Geoblog.pl    louis    Podróże    Jordania - Akaba, Yarmouk    Jordania - Akaba, Yarmouk
Zwiń mapę
2018
20
gru

Jordania - Akaba, Yarmouk

 
Jordania
Jordania, Akaba
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
AKABA - Jordania - Wrzesień 1987

Moi drodzy, w tym porcie byłem w sumie chyba z 6-7 razy (ech, te luki w pamięci, jak se człek wszystkiego nie zapisze, to potem se już nie przypomni, grrr..!), ale tylko w roku 1987 (właśnie w zawartym w tytule tego rozdziału Wrześniu oraz w Listopadzie) miałem okazję wybrać się na zwiedzanie miasta i jego najbliższej okolicy.
W trakcie innych moich tutaj pobytów zupełnie mi się to nie udawało, rzecz jasna głównie z tej przyczyny, że Akaba jest typowym portem redowym, więc większość statków zazwyczaj obsługiwana jest podczas postoju na kotwicy, jedynie bardzo rzadko cumując przy tutejszym nabrzeżu, które jest niewielkie (było takie wówczas, bo jak jest obecnie, tego już nie wiem), nie mogące zatem służyć do przeładunków statkom większym lub też jakiejś znaczniejszej ich ilości. Bo miejsca na to tu po prostu nie ma.
Z reguły zatem dzieje się tu tak: jeśli dla jakiegoś statku, który z ładunkiem do Akaby właśnie się zjawił, przy portowym nabrzeżu lub na tutejszej redzie brak miejsca (bo akurat kotwicowisko również jest dość ciasne i niewielkie), to niestety musi on stanąć w dryfie, bowiem żadnej szansy zakotwiczenia w pobliżu portu, aby na swoją kolej poczekać, tu nie ma – oczywiście z racji bardzo dużych głębokości tego akwenu, jako że cała Zatoka Akaba jest na tyle głęboka, że tę możliwość zupełnie wyklucza. Niewielkiej szerokości spłycenie znajduje się tylko bardzo blisko brzegu, jednakże – jak już wspomniałem – jest ono po prostu za małe, ażeby wszystkie statki jednocześnie pomieścić, te aktualnie obsługiwane i te oczekujące.
Takie położenie geograficzne tego portu, a przede wszystkim konfiguracja dna tej zatoki, jest więc dla Jordanii bardzo niekorzystne, ale cóż może ten kraj na to poradzić, skoro całkowita długość jego morskiej linii brzegowej wynosi zaledwie 26 kilometrów, a jeszcze na dokładkę znaczna jego część to teren dość górzysty i niezbyt łatwo dostępny..? Ot, musi sobie jakoś radzić z tym, czym dysponuje, toteż nakazuje oczekującym statkom stawać w dryfie, bo innego wyjścia po prostu nie ma.
No tak, ale Zatoka Akaba jest niestety akwenem bardzo wąskim, a już zwłaszcza na jego północnym skraju, gdzie port o tej samej nazwie się znajduje, dlatego też takie dryfowanie zbyt wygodne (więc i również bezpieczne) wcale nie jest, kiedy czyni to jednocześnie kilka statków, lub gdy wieje jakiś silniejszy wiatr z pobliskich pustyni.
Kiedy bowiem kilka statków naraz kręci się w pobliżu tutejszej redy, to odległości między nimi bywają oczywiście stosunkowo małe, często to nawet ocierające się o granice bezpieczeństwa, toteż trzeba w tym miejscu naprawdę bardzo uważać, aby się z jakimś swoim dryfującym obok sąsiadem nie „stuknąć”..! Maszyna musi tu więc być w ciągłym pogotowiu, bo inaczej tutaj po prostu bezpieczeństwa zachować się nie da, to niemożliwe. A już zwłaszcza wtedy, gdy wieje wiatr – nawet słaby.
No właśnie – i wreszcie dotarliśmy do sedna tego tematu. Otóż, na północnym brzegu tej zatoki znajduje się jeszcze jeden port, leżący rzecz jasna w pobliżu Akaby, ale należy on już do kraju sąsiedniego – czyli, do Izraela. Port ten nazywa się Elat (często zwany także Ejlat lub Eilat), a że stanowi on przecież integralną część tego kraju, to oczywistością także jest i to, iż duża część tego rejonu zatoki Akaba należy również i do Izraela, jako jego wody terytorialne.
Geograficzna rzeczywistość jest tu zatem taka, że jordański akwen tej zatoki – dla statków, które przybyły do Akaby i muszą stanąć w dryfie w oczekiwaniu na wolne miejsce na redzie lub w porcie – jest przez to jeszcze bardziej zawężony, jako że jego izraelska część jest po prostu dla nich niedostępna. Zatem wpływać na wody terytorialne Izraela absolutnie nie wolno – ani przy użyciu Maszyny, ani pozwalając się podczas dryfowania znieść wiatrowi, aby potem znowu podążyć na wschód i ponowić postój w dryfie. O nie, Izrael kategorycznie się na to nie zgadza, z wielką starannością tego zakazu pilnując.
Kiedy więc wieją wiatry ze wschodu, to dryfujące w pobliżu Akaby statki mają naprawdę problem nie lada, bowiem to wcale nie tak łatwo wciąż utrzymywać bezpieczną pozycję dryfowania w sytuacji, gdy wiatr nieustannie spycha statek w kierunku Elat, a z uwagi na małą szerokość tej zatoki, przebycie przez dryfujący statek tego wąskiego akwenu ze wschodu na zachód zabiera naprawdę bardzo niewiele czasu. Trzeba więc niemalże z regularnością zegarka co kilkadziesiąt minut startować Maszynę, uciekać kursem wschodnim w kierunku brzegu Jordanii i tam ponownie stawać w dryfie.
Ale wiatr nadal wieje... Od wschodniego brzegu zatoki statek znowu więc zaczyna przemieszczać się w kierunku wód terytorialnych Izraela, będąc zmuszonym po kolejnych zaledwie kilkudziesięciu minutach wystartować Silnik Główny, ażeby ponownie zwiewać na wschód, bo wojskowe łodzie patrolowe z Elat już na granicy czekają, by natychmiast intruza od siebie przegonić. Czyli „apiać” od nowa – tuż przy jordańskim brzegu Maszyna Stop, stajemy w dryfie, wiaterek nas spycha na zachód, wkrótce znowu granica, której przecież przekraczać nie wolno, więc startujemy Silnik, uciekamy, itd., itp. Czasami aż do zwariowania, zwłaszcza wtedy, gdy trzeba na miejsce w Akabie poczekać kilka dni!
No i właśnie tak przydarzyło się nam we Wrześniu 1987 roku. Przybyliśmy do tego portu wprost z Port Sudanu, mając w naszych ładowniach jeszcze kilkaset ton jakiejś drobnicy, po wyładunku której miał się tutaj natychmiast rozpocząć załadunek sprzętu budowlanego polskich firm, które prowadziły wcześniej jakieś kontraktowe prace budowlane w Jordanii oraz w Iraku. Ten kontrakt właśnie się zakończył, bowiem te prace zostały już sfinalizowane, ale używany podczas nich ciężki sprzęt budowlany firmy te wysyłały z powrotem do Polski, nie chcąc go tam po prostu porzucać.
Sprzętem tym były duże drogowe walce, kilka buldożerów i spychaczy oraz aż kilkanaście ogromnych, ponad czterdziestotonowych koparek, a oprócz tego był tam jeszcze cały szereg innego typu pomniejszych maszyn, które również zamierzano na nasz statek zapakować – z zamiarem jego wyładunku w Gdyni. Sęk jednakże w tym, że ten sprzęt w komplecie jeszcze do portu w Akabie oraz do pobliskiego Yarmouk nie dotarł, wiele jego elementów było jeszcze w trasie z Iraku, toteż nasze wejście do Akaby z tego właśnie względu aż o kilka dni opóźniono, ażeby wszystko załatwić „za jednym zamachem” – i wyładunek tej drobnicy, i załadunek tegoż sprzętu, bez konieczności dwukrotnego zawijania do tego ciasnego portu.
Zatem czekamy na przybycie do Akaby reszty tego sprzętu, w międzyczasie... oczywiście stojąc w dryfie, a jakże. Ale niestety, koniec Września jest w tym rejonie porą częstych wiatrów pustynnych, wiejących raz ze wschodu na zachód, innym razem odwrotnie, ale nigdy na południe czy w kierunku północnym.
Dryfujące więc w pobliżu Akaby statki co i rusz zmuszone są do startowania swoich silników, aby odpływać z zagrożonego zbytnim przybliżeniem się do brzegu rejonu wybrzeża Jordanii lub okolic morskiej granicy jordańsko-izraelskiej w wypadku wiania wiatru wschodniego. A jak już wiecie, taka jednorazowa „podróż z wiatrem” w poprzek tej zatoki trwała zaledwie jakieś kilkadziesiąt minut, po których znowu trzeba było na nowo ruszać Maszynę i odpływać na drugi kraniec tego akwenu. I tak „w kółko Macieju”...
Możecie więc sobie wyobrazić, jak wyglądały wówczas nasze wachty na Mostku, kiedy nieustannie trzeba było lawirować pomiędzy innymi statkami, dogadywać się z nimi na bieżąco co do koordynacji wzajemnych manewrów, aby się przez jakieś niedopatrzenie w tej ciasnocie nie zderzyć, a jeszcze na dokładkę skrupulatnie pilnując swojej aktualnej pozycji, ażeby przez przypadek nie znaleźć się nagle na wodach terytorialnych Izraela..? Toż to były cztery godziny nieprzerwanej „walki” z Maszyną i z UKF-kami, bowiem - jak na złość - ten cholerny wiatr przez kilka kolejnych dni odpuścić nie chciał.
Cóż więc czynił autor niniejszych słów podczas swoich wacht, aby sobie ten koszmarek choć trochę ułatwić..? Ano, skoro aż tak często trzeba było się przenosić z jednego krańca zatoki na drugi, a potrzebny ku temu czas był niestety krótszy od jednej godziny, to ja już od drugiego dnia naszego dryfowania powoli poczynałem wprowadzać w życie mój własny „wniosek racjonalizatorski”, polegający na... jak najbardziej możliwym zbliżaniu się do obu tych krańców za każdym startem Maszyny.
To znaczy, od strony jordańskiej podpływałem jak najbliżej brzegu (prawie że na granicy ryzyka, ależ ze mnie głupek!), natomiast od izraelskiej, jak najbliżej wschodniego limitu tamtejszych wód terytorialnych. No i w ten oto prosty sposób zyskiwałem niezwykle cenne dodatkowe kilkanaście minut „podróży z wiatrem”, co w efekcie pozwalało nam taki jeden „rejsik” w poprzek zatoki wydłużyć aż do ponad godziny. A to, moi drodzy, w tamtej sytuacji już było coś.
No tak, ale pazerny autor tegoż patentu postanowił z czasem każdy taki kolejny „okrężny rejsik z wiatrem” stopniowo jeszcze bardziej wydłużać – ot, jak by mu już tego zysku było mało! – po każdym kolejnym takim „obrocie” ciągle coś do tego dystansu dorzucając, jeżdżąc w ten sposób „po bandzie” aż miło! Aż któregoś razu – a było to tuż przed północą – ten głupi ryzykant (czyli ja) już tak zdrowo w swych eksperymentach „przeciągnął strunę”, że... pozwolił wiatrowi znieść statek aż na tyle dalej niż zazwyczaj, że nagle wpłynęliśmy na wody terytorialne Izraela na odległość... ponad cztery kable od ich limitu!
No i stało się. Z otaczającej nas ciemności nagle wyłoniła się jakaś szybka izraelska wojskowa łódź patrolowa, która wręcz błyskawicznie podpłynęła w pobliże naszej rufy, by zaraz potem... zrobić nam w jej okolicy wielkie „buuum”! Ot, podrzucono nam z tej patrolówki jakąś podwodną petardę, która wybuchła aż z takim ogromnym hukiem, że w okamgnieniu całą naszą załogę pobudziła! Mnie natomiast – co oczywiste – natychmiast przywołała do porządku! Szybko bowiem rzuciłem się do maszynowego telegrafu, marynarz wychylił ster maksymalnie na prawą burtę i... chodu! Ratuj się kto może, póki jeszcze żyw!
Ufff, ależ mi się po chwili reprymenda „sięgnęła”, o rety! Ta patrolówka bowiem, zaraz po rzuceniu nam tej petardy, podpłynęła do naszej burty w pobliże Mostka, a z niej jakiś młody żołnierz czystą polszczyzną (tak..!) z dołu w naszym kierunku posłał mniej więcej taką oto „wiązankę”: „no, dosyć już tych żartów, chłopcy! Przekroczyliście granicę, więc szybko stąd odpływajcie. I żeby to się już nie powtórzyło, bo – ostrzegamy! – następnym razem wasz statek może zostać zaaresztowany! A drugiego ostrzeżenia już nie będzie! A teraz, natychmiast zawracać!”
O kur*a, ależ narozrabiałem! Ufff, żarty rzeczywiście się kończyły, ani chybi! Tym razem naprawdę zdrowo się zagapiłem, ale jaja! Całe szczęście więc, że ci izraelscy żołnierze najpierw nas uczciwie ostrzegli, tą pieruńsko głośną petardą szybko nas z ich terytorium wykurzając, bo co by było, gdyby oni jednak od razu nas zatrzymali..?! U hu hu, oczyma wyobraźni już widziałem te tytuły w gazetach: „polski statek nielegalnie wpłynął (albo jeszcze gorzej, że „wtargnął”..!) na wody terytorialne Izraela!” Ufff...
Macie wy w ogóle pojęcie, jaka by z tego mogła wybuchnąć afera!? Aresztowanie polskiego statku z powodu naruszenia przez niego granicy Izraela..?! Toż to brzmi nieomal jak wyrok, prawda? Oczywiście wyrok przede wszystkim dla bezpośredniego sprawcy tegoż zajścia, czyli dla mojej skromnej osoby, wówczas aż tak nieostrożnej, że pozwoliła ona sobie we wręcz brawurowy sposób... naruszyć przestrzeń Izraela! Toż za ten wybryk – już po naszym powrocie do kraju – toby mnie chyba na kawałki posiekali, a może nawet i gorzej..! Chyba by mnie na stosie spalili, jak w czasach Inkwizycji!
Tak, moi drodzy, kara dla mnie byłaby na pewno niezmiernie sroga, zwróćcie bowiem uwagę na fakt, o jakich czasach ja w ogóle teraz piszę – toż to był rok 1987, a jakie wówczas były polityczne realia w Polsce, to tego chyba jeszcze nie zapomnieliście, czyż nie..? No, krótko mówiąc, wtedy z całą pewnością by mi się to nie upiekło, i tylko jeden Bóg raczy wiedzieć, czy tylko na natychmiastowym wywaleniu mnie z roboty by się to skończyło! Czy możecie się zatem dziwić temu – przyznaję szczerze, jak na spowiedzi! – iż ja wówczas przeraziłem się po tym incydencie aż tak bardzo, że aż kolana się pode mną ugięły, a powiedzieć, że byłem spocony ze strachu jak szczur, to rzec zdecydowanie za mało..?!
Jednak szczęście mi wtedy rzeczywiście dopisało, bo nie dosyć, że się z tego wygłupu wywinąłem, to jeszcze dodatkowo nawet i na samym statku do żadnego „dywanika” u naszego Starego nie doszło, bo on akurat w tym samym czasie był z całą swoją „dowódczą świtą” już... „pod tak dobrą datą”, że oni wszyscy w tym salonie, w którym balowali, ten wybuch petardy w ogóle ledwo co dosłyszeli..!!! Skończyło się więc zaledwie na jednym natychmiastowym telefonie kapitana na Mostek, podczas której to rozmowy wybełkotał mi on jedynie przez słuchawkę kilka takich mniej więcej słów: „nnnooo, kuwa, to kuwa, fajne nie byyyyło! A co to, burza jeeeest..?” To mi tam, kuwa, ino uważać bardzij, co by nas wiater, kuwa, mocnij nie znosił.”
Ech... Zatem, niechaj... żyje alkohol – przypadkowy „wybawiciel” autora niniejszych słów z dosyć poważnej opresji, którą wtedy sam sobie w swej nonszalancji sprokurował – niech żyje! To wszak dzięki niemu nasze Dowództwo było wówczas w komplecie nieświadome prawdziwej wagi tego incydentu, a kiedy rano wreszcie ten i ów „doszedł już do siebie” na tyle, że sprawą tego nocnego wybuchu się zainteresował, to dowiedział się od nas jedynie tego, że owa żydowska petarda była dla nas tylko ostrzeżeniem, abyśmy się zanadto jednak do ich granicy nie zbliżali, nie zaś... dobitnym przywołaniem nas do porządku, bowiem MY JUŻ ZNALEŹLIŚMY SIĘ na terytorialnych wodach Izraela – i to w odległości prawie całego kilometra od ich limitu! Rzecz jasna, ani ja, ani Wachtowy Marynarz do tego w ogóle się nie przyznaliśmy, kompletnie ten fakt przemilczając, toteż już wkrótce sprawa ta po kościach się rozeszła, natomiast ja sam – co przecież aż do bólu oczywiste – przez resztę dni naszego dryfowania pod Akabą już ani razu nie pozwoliłem sobie na podobną brawurę. O nie, tym razem już „duuużo zawczasu” sprzed jordańsko-izraelskiej granicy zawracałem, aby się już przenigdy więcej nikomu spoza niej nie narażać.
Moi drodzy, pozwólcie mi teraz, już na zakończenie tego wątku, pokusić się jeszcze o pewną, dość znamienną zresztą dygresję, zgoda..? Otóż, jak zapewne natychmiast zauważyliście, w powyższych akapitach poruszyłem ponownie sprawę... spożywania na statku alkoholu, czyż nie..? I to jeszcze na domiar złego akurat w takim momencie, kiedy to wielokrotnie gorąco was zapewniałem, iż marynarze na statkach piją alkohol (i kiedyś pijali) naprawdę rzadko i bez zbytniej przesady, a jeśli już, to są to przypadki wyjątkowe, gdy tymczasem powyżej napomknąłem o takiej biesiadzie całego Dowództwa naszego statku, że jej uczestnicy... ledwo co w ogóle usłyszeli szalenie głośny wybuch petardy w bezpośrednim sąsiedztwie naszej rufy!
Zapytać mnie zatem możecie: to w takim razie, jak to w końcu z tym jest, czy też, jak to „drzewiej” bywało..?! Czy ja aby w moich zapewnieniach nazbyt się nie rozpędziłem, „sprzedając” wam po prostu najzwyklejszą w świecie nieprawdę – bo w rzeczywistości bywa inaczej, aniżeli wam to przedstawiłem, więc alkohol jednak „się strumieniami leje” – czy też może w istocie tę prawdę mówiłem, tyle że akurat ten statek stanowił ów nieszczęsny wyjątek od reguły..?
No cóż, moi kochani, już wam to uprzejmie wyjaśniam. Otóż... zdecydowanie to drugie! Tak, bezwzględnie tak, bowiem ówczesna załoga była wtedy aż tak pod tym względem „dobrana”, że inaczej na tym statku po prostu być nie mogło. Dziwnym zrządzeniem losu bowiem zebrało się wtedy w jednej załodze jednocześnie aż tylu „tych, co to nigdy za kołnierz wylewać nie zamierzają” naraz, że ten „sport” nieomal całkowicie ich wszystkich tak „pochłonął”, że dnia bez jakiejś ich wspólnej „zakrapianej” biesiadki po prostu nie było niemalże w ogóle!
Tak, to rzeczywiście był wyjątek nad wyjątkami, bez dwóch zdań! W tę „grę” zaangażowana była w istocie dokładnie cała (sic!) „góra” załogi naszego statku, było to więc zjawiskiem w naszej flocie aż tak niespotykanym (i oczywiście, bez żadnych wątpliwości rekordowym!), że teraz... aż się powstrzymać nie mogłem, żeby o tym jednak choć tych parę zdań nie napisać.

Ale o tym już w odcinku następnym. I zapewniam, że będzie bardzo ciekawie…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020