 1990-97, "wszelkiej maści" tutejszych biznesmenów w inne rejony świata, wywożących stąd "na potęgę" swoje pieniądze, kapitałowe nakłady, aktywa, a nawet… całą maszynerię z działających tu fabryk.
Głównymi kierunkami ich ucieczek były Ameryka Północna, Australia i przede wszystkim Singapur, ale nie brak było też i chętnych do osiedlania się w Europie, w tym również i w Polsce. Ostatecznie do tego jednak nie doszło, ten i ów być może "zakotwiczył" gdzieś w naszym kraju, ale o masowości tego zjawiska absolutnie nie może być mowy. O tym zresztą doskonale wszyscy wiemy, prawda? Wszak rzadko kto z nas ma okazję sąsiadować z jakimś Chińczykiem, czyż nie?
Natomiast całkiem sporo takich biznesmenów (różnego rzecz jasna "formatu" - w zależności od stanu posiadania) osiedliło się w Czechach, głównie pod Pragą. No i oczywiście razem z nimi "osiedliły się” tam również i ich pieniążki… Ale co do skali i prawdziwości tego zjawiska, to tak całkowicie pewien nie jestem, za posiadane informacje głowy na pewno nie dam, czytałem o tym wprawdzie dość często w latach dziewięćdziesiątych, ale potem temat ten jakby nieco "wygasł" i jak było w rzeczywistości (i jak jest teraz) tego niestety na bieżąco nie śledziłem. Zatem proszę nie traktować tego jako pewnik. Jednak co do ich emigracji do, na przykład Singapuru, to jest to absolutnie potwierdzone i wiarygodne, bowiem nawet osobiście takich ludzi na swojej drodze spotykałem.
Tak więc, przewidując nadejście gorszych czasów, wielu obywateli Hong Kongu porozjeżdżało się po świecie, ale wrócą… Oj, wrócą tam jeszcze (zresztą, już to robią), bowiem Hong Kong bez względu na to, kto akurat "rozdaje tu karty" to prawdziwy "delikates"..! Nic nie zatracił ze swego impetu, a kto wie, może i nawet dzisiaj przeżywa lepszą prosperitę niż kiedykolwiek indziej..? Byłem tu bowiem już wielokrotnie i na własne oczy widziałem, iż w wielu dziedzinach większość jego mieszkańców doczekało się zmian na lepsze.
Wówczas bowiem, w roku 1985 (o którym chcę właśnie co nieco napisać), pomimo niespotykanego wprost rozkwitu tego miasta i ogromnego jego bogactwa, zwykli prości robotnicy portowi oraz niemalże cały personel tysięcy wszelkich jednostek pływających obsługujących port (barek towarowych, łodzi cumowniczych, holowników, pilotówek, itp.) to był po prostu szary, głodny i wyzyskiwany (tak!) proletariat. A jego życiowy niedostatek (nawet i bieda!) był aż nader widoczny, wierzcie mi. Wiem, brzmi to być może dość rewolucyjnie, a nawet… niejako wywrotowo, obrazoburczo, ale ja nie muszę przecież kierować się teraz jakąkolwiek polityczną poprawnością pisząc niniejszy tekst, czyż nie? Bo najważniejsze jest dawanie świadectwa prawdzie, proszę więc nie podejrzewać mnie tutaj o jakiekolwiek ideologiczne sympatie. Piszę o tym, co widziałem, i tyle.
Stevedorzy pracujący w ładowniach lub na barkach (rdzenni przecież mieszkańcy Hong Kongu!) wyglądali dosłownie jak banda obdartusów, nierzadko dopuszczali się nawet i aktów żebractwa (sic!) wobec załóg statków i jako ogół w niczym nie przypominali obywateli przebogatego i wspaniale prosperującego kraju. Dziś natomiast takich widoków już się tutaj nie spotyka - oczywiście prostym robotnikom w Chinach nie jest jeszcze dane zaznawać dobrodziejstw płynących z dobrobytu (lub choćby jego namiastki), ale większość z nich przyjeżdża dzisiaj do pracy swoimi własnymi skuterami i motocyklami (samochody też nie są już rzadkością), skromnie wprawdzie ubrani, ale schludnie i czysto (wyposażeni w kompletną odzież roboczą), i nie widzi się już tutaj nikogo, który by nie miał na sobie np. butów (sic!), jak to częstokroć zdarzało się w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia.
Tak, tak – takich osób było tu wówczas dosłownie "na pęczki". Widziałem te "budujące" widoki na własne oczy, więc wiem swoje – a czy jest to jedynie moja powierzchowna zaledwie obserwacja, bazująca być może tylko na pozorach, to już inna sprawa. Za to niestety już głowy dać nie zamierzam. Jednakże takie właśnie obrazy Hong Kongu z tego okresu zachowały się w mojej pamięci i na to już nic nie poradzę, albowiem czemu jak czemu, ale własnym oczom to jednak wierzę bez zastrzeżeń.
Ale za to wieżowce rosły tu wówczas jeden po drugim, jak grzyby po deszczu, wysoko "do nieba", w oszałamiającym wprost tempie. Z drugiej strony jednak, jakkolwiek by nie oceniać tamtych czasów, to były one na pewno solidną podwaliną pod dzisiejszą potęgę Hong Kongu. Bowiem dzisiaj niczego on ze swego znaczenia nie stracił, jest obecnie nawet znacznie bardziej ruchliwszym portem niźli był nim niegdyś, jak jest natomiast w sferze finansowej lub gospodarczej, to tego nawet nie mam najmniejszych szans ocenić, bowiem dziedziny te są mi najzupełniej obce.
Pokusiłem się jedynie o garść refleksji i spostrzeżeń dostępnych takiemu skromnemu przybyszowi jak ja, człowiekowi widzącemu jakieś miejsce z bardzo zawężonej perspektywy - zgoda, to oczywiste, ale to wcale nie znaczy, iż takie obserwacje i wypływające z nich oceny muszą się koniecznie mijać z prawdą. O nie! Bo czyż my wszyscy nie widzimy czasem świata (i oceniamy go) jedynie na podstawie niepełnych lub często mylących obrazów..? Lecz nie jest to aż takie istotne, pamiętajmy bowiem, że naszym celem nie jest wgłębianie się w zawiłości polityki i gospodarki w określonym miejscu naszego globu. My po prostu pozwiedzajmy świat widziany jedynie oczyma marynarza…
Tyle na temat historii Hong Kongu, podpartej jedynie garścią "dość luźnych" refleksji na jego temat, a teraz zajmiemy się już (no wreszcie!) wydarzeniami, które tu zaistniały podczas mojej pierwszej w tymże porcie wizyty, w roku 1985… A zatem, do rzeczy…
Ale o tym już w odcinku następnym. Zapraszam…
louis