Geoblog.pl    louis    Podróże    Akcja Ratunkowa na Morzu Śródziemnym    4
Zwiń mapę
2019
13
sty

4

 
Libia
Libia, Benghazi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Odcinek czwarty...

W tym miejscu zapytacie mnie zapewne – a co z naszym nieżyjącym już rozbitkiem..? Czy w tym przypadku również nie istniała taka potencjalna możliwość pomyłki, więc siłą rzeczy w powyższych akapitach jedynie się wymądrzam, skoro sam przecież miałem zupełnie podobną sytuację..?
Otóż nie, moi drodzy, bowiem my już od samego początku podawaliśmy do RCC oraz na samoloty informację, że nasz nie dający oznak życia rozbitek jest… „PROBABLY DEAD” – a tak, PRAWDOPODOBNIE nieżywy, bo tego z absolutną pewnością nikt z nas stwierdzić po prostu NIE JEST W STANIE..! Nie pozwalaliśmy sobie zatem na stawianie wobec tego nieszczęśnika jakiejkolwiek kategorycznej, pozbawionej nawet cienia wątpliwości diagnozy, pozostawiając jak najdłużej „furtkę” ku jego ocaleniu. Podawaliśmy, że „probably”, umieszczając go póki co w chłodni w temperaturze około 12-13 stopni – bo jeśli jeszcze żyje…
No i co pewien krótki czas regularnie - i za każdym razem bardzo bacznie - go obserwowaliśmy. Podążaliśmy zatem ku wybrzeżom Krety w przeświadczeniu, że ratowniczy helikopter odbierać od nas będzie całą tę piątkę, bez wyjątku – bowiem aż do około 02:30 oficjalna wersja naszych meldunków była taka: „wieziemy PIĘCIU rozbitków – czterech NA PEWNO żywych i jednego PRAWDOPODOBNIE już martwego.” Ot, „tylko” tyle i „aż” tyle, bo przecież takie raporty wykluczać mogły jakąkolwiek odmowę zabrania od nas ich wszystkich naraz - bez tego właśnie człowieka, o którym mieliśmy podejrzenia, że… BYĆ MOŻE (owszem, z bardzo dużym prawdopodobieństwem, ale jednak wciąż BYĆ MOŻE) jest już martwy. I tyle…
Kiedy jednak o wspomnianej godzinie 02:30 udałem się do chłodni na kolejną kontrolę stanu tego człowieka, to już z momentem otwarcia drzwi tej komory, w której go złożyliśmy, wszelkie nasze wątpliwości co do kwestii jego prawdopodobnej śmierci natychmiast zostały rozwiane.
Uderzył w nas bowiem aż tak silny nieprzyjemny zapach - o którym można było powiedzieć już tylko jedno: że on z całą pewnością jest typowym tzw. „zapachem trupim” (miałem już w życiu kilkukrotnie okazję właśnie z taką „przyjemnością” się zetknąć, więc tym razem o żadnej pomyłce nawet mowy być nie mogło) – że jakichkolwiek złudzeń zostaliśmy od razu pozbawieni. On już NA PEWNO nie żył, i tyle. Szybko więc zdecydowaliśmy o obniżeniu temperatury w tej chłodni do kilkunastu stopni poniżej zera, natomiast nasz kolejny raport na helikopter brzmiał już inaczej: „4 alive and 1 dead”.
Zatem, jak sami widzicie, walczyliśmy o tego człowieka aż do samego końca, doskonale sobie przecież zdając sprawę z tego, że nie będąc specjalistami w dziedzinie medycyny NIE MAMY PRAWA podejmować jednoznacznych i rozstrzygających decyzji, aby broń Boże nie dopuścić do żadnej fatalnej w skutkach pomyłki, więc dopiero po uzyskaniu tej pewności po ostatnich moich odwiedzinach w chłodni zmieniliśmy wersję przesyłanego w eter raportu.
Z tym że… nawet i wtedy nie podawaliśmy informacji brzmiącej kategorycznie: NIEŻYWY BEZ ŻADNEJ WĄTPLIWOŚCI, lecz taką, w której opisywaliśmy zaobserwowane przez nas objawy, dopiero na podstawie których wysnuwaliśmy wnioski o jego śmierci. Wszak ostrożności nigdy dość i nie nam – laikom w tej dziedzinie – o czymś tak ważnym decydować, prawda..?
Gdy tymczasem tamci, na tym tankowcu… No cóż, przyjrzyjmy się jeszcze raz – o godzinie 22:40 zameldowali, że dziecko jest NA PEWNO ŻYWE (mam jeszcze zdrowe uszy, więc wiem co mówię), natomiast o godzinie około drugiej w nocy już posyłają w eter kolejny raport, który brzmi: NA PEWNO NIEŻYWE. No i niestety, właśnie na podstawie tej opinii… piloci helikoptera odmawiają zabrania od nich całego kompletu wyciągniętych przez nich wczoraj z morza rozbitków!
Należy więc z całą mocą zapytać – a co w ogóle na to JAKIKOLWIEK LEKARZ Z GRECJI..? Jak to w ogóle możliwe, że do znajdującego się niedaleko wybrzeży tego kraju statku, posiadającego u siebie kilku rozbitków z dużej morskiej katastrofy, przybywa śmigłowiec (powtarzam: RATOWNICZY, a nie jedynie sanitarny!) bez żadnego lekarza na swoim pokładzie..?!
No dobra, zgoda – załóżmy, że z jakiegoś ważnego powodu zabranie z sobą na helikopter w ten konkretny wylot lekarza było jednak niewykonalne, ale co z kolei można powiedzieć o tym, że… ANI RAZU, NAWET POPRZEZ RADIO, ŻADEN LEKARZ W OGÓLE SWOJEJ OPINII NIE WYRAŻAŁ..?! Czy mamy zatem rozumieć, że tam („tam”, czyli… no właśnie, gdzie..?) przyjęto już za pewnik, że żyjące jeszcze około 3-4 godziny temu dziecko teraz jest już martwe, rzecz jasna tylko dlatego, że jakiś marynarz (już bez znaczenia kto konkretnie) stwierdził jego zgon..?
O rety, czy ja śnię..? Żyjemy już w drugiej dekadzie XXI-go wieku, możliwości radiowej czy satelitarnej łączności są tak ogromne, że nie przysparzałoby żadnego problemu zorganizowanie odpowiedniej konsultacji medycznej statku ze szpitalem LUB ZE STACJĄ ZAWODOWYCH (!!!) RATOWNIKÓW MORSKICH, podczas której wszelkie wątpliwości by rozwiano! Ba, nawet i tego nie trzeba by było czynić w ogóle, gdyby postanowiono zabrać jednak na helikopter to, przecież zaledwie kilkukilogramowe ciałko dziecka..! Bo jeżeli żyło ono jeszcze kilka godzin temu, to – kur*a mać! – MOGŁO ŻYĆ NADAL..! Mogło być w letargu lub po prostu nie dawać wyraźnie widocznych oznak życia, tylko i wyłącznie z powodu znacznego wychłodzenia organizmu..!
Rety, jakichże podłych (tak, podłych!) czasów doczekaliśmy! Z całą bezwzględnością oparto się na opinii „jakiegoś tam marynarza”, że wyciągnięte z wody ŻYWE dziecko (a skoro wciąż żywe, to znaczy, że… SIĘ NIE UTOPIŁO, prawda..?) już po kilku godzinach jednak zmarło, co natychmiast stało się przyczynkiem ku odmowie zabrania go do szpitala! Mój Ty Boże, zameldowano o tym około drugiej w nocy, a już po MNIEJ NIŻ DWÓCH GODZINACH była normalna i zupełnie pozbawiona trudności (tak, bo helikopter i tak już tam był..!) możliwość odesłania tego dziecka do prawdziwych specjalistów w dziedzinie medycyny!
Z jednej strony zatem mamy kogoś ze statku, który zamiast meldować „probably dead” (bo przecież żadne zwłoki im nie śmierdziały, tak jak nam!), natomiast z drugiej jakichś anonimowych decydentów, którzy podczas akcji ratowniczej… BEZ ZASTRZEŻEŃ mu wierzą – no bo jeśli powiedział, że „dead”, to chyba wie co mówi, no nie..? Wszak kapitan… Czyli - osoba najwyższego zaufania, wiadomo.
I to nieważne, że on absolutnie ani razu nawet się nie pofatygował do ich statkowego szpitalika, żeby to dziecko na własne oczy zobaczyć, ależ! Przecież nie miał na to czasu, bo zapewne (dokładnie zresztą jak nasz) wciąż „wisiał” na telefonie, na bieżąco informując swoich Ważnych Pryncypałów w armatorskich biurach o rozwoju sytuacji, albo mu się po prostu nie chciało („bo koordynował”, jak niegdyś ten słynny Włoch z Costia Concordia), dając potem wiarę… 25-LETNIEMU OFICEROWI Z FILIPIN, który doniósł mu w nocy, że dziecko już nie oddycha! No tak, skoro nie oddycha, to należy natychmiast podać to w eter, wszak oficerowie na statkach (a już zwłaszcza młodzi i ci z Azji) są nieomylni, ot co!
No cóż, ale akurat o takie detale nikt z ratowników martwić się nie zamierzał. Przyjęto więc raport tego kapitana jako coś zupełnie pewnego, opierając tylko i wyłącznie na nim cały plan dalszego postępowania wobec tego biednego maleństwa. A przecież nawet i początkujący marynarze wiedzą, że znaczne wychłodzenie ludzkiego organizmu powoduje takie spowolnienie wszelkich czynności życiowych, że częstokroć wręcz niemożliwością jest wyczucie jakiegokolwiek tętna, już o dokładnym ustaleniu braku pracy serca nawet nie wspominając!
Toż w dziejach światowej medycyny ratunkowej aż roi się od takich przypadków, kiedy to uznani za zmarłych wskutek hipotermii ludzie po kilkunastu godzinach (ba, nierzadko nawet i po kilkudziesięciu!) „wybudzali się” jednak ze swojego stanu, kiedy tylko ich organizm został ponownie odpowiednio dogrzany! Niechaj mi więc ktoś szybko powie – z jakiej racji wówczas właśnie taką możliwość odrzucono..?!
Otrzymano przecież wiadomość, że to dzieciątko podjęto z wody jeszcze żywe – prosty wniosek zatem, że na pewno się nie utopiło. To raz. Potem otrzymano następną, że dziecko po kilku godzinach jednak zmarło – kolejnym wnioskiem więc jest to, że przyczyną zgonu mogło być już tylko albo krańcowe wycieńczenie organizmu (hipotermia lub po prostu… wygłodzenie lub odwodnienie), albo jakieś mechaniczne urazy, o których jednak nikt z ratujących je marynarzy nie meldował, bo ich zwyczajnie nie widział, jeśli dotyczyły jakichś narządów wewnętrznych. To dwa.
Po trzecie natomiast – ileż w takim razie jest wart taki system morskiego ratownictwa, w którym kierujący akcją decydenci (zawodowcy!) dozwalają laikom podejmować aż tak ważne decyzje, zupełnie ich nie weryfikując nawet wtedy, gdy nie ma już absolutnie żadnych ku temu przeszkód - wszak helikopter te kilkukilogramowe dziecko zabrać z sobą do szpitalnych specjalistów mógł, prawda..?
Kto – jakaś organizacja, instytucja czy osoba prywatna, już nieistotne – mógłby być w tym konkretnym wypadku odpowiedzialny za tę samowolę, na którą z aż taką beztroską dozwolono..? Czy PROFESJONALNI ratownicy z Malty, z Włoch czy z Grecji nie znają PODSTAWOWYCH ZASAD POSTĘPOWANIA W PRZYPADKACH HIPOTERMII..?! CZY ONI NIE WIEDZĄ CO TO JEST REANIMACJA OSOBY, WOBEC KTÓREJ JEST CHOĆBY I NAJDROBNIEJSZE PODEJRZENIE, ŻE MOŻE JEDNAK WCIĄŻ JESZCZE POZOSTAWAĆ PRZY ŻYCIU..?! No przecież każdy, nawet i średnio kumaty lekarz doskonale wie, że… niebędący specjalistą marynarz w ŻADNYM RAZIE NIE POWINIEN BYĆ WYROCZNIĄ w tych sprawach..! Takie wypadki KONIECZNIE I ZAWSZE należałoby sprawdzać, jeżeli tylko jest ku temu okazja, mam rację..?
Ech… Tylko westchnąć – naprawdę bardzo głęboko westchnąć. Wiem, może ja jednak tej racji nie posiadam, więc te moje powyższe wywody należałoby raczej uznać za niezbyt logiczne, albo i nawet za całkiem błędne, lecz skoro podczas tej naszej rozmowy z ludźmi z tamtego statku dowiedzieliśmy się, że właśnie dokładnie takiej samej natury wątpliwości dręczyły także i ich samych, to chyba jednak jest w tym coś na rzeczy, nieprawdaż..? Bo przecież tak zupełnie znikąd się to nie wzięło…
Zatem, chyba już najwyższy czas, abym wreszcie podzielił się z wami tą moją obecną zgryzotą, która od tamtego czasu mnie dręczy. Otóż, zważywszy na to wszystko, co powyżej na ten temat napisałem, biorąc pod uwagę rzeczywiście wszystkie okoliczności, rozpatrując jednocześnie najprzeróżniejsze możliwości potencjalnej pomyłki, JA NAPRAWDĘ NIE MOGĘ WYKLUCZYĆ TEGO, ŻE WÓWCZAS ZANOSIŁEM DO NASZEJ CHŁODNI… JESZCZE ŻYWE DZIECKO..!!! A POTEM – JEŚLI TO JEDNAK BYŁOBY PRAWDĄ, TO – NIECH BÓG MI TO WYBACZY – POŁOŻYŁEM JE NA PODŁODZE W POMIESZCZENIU, GDZIE BYŁO MINUS 25 STOPNI..!
No i właśnie to od tego czasu mnie aż tak potwornie gryzie – ta niepewność. Wciąż jeszcze wyrzucam sobie, że jednak nie zdobyłem się wtedy na tyle zdecydowania (lub mi po prostu zabrakło odwagi, sam już w końcu nie wiem), ażeby ten cholerny karton po papierosach po prostu rozpiź*zić w drobny mak, wydobyć to biedne dzieciątko z tej „kartonowej trumienki” i je czym prędzej zanieść do naszego Szpitalika..! Tak, wbrew wszystkim i wszystkiemu dookoła!
A tam to biedne małe ciałko mógłbym już szczelnie pozawijać w jakieś koce i… ogrzewać, ogrzewać i jeszcze raz ogrzewać! Nawet i przez kilkanaście kolejnych godzin, aż do samego naszego przybycia na Maltę, jeżeli zachodziłaby taka potrzeba! Tak, aż do skutku! „Do skutku”, czyli – wiadomo… Bo przecież podobno cuda się jednak zdarzają, prawda..?
Gdy tymczasem – no cóż, nie bójmy się tego powiedzieć – my wtedy również, jakoś tak bezrefleksyjnie, daliśmy się ponieść tej niezwykle ciężkiej wówczas atmosferze, zupełnie nie biorąc pod uwagę właśnie takiej możliwości – zapewne bardzo małej, ale jednak wciąż jeszcze istniejącej..!!! – że wobec tego dzieciątka na tamtym tankowcu popełniono wielki błąd, a późniejsze, będące już jego konsekwencją zachowanie służb ratowniczych tylko ten koszmarny stan rzeczy w pewnym sensie już „przyklepało”. Każdy „rączki otrzepał”, bo całą sprawę uznano już za całkowicie zakończoną.
Jednakże ta niepewność pozostała. Bo skoro zachodziła w ogóle jakakolwiek możliwość zbyt pochopnego potraktowania śmierci tego maleństwa – i właśnie tak by się stało – to my, już na naszym statku, mielibyśmy jeszcze jakąś szansę ten makabryczny błąd naprawić, przynajmniej próbować, lecz niestety… nikt z nas o tym nawet nie pomyślał..! My też ulegliśmy mocy tej ostatniej wiadomości, przyjmując jednak za pewnik to, że to dziecko zmarło. A nasze wątpliwości, takie już na serio, pojawiły się dopiero po kilku godzinach. Zwłaszcza po tej radiowej rozmowie z tamtym statkiem.
No i niestety, stało się. Większość naszej załogi żyje teraz w przekonaniu, że jednak… nie uczyniliśmy wtedy wszystkiego, co mogliśmy - że jednak coś przeoczyliśmy. Toteż w wielu naszych rozmowach wciąż to sobie przypominamy, analizujemy każdą okoliczność tamtych wydarzeń, spekulujemy „co by było gdyby” i oczywiście… gryziemy się tym, wiadomo. A już szczególnie autor tych słów, który osobiście przenosił to dzieciątko do chłodni, lecz - nawet mając je już na rękach - także uległ temu powszechnemu wówczas prądowi wiary w nieomylność ludzi z tamtego statku.
No owszem, dziecko to nie wyglądało na „jedynie śpiące”, jego ogólny wygląd był jednak koszmarny, jednakże… czy ja się na tym znam..? Mogę więc wciąż jeszcze wypominać swojemu sumieniu ten brak zdecydowania, biorąc pod uwagę nawet i pewne zaniechanie - no i właśnie dokładnie tak się teraz czuję, w pewnym stopniu jak współwinowajca..! Ale z kolei… wiem już na pewno, że - na szczęście - jestem jednak bardzo daleki od nadmiernego tragizowania. Wiem, że raczej w żadną obsesję się to nie przerodzi. Z tym że… no, niestety, ale niejakiego żalu już się nie wyzbędę. To już chyba będzie towarzyszyć mi aż po kres moich dni. Jednakże wierzcie mi – to naprawdę takie łatwe nie jest…

Koniec odcinka czwartego...
louis...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020