Geoblog.pl    louis    Podróże    Hong Kong    Hong Kong - 3
Zwiń mapę
2018
16
gru

Hong Kong - 3

 
Hong Kong
Hong Kong, Hong Kong
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Odcinek trzeci i ostatni…

Zaraz po zejściu z promu zagłębiłem się w okoliczne, dość ciasne i tętniące życiem gwarne uliczki. Było tu już całkiem inaczej niż na samej wyspie Hong Kong, w Victorii. Tutaj, "na Kowloonie", nie było już tak bogato i "blichtrowato" jak tam. Owszem, były także i wieżowce, i rozmach, i szerokie z eleganckimi sklepami ulice, ale ludzie byli tu już jakby inni - po prostu prawdziwi mieszkańcy Hong Kongu, nie zaś tłumy poubieranych w garnitury biznesmenów lub "yuppies", od których tam, na wyspie, aż się roiło. Tutaj było jakby "normalniej" – owszem, też ogromnie ruchliwie i tłoczno, lecz tu przynajmniej czuło się, że jest się naprawdę na Dalekim Wschodzie.
Zagłębiam się właśnie w dzielnice dosyć ciasnych, wprost bajecznie kolorowych i gwarnych uliczek… Spacerowałem tu sobie niespiesznie, chłonąc tutejszą atmosferę i zaglądałem do wszystkich możliwych zakamarków, które wydawały mi się ciekawe i godne uwagi. A to do sklepiku, a to do małej chińskiej jadłodajni, a to do jakiejś knajpki, a nawet i do którejś z napotkanych po drodze świątyń. Ot, jak ciekawy świata turysta… I raptem wydarzył się ten pierwszy epizod, o którym wspominałem.
Wychodzę sobie zza rogu jakiejś uliczki i nagle, w odległości zaledwie może z 2, co najwyżej do 3 metrów od mojej twarzy stanąłem "oko w oko" z prawdziwą, żywą i dużą indyjską kobrą..! Serio..! Wiecie jak się wtedy przestraszyłem..?! Aż podskoczyłem z wrażenia i instynktownie zasłoniłem się moją wielgachną torbą z kurtkami..! Stał sobie po prostu taki potężny obślizły, żywy "drąg" i kołysał się powoli na boki jak tyczka na wietrze..! Trwało to "z dobrą chwilkę" zanim ochłonąłem i zorientowałem się w sytuacji (oczywiście najpierw odskoczyłem jak oparzony, najdalej jak mogłem, to jasne). I wiecie cóż to było..? Był to rzecz jasna hinduski zaklinacz węży ze swoją "podopieczną", którą trzymał w koszu na jakimś niewysokim stołku, i której przygrywał na drewnianym (chyba?) instrumencie przypominającym fujarkę.
Ot, niby normalka, bo przecież dość często ma się okazję widzieć coś podobnego na ekranach telewizora lub w kinie, jednakże dla kogoś takiego jak ja, nieobeznanego „na żywo” ze Wschodnią Kulturą, był to widok iście niesamowity..! Jedno mi się tylko w tym nie zgadzało… Hindus..? Tutaj..? W Hong Kongu..? Ale tak po prostu było i już..! A czy u nas, w Polsce, nie grywają czasem na ulicach prawdziwi Indianie z Boliwii czy z Peru..? Dziwić się więc raczej nie powinienem, zwłaszcza że to jednak Azja…
Stałem tam, na takim małym skwerku, na którym to ów Hindus się ulokował, dosyć długo. Przyglądałem się całemu przedstawieniu i muszę przyznać, iż szalenie mi się to spodobało. To była właśnie ta prawdziwa egzotyka! Coś, czego każdy podróżnik szukać powinien i właśnie temu na przeciw wychodzić, a jeżeli już przydarzy mu się taka gratka, to jak najwięcej z tego skorzystać, ot co. Eeech, romantyk jednak ze mnie – przyznaję – i w pewnym sensie sentymentalny idealista, lecz przede wszystkim… te przysłowiowe „ciekawe jajo”, to jasne.
Jednakże teraz, już po wielu latach, muszę się przy tej okazji podzielić bardzo ciekawym spostrzeżeniem, które nasunęło mi się kiedy "zahaczyłem" o ten temat pisząc owe „Wspominki”. Od tamtego czasu bowiem byłem w Indii wiele razy, w dość sporej ilości portów, ale NIGDY, ANI RAZU nie zdarzyło mi się widzieć tam podobnego spektaklu. Chodziłem w portach indyjskich po wielu gwarnych bazarach i ulicach, odwiedzałem tam całe mnóstwo przepełnionych tłumami ludzi zakamarków, a jednak nigdy na swojej drodze nie spotkałem żadnego zaklinacza węży. A przecież jest to nierozerwalnie związane z hinduską tradycją, nieprawdaż..?
Tak samo zresztą, jak prezentujący swoje umiejętności fakirzy. (Tak na marginesie, fakira również nigdy w życiu na własne oczy nie widziałem) Nie napotkałem takich "atrakcji" ani w Bombaju, ani w Madras, ani w Visakhapatnam, ani nawet w Kalkucie… Ciekawe, bo przecież nieomal każdy film zawierający obrazy z tegoż kraju, prawie zawsze (i obowiązkowo..!) posiłkuje się takimi właśnie motywami, nieprawdaż? Czyli co? Tylko ja miałem takiego pecha, że ani razu na nic podobnego się nie natknąłem, choć w filmach od tego aż się roi, czy też… hinduska kultura zaczyna być, podobnie do tych afrykańskich i południowopacyficznych, czymś w rodzaju „cepelii”, wychodzącej z głębokiego interioru jedynie na użytek turystów..?
No cóż, w Indii tego nie widziałem, tutaj zaś, w Hong Kongu, owszem… W całej okazałości i – dosłownie – na wyciągnięcie ręki..! A wiecie, jaki to ze mnie był wówczas chojrak..?! Powolutku, krok po kroku, zbliżałem się do owej wyprostowanej pionowo kobry, ażeby w końcu ponownie znaleźć się z nią "oko w oko", w odległości około dwóch metrów (tak, moi drodzy, tak!). Lecz najciekawsze było jednak to, że pomiędzy mną a koszem, z którego owa żmija wystawała (czyli w obrębie właśnie tych dwóch metrów), wciąż jeszcze przemykali jacyś przechodnie, niemalże dotykając jej swoimi ramionami..! Niesamowite..!
A zatem i ja odważyłem się na jeszcze jeden maleńki kroczek i stanąłem już tak blisko, iż gdybym chciał, to mógłbym ją już bez żadnego problemu dotknąć wyciągniętą dłonią..! (Nie muszę oczywiście dodawać, że jej jednak nie dotknąłem, prawda?) Ufff, ależ się wtedy spociłem! Jednak stałem tak blisko niej zaledwie kilka, może kilkanaście sekund, na dłuższą "zabawę w zaklinacza" nie starczyło mi już odwagi, ale i tak mogę się już chyba uważać za bohatera, czyż nie..? Po tej krótkiej chwili odstąpiłem jednak od niej na bezpieczną odległość, bo to niby można w końcu wiedzieć, co takiemu stworzeniu strzeli do głowy..? Przecież to… tylko gad..!
No tak, ja tu opisuję swoje ogromne i niezapomniane przeżycia, moje "siódme poty" ze strachu i tenże mój "wielki wyczyn", a tymczasem cała sytuacja skończyła się tym, iż w pewnym momencie ów Hindus złapał nagle tę kobrę bezceremonialnie za łeb, wepchnął ją z powrotem do kosza i zamknął go szeroką plecioną przykrywką. Ot, tak po prostu – złapał ją za łeb i wsunął ją do kosza..! Ufff… A potem wziął swój żywy bagaż pod pachę, pozgarniał jakieś drobne monety, które w międzyczasie za swój "show" uzbierał, no i po prostu wyniósł się z tego skwerku. Muszę się przy okazji ze wstydem przyznać, iż ja wówczas się do jego interesu nie dorzuciłem, no cóż… I tak oto czar prysł… Ale ciekawe to było, nie ma co…
A teraz przyszła już pora na drugi epizod, który chcę opisać, a który wydarzył się dosłownie w niecałą godzinę po moim spotkaniu z owym zaklinaczem. Zastanawiałem się nawet, czy w ogóle ten temat zaczynać - czy pokusić się o opis tego draństwa, czy też z tego zrezygnować, ale doszedłem jednak do wniosku, że skoro zabrałem się już za swoje wspominki, to niech już wszelkie zdarzenia, które nie zamazały mi się jeszcze w pamięci, dostaną swoją "szansę". Bowiem, jak by na to nie patrzeć, i jak by tego nie oceniać, było to jednak naprawdę szalenie interesujące, choć i niestety niezwykle poruszające. (Rzecz jasna dla mnie - bo dla jego uczestników to chyba "nie za bardzo"…) A ten epizod to akurat doskonale pamiętam, bo czegoś takiego po prostu zapomnieć się nie da..! Zatem…
Spacerując dalej wśród tychże ciasnych i gwarnych uliczek natrafiłem po pewnym czasie na inną, o nieco odmiennym obliczu dzielnicę. Niewysokie i kolorowe domki „zastąpione” tu zostały przez szereg eleganckich i nowoczesnych gmachów. Wyszedłem bowiem z małej wąskiej przecznicy na szeroką i pełną samochodów ulicę. Zupełnie inny krajobraz. Tutaj także zaglądałem po drodze gdzie się tylko dało - do jakiegoś parku z fontanną, przysiadłem na chwilę na ławce na małym placyku, a potem natrafiłem na dość rojną ulicę, z całym szeregiem całkiem eleganckich sklepów, kafejek i restauracji. I kiedy tak przechadzałem się powoli wzdłuż jednej ze stron ulicy, natknąłem się nagle na widok, który na tyle przykuł moją uwagę, że aż przystanąłem na moment, aby dalszy tok wydarzeń dokładnie prześledzić.
Otóż, zatrzymałem się tuż przy jednej z licznych w tym rejonie restauracji, której część stanowił dość obszerny, ogrodzony jakimś niewysokim żywopłotem taras, znajdujący się bezpośrednio pod gołym niebem, jedynie z mającymi nad sobą parasole stolikami. Przy jednym z nich siedziało trzech skośnookich, dość korpulentnych dżentelmenów, do nich zaś zbliżało się właśnie dwóch ubranych na biało kelnerów, z których jeden niósł przed sobą na wyciągniętych do przodu rękach… małą żywą małpkę..! Nie znam się zbytnio na ich gatunkach, ale sądzę, iż mógł to być jakiś makak lub rezus. Domyślacie się może, po co..? Ufff… Właśnie dlatego przystanąłem, bo po prostu przez moment nie wierzyłem własnym oczom! I koniecznie musiałem się przekonać, czy mnie czasem wzrok nie myli. I wiecie co..? Nie mylił..!!! Niestety, nie mylił…
Stół, przy którym siedzieli owi trzej panowie był okrągłym, dość dużym, składającym się z dwóch części rozsuwanym na boki blatem, w środku niego zaś znajdował się, również okrągły, mały otwór o średnicy może z 15 do 20 centymetrów. Jeden z kelnerów rozsunął tenże blat na obie strony, odsłaniając w ten sposób znajdującą się pod nim jakąś małą konstrukcję, coś jakby w rodzaju uprzęży, w której to drugi z nich umiejscowił tę małpkę, jakoś ją w niej zamocował (nie zdążyłem niestety zauważyć w jaki sposób to zrobił), a potem obaj zasunęli ów blat z powrotem. Wówczas to czerep tej małpy wystawał nieco przez tenże mały otwór ponad powierzchnię stołu, wyglądając z oddali jak niewielki orzech kokosowy.
Z miejsca, w którym stałem, przyglądając się całej tej operacji, mając żywopłot mniej więcej na wysokości piersi, doskonale było widać - nawet pomimo tych około dziesięciu metrów oddalenia ode mnie - cały stół, siedzących wokoło niego panów oraz (niestety, o zgrozo..!) fragment ciała tejże nieszczęsnej, zwisającej spod blatu stołu małpki - kawałek jej korpusu i nóżki..! Ufff… Obserwowałem te wszystkie przygotowania z rosnącym obrzydzeniem a nawet i strachem przed tym co za chwilę zobaczę, bo przecież wiedziałem dobrze co nastąpi..! Dziwiło mnie tylko to, iż taką bestialską ucztę można tutaj – ot, tak po prostu – mieć szansę zobaczyć prosto z ulicy..! Słyszałem już uprzednio o tym, iż jednym z najbardziej cenionych, dalekowschodnich przysmaków jest świeży móżdżek, wyjadany bezpośrednio z czaszki dopiero co zabitej małpy (ufff, ależ ciężko się o tym pisze), lecz zawsze wydawało mi się to czymś raczej z pogranicza legendy, aniżeli ponurą rzeczywistością, aż tu nagle – no proszę – widzę to na własne oczy..!!!
Dlaczego jednak takie rzeczy dzieją się nie gdzieś wewnątrz restauracji, ale po prostu na odkrytym tarasie, gdzie dosłownie każdy przechodzień jest w stanie to zobaczyć niemalże ze wszystkimi szczegółami..!? Czy jest to może powszechną praktyką na Dalekim Wschodzie czy też może tylko natrafiłem akurat, przypadkowo, na taką "super-okazję" przyjrzenia się tejże – tfu! – "atrakcji"..? Bo przecież przyznacie chyba, że nie jest to widok codzienny, prawda..? A w dodatku, ma to jednak w sobie coś z barbarzyństwa, czyż nie? Bo gdyby tak na moim miejscu, za tym niskim żywopłotem stało dziecko i obserwowało to samo co ja, te wszelkie zabiegi związane z przygotowaniem małpy do zabicia, a potem już samo wyjadanie jej mózgu..? O rety, co ja plotę za bzdury, co ja w ogóle – za przeproszeniem – pieprzę..? Czemu ja się tak temu dziwuję, skoro na tym samym tarasie, przy innych stolikach, siedzieli także jacyś klienci, a wśród nich również (i to tuż obok, przy sąsiednim stole..!) rodzina z dwójką małych dzieci..! Ufff… Koniec refleksji – wracajmy do "akcji"…
Blat stołu już zasunięty, małpka przygotowana do… konsumpcji (ufff…), przed owymi trzema dżentelmenami pojawiły się już odpowiednie nakrycia, jakieś talerzyki i łyżeczki, tak więc cóż im jedynie pozostało..? Ot, zabić tę małpkę, prawda..? O rany..! Nie widziałem dokładnie jak to się odbyło - po prostu nie wytrzymałem tego widoku i odwróciłem się z niesmakiem. Jednak po chwili ciekawość zwyciężyła i ponownie spojrzałem w tamtą stronę. Samego zatem momentu zabijania nie dostrzegłem (i bardzo dobrze..!), ale za to widziałem już (niezbyt dokładnie, na szczęście) "pracujące" łyżeczki tychże dżentelmenów, którzy pochylali się nad środkiem stołu, podczas gdy pod nim nogi tejże małpy… drgały jeszcze w konwulsjach..! Ufff… Nie zdzierżyłem… Odszedłem po chwili, bo po prostu nie mogłem już dalej na to patrzeć..! To było niestety ponad moje siły…
Wiem, że już na tym powinienem poprzestać, że nie powinienem dalej "pastwić się” nad tym tematem, ale skoro już o tym napisałem, to winien jestem jeszcze (aby już po prostu było "do kompletu") drobnego wyjaśnienia odnośnie… samej metody zabijania tej małpy, bowiem niestety (albo raczej - na szczęście), owego momentu nie widziałem. A przecież ktoś z was mógłby jednak być tym zainteresowany, nieprawdaż..? Wszak nie każdy jest tak „miękki” w tej kwestii jak ja. A poza tym – no, choćby już tylko z tego powodu, aby ten temat "wyczerpać" i już nigdy do niego nie powracać… Ufff…
Zatem, już na motorówce, w drodze na statek, opowiedziałem o tym co widziałem stojąc tuż obok tej restauracji i nasi "stali bywalcy", którym również było kiedyś dane to samo zobaczyć, dopowiedzieli mi resztę. Otóż, kelner używa do tego celu specjalnego kształtu tasaka, którym… uderza najpierw z boku w czerep małpy, odcina go dookoła tak, jakby otwierał konserwę (ufff..!), a potem zdejmuje "wieczko" i móżdżek… jest już gotowy do spożycia... Rzecz jasna tylko dla osób z bardzo, ale to baaardzo wypchanym portfelem. Ot, co..! Ale dosyć już o tym, bo już mam wrażenie, że co nieco "przeginam"… To naprawdę nie jest przecież "budujący" temat, czyż nie..? Brrr…
Jeszcze tylko, tak na koniec tego rozdziału, parę zdań na temat prac przeładunkowych, choć, tak prawdę mówiąc, nie są one z pewnością zbytnio godne uwagi. Chcę jednakże przy tej okazji podać krótki opis typowych chińskich barek z tamtego okresu, które zjawiały się pod burtami statków po ładunki. Były to takie jakby "mini-stateczki" z bardzo dziwnymi nadbudówkami na rufie. Kadłuby ich były w większości prostokątne, jak pontony, bez wyraźnie zarysowanego dziobu, z jedną dużą przestrzenią ładunkową oraz ze wspomnianą już nadbudówką. Była ona takim jakby domkiem, nierzadko ze skośnym, typowo chińskim daszkiem, okna zaś nie miały szyb a jedynie wylepione były bardzo kolorowymi (a często i nawet zdobionymi) papierami. Wyglądało to dość cudacznie, albowiem sprawiały one wrażenie, jakby były jakimś gigantycznym domkiem dla lalek, bardzo barwnym i jakby "zabawkowym" pudełkiem.
Ale wewnątrz niego wrzało życie..! Bowiem w środku takiego domku na wodzie gnieździły się całe, bardzo liczne rodziny! Zdarzały się i takie barki, na których dostrzec można było nawet i… kilkadziesiąt osób! W większości zresztą były to dzieci. Ktoś mógłby teraz pomyśleć, że zdrowo przesadziłem, ale nie – taki stateczek rzeczywiście przypominał jakby "mini-kamieniczkę", zważywszy na liczbę jego lokatorów. A ja, kiedy tylko nadarzała się ku temu okazja, ciekawie "zapuszczałem żurawia" do środka takiegoż domku i jedno co mogę stwierdzić to to, iż przenigdy w życiu nie chciałbym mieszkać w podobnych warunkach. Bo przecież można się domyślać, że z pewnością na takiej barce z toaletami i z bieżącą wodą jest mocno "na bakier", prawda? No cóż, jak widać, bogactwo Hong Kongu nie było dla wszystkich…
Przywoziła taka bareczka np. kilka kontenerów, a po ich przeładowaniu naszymi statkowymi bomami szybko odpływała, zaś jej miejsce natychmiast zajmowała następna, na której ponownie kłębiło się mnóstwo ludzi. Były to naprawdę bardzo ciekawe widoki, bowiem każda z takich barek była nieco inna – inne miała kolory, inne dekoracje w oknach, a nawet inne kształty. Poza nimi zresztą, wokół aż roiło się od najprzeróżniejszych jednostek pływających, ich typów, kształtów i wielkości było wprost zatrzęsienie, a każdy taki wodny wehikuł był ciągle w niemalże nieustannym ruchu, tak więc miało się wrażenie jakby to było jakieś gigantyczne "wodne mrowisko".

Tak, Hong Kong żył i to było naprawdę widoczne...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020