Geoblog.pl    louis    Podróże    Ghana - Tema    Ghana - Tema-3 (ostatni)
Zwiń mapę
2019
18
sty

Ghana - Tema-3 (ostatni)

 
Ghana
Ghana, Tema
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Odcinek trzeci i ostatni...

Zatem, mogę już teraz z całkowicie zimną krwią opisać "technikę" wydostawania się z takiego położenia, podpowiadaną nam na bieżąco z brzegu "za pośrednictwem" wrzasków naszych kolegów. Po pierwsze; każdemu z nas kazano to robić osobno..! Nie wszystkim na raz, ale właśnie po kolei - jednemu po drugim, ażeby nasi ratownicy mogli w sposób właściwy, a przede wszystkim skuteczny (!) nadążyć za rozwojem sytuacji. Toteż najpierw zajęli się kolegą będącym najbliżej brzegu, a znajdującym się po mojej prawej ręce.
Dostał on więc wyraźne instrukcje jak się zachować – miał on po prostu wskoczyć poziomo swoim ciałem na grzbiet fali, dać się tak nieść w kierunku brzegu jak najdłużej i absolutnie nie przyjmować w tym czasie pozycji pionowej (!) - nawet wówczas, kiedy cofająca się już fala powodowała, iż "zarył" on głęboko nosem w piasek na dnie..! To nic..! Wtedy miał odczekać jeszcze trochę i dopiero po chwili wstać, aby wskoczyć na grzbiet kolejnej nadchodzącej fali. I wówczas ponownie miał "trzymać nogi przy sobie", broń Boże nie próbować stawać na dnie podczas takiego "podholowywania się", za żadną cenę nie ulec pokusie przyjmowania pozycji pionowej (nawet jeśli było się przez moment pod wodą!), bowiem natrafiając na "cofkę" zostałby znowu szarpnięty silnie do tyłu i wyniesiony z powrotem w kierunku morza. Jakież to się teraz wydaje proste, prawda..?
Ufff… Ale do rzeczy - przecież wciąż jeszcze się z tego nie wykaraskaliśmy..! Akcja wszakże trwa nadal i wcale jeszcze nie mamy podstaw ku temu, aby odetchnąć z ulgą, o nie..! Nerwowe napięcie, strach i niepewność wciąż nam jeszcze towarzyszą i nadal daleko nam jeszcze do spokoju i oddychania "pełną piersią". Teraz trzeba było jedynie powściągnąć nerwy - za wszelką cenę - i starać się działać racjonalnie i z rozwagą. I rzecz jasna ściśle według wskazówek płynących z lądu. Nie dać się ponieść emocjom i zniecierpliwieniu i - broń Boże - "nie wychodzić przed szereg", skoro takie rady dostaliśmy od tubylców - a chyba przecież wiedzą co robią, prawda..? Toteż wytrzymać jeszcze te nerwy i czekać na znak..!
No tak, łatwo powiedzieć..! Stoi człowiek po pas w wodzie, świeżo po przegranej walce z falami przyboju, zestrachany jak nigdy dotąd, niepewny swego losu, z wciąż jeszcze brzmiącymi w uszach przeraźliwymi wrzaskami, a tu tkwić trzeba nieruchomo i czekać na sygnał..!? Ależ to były całe wieki..! Człowiekowi się w duszy "aż gotuje" z wrażenia i strachu, niełatwo ustać w miejscu w spokoju, gdy jakaś wewnętrzna siła lub instynkt popycha do działania, a jednak rozum podpowiada, żeby nie dać się ponieść impulsowi. Ale…
No właśnie - jakżeż trudno racjonalnie myśleć w momencie zagrożenia..! Możecie mi wierzyć, niewiarygodnie ciężko jest ustać w spokoju na swoim miejscu w takiej chwili..! Jednak, na sali kinowej zdecydowanie lepiej to wygląda. A zresztą, chciałem zaznać w życiu filmowych przygód..? No to je mam..! Mogę teraz odczuć na własnej skórze jak to jest, kiedy człowiek "czuje", niemal namacalnie i realistycznie, jak mu przybywa siwych włosów na głowie ze strachu… No cóż…
Ale… pierwszy sukces już za nami..! Kumpel po mojej prawej ręce wylądował już na brzegu i został natychmiast odciągnięty w głąb plaży. Teraz więc kolej na mnie..! Dostałem znak, wsłuchałem się dokładnie w treść okrzyków kolegów i ruszyłem do przodu niemalże jak rozjuszony byk. Wskoczyłem "szczupakiem" poziomo na grzbiet rozpędzonej fali i... właściwie jedynie tylko to z tejże chwili udało mi się zapamiętać. Już nawet nie wiem jak znalazłem się na brzegu, tak bardzo byłem spięty i oszołomiony tą sytuacją. Ale jak na złość (tego to akurat nie zapomniałem) w trakcie mojego rozpaczliwego "surfowania" ponownie zachłysnąłem się wodą..! Z tym że miało to już miejsce gdzieś w pobliżu plaży i stać już mnie wówczas było na samodzielną ucieczkę z zagrożonego rejonu. Znowu krztuszenie się i gwałtowny kaszel, ale byłem już "w domu"..! O radości..! I dopiero wtedy poczułem przeogromne zmęczenie - i to aż tak wielkie, że miałem wrażenie, iż gdybym miał powtarzać moje "surfowanie" to przenigdy nie dałbym już rady, tak bardzo czułem się fizycznie wyczerpany. Co to jednak znaczy mobilizacja organizmu w momentach zagrożenia..! Adrenalina robi swoje…
Jednakże odosobniony rzecz jasna w swoich odczuciach nie byłem. Wszystkim nam nóżki trzęsły się "popisowo" i to jeszcze przez dobre kilka dni od tego zdarzenia. Zaś o nocach, podczas których uparcie powracały te obrazy, lepiej już nie będę nic wspominał. Bo przecież łatwo można się domyślić, że spało się nam "nieszczególnie" i w sposób raczej "mało wydajny", niezbyt przynoszący relaks i wypoczynek - a w dodatku taki sen długo jeszcze "przeplatany" był niechcącymi się za nic w świecie "odczepić" od człowieka widokami z tamtego pełnego wrażeń popołudnia. Z czasem oczywiście to przeminęło - w moim wypadku to nawet niespodziewanie dość szybko (wszakże młodość ma jednak swoje prawa), ale "te swoje" trzeba było jednak odpokutować.
Bowiem, owszem, chojraków na świecie jest pełno, ale raczej jedynie w Hollywood, kiedy po udanych zdjęciach idzie się do kasy a potem "pręży muskuły" przed kamerami, udając "twardzieli" - ale kiedy zwykły przeciętny człowiek stanie nagle "oko w oko" z czymś, co jednoznacznie kojarzy się jedynie z wydarzeniami z kina, wtedy można naprawdę powiedzieć, że życie to nie bajka ani scenariusz filmowy. I wówczas reakcje takich osób są najróżniejsze, bowiem jesteśmy tylko ludźmi, prawda..? Ale i tak można stwierdzić, iż dobrze jest czasami przeżyć coś takiego, mieć coś podobnego na swoim "koncie", ażeby w ogóle mieć w swoim życiu szansę sprawdzenia siebie samego w takiej sytuacji, która człowieka kompletnie (!) zaskakuje i powoduje wyzwolenie się prawdziwego strachu o swoje własne życie.
Tak, bo przecież takiej sytuacji, ot tak po prostu, "na zawołanie", sprokurować się nie da – toteż podobne doświadczenie jest potem naprawdę niezłym "kapitałem" w dalszym życiu. Po prostu bardzo dobrze jest dowiedzieć się czasami czegoś ważnego o samym sobie. A to nie zawsze jest osiągalne. Ja miałem taką okazję już kilkakrotnie - powyższy przypadek jest właśnie jedną z nich - i mogę stwierdzić, iż jest to absolutną prawdą, że tak w istocie to mało kto w ogóle wie na co go właściwie stać w sytuacji, kiedy żartów już nie ma i trzeba walczyć - nawet i o swoje życie..! Bez względu na to, jak takiej sytuacji by nie oceniać, bowiem liczy się naprawdę tylko to, co się w takiej chwili odczuwa i z czego tak naprawdę zdaje się sobie sprawę… Tak, to prawda - takie momenty są prawdziwymi "życiowymi egzaminami"… A ten, na szczęście, udało mi się zdać… Wprawdzie, nie celująco, ale…
Jednakże dosyć już tej filozoficznej dygresji. Tak właściwie, to winien byłbym jeszcze opisu "surfowania" do brzegu, będącego po mojej lewej ręce trzeciego towarzysza naszej niedoli, ale po prostu absolutnie nie zwracałem już wówczas na to uwagi. Bo, po pierwsze; nie wytrzymał jednak nerwowo i nie mógł ustać w miejscu w spokoju, czekając na swoją kolej – toteż ruszył niemalże w tym samym momencie co ja. Dlatego też, kiedy ja już wykaraskałem się z tej opresji, to on był już co najmniej w połowie drogi do brzegu.
A po drugie; zanim doszedłem do siebie i "wykaszlałem" całą wodę, która dostała mi się ponownie do płuc w momencie zachłyśnięcia, było już praktycznie rzecz biorąc po wszystkim. Dotarł on już bowiem w międzyczasie do brzegu. Tak więc, nie mam nawet najmniejszego pojęcia jak to się odbyło.
Po prostu nie widziałem już tego… Zaraz potem zajęli się nami owi przygodni plażowi spacerowicze i muszę przyznać, że taka rozmowa "na gorąco", właśnie z tą grupką ludzi zadziałała na nas bardzo uspokajająco. Zwłaszcza wówczas, kiedy już cała nasza pechowa trójka była na plaży i siedzieliśmy na piasku w dość dużej odległości od brzegu. "Spadliśmy więc na cztery łapy"… Ufff…
Ale, kiedy tylko zakończyły się wszelkie prowadzone na gorąco komentarze, zaś my wszyscy pozbywaliśmy się z wolna "śladów" tychże silnych wrażeń po dopiero co zakończonej przygodzie, zaczął się następny "punkt programu", który już - dla odmiany od poprzednich chwil - niemalże w całości pamiętam. Mianowicie, jak to zwykle (zawsze i wszędzie!) przy takich okazjach bywa, zaczęły się wspominki podobnych zdarzeń, które miały tu miejsce w przeszłości. Właśnie tu, akurat w tym miejscu plaży…
Nasi przemili czarnoskórzy ratownicy (chwała im za to i wdzięczność po wieki..!) uraczyli nas wówczas całą gamą opowieści, które to w wystarczającym stopniu uzmysłowiły nam w co tak naprawdę się wpakowaliśmy i co nam realnie groziło. Zaczęli nam bowiem opowiadać o podobnych zaistniałych tu wypadkach, z których (niestety!) nie każdemu było dane wyjść obronną ręką..! O Boże..! Wspominali np. jakichś dwóch radzieckich marynarzy, którzy wcale nie tak dawno temu dali się wynieść falom w morze i zaginęli bez wieści oraz wysłuchać musieliśmy także kilku innych, tym podobnych wspominek. Brrr..!
No tak, takich właśnie opowiadań wówczas "potrzebowaliśmy" (!), kiedy to człek trząsł się jeszcze jak osika i dopiero powoli do siebie dochodził..! No ale cóż począć, przecież wszyscy wciąż jeszcze byliśmy pod silnym wrażeniem tej przygody i było to raczej swoistego rodzaju odreagowaniem przeżytego stresu (również i dla tej przygodnej grupki ludzi) – toteż należałoby raczej złożyć to na karb zwykłej ludzkiej natury, że w chwilach odprężenia „celebruje się” czyjeś ocalenie właśnie w taki przedziwny sposób - "wygadując się" do woli. Czyli, albo przytaczając podobne wypadki z przeszłości, których było się świadkiem lub też, o których się słyszało, albo wysłuchując innych osób, gdy snują one swoje o nich opowieści. O prawdziwości tych relacji wspominać nie będziemy, bowiem z tym bywa przecież różnie, nieprawdaż..?
I na koniec tego rozdziału chciałbym jeszcze dodać kilka krótkich zdań na temat owego przyboju, z którym właśnie „mieliśmy przyjemność” się zaznajomić. Otóż, już po wszystkim – po tym, kiedy rozmawialiśmy jeszcze na plaży z tą grupą przygodnych osób, które pomogły nam wyjść z tych tarapatów cało oraz kiedy powróciliśmy już na statek i rzecz jasna opowiedzieliśmy cały przebieg owego zdarzenia - dowiedzieliśmy się, że tak właściwie to wcale nie był to jeszcze taki typowy i groźny przybój..!
No nieee..! Dobre sobie..! To w takim razie, skąd były te wszystkie "młynki" fikane rozpaczliwie w wodzie i zupełna niemożliwość poradzenia sobie z siłą fal, które porywały nas w kierunku morza..? Tak więc, to "coś", zdaniem wielu osób, to jeszcze nie było aż tak groźne..?! Wielkie nieba..! To w takim razie, jak może wyglądać takie TYPOWE i PRAWDZIWIE GROŹNE zjawisko przyboju, jeśli to co my tutaj przeżyliśmy to jeszcze nie było "TO"..?! Ufffffff…
Nasłuchaliśmy się nieco przy tej okazji paru szczegółów tego dotyczących – toteż, jedno co mogę powiedzieć na pewno to to, iż kolejny już raz potwierdza się prawdziwość przysłów, że - po pierwsze; "podróże kształcą", a po drugie; "człowiek uczy się przez całe życie"… Bowiem, tak jak np. po mojej niegdysiejszej przygodzie na Cyprze, kiedy to „dorobiłem się” udaru i w efekcie nauczyłem się nosić czapeczkę wtedy, kiedy jest to absolutnie niezbędne lub też nie pchać się bezsensownie w zbyt rozgrzane miejsca, gdzie słońce dosłownie "wypala mózg" - tak teraz, po naszej "epopei" z falami, z kolei nauczyłem się nie włazić do wody w miejscach nieznanych, a już zwłaszcza tam, gdzie fale spiętrzają się w bardzo "podejrzany sposób".
Tak, ten obraz nauczyłem się już nieco odróżniać i w wielu rejonach świata, gdzie przybój jest naprawdę zjawiskiem przeraźliwie groźnym, jak np. w Australii, na wyspach Pacyfiku czy też w niektórych miejscach obu Ameryk, to na takie plaże w ogóle się nawet nie zapuszczam. Jedna taka, na szczęście pomyślnie zakończona przygoda, zdecydowanie mi wystarczy. Nauka nie poszła więc w las…
Zresztą, obecnie i tak już nie mam czasu na takie "zbytki" jak kąpiele w tropikalnych Morzach Południowych, jak i nawet na zwykłe dłuższe wychodzenie do miasta w celach rozrywkowych - o plażach, to już nawet nie wspominając…
A wracając jeszcze na chwilę do tamtego epizodu w Temie – to, w istocie, na owej plaży samo zjawisko tamtego przyboju było "zaledwie namiastką" tych, które spotkać można w innych (np. w tych wymienionych powyżej) rejonach świata. Bo było to rzeczywiście „niewinną igraszką” fal w porównaniu z tym, co się czasem przydarza niedoświadczonym pływakom w miejscach gdzie przybój jest NAPRAWDĘ GROŹNY - wręcz nieokiełznany..! Pod tym względem zatem wszystkie te osoby, które opowiadały nam o tym wówczas w Ghanie, miały świętą rację.
Bo owszem, wprawdzie to także było szalenie niebezpieczne a nawet i zabójcze (najlepszym przykładem były przecież te opowieści o ofiarach oraz, przede wszystkim, nasza bezradność w starciu z falami), ale zagrożenie to, na owej plaży, wyróżniało się głównie tym, iż występowała tam bardzo specyficzna struktura dna, która w połączeniu z tym, "zaledwie niewinnym" (jak to jednak dziwnie brzmi) przybojem, w pewnych warunkach atmosferycznych (bo nie zawsze, jak się wówczas dowiedzieliśmy) powodowała powstawanie takiego zjawiska, które dla pechowców (czyli, wówczas akurat dla nas) mogło okazywać się bardzo groźne… I takim właśnie wtedy się okazało… I ja sam, na własnej skórze również to odczułem. Najadłem się strachu w wystarczającym stopniu, ażeby w przyszłości wiedzieć już, że pokory wobec Przyrody oraz ostrożności w obcowaniu z nią, nigdy dość…

Tyle zatem z Ghany…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020