Geoblog.pl    louis    Podróże    Ghana - Tema    Ghana - Tema-2
Zwiń mapę
2019
18
sty

Ghana - Tema-2

 
Ghana
Ghana, Tema
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Otóż, to było tak;

Nie pamiętam już dokładnie w ile osób wybraliśmy się na tę plażę, ilu nas tak właściwie tam było (jednakże, z pewnością nie mniej niż pięciu i chyba nie więcej niż siedmiu), ale za to dobrze sobie przypominam ten moment, w którym cała ta nasza "przerażająca epopeja" się rozpoczęła. Wszyscy bowiem, całą naszą grupą, szliśmy razem i niemal ramię przy ramieniu, toteż i wszyscy jednocześnie - nagle, jak "jeden mąż", niemalże "z biegu" bezceremonialnie wleźliśmy na taki zalany akurat przez dość sporych rozmiarów falę "niepewny grunt". No i się zaczęło. Natychmiast… Nie zdążyliśmy nawet "przymierzyć się" do pierwszego skoku w falę…
Ja oraz dwóch innych moich kolegów (reszta pozostała na brzegu i zdążyła w porę uskoczyć) zostaliśmy w ciągu krótkiego czasu w jakiś przedziwny sposób raptownie "zabrani" w kierunku morza, przez odpływającą z impetem falę..! Ten grunt po prostu pod nami się zapadł - jak bagno..! I w dodatku, jakoś tak dziwnie porwało tylko nas trzech - zaś ci, którzy byli akurat nieco głębiej w wodzie, już w większym niż my oddaleniu od brzegu, zdążyli się na czas odsunąć i uciec w głąb plaży. Ufff…
Ależ to było przedziwne uczucie..! Wiecie jak to jest, gdy nagle grunt usuwa się spod nóg..? To w istocie było jak w jakimś "młynku"..! Nagle zaczyna brakować oparcia dla nóg i człowiek staje się bezwolnym narzędziem w ręku, wydawałoby się, że najzwyklejszej ze zwykłych fali..! Miałem wówczas wrażenie, że coś jakby mnie nagle spod spodu "podkosiło", jakby jakaś dziwna tajemnicza siła pociągnęła mnie raptownie za nogi w kierunku pełnego morza, powodując tym mój "zjazd" jak na zjeżdżalni (tak się to wtedy odczuwało), w pozycji rzecz jasna horyzontalnej - aż do czasu, gdy odpływająca, a poruszająca się znacznie szybciej niż ja fala, nie pozostawiła mnie wreszcie w spokoju, rzucając mną jedynie o dno - ale już w dalszej odległości od brzegu..!
Poderwałem się wówczas gwałtownie na nogi - stanąłem na ponownie twardym i stabilnym gruncie - w miejscu, gdzie woda sięgała mi zaledwie do połowy łydek, ale byłem już wtedy w odległości co najmniej piętnastu metrów od moich kolegów, którzy pozostali na brzegu..! Następna fala, która po niedługim czasie na mnie natarła, nie spowodowała już żadnego podobnego zjawiska, przeszła jedynie "przeze mnie jak przez masło", powodując tylko moje zachwianie się na nogach (jak w wypadku naszych "poczciwych" bałtyckich fal), potem nadeszła fala następna, po niej jeszcze jedna i żaden kolejny z owych "młynków" się nie przydarzał. Wciąż zatem stałem na twardym dnie.
Ale… Kiedy tylko ruszyłem w kierunku brzegu, to już po kilku zaledwie krokach jedna z następnych fal ponownie spowodowała to samo..! Znowu grunt "uciekł" mi spod nóg, stał się nagle niezwykłym rozrzedzonym środowiskiem, niby błotem, w którym nie mogąc znaleźć oparcia, zagłębiłem się nagle - woda przykryła mnie całkowicie, nogi znowu porwało mi w kierunku pełnego morza, podryfowałem tak przez chwilę dość szybko, tracąc w tym momencie zupełnie orientację co do kierunku, w którym się poruszam. A był to po prostu kolejny taki "młynek" - przekoziołkowałem nawet najpierw pod wodą jak bezwolna kukła i porwany prądem odpływającej już fali znowu zostałem rzucony o dno, ale – uwaga..! – już ze… trzydzieści metrów od brzegu..!
I wówczas dopiero dotarły do mnie głośne wrzaski moich kolegów na brzegu oraz paniczny płacz (tak, tak!) jednego z nich, bowiem to oni widzieli najlepiej co się z nami zaczęło dziać..! I nie chodziło tu bynajmniej tylko o mnie, ja jeszcze wciąż byłem stosunkowo blisko brzegu, ale głównie widok innego z nas powodował u nich takie właśnie reakcje. On był już bowiem znacznie dalej (tego jeszcze wtedy rzecz jasna nie wiedziałem) i wywijał te "młynki" niemalże przy każdej fali (znajdował się w miejscu o znacznie gorszej strukturze dna od tego, w którym byłem ja) i krzycząc przeraźliwie z biegiem czasu wciąż oddalał się od brzegu..! Nic więc dziwnego, że bali się podchodzić bliżej, ażeby nam pomóc.
Kiedy ponownie poderwałem się "na równe nogi" (tym razem już – przyznaję – w potwornym strachu!) wody miałem zaledwie po kolana i znowu stałem na piasku twardym i stabilnymi – a co najważniejsze, nieporuszającym się już. I tak jak to było za pierwszym razem, nacierające na mnie kolejne fale powodowały moje zachwiania się w momentach uderzeń, ale nie powodowały już zapadania się pode mną gruntu, toteż mogłem w tej chwili rozejrzeć się nieco dookoła. I wtedy to już naprawdę wpadłem niemalże w przerażenie..!
Zobaczyłem bowiem coś, co już całkowicie wyjaśniało mi grozę sytuacji, pojmując wtedy, dosłownie w ułamku sekundy, że to nie są żarty - że dzieje się naprawdę coś potwornego..! A to za sprawą widoku, o którym już powyżej wspomniałem. Bowiem, owszem, ja na razie stałem na twardym dnie i nieco dalej od miejsca na brzegu, z którego "wystartowałem" - ale jeden z moich kolegów, który również został porwany przez fale, nadal kręcił te przedziwne "młynki" z każdą kolejno przychodzącą falą i znajdował się już co najmniej ze sto metrów od brzegu..! Tak - i właśnie dopiero wtedy go dostrzegłem.
A jeszcze na dokładkę, w tej krótkiej chwili mojego rozglądania się wokoło, zobaczyłem jak on po każdym takim "fikołku" niemalże "w oczach" wciąż od tego brzegu się oddalał..! Widać było po prostu że fale wynoszą go na pełne morze..! I to dość szybko..! A czym to groziło, to wszyscy chyba możemy się domyślić, prawda..? Do dzisiaj pamiętam ten jego przerażający krzyk, kiedy to w tymże momencie próbował jakoś walczyć z „bawiącymi się” nim jak marionetką stromymi falami. On był po mojej lewej stronie, natomiast gdy spojrzałem w prawo, zobaczyłem drugiego z moich towarzyszy niedoli, który podzielał nasz los, a który akurat w tej chwili również przeżywał to samo co tamten - z tym że był jeszcze znacznie bliżej brzegu. Widziałem jednakże wyraźnie, że też się od niego oddalał z każdym kolejnym podcięciem mu nóg przez nacierające nań bałwany..! Ufff..!!!
Moi drodzy, czy wiecie może, co to znaczy panika..? Ale taka prawdziwa, kiedy w pełni zdaje się sobie sprawę z zagrożenia, które jest namacalne, realne i dosłownie "tuż tuż"..? Wiedząc jednocześnie, że może dojść do najgorszego, że ma się po prostu "wszelkie szanse" ku temu, ażeby utonąć..? Brrr… Ja już niestety to wiem, poznałem to uczucie właśnie wtedy i jedno co mogę powiedzieć to to, iż w takim momencie nie czuje się dosłownie nic innego poza strachem. I to wielkim strachem. Takim, który człowieka niemalże paraliżuje..! Zwłaszcza gdy się wie, że nie jest się w stanie niczego w swej obronie zrobić..!
Nie, nie wpadłem jednakże w panikę dokładnie w tym momencie, o którym teraz pisałem, w którym rozglądałem się wokoło - jeszcze nie wtedy, ale chwilkę później, kiedy to na widok moich kolegów powodowany chyba jakimś dzikim instynktem ruszyłem gwałtownie w kierunku brzegu, ale… ponownie po kilku zaledwie krokach grunt mi "zniknął", wpadłem pod wodę w dół niemal jak w dziurę (przykrywała mnie wtedy jedna z fal) i tracąc orientację zostałem znowu wyrzucony gdzieś dalej. Kiedy zaś się podniosłem, zobaczyłem, iż stoję znacznie dalej niż za drugim razem..!
I wtedy, już w panice, rzuciłem się do ucieczki w kierunku brzegu, ale znowu fala zrobiła ze mną kolejnego "młynka" i… od tejże chwili powtórzyło się to jeszcze ze dwa lub trzy razy..! A na dokładkę jeszcze, zachłysnąłem się wodą..! Co się ze mną działo przez kolejne kilka chwil, tego już po prostu (sądzę, że ze strachu) nie pamiętam. Wiem jedynie, że (na szczęście!) znowu stanąłem na dłużej na twardym gruncie i kaszląc gwałtownie pozbywałem się wody, która w międzyczasie dostała mi się do płuc..! Moich kolegów już rzecz jasna nie obserwowałem - nie wiem co się z nimi działo przez tę akurat chwilę, ale kiedy tylko doszedłem już nieco do siebie i zorientowałem się, że stoję na stabilnym dnie i nic na razie nowego się nie dzieje, zdałem sobie sprawę, że nie mogę tak bezsensownie pchać się do brzegu, ale poczekać chwilę i przede wszystkim zwrócić uwagę na to, co się dzieje z kolegami, którzy pozostali na plaży… Ufff…
Minęło już grubo ponad dwadzieścia lat od tamtych wydarzeń, ale teraz - właśnie w chwili, w której piszę te słowa - na samo ich wspomnienie musiałem aż wstać na moment od klawiatury komputera, ażeby przejść się trochę po mostku by "odtajać" nieco i otrząsnąć się z tamtej atmosfery, którą tym opisem bezwiednie na powrót przywołałem. Brrr… Aż mną przez chwilę zatrzęsło … Czy można, po tak wielu latach, wspominając taki epizod spocić się dosłownie jak mysz, jedynie na samo jego wspomnienie..? Jeśli ktoś jest tego ciekawy, to już "usłużnie" podaję odpowiedź; tak, można - i to jak..! Ufffff…
Wprawdzie miałem już kiedyś w swoim życiu podobny epizod, kiedy to jako młody chłopak topiłem się w bagnie, powoli się w nim pogrążając i również przeżywając wtedy odruchy zupełnej paniki, ale wówczas miałem jednak w zasięgu rąk swoich kolegów, którzy przy pomocy wyszukanych naprędce kijów i gałęzi pomogli mi się z trzęsawiska wykaraskać i pełną piersią odetchnąć z ulgą, natomiast w wypadku tej plaży… Ufff, tu było jednak zupełnie inaczej..! Ale, już powoli doszedłem do siebie… Możemy kontynuować…
Spojrzałem więc w kierunku brzegu, starając się za wszelką cenę opanować nerwy, wyszukałem wzrokiem na plaży moich kolegów i wtedy dostrzegłem, że wokoło nich zebrała się dość spora grupa miejscowych spacerowiczów, którzy zwabieni widokiem naszej przygody, rzucili się w pośpiechu na pomoc. Ona jednak nie polegała na tym, że którykolwiek z nich wbiegał w fale, aby nam podać "pomocną dłoń", o nie..! Tacy nierozważni jak my, to oni nie byli.
Zresztą, oni przecież najlepiej wiedzieli co to jest za miejsce, dlatego też pierwszą rzeczą, którą zrobili, było gwałtowne tłumaczenie naszym kolegom co mają do nas wykrzyczeć w naszym języku (dla absolutnej pewności, że dokładnie zrozumiemy!) i instruowanie ich co do dalszych kroków, które trzeba przedsięwziąć, ażeby nas stamtąd wydostać..! Zauważyłem też wtedy, rozglądając się ze strachem, iż dwaj moi koledzy, będący w tym samym położeniu co ja, też akurat wtedy "złapali" stabilny grunt i stali nieruchomo w oczekiwaniu na rozwój sytuacji. I o to właśnie chodziło..! Żadnej dalszej bezproduktywnej szamotaniny..! Bo w takim momencie nie wolno się szarpać bez sensu (teraz już to wiem), ani próbować "bez głowy" nieefektywnej walki z falami przyboju, bowiem w ten sposób pogarsza się jedynie swoją sytuację, zaś wpadając w panikę można bardzo łatwo dać się falom wynieść w morze lub utonąć.
W tym momencie zatem (na szczęście!) skończyły się panikarskie wrzaski i zawodzenia a zaczęły się bardzo głośne nawoływania chłopaków z brzegu, instruujące nas konkretnie co mamy robić, ażeby się z tego potrzasku wydostać. Powtarzali więc - drąc się do nas na całe gardło – słowo w słowo to, co im podpowiadali przybyli nam na pomoc miejscowi czarnoskórzy mieszkańcy. A było ich chyba, o ile dobrze pamiętam, z dziesięciu. Gestykulowali zawzięcie - i z brzegu, poprzez naszych kolegów kierowali całą "akcją" wyciągania nas z tego tragicznego położenia. Co za szczęście..!
Moi drodzy, przeczytałem przed chwilą wszystko to, co powyżej na temat naszej przygody napisałem i prawdę mówiąc, wcale bym się nie zdziwił, gdybym ujrzał kogoś czytającego te słowa wzruszającego jedynie ramionami..! Bowiem w powyższym tekście aż roi się od wykrzykników, "tragedia goni tragedię", panika w oczach, dramatyczne opisy naszej szamotaniny, a i nawet mowa o ewentualnym utonięciu, gdy tymczasem - uwaga - ja stoję w odległości "zaledwie" około 50 metrów od brzegu, zanurzony jedynie… do pasa i podskakujący pionowo do góry przy każdej kolejnej zbliżającej się fali, kolega z prawej jest jeszcze bliżej plaży, a ten z lewej, który wprawdzie jest dość daleko (na pewno więcej niż sto metrów ode mnie), ale paradoksalnie, stał w wodzie sięgającej mu tylko do połowy ud..!
Patrząc więc na to z boku, w tej fazie wydarzenia, można by pomyśleć, że dzieje się tutaj coś zupełnie niezrozumiałego, a przesada sięgnęła zenitu..! No tak, tylko że trzeba było tam najpierw być i przeżyć te wszystkie diabelskie "młynki" oraz poczuć te dziwne zjawisko, kiedy to grunt nagle znika spod stóp, ażeby zrozumieć, iż taka sytuacja wcale do śmiesznych nie należała. A poza tym, nie wolno przecież zapominać o naszym całkowitym zaskoczeniu tą sytuacją, o późniejszym nagłym zrozumieniu przez nas grozy tego położenia oraz związanym z tym strachem, a także o naszej absolutnej niewiedzy dotyczącej metody wyjścia z tej opresji. Tak, bo przecież właśnie te fakty mają kapitalne znaczenie w zrozumieniu tego, co wówczas przeżywaliśmy.

Uffff.... My w strachu, to jasne, ale na szczęście „pomocne dłonie” tubylców już w drodze. W następnym odcinku będzie – SZCZĘŚLIWE – zakończenie tej naszej przygody. Zapraszam zatem do lektury odcinka trzeciego...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020