Geoblog.pl    louis    Podróże    Jemen - Hodeidah    Jemen - Hodeidah-2 (ostatni)
Zwiń mapę
2018
19
gru

Jemen - Hodeidah-2 (ostatni)

 
Jemen
Jemen, Hodeidah
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1 km
 
Pozwólcie, że przytoczę najpierw ostatnie zdanie z odcinka poprzedniego, zgoda..?
„Wszakże, gdyby każdy taki przypadek traktować poważnie, to...”

No właśnie, to co..?! Trzeba by ciągle na kogoś donosić do Armatora lub – czy ja wiem? – na przykład do jakiegoś członka jego rodziny, że mu rzeczywiście coś grozi..? Bo akurat coś głupiego po wódce lub piwie wygaduje..? A mało to takich przypadków w naszym codziennym morskim żywocie się wydarza..? Zapewniam was, że wcale nie, więc co..? Szybko się na kogoś rzucać, by go jakimiś sznurami skrępować, bo akurat w przypływie złego humoru lub po prostu po upiciu się powiedział, że ma czegoś serdecznie dość i chyba się z tego powodu zabije..?! A poza tym, któż z nas w ogóle miałby w takowych sytuacjach pełne prawo... uważać akurat siebie samego za jakąś w tychże przykrych sprawach wyrocznię..?
Ot, to oczywiste absurdy - zatem tamtą tragedię na redzie Hodeidah właśnie w takich kategoriach należy postrzegać. Czyli tak, że akurat w tym wypadku miano do czynienia niestety z kimś rzeczywiście bardzo zdesperowanym, lecz naprawdę nikt z jego otoczenia winić siebie z tego powodu nie powinien. No owszem, można sobie było po tym wszystkim w przysłowiowy sposób „pogdybać”, ale jednak uznać trzeba, że wówczas żaden członek tamtej załogi tak w stu procentach pewnym być nie mógł, że właśnie takiego rodzaju tragedia jednak stanie się faktem. Bo po prostu wydarzył się wielki dramat, na który nikt realnego wpływu mieć nie mógł, i tyle. Stało się...
Moi drodzy, pozwolicie mi w tym miejscu na krótką dygresję..? Otóż, kiedy powyższe słowa o tamtym nieszczęśniku pisałem, to wciąż przy tej okazji miałem na myśli także i inne osoby, które kiedyś na swej drodze spotkałem, a które również niestety spotkał ten sam los. Tak między innymi stało się z aż trzema (!) moimi kolegami ze szkoły, którzy w taki sam sposób targnęli się na swoje życia, w swych własnych kabinach się wieszając! Tak, szalenie smutna to refleksja, ale niestety dotycząca prawdziwych wydarzeń... Jednakże powróćmy do przerwanego wątku, czyli do tamtych chwil na redzie Hodeidah.
Ale to „najciekawsze” jednak nastąpiło potem – czyli, już po fakcie zgłoszenia tego wypadku do lokalnych władz w tym porcie. Bo wówczas - co zresztą prawie w każdym tego typu przypadku jest oczywistością, że miejscowe władze w razie czyjejkolwiek nagłej śmierci podejmują odpowiednie śledztwo – przybyli na tamten statek jemeńscy oficjele... natychmiast całą załogę zaaresztowali (!), wszystkim jej członkom kategorycznie zakazując opuszczania swych kabin, stawiając przed każdą z nich osobiście ich pilnujących żołnierzy! Zrobiono to rzecz jasna w celu uniemożliwienia im jakichkolwiek kontaktów między sobą nawzajem, ponieważ punktem wyjściowym tegoż śledztwa było oczywiście podejrzenie popełnienia morderstwa, nie zaś jedynie samego samobójstwa.
Jednakże, mówiąc szczerze, akurat temu dziwić się nie należy, bo przecież właśnie takie prawie wszędzie na świecie panują zwyczaje, to nic nowego, bowiem takie śledztwa podejmuje się „z urzędu”, przy okazji dany statek i załogę aresztując – zatem, do czasu wyjaśnienia tej całej sprawy wszyscy załoganci siedzieć musieli pod strażą w swoich własnych kabinach. A owo wyjaśnienie mogło nastąpić dopiero po uzyskaniu oficjalnych wyników przeprowadzanej w lokalnym szpitalu sekcji zwłok, a potem jeszcze po ostatecznym werdykcie prowadzących to dochodzenie miejscowych śledczych. Trwało to więc wtedy, według słów mojego kolegi, dość długo, bo około trzy dni, zanim wreszcie ustalono, że jednak z żadnym zabójstwem w tym wypadku do czynienia nie miano.
A jak owe śledztwo w tej sprawie wyglądało..? Otóż, miejscowe władze nieustannie – wręcz godzinami, aż do znudzenia! – wszystkich członków tamtej załogi przesłuchiwały (według słów mojego kolegi, pytając wciąż o to samo – od nowa i od nowa, aż do zwariowania), nie dając im przez cały ten czas dosłownie ani chwili wytchnienia – nawet i w nocy, tak tak! To samo zresztą spotkało również i naszą Lekarkę, którą „maglowano” w podobny sposób jak tamtą załogę (tak jakby ona miała coś z tym wspólnego, wielkie nieba!), powtarzając te przesłuchania każdego dnia (!) naszego pobytu w Jemenie, aż do chwili naszego ostatecznego wyjścia w morze!
Czy zatem możecie się dziwić temu, że ja wówczas w duszy gorąco chwaliłem moją decyzję o całkowitym zatajeniu faktu, że tego człowieka w przeddzień na UKF-ce słyszałem? Czy teraz mnie rozumiecie, dlaczego czułem się zadowolonym z tego, że potrafiłem w porę ugryźć się w język, niczego z tych jego posyłanych w eter dramatycznych wypowiedzi nie ujawniając..? Bo przecież najprawdopodobniej mnie również by wtedy o wszystkie szczegóły aż do nieskończoności wypytywano, ciągano by mnie po ich policyjnych biurach już po naszym zacumowaniu w porcie (podobnie jak naszą Panią Doktor), próbując dociec, co też tamtego feralnego dnia usłyszałem, jak to brzmiało – a może i jeszcze w dodatku oskarżano by mnie o jakikolwiek brak reakcji z mojej strony? Kto wie..? Wszak w wielu arabskich krajach właśnie takie metody się stosuje, nawet wobec zwykłych świadków jakiegoś zdarzenia, ludzi zupełnie niewinnych, byle tylko wydostać z danego delikwenta dokładnie to, co akurat jakiś konkretny prowadzący śledztwo ważniak chciałby usłyszeć. A co, jakieś bzdury może teraz gadam, podejrzewając, że właśnie tak być mogło..?
Najdziwniejsze jednak było to, że przepytywanie naszej Lekarki rozpoczęto już tego samego dnia, zaraz po zgłoszeniu tegoż wypadku miejscowym władzom (czyli już około południa w sam Nowy Rok) przez Kapitana tamtego statku – a zatem jeszcze podczas naszego postoju na kotwicy, zanim jeszcze w ogóle do portu nas wprowadzono.
A wyobraźcie sobie, moi drodzy, że w tym właśnie celu – ufff, to wprost nie do wiary, ale to szczera prawda! – podpłynął do nas na redzie… jakiś jemeński okręt wojenny (sic!!!), mający na swym pokładzie owych śledczych, którzy potem na nasz statek poprzez burty się przesiadali. Dokładnie tak, wierzcie mi – oni do nas nie przyjechali żadną małą motorówką lub chociażby jakimś portowym holownikiem, co przecież z oczywistych względów byłoby znacznie wygodniejsze, ale właśnie… wojennym okrętem prawie takiej samej wielkości co nasz statek..! Czy to jednak nie dziwne..?
A wiecie jak wyglądały manewry podejściowe tego okrętu do naszej burty..? O rety, istna makabra! Pomimo powagi sytuacji, śmiechu z naszej strony było jednak co niemiara, gdy obserwowaliśmy te rozpaczliwe wysiłki dowództwa tej jednostki, kiedy to… kilkunastokrotnie (tak!!!) kolejne próby się nie udawały! Ależ to było komiczne przedstawienie, ubaw dosłownie pod same pachy, wierzcie mi! Główny Manewrowy tamtego okrętu błysnął wtedy takim talentem (a dodam jeszcze, tak gwoli wyjaśnienia, że akurat wtedy nie było ani fali, ani nawet żadnego wiatru), że można było tylko boki zrywać, co oczywiście przez cały czas tej wręcz niewiarygodnej szopki czyniliśmy.
Co ciekawe jednak, na obliczach stojących tam na ich pokładzie żołnierzy… wcale żadne zawstydzenie z tego powodu się nie malowało! Przeciwnie nawet – oni wszyscy przez cały ten czas byli wręcz śmiertelnie poważni..! Ale cóż, jak wojsko to wojsko – niechby więc któryś z tych wojenniaków choćby się „ino tylko” (pamiętacie ten kawał..? Nie mówi się „ino”! - Nie..? Ino jak..? - Ino tylko!) uśmiechnął na widok tego, co ich dowódca wyprawia. Oj, popamiętałby to chyba na całe swoje życie – wszak z żadnego wodza śmiać się nie wolno, nawet wtedy, gdy okazuje się on zwykłym partaczem, czyż nie..?
Ale koniec żartów, wracamy do przerwanego wątku… Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią rzeczywiście już następnego dnia po naszym zakotwiczeniu wczesnym wieczorem weszliśmy do portu i rozpoczęliśmy wyładunek przywiezionej tu z Europy Zachodniej drobnicy. (A tak na marginesie, mała uwaga – skoro tak wcześnie z redy do portu nas zabrano, to w takim razie... po co te zaledwie kilka godzin przedtem ten wojenniak w ogóle do nas się wybrał? Po co był ten pośpiech? Czy naprawdę na naszą Lekarkę w porcie poczekać nie mogli..?) Nie było tej drobnicy zbyt wiele, chociaż na te dwa dni – wraz z prowadzonym w międzyczasie załadunkiem niedużych ilości workowanego sorgo i nasion sezamu do francuskiego Rouen i Bremen w Niemczech – roboty jednak miejscowym stevedorom wystarczyło, co oczywiście umożliwiało nam wybranie się kolejnego dnia na spacer do miasta.
Na zwiedzanie Hodeidah wyruszyłem wtedy również i ja, choć niestety wyprawa ta nie okazała się udana z powodu dość silnego wiatru, który jak na złość akurat wtedy się zerwał. Powietrze więc nieomal natychmiast stało się pełne ziarenek piasku i pustynnego pyłu, co rzecz jasna sprawiło, że ten spacerek wcale do przyjemności nie należał. Z wycieczki tej wróciłem zatem na statek dość mocno „podduszony”, z ustami i oczyma pełnymi tego cholernie gryzącego piachu, czując się wręcz podle, zwłaszcza że jeszcze na dokładkę temperatura wówczas osiągała około 40 stopni Celsjusza. Prawdziwy koszmar, bez dwóch zdań.
Po cóż więc w ogóle się tam wybierałem? Czy lepiej nie warto było pozostać jednak na statku, zamiast pchać się wprost w ten gęsty pustynny tuman, w którym nawet oddychać normalnie się nie dawało..? No cóż, muszę szczerze przyznać, iż zrobiłem to jednak z pełną świadomością tego co mnie może czekać, jako że w tym porcie – i w ogóle w Jemenie Północnym – byłem wtedy w moim życiu dopiero po raz pierwszy, więc po prostu kierowała mną wówczas zwykła ciekawość oraz wielka chęć, aby to miejsce koniecznie „zaliczyć” – zwiedzić tam wszystko, na co tylko mi czas pozwoli.
Tutaj, tak na marginesie, kolejna drobna uwaga – otóż, powyżej napisałem, że byłem wówczas w tym kraju dopiero po raz pierwszy, co oczywiście jest prawdą, ponieważ moich kilku poprzednich pobytów w południowojemeńskim Adenie nie liczę. A to dlatego, że wtedy – w roku 1988 – oba te kraje stanowiły jeszcze dwa odrębne byty. Zjednoczyły się w jedno wspólne państwo dopiero dnia 22 maja 1990 roku, będąc zresztą już od wielu lat przed tym faktem w stanie permanentnej wojny.
Ale dość tych ciekawostek, wracamy do miasta... Cóż zatem interesującego tam ujrzałem czym mógłbym się wam pochwalić i to zrelacjonować..? Otóż nic – moi drodzy – naprawdę na nic ciekawego tam nie natrafiłem, przynajmniej na tyle, aby godne to było jakiejkolwiek wzmianki w niniejszym rozdziale. Co gorsza nawet, miasto to wydało mi się okropnie ponure, senne, nudne i szare, i „takie jakieś bez ducha”, ale... może to było tylko moje chwilowe odczucie niemające jednak niczego wspólnego z prawdą, bo przecież unoszący się wtedy w powietrzu pustynny pył znacznie ograniczał widzialność, co rzecz jasna żadnemu szczegółowszemu zwiedzaniu nie sprzyjało..?

No cóż, nie wiem, być może właśnie tak było, ale ja niestety ten port i miasto akurat tak odebrałem – jako miejsce szare, bure i nieciekawe. Ot, po prostu, jedynie takie złe wrażenia z tego kraju wywiozłem i takim go na zawsze zapamiętałem...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020