Geoblog.pl    louis    Podróże    Hong Kong    Hong Kong - 2
Zwiń mapę
2018
16
gru

Hong Kong - 2

 
Hong Kong
Hong Kong, Hong Kong
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Odcinek drugi…

Przypłynęliśmy tutaj dość sporej wielkości semikontenerowcem z serii tzw. "malarzy" w drodze do Japonii, którą to linię statki PLO obsługiwały w sposób regularny, eksploatując w relacji Europa Zachodnia - Japonia około dziesięciu jednostek. Do Hong Kongu zawijało się wówczas dwukrotnie, płynąc na tzw. "out" (czyli na północ) i na "in", czyli wracając już z portów japońskich do Europy. Port ten nie wyglądał jeszcze wówczas tak nowocześnie jak obecnie, przede wszystkim brak było jeszcze odpowiednich i w wystarczającej ilości nabrzeży i terminali, zatem w większości wypadków (również i w naszym) statki stawiane były na kotwicowisku i tam odbywała się całość prac przeładunkowych.
Napisałem; "na kotwicowisku", chociaż w rzeczywistości nie wyglądało to całkiem tak, jak można by to sobie wyobrazić, czyli, że rzuca się po prostu którąś z kotwic i tyle. O nie! Bardzo często występujące w tych rejonach cyklony tropikalne mogłyby wówczas, przy takim właśnie systemie rozmieszczania statków w porcie, spowodować nieobliczalne wprost straty, bowiem skutki przejścia takiego huraganu (o sile wiatru przekraczającym nierzadko i 200 km/godz!) byłyby wręcz katastrofalne..! Przecież łańcuchy kotwiczne, choćby nawet i najsilniejsze, w starciu z takim żywiołem mogłyby dość łatwo ulec zerwaniu, a szalejący wówczas po porcie "uwolniony" w ten sposób statek, byłby skazany na poważne uszkodzenia a może i nawet na zatonięcie, nie mówiąc już o ewentualnej całej serii zderzeń z innymi obiektami napotykanymi na swojej drodze podczas takiego dryfowania.
A gdyby zdarzyło się to kilku statkom jednocześnie..? Oj, można to sobie bardzo łatwo wyobrazić, prawda? Takie wypadki niestety miały już miejsce w przeszłości, dlatego też tutaj, w Hong Kongu, stosowało się wówczas dość dziwną, ale za to niezwykle skuteczną metodę cumowania. Było tu bowiem bardzo dużo tzw. "beczek cumowniczych". (Nie wiem jak jest obecnie, bowiem od dłuższego już czasu każdy statek, na którym akurat tu się zjawiałem, przybijał do któregoś z nowych nabrzeży)
Podpływało się zatem dziobem dokładnie pod taką "beczkę" (to taki stalowy, okrągły ponton, solidnie umocowany do dna portowego basenu) i wypuszczało się na nią bezpośrednio z kluzy kotwiczny łańcuch, jednakże po uprzednim odkuciu od niego kotwicy. Po prostu sam łańcuch. Przyczepiało się go potem (robili to oczywiście cumownicy, nie załoga statku) w sposób bardzo solidny do odpowiednich ogniw znajdujących się na owej beczce i w ten sposób, po silnym naciągnięciu łańcucha na windzie, zablokowaniu go na "orzechu" hamulcem tarczowym oraz tzw. "Lehoffem", stwarzał on swoistego rodzaju przepotężną "smycz", utrzymującą statek niemalże na sztywno w jednej pozycji.
Podawało się potem jeszcze dodatkowo kilka cum na inne, mniejsze beczki, ażeby statek nie "tańczył" wokoło swego własnego łańcucha i dopiero wówczas kończyły się manewry cumowania. Zabierało to zatem, jak łatwo się domyślić, dość sporo czasu i takie manewry były nierzadko naprawdę "super-przyjemnością", którą potem długo się jeszcze pamiętało i przeklinało. Zwłaszcza, kiedy przyszło "mordować się" z tym całym osprzętem w strugach ulewnego deszczu.
O, to była w istocie "przeszalona radocha", bo proszę zauważyć, że mamy teraz Październik, a Hong Kong na równiku bynajmniej nie leży i temperatura powietrza bardzo często spada tutaj nawet i poniżej pięciu stopni Celsjusza..! A zatem, czy mogę teraz zadać jedno "skromniutkie", wręcz retoryczne pytanko; jak myślicie, skoro już o tym piszę, to czy wówczas, podczas naszych manewrów padało czy też nie..?" Ufff… Pamiętam tylko, iż pożarliśmy wtedy całe nasze zapasy Aspiryny znajdujące się w statkowym szpitaliku… Zacumowaliśmy, zszedł pilot i oto - jesteśmy już w Hong Kongu...
Nie przypominam już sobie dokładnie jakiego rodzaju ładunek był tutaj "w ruchu", na pewno nieco drobnicy i kontenerów, ale pamiętam, iż prace przeładunkowe przebiegały dość szybko i sprawnie. Nie staliśmy więc tutaj zbyt długo, chyba około dwóch dni, ale dla mnie na szczęście wystarczyło czasu na, i to nawet dość długą, wycieczkę na ląd. Rzecz jasna nie na własną rękę - bo to byłoby nawet niemożliwe, zważywszy na fakt, iż staliśmy przecież na kotwicowisku - ale nasza tutejsza Agencja załatwiała odpowiedni transport w postaci całkiem wygodnej i szybkiej motorówki.
Tak więc, kto tylko był po służbie lub miał akurat wolny czas, w pełni z tego dobrodziejstwa korzystał. Transport był oczywiście darmowy, fundowany przez naszego "Pana PLO" i w dodatku niemalże na każde zawołanie (piękne to były czasy, prawda?). Czyli nic, tylko jechać na ląd i zwiedzać Hong Kong do woli..! No i rzecz jasna zrobić odpowiednie zakupy... Zatem wyruszamy…
Wpakowało się na motorówkę z dobre kilkanaście osób, niewiele ponad piętnaście minut jazdy i już przybijamy do przystani o nazwie, o ile dobrze pamiętam, "Victoria Pier" na wyspie Hong Kong. Dostaliśmy tutaj od Agenta odpowiednie "wytyczne" na temat poruszania się po mieście, kilka rad związanych z komunikacją między wyspą a półwyspem Kowloon, gdzie znajdują się dworce promowe, ile kosztują bilety, itd. I oczywiście umówiliśmy się na określoną godzinę powrotu tak, ażeby wszyscy zjawili się tu, na przystani, o jednakowym czasie, żeby uniknąć dodatkowych kursów motorówki po ewentualnych spóźnialskich. Tak więc ruszamy "w miasto"…
Nie miałem tutaj żadnego specjalnego interesu do załatwienia (mam na myśli oczywiście jakieś zakupy), zatem nie wybierałem się li tylko w okolice miejscowych bazarów. Wolałem raczej pozwiedzać miasto, niźli włóczyć się po sklepach, ale skoro już w naszej "silnej grupie" byli tzw. "stali bywalcy", kierujący się od razu w dobrze znane sobie miejsca w celu dokonania tanich zakupów, to dlaczegóż nie miałbym z tego skorzystać..? Przecież sam, nie znając miasta, nie odnajdę tak szybko żadnego odpowiedniego sklepu, w którym mógłbym się "rozejrzeć" - takiego, w którym ceny są praktycznie na każdą kieszeń i w dodatku oferujące całkiem przyzwoity jakościowo towar. A nasze statkowe "stare wygi", zaprawione już w takich zakupach, obrały już przecież odpowiedni kurs na swoje dobrze znane miejsca, zatem postanowiłem najpierw trzymać się z nimi razem "w kupie" (ażeby oszczędzić na czasie), a potem zamierzałem się już odłączyć i "dać głębokiego nurka" w ulice Hong Kongu. Długo to zresztą nie trwało (oj, rzeczywiście, dobrze znali topografię swoich "biznesowych dziur"), zaledwie kilkanaście minut niezbyt szybkiego marszu i już byliśmy tam gdzie trzeba...
Nie będę się jednak zajmował opisami takich sklepików, bo to po prostu nie ma sensu - ot, zwykłe chińskie pakamery wypełnione "mydłem i powidłem", w których po korzystnych cenach można było sobie coś wybrać. Ale ja i tak nigdy nie „bawiłem się” w żadne "wieloilościowe zakupy w celach biznesowych" (przypominam - mamy rok 1985..!), rozejrzałem się więc tylko ciekawie, powłóczyłem się po miejscowych uliczkach z powywieszaną na wystawach tandetą - głównie plastikową galanterią typu; buciki, torby, zabawki, itp. oraz wszelkiego rodzaju tekstyliami (czy pamięta ktoś jeszcze te czasy?) i po niecałej godzinie dałem już sobie z tym spokój. Kupiłem w którymś z tzw. "zaprzyjaźnionych" sklepów dwie dość tanie, ale całkiem niezłe ciepłe kurtki z odpinanymi rękawami i po zapakowaniu ich w dużą papierową torbę odłączyłem się od naszych "turystów". Czym prędzej ruszyłem "w miasto", bo tylko to, tak naprawdę, mnie tutaj interesowało – pozwiedzać i zobaczyć jak najwięcej...
No tak, obrazów na kartce papieru umieścić się nie da, podaruję sobie zatem wszelkie "kolorowe opisy" Hong Kongu, bowiem i tak nie miałoby to wielkiego sensu, pisałem już przecież na którejś z pierwszych stron niniejszego „wiekopomnego dzieła”, że moje Wspominki w żadnym wypadku nie będą przewodnikiem turystycznym. Zresztą, w jaki niby sposób miałbym tu cokolwiek opisywać; dom po domu, wieżowiec po wieżowcu, ulicę po ulicy..? Nawet gdybym to dobrze pamiętał, to przecież taki tekst byłby zupełnie nie do "strawienia"..! Nuuuda, że hej…
A zatem ograniczę się tylko do jednego zdania - "zdeptałem" Victorię w tę i we w tę dosyć dokładnie, nasyciłem oczy widokami niezliczonej ilości budynków, głównie siedzib wielkich światowych firm oraz banków, a potem wybrałem się już na przystań promową, ażeby przeprawić się na drugą stronę kanału, na półwysep Kowloon.
I dopiero tutaj znalazłem coś, o czym z czystym sumieniem mogę napisać, wierząc, iż nikogo tym nie zanudzę. Mam na myśli dwa krótkie epizody, z których pierwszy mnie ogromnie zaciekawił, ale i także przestraszył, drugi zaś… wprost niewiarygodnie mnie zszokował i obrzydził..! Brrr… Już na samo wspomnienie robi mi się na przemian zimno i gorąco..! Zaczynam zatem…

Tak, „zaczynam zatem”, ale… dopiero w odcinku następnym, bowiem ten już rozrósł się do niezbyt „akceptowalnych” rozmiarów…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020