MELBOURNE - Australia - Marzec 2008
Moi drodzy, na początku tego rozdziału drobne pytanko natury lingwistycznej, zgoda..? Otóż, cóż po angielsku (tak właściwie to w „aussie-angielskim”) oznacza: „labor suspended due to excessive heat”..? W wolnym tłumaczeniu znaczy to oczywiście „prace wstrzymane (zawieszone) z powodu nadmiernego upału” (dotyczyło to portowych stevedorów, rzecz jasna) – jednakże dla przybywającego tu marynarza oznacza to... albo okres całkowitej laby, jeśli siedzi on sobie grzecznie w jakimś klimatyzowanym pomieszczonku na statku, na zewnątrz nawet nosa nie wyściubiając, albo... wręcz koszmarne doświadczenie dla nieprzywykłego do takiego piekła swojego serducha, jeżeli mu się jednak zachciało wykorzystać ten wolny od portowych prac czas na zwiedzenie centrum Melbourne, bo przecież skoro przybyło się tu po raz pierwszy w życiu, to oczywiście tak wyśmienitej (?) okazji w żadnym razie nie wolno przegapić, ależ! Wszak Przygoda wzywa...
No właśnie. No to teraz zgadnijcie, który z tych dwóch powyższych wariantów wybrał „w zwiedzaniu naszego globu najdoświadczeńszy” autor niniejszych słów? (Tak na marginesie – proszę nie śmiać się z tego słowa „najdoświadczeńszy”, bo nawet sam Sienkiewicz w swojej Trylogii użył takiego cytatu: „któryż rycerz najdoświadczeńszy?” Takie słowo więc w polszczyźnie jest i basta!) No, zgadnijcie który..? Ha, no i jak zwykle macie rację – no oczywiście, że wariant drugi, bo przecież jakżeby inaczej, skoro na Antypodach każdy człek z Europy stoi do góry nogami, więc mu się od razu w tej łepetynie miesza..?
Zatem do rzeczy. Najdzielniejszy z dzielnych autor niniejszych słów pomyślał sobie wtedy tak: „ależ wspaniała okazja na wyprawę do miasta mi się przytrafiła! Portowi stevedorzy z powodu „excessywnego heatu” rano w ogóle do roboty nie przyszli, cisza i spokój wokoło jak makiem zasiał, a więc..? Co ja tu będę na statku przesiadywał, skoro w centrum Melbourne czekają na mnie z pewnością jakieś fajne atrakcje, a i zimnego australijskiego piweczka także gdzieś zakosztować warto, no nie? Dyć tak doświadczony obieżyświat (ba, najdoświadczeńszy przecież) doskonale wie co robi, ani chybi.”
Takoż więc szybkie obfite śniadanko (a jakże, bo przecież sił na spacerek trzeba), kilkadziesiąt dolarków w łapkę (a jakże, bo na pewno się gdzieś w drodze przydadzą), jak najciaśniejsze... gacie na du*ę (a jakże, bo przecież nawet i w takim upale dzielnych globtroterów obtarcia pachwin nie imają się NIGDY, wiadomo!), na nóżki buciki pełne a nie jakieś tam lekkie przewiewne sandałki (a jakże, wszak krok jest wtedy „i pełniejszy, i dumniejszy” – a co mi tam!), a na szlachetnej główce OCZYWIŚCIE brak jakiejkolwiek czapeczki – a jakże, albowiem łysiny mi w życiu los oszczędził, więc... co ja będę moje piękne i bujne włosy (chociaż już siwe, ale akurat to mało istotne) przed Australijczykami (a Australijkami zwłaszcza!) ukrywał..?! A niechaj widzą i Europejczykowi zazdraszczają..! Dumna twarz, nos do góry, sprężysty krok zatem...
No i właśnie tak „wyposażony” nasz obieżyświat (najdoświadczeńszy!) na tę wycieczkę wyruszył, ot co. Owszem, pospacerował sobie po centrum Melbourne, dużo ciekawych rzeczy widział i rzeczone piwko w zacisznej knajpce też „zaliczył”, spędził tam w sumie aż około sześć „bitych” godzin (wszakże najedzony, bez łysiny na głowie (!), w wygodnych bucikach i gaciach (!) – więc to nic, że słoneczko robiło wszystko co tylko mogło, ażeby mu ten spacerek obrzydzić!), choć niestety...
No cóż, jednakże w „ostatecznym rozrachunku” było tak, że do portu „ówże najdoświadczeńszy” powrócił po prostu „na tarczy”, i tyle. Czyli, oczywiście nie skonał wtedy z gorąca – bo skoro niniejsze słowa czytacie, to znaczy, że jednak tę eskapadę przeżył – ale potem, już na statku, wręcz całymi godzinami pod zimnym prysznicem chłodził sobie ten głupi łeb (mimo, że nie łysy!), aby dojść wreszcie jakoś do siebie po tym udarze, którego w mieście doznał..! Wprawdzie wymiotował głupol z tego powodu jedynie dwa razy, aż tak tragicznie zatem nie było (bo przecież mógł razy trzy, albo i więcej!), ale to i tak mu wystarczyło, aby się wreszcie opamiętał i wyciągnął z tego jak najbardziej prawidłowe wnioski na przyszłość!
Ufff, jak więc sami widzicie, powyżej napisałem naprawdę bardzo wiele cierpkich słów pod swym własnym adresem. I bardzo słusznie, bo przecież w takim australijskim „piekarniku” człowiek już pięćdziesięcioletni (o serduszku już nawet nie wspomnę, bo u marynarzy bywa ono zazwyczaj dużo starsze!) nie powinien „błyszczeć” przed całym światem aż tak prymitywną głupotą..! Gdzie ja wtedy posiałem mój własny rozum, to aż po dziś dzień tego nie wiem, moi kochani. Na szczęście skończyło się to wszystko pomyślnie, poza kilkoma późniejszymi zdrowotnymi „sensacjami” z bólem głowy na czele nic więcej szczególnego mnie już nie spotkało, ale... czy owa plama na honorze „najdoświadczeńszego obieżyświata” nie była jednak dużo bardziej bolesna, nawet od tych wymiotów oraz... od przetartych aż do samej krwi wewnętrznych stron obu ud i pachwin, które piekły mnie potem aż tak strasznie, że..?
Ech, no co ja tam będę wam dalej to ze zbytnimi szczegółami opisywał – toż wiadomo, że przez kilka następnych dni mój dumny marynarski krok „cosik mi się jakoby jeszcze bardziej poszerzył”. Wszakże to oczywiste, że przetarte aż do krwi miejsca piekły jak szalone, jak ten przysłowiowy „żywy ogień”, więc nóżki należało wówczas... stawiać dużo ostrożniej (i dalej od siebie nawzajem) niż zazwyczaj, aby jeszcze mocniej tych rozpalonych miejsc na udach nie rozogniać. Zatem, wiwat głupota! Ot, co...
O, i właśnie tyle miałem wam do zrelacjonowania z australijskiego Melbourne...
Ufff, najważniejsze jednak, że mamy to już poza sobą, prawda..? Ale, jeszcze tylko mała dodatkowa uwaga na ten temat, pozwolicie? Otóż, w moim żywocie bywałem już w tak wielu bardzo gorących miejscach na ziemi, w których z nadmiernym upałem zawsze sobie jakoś rozsądnie radziłem – ot, chociażby w krajach Zatoki Perskiej, gdzie przecież wręcz piekielny skwar jest tamtejszym „chlebem powszednim” – a jednak nigdy nie przytrafiały mi się tam podobne przygody z cieplnym udarem, jakich doświadczyłem w Melbourne oraz kiedyś, jeszcze jako zupełnie „nieopierzony żółtodziób”, w cypryjskim Limassol.
A dlaczego? Ano z tej przyczyny, że w takich koszmarnych „krajach-smażalniach” człowiek już zawczasu na wszelkie środki ostrożności był wyczulony, dobrze wiedząc czym ewentualne zlekceważenie zasad prawidłowego zachowania się w takich słonecznych piekłach grozi, i już. Po prostu, tam to zagrożenie żadną niespodzianką nie było, gdy tymczasem – w takim na przykład Melbourne, gdzie panujący upał dla przybysza z Europy zdaje się czymś naturalnym i raczej niegroźnym – można właśnie dać się przykro zaskoczyć, absolutnie mocy tamtejszego słoneczka nie doceniając.
No i kłopot gotowy, bowiem niczego złego niespodziewający się turysta, właśnie w takich miejscach świata dostaje najbardziej w kość, częstokroć bardzo słono płacąc za swój brak przezorności i... zwyczajne lekceważenie podstawowych reguł ostrożności. Zatem, powtarzam jeszcze raz moją przestrogę – kochani, Południowa Australia to naprawdę nie Włochy, Hiszpania czy Grecja, w których to krajach upały są nam już doskonale znane! Nie, australijski skwar jest w istocie bardziej zabójczy, niż nam się to wydaje, więc... jeśli ktokolwiek z was się tam wybiera, to gorąco (nomen omen) apeluję o zapamiętanie tych słów, które w powyższych akapitach napisałem, zgoda..?
louis