Moi drodzy, ale się porobiło, no nie..? O co tu w ogóle chodzi..? – zapytacie zapewne, widząc nagle w rozdziale o salwadorskim Cutuco odcinek wcale nie o tym porcie właśnie, lecz… o jakimś innym miejscu – i jeszcze w dodatku w innym kraju! Czyżby mi się coś pomyliło..?
Zatem, już wyjaśniam… Otóż, kiedy około miesiąc wcześniej – jeszcze podczas naszego pobytu w Peru – otrzymaliśmy z biura naszego Armatora polecenie udania się po tzw. „ładunek powrotny do Europy” do małego salwadorskiego porciku La Union (ściślej mówiąc, do jego portowej dzielnicy Cutuco), to oczywiście zaraz po opuszczeniu peruwiańskiego Chimbote właśnie w tym kierunku się udaliśmy.
Jednakże z polecenia naszego Armatora wcale się podczas naszej drogi zbytnio nie spieszyliśmy, bowiem nasz zabukowany tam całookrętowy ładunek bawełny do Aviles w Hiszpanii oraz do niemieckiego Bremen nie był jeszcze gotowy, toteż mieliśmy jeszcze wówczas dość sporo czasu „do zgubienia”, zanim o odpowiedniej porze się w Zatoce Fonseca nie zameldujemy…
Lecz… Pojawiamy się wreszcie u wrót tej słynnej Zatoki i… okazuje się, że na zakończenie przygotowywania naszej bawełny do załadunku jeszcze musimy poczekać, dlatego też nasze wejście do portu Cutuco nastąpi dopiero za około 2-3 dni. Mamy więc czym prędzej kierować się na ten czas oczekiwania na kotwicę, z tym że… nie w pobliżu wybrzeża Salwadoru, lecz do cichej zatoczki Bahia El Rosario w pobliżu brzegów sąsiedniej Nikaragui. Dlaczego..? – zapytacie. Wyjaśnienie poniżej…
POTOSI - Nikaragua - Listopad 1982
A zatem, całkiem niespodziewanie znaleźliśmy się nagle na położonym na wodach terytorialnych Nikaragui kotwicowisku, zamiast od razu udawać się wprost do salwadorskiego La Union. A stało się tak, moi drodzy, z powodów… naszego bezpieczeństwa..! Tak, właśnie tak, podpłynęliśmy bardzo blisko pod okolice małej nikaraguańskiej miejscowości Potosi dokładnie z tej przyczyny, aby za wszelką cenę uniknąć kotwiczenia na wodach Salwadoru, ponieważ wtedy w tym kraju wciąż jeszcze było bardzo niespokojnie z racji trwających tam wręcz nieustannie walk wojsk rządowych z lokalną partyzantką.
Było tam więc wciąż jeszcze dość niebezpiecznie – chodzi oczywiście o wiele miejsc w pobliżu salwadorskich wybrzeży, bowiem sam port był już dość skutecznie przez wojsko ochraniany – toteż, aby uniknąć ewentualnej na nas napaści rebeliantów, skierowano nas właśnie „pod skrzydełka” Nikaragui, gdzie w zupełnym spokoju mogliśmy sobie na nasz bawełniany ładunek poczekać, bez narażania się na niebezpieczeństwo uwikłania nas w ten wewnętrzny salwadorski konflikt.
Dlatego też… czekamy sobie w pobliżu Potosi, słoneczko grzeje, nikt z nikaraguańskich władz głowy nam nie zawraca, a nawet pozwalano nam na… wędkowanie w pobliżu tegoż wybrzeża, nawet pomimo faktu, iż te okolice to przecież tzw. „otulina” ścisłego rezerwatu przyrody Wulkanu Cosiguina.
O, o właśnie – ten wulkan… Góra o iście… boskim wyglądzie! Ależ ona się pięknie prezentuje..! Z miejsca naszego kotwiczenia widać było dosłownie jak na dłoni cały jej majestat (sorry za ten patos), jako że z powodu bardzo bliskiego położenia tego wulkanu od morza wysokość tej góry wydawała się nam wręcz niebotyczna!
Wszak wyobraźcie sobie stojący w odległości zaledwie kilku kilometrów od was wysoki na aż prawie 900 metrów stożek wulkanu, w dodatku z dość dobrze widocznym kraterem. Owszem, nie dymiącym, w nocy nie świecącym ani nawet nie wydzielającym żadnych siarczanych zapachów (bo przecież wulkan ten wybuchł ostatnio w 1859 roku), ale jednak już sam jego widok był wręcz… zniewalający. Ufff, znowu ten patos, ale cóż mam począć, skoro właśnie takie widoki są moimi ulubionymi..? Toteż się zachwycam, i już!
A jak długo się tymi widoczkami nikaraguańskich brzegów zachwycaliśmy..? Ano, zaledwie niecałe dwie doby, ponieważ otrzymaliśmy w końcu wiadomość od Armatora, że nasza bawełna do załadunku jest już całkowicie gotowa, toteż po błyskawicznym wybraniu naszej kotwicy natychmiast w stronę La Union się udaliśmy.
Tak więc meldujemy się wreszcie w Salwadorze, do którego teraz was wszystkich najgoręcej zapraszam. I szczerze zapewniam, że w następnych odcinkach naprawdę będzie ciekawie…
louis