Geoblog.pl    louis    Podróże    Hiszpania - Gijon    Hiszpania - Gijon-2 (ostatni)
Zwiń mapę
2019
27
sty

Hiszpania - Gijon-2 (ostatni)

 
Hiszpania
Hiszpania, Gijon
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Po załatwieniu tej sprawy (ależ wtedy byłem z siebie dumny!), pożegnałem się z Bosmanem - który natychmiast pognał z powrotem na statek – i wybrałem się jeszcze na krótki spacer po mieście, by udać się gdzieś w jego centrum do fryzjera. Tak, zdecydowanie wolałem ostrzyc się gdzieś w mieście, aniżeli poddawać się temu na statku, nawet pomimo faktu, że całkiem zgrabnych we fryzjerskich robotach chłopaków w naszej załodze nie brakowało. Ale, oczywiście wiecie o co chodzi – dalszy ciąg ścisłego reżimu moich zachowań w związku z tym nieszczęsnym wirusem HIV. Wszakże to jasne, że sam dobrowolnie głowy pod topór składać nie będę – bo przecież jak doszłoby do jakiegoś przypadkowego skaleczenia, na przykład nożyczkami w ucho, to co..? Brrr, aż strach pomyśleć…
Dlatego też wyszukałem sobie w centrum Gijon odpowiedni fryzjerski lokalik, wchodzę doń dość pewnie, głośno mówię „Buenos tardes” i pytam znajdującą się tam dziewczynę o możliwość ostrzyżenia. I tu… niespodzianka – bowiem dziewczę mi grzecznie odmówiło (a tak!), wyjaśniając, że – uwaga, skupcie się teraz – tutaj jest tak, iż kobiety jedynie strzygą kobiety, a mężczyzn tylko mężczyźni! Ot, ciekawe. No, wprost niesamowite, można by rzec – bo przecież aż mi się wierzyć w to nie chciało. „Takie dziwne zasady? – pytam więc – Gdzie? Tutaj, w tym lokalu?” A ona mi na to; „nie, w Gijon.” No cóż, skoro tak, to „hasta luego” i idę dalej, poszukać sobie jakiegoś fryzjera męskiego. Mówi się trudno, i tyle. Lecz, prawdę mówiąc, aż do dnia dzisiejszego nie mam zielonego pojęcia, czy owa dziewczyna jedynie sobie ze mnie zażartowała, czy też naprawdę było tam tak, że w tamtejszym fryzjerstwie hasło „unisex” nie istniało. Zresztą, nie miałem wtedy żadnej ochoty doszukiwać się w tym jakiegoś psikusa i dociekać czy zostałem wpuszczony w maliny, czy nie – bo i po co, prawda..?
Wkrótce znalazłem zresztą odpowiedni dla siebie salonik – fryzjera jak najbardziej męskiego, bo nie tylko, że przy fotelach stało w pogotowiu trzech młodych chłopaków, to i całe szyby tego lokalu powyklejane były dość szczelnie fotografiami męskich głów – oczywiście, z całą gamą najprzeróżniejszych znajdujących się na nich fryzur, od długiego „kucyka”, aż po ledwo dostrzegalny „meszek”. Nie, nie – moi drodzy – żadnej łysej głowy tam na szczęście nie było, zatem… chyba strzyc umieją, no nie..?
Wchodzę więc, grzecznie pytam o możliwość usługi i oczywiście natychmiast zostaję posadzony w wygodnym fotelu przed dużym lustrem. Mój „mistrz grzebienia” – facet około trzydziestki – od razu też poobwijał mi dookoła szyi jakieś białe „śliniaczki”, by potem… (o rety, prawie znienacka to było!) z rozpędu łapsnąć nagle za „słuchawkę” będącego w pobliskiej umywalce prysznica i pochylając mi nad nią gwałtownie głowę (ufff, nawet się zorientować nie zdążyłem!) chlusnął mi pełną strugą wody na włosy! O rany, ale się wtedy wkurzyłem! Poderwałem się od razu z fotela, mówiąc, że ja przecież wcale nie zamawiałem strzyżenia głowy wraz z jej umyciem – ja chciałem tylko obciąć włosy!
Ale on mi na to, że w wypadku takiej usługi mycie włosów przed strzyżeniem jest – uwaga – obowiązkowe! Tak czy siak muszę się więc temu poddać i już. No cóż, jak trzeba to trzeba – schyliłem więc na powrót karnie mą głowę nad umywalką i już więcej nie protestowałem – zwłaszcza, gdy po chwili dowiedziałem się, że owa oblucja w całościową cenę usługi i tak jest wliczona. Zatem myj waść…
Ufff, no i się wtedy zaczęło, rany boskie..! Ludzieee, myślałem, że się za chwilę z tego fotela ponownie poderwę i natychmiast ucieknę z tego warsztatu gdzie pieprz rośnie, serio! Ot, naprawdę niewiele mi wtedy brakowało. A co się stało? – zapytacie – Czyżby woda była za gorąca i po prostu parzyła skórę głowy? Czy też może ten facet tak mocno drapał, że aż bolało? A może dlatego, że gość niewprawny i tak mi głową szarpał, że groziłoby mi nawet skręcenie karku..? O nie, moi drodzy, nic z tych rzeczy – po trzykroć nie! Ot, niestety dokładnie… przeciwnie! Mistrz grzebienia był bowiem w swym zawodzie jak najbardziej wprawiony, ze wszystkim się w należyty sposób uwijał, głowy mi nie wykręcał, nie drapał, ani tym bardziej wrzątkiem nie parzył, więc pod tym względem niczego mu zarzucić nie było można. Jednakże jedyną rzeczą, z którą już od samego początku nie mogłem się pogodzić było to, że facet – uwaga! – był… zbyt delikatny!
Tak, dobrze przeczytaliście – był zbyt delikatny..! Powiedziałbym nawet, że „podejrzanie delikatny”..! Ufff… Mył mi on bowiem główkę tak – jak nie przymierzając – jakiemuś dziecku (lub też najserdeczniejszemu z serdecznych koledze! Rety!), ostrożniutko jeżdżąc paluszkami po skórze głowy i z niezwykłym pietyzmem gładząc mi włosy podczas ściągania z nich nadmiaru spienionego szamponu! W pewnym momencie to nawet miałem wrażenie, że facet tymi paluchami… jednak zdecydowanie nazbyt dokładnie (!) buszuje mi w czuprynie, czując w dodatku, jakby mi przy okazji całą moją czaszkę… masował..! O rety!!! O Zeusie! Gdzie ja przylazłem?! Czy to aby na pewno jest zakład fryzjerski, czy też może jakiś… lokalik dla panów o odmiennej orientacji..???!
Zatem, raczej dziwić się nie powinniście temu, że miałem wówczas najszczerszą ochotę zerwać z siebie te wszystkie ręczniki i nie bacząc na mokrą i namydloną głowę czym prędzej zwiać stamtąd, zupełnie się za siebie nie oglądając. Bo rzeczywiście poczułem się nagle tak, jakbym co najmniej doświadczał… „zalotów” jakiegoś młodzieńca, chcącego mnie w tym lokalu poderwać! Rany Boga, co za koszmar! Toż ja aż po dziś dzień czuję jeszcze te pełzające mi po głowie delikatne paluszki, ścierające mi szampon z włosów dłonie i ten uroczy (a jakże!) „masażyk” ciemiążka, skroni i potylicy! Fuj! Brrr, ależ mi się przytrafiło! Wierzcie mi, ledwo na tym iście „madejowym” fotelu wysiedziałem, mając tylko nadzieję, że mnie nikt z naszego statku tu nie zobaczył, ale i jednocześnie drżąc ze strachu, co też może być dalej – bo przecież jest to dopiero mycie głowy, a potem będzie jeszcze właściwe strzyżenie!
Ale na szczęście moje obawy o tę część usługi były już – owszem, nie bezpodstawne, to jasne – lecz zdecydowanie przedwczesne. Bo kiedy skończyła się wreszcie ta moja gehenna z myciem głowy, to z kolei samo strzyżenie włosów było już tylko zwykłą „ścinką” – żadnych „masażyków”, „głaskań” i „drapanek” już więcej nie doświadczyłem. Ufff, to dobrze, bo naprawdę byłem już zdecydowany zerwać się z fotela i uciec, gdyby podobne zabiegi podczas strzyżenia się powtórzyły. Na szczęście jednak nic z tych rzeczy już miejsca nie miało – obcinanie włosów przebiegało już bez tych wrednych „zalotów” – czyli normalnie – lecz to i tak nie powstrzymało mnie później, już po ostatecznym zakończeniu „obróbki” mojej głowy, od… niezwykle pośpiesznego zapłacenia za całą usługę i wręcz wypryśnięcia przez drzwi lokalu na zewnątrz, wprost na ruchliwą ulicę..!!!! Aby tylko się z tego miejsca jak najszybciej oddalić..! Ufff…
Następnego dnia zakończył się załadunek, dokładnie wszystkie szyny pomocowano, aby szczęśliwie do portu swojego przeznaczenia na Tajwanie dotarły. I choć mój kontrakt sięgał jeszcze czasowo tego okresu, to i tak ich wyładunku już nie widziałem, bowiem dużo wcześniej dość burzliwie moją pracę na tym statku zakończyłem, skracając sobie ów kontrakt o całe 2-3 miesiące, powracając z Hamburga do domu. Ale już niebawem do tej historii dojdziemy.
Bo teraz jeszcze jesteśmy w drodze do północnej Europy, przecinając Zatokę Biskajską i podążając do angielskiego portu Birkenhead…

Moi drodzy, jak zapewne dobrze pamiętacie, w tym północnohiszpańskim porcie na kartach tych „Wspominek” już kiedyś byliśmy. Zawitaliśmy tu bowiem w Grudniu 2002 roku, kiedy opisywałem mój cały ówczesny rejs na drugim statku tego samego Armatora, toteż stało się tak, że niestety chronologia nam się przez to nieco pomieszała.
Bo oto dopiero teraz zabieram się za opis mojego w ogóle pierwszego pobytu w tym porcie, podczas gdy ten o około 9 miesięcy późniejszy już jest „zaliczony”! No cóż, wiem, że taki bałagan z całą pewnością wygodzie lektury nie sprzyja, ale to się już zdarzyło i niczego już w tym względzie odmienić nie dam rady. Teraz mogę już tylko za ten, chyba jednak niezbyt fortunny „miszmasz” gorąco przeprosić, zapewniając was jednocześnie, iż dołożę wszelkich starań, aby tematyką niniejszego rozdziału nikogo nie zanudzić. A poza tym, na pewno będzie krótko i zwięźle. Zatem do rzeczy…
Przyjechaliśmy do Gijon po kilka tysięcy kolejowych szyn z przeznaczeniem do tajlandzkiego portu Laem Chabang. A zatem, po dokładnie taki sam ładunek, jaki braliśmy także i potem, czyli w Grudniu tego samego roku. Ich wygląd oraz sposób sztauowania na szczęście już wam przedstawiłem, w miarę dokładnie już to wcześniej opisując.
Zatem o czym będzie teraz..? Otóż, o knajpce! O przemiłej knajpce, która znajdowała się dosłownie o sto metrów od naszego dziobu, a zlokalizowana była jeszcze na terenie portu, co oczywiście stanowiło dla przybywających tu marynarzy nie lada atrakcję, już o wygodzie nie wspominając. Nie trzeba było bowiem wcale gnać aż do samego miasta, aby po godzinach pracy móc się gdzieś wybrać na piwo, z czego oczywiście wprost „pełnymi garściami” korzystaliśmy. Choć trzeba niestety przyznać także i to, że niektórzy… aż za bardzo. No cóż, jak to w życiu…
Staliśmy wtedy w tym porcie aż cztery dni, czasu nam więc na takie wieczorne biesiadki w tej knajpce nie brakowało, częstokroć nawet się w niej z braku wystarczającej ilości miejsc tłoczyliśmy, ale oczywiście nikomu z nas to specjalnie nie przeszkadzało – czas nam wówczas upływał w przemiłej atmosferze, co rzecz jasna sprawiało, że ponownie mieliśmy doskonałą okazję na „doładowanie swoich akumulatorów”. Relaks wprost wyborny. Eeech, żeby tak mogło być w każdym porcie, no nie..?
Wszystkich zainteresowanych pragnę bowiem poinformować, że akurat takie umiejscowienie mających w swej ofercie także i alkohol jakichkolwiek lokali – czyli zlokalizowanych „jeszcze przed bramą”, na samym terenie portu – jest jednak na całym świecie ogromną rzadkością. Ja osobiście z czymś podobnym spotkałem się w moim życiu zaledwie dwa razy – w brazylijskiej Vitorii i właśnie tutaj, w Gijon – oraz słyszałem od moich kolegów, że podobno jeszcze w kilku portach azjatyckich taka, niegdyś nawet i dość powszechna tradycja, do niedawna przetrwała. Ile w tym jednak jest prawdy, nie mi oceniać…
Tu jednakże krótka dygresja, pozwolicie..? Otóż, kiedy zjawiłem się w Gijon ponownie – czyli właśnie we wspomnianym już Grudniu 2002 roku – to niestety knajpka ta była już zamknięta. Portowi robotnicy, których o to pytałem, zapewniali, że najprawdopodobniej jest to chwilowa decyzja ich właścicieli, planują oni bowiem do prowadzenia tego swoistego biznesiku na terenie portu znowu powrócić, ale dopiero wtedy, gdy ich najliczniejsza i stała dotychczasowa klientela z powrotem finansowo „stanie nogi”. Bo póki co, ta straszna tragedia, która się niedawno wydarzyła, tak bardzo „dała im po kieszeni”, że na jakiś czas zmuszeni byli w ogóle wynieść się z tego miejsca – nie tylko z samego portu zresztą, ale i nawet z Gijon!
O kim mowa i o jakiej tragedii wspomniałem..? Otóż, dnia 13 Listopada 2002 roku podczas bardzo silnego sztormu, który szalał wówczas w zatoce Biskajskiej i na wschodnim Atlantyku, odebrano sygnał S.O.S. nadany z dość dużego pływającego pod banderą Wysp Bahama tankowca Prestige, który wzywał pomocy z powodu pęknięcia kadłuba, poprzez które do morza przedostawała się transportowana przez niego ropa. Statek ten informował stacje brzegowe, że nie tylko dochodzi właśnie do poważnego zanieczyszczenia okolicznych wód, ale i także jemu samemu grozi z tego powodu zatonięcie.
Prestige podpływał więc jak najbliżej wybrzeży północnej Hiszpanii, licząc na udzielenie mu skutecznej pomocy, polegającej przede wszystkim na jak najszybszym opanowaniu wycieku lub nawet odholowaniu tego statku do jakiegokolwiek pobliskiego portu, w którym mógłby się schronić, mając w ten sposób duże szanse na uratowanie siebie samego, jako że w spokojnym miejscu można by było ten pęknięty kadłub naprawić, co oczywiście równałoby się także zapobiegnięciu ewentualności dalszych wycieków.
Statek ten miał wówczas w swoich zbiornikach prawie 80 tysięcy ton ropy (!), poważna katastrofa ekologiczna była więc jak najbardziej realna, co niestety aż tak bardzo władze Hiszpanii przestraszyło, że postanowiły one natychmiast… przegonić go ze swoich wód terytorialnych, nakazując mu odejście jak najdalej od swoich wybrzeży, w głąb Atlantyku, gdzie dopiero miałby oczekiwać na udzielenie mu żądanej pomocy, bowiem gdyby zatonął zbyt blisko ich brzegów, to mogłoby dojść do takiego zanieczyszczenia miejscowego środowiska, jakie się jeszcze nigdy w historii w tym rejonie nie wydarzyło.
No cóż, niby decyzja słuszna, ale… No właśnie. Tym „ale” okazały się aż dwa zupełnie niesprzyjające w tej sytuacji czynniki – mianowicie, zbiornikowiec Prestige wcale do statków najmłodszej generacji nie należał, był jednostką raczej już wysłużoną, konstrukcja jego kadłuba wcale więc nie gwarantowała przetrzymania tej awarii. Drugim czynnikiem zaś był fakt, iż sztorm jak na złość ustąpić nie chciał – ciągle wiał silny wiatr, a nacierające fale waliły w dryfujący statek zupełnie bezkarnie, dosłownie „jak w przysłowiowy bęben”, bowiem jego możliwości bezpieczniejszego tzw. „sztormowania” były po prostu mocno ograniczone.
A zatem wkrótce doszło do najgorszego. Po sześciu dniach statek w końcu całkowicie się przełamał i oczywiście zatonął, zaś z jego popękanych już wówczas aż do cna zbiorników do oceanu wydostał się prawie cały jego ładunek! Katastrofa wręcz niewyobrażalna! Plama ropy była bowiem aż tak ogromna, że zanieczyściła ona totalnie północne wybrzeża Hiszpanii i Portugalii, a nawet i południowozachodniej Francji..! I pomyśleć, że gdyby jednak zdecydowano się na odholowanie statku do jakiegoś bezpiecznego portu, to najprawdopodobniej do tej hekatomby w ogóle by nie doszło!
O, i takie właśnie bardzo szybko pojawiły się opinie. Zaczęto więc obwiniać przede wszystkim te władze, które nakazały odejście statku dalej na zachód w głąb Atlantyku – czyli nawet samych członków aktualnego rządu Hiszpanii, bowiem to właśnie oni osobiście tę kontrowersyjną decyzję podjęli..! Wyobraźcie więc sobie, jaka wówczas w całej Hiszpanii była o to awantura!
No tak, ale poszukiwania winnych w żadnym razie poprawić tej tragicznej sytuacji już nie mogły. Tysiące utrzymujących się z rybołówstwa rodzin hiszpańskich straciło nagle grunt pod nogami, źródło ich dochodów nagle „wyschło”, wszelkie połowy bowiem stały się w tym rejonie zupełnie niemożliwe, a jeszcze na dokładkę nawet i ich trzymany w okolicznych portach sprzęt został częściowo zniszczony! Tak więc, bez pomocy państwa – ich zdaniem zresztą, głównego winowajcy tej tragedii, gdyż nadal rządowi zarzucano błędną decyzję w sprawie akcji ratunkowej tego statku – w żadnym razie poradzić sobie nie byli w stanie.
I właśnie to było główną przyczyną tymczasowego zamknięcia tej przemiłej knajpki – bo po prostu chwilowo zabrakło jej najczęściej tam zaglądającej klienteli. No cóż, należy tylko mieć nadzieję, że już dziś sytuacja tamtejszych rybaków uległa poprawie, a ich wspaniała knajpeczka ponownie gości ich pod swoim dachem – rzecz jasna wraz z towarzyszącymi im marynarzami. Oby tak było. Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze do tego portu zabłądzę, więc być może osobiście co do tego się nie przekonam, ale jednak szczerze życzę, ażeby wszystko wróciło tam do poprzedniego stanu rzeczy. Wszak było tam tak fajnie…

Po wyjściu z Gijon skierowaliśmy się na północ, bowiem ponownie musieliśmy odwiedzić jeden z portów Europy Zachodniej, tym razem Antwerpię. Powodem tej niecodziennej rotacji statku były oczywiście te kolejowe szyny z Gijon, który to ładunek, jako bardzo ciężki, musiał być przecież załadowany najpierw, na samo dno ładowni, by dopiero potem móc na nim postawić elementy dużo lżejsze, a te czekały już na nas w Antwerpii. W większości, były to żeliwne rury wodociągowe do Kambodży.
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020