Geoblog.pl    louis    Podróże    Z Antwerpii na Celebes    Pomalaa - Indonezja (Celebes)
Zwiń mapę
2020
03
maj

Pomalaa - Indonezja (Celebes)

 
Indonezja
Indonezja, Pomalaa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Tym razem naszym celem jest położony na wyspie Celebes port Pomalaa, skąd zabrać mieliśmy aż cztery tysiące ton tzw. ferroniklu, czyli bardzo bogatej w żelazo i nikiel rudy. Droga nasza wiodła najpierw przez niewielkie Morze Bali, potem poprzez Morze Jawajskie aż do Cieśniny Salayar, po przejściu której znaleźliśmy się już na Morzu Flores, którego północną częścią jest wrzynająca się bardzo głęboko w Celebes zatoka Bone. I to właśnie nad nią leży ta Pomalaa, nazywana jednak przez tubylców zupełnie inaczej – oni mianowicie używają jedynie nazwy Tandjung Lepee.
Przebycie powyżej „naszkicowanej” przeze mnie drogi zajęło nam około dwie doby, a podróż ta z pewnego względu była dla mnie niestety dość smutna, jako że wypadała ona akurat w dniach 24 i 25 Grudnia. A zatem, w samą Gwiazdkę, którą spędzałem wtedy w zupełnej samotności, bo przecież moi współtowarzysze tego rejsu, sami Azjaci, w ogóle tychże świąt nie celebrowali. Ale cóż, tak bywa – wszakże taki już jest ten nasz marynarski los…
Zapraszam na Celebes…



POMALAA - Indonezja - Styczeń 2002

Port ten posiadał tylko jedną jedyną keję – w dodatku, jak na nasz statek, zdecydowanie za małą, toteż załadunek tej rudy odbywał się podczas naszego postoju na kotwicy. Używano w tym celu jedynie naszych statkowych dźwigów, które przenosiły w specjalnych prostopadłościennych „łyżkach” kolejne kilkutonowe unosy tegoż ferroniklu z przycumowanych do naszych burt barek, by potem ostrożniutko na dnie naszych ładowni tę rudę rozsypywać.
Robota ta okazała się więc dość czasochłonna, co spowodowało, iż Sylwestra spędzaliśmy właśnie tutaj, w dodatku jeszcze całkiem spokojnie, ponieważ Nowy Rok był tu świątecznym dniem wolnym od pracy i port w ogóle w tym czasie nie funkcjonował. W tym względzie zatem szczęście nam dopisało, dzięki czemu znowu mogliśmy urządzić sobie miły noworoczny wieczór na rufie.
Wcześniej jednakże – a było to chyba dnia 27-go lub 28-go Grudnia – zorganizowaliśmy sobie dość ciekawą wycieczkę naszą szalupą na położone niedaleko kotwicowiska małe wysepki i rafy, gdzie w niewielkiej lagunie nasi Tajowie nałapali całą masę jakichś podobnych do śledzi ryb (ale one były smaczne - mniam, mniam!), a potem jeszcze udaliśmy się na brzeg samego Celebes, do ujścia niewielkiej rzeczki, w którym to miejscu planowaliśmy sobie trochę poplażować. Ale niestety, akurat ten punkt programu naszego wypadu nam się nie udał, bowiem rzeczka ta (tak właściwie, to jednak nieco większy strumień) okazała się w tak wysokim stopniu zanieczyszczona (no cóż, ta bliskość portu i przeładowywanej w nim ciężkiej rudy swoje zrobiła), że bardzo szybko ten nasz projekt zarzuciliśmy, z naszych chyba jednak zbyt odważnych zamiarów, nie bez żalu zresztą, rezygnując.
Ale i tak było fajnie, bo przecież piknik na skraju tropikalnej celebeskiej dżungli również może być miłym zajęciem, prawda..? A już zwłaszcza w takim miejscu, gdzie tubylcy są dla wszelkich przybyszów mili i przyjacielscy, a właśnie z tych cech mieszkańcy tego rejonu Indonezji są znani.
Wieczorem 2-go Stycznia 2002 roku załadunek ferroniklu się zakończył, szybko naszą kotwicę wybraliśmy i wyruszyliśmy dalej…


Dokąd teraz..? Ano, do Malezji, do największego portu tego kraju, Port Kelangu. A zatem, ponownie żeglujemy przez Cieśninę Salayar i Morze Jawajskie, potem na północ w kierunku Singapuru, by po jego minięciu i kolejnych kilku godzinach jazdy przez Cieśninę Malakka zameldować się u południowego wejścia do Port Kelangu. Droga ta zajęła nam w sumie około 4 dni i niestety, w odróżnieniu od wielu poprzednich, już tak spokojna nie była.
Trafiła nam się bowiem na Morzu Jawajskim pewna niezbyt przyjemna przygoda, kiedy to w pobliżu wyspy Masalengu Besar natknęliśmy się na dwie, pełne jakichś podejrzanych typków motorowe łodzie, które najwyraźniej próbowały się do nas zbliżyć, co oczywiście natychmiast obudziło naszą czujność i odebrane zostało jako próba bandyckiego (no dobra, niech już będzie pirackiego) napadu. Tak przynajmniej z początku podejrzewaliśmy. Przypuszczenie to jednak bardzo szybko zamieniło się w pewność, gdy po naszej radykalnej zmianie kursu obie te łódki uczyniły dokładnie to samo, podejmując za nami pościg. Stało się więc jasne, że dobrych zamiarów wobec nas niestety nie mają.
To niepożądane spotkanie miało miejsce o świcie, około szóstej rano. Natychmiast powiadomiłem o tym fakcie naszego Starego, który już po minucie z „rozwichrzonym włosem” i ciężko dyszący wpadł na mostek, akurat w momencie, gdy ja w międzyczasie już zacząłem solidne „zygzakowanie”, co i rusz gwałtownie zmieniając nasz kurs. Na szczęście manewry te okazały się skuteczne już na samym wstępie tej przygody, bowiem łodzie te szybko z dalszego pościgu zrezygnowały, przekonując się, że są od naszego statku wolniejszymi lub też jej obsada uznała, iż ewentualny ich atak na nas w takich okolicznościach zająłby dużo czasu i by im po prostu mogło nie wystarczyć na takową gonitwę paliwa. Tak więc, nawet się do nas zbliżyć nie zdołały, ale… co nam wtedy pieruńskiego pietra napędziły, to już „nasze”. Ufff, co za ulga…
No ale niestety pokłosiem tego wydarzenia było to, że nasz Kapitan – solidnie jednak tym incydentem przestraszony – od razu zarządził wzmocnione wachty na mostku, które utrzymywaliśmy aż do samego Port Kelangu. Zatem, nasz ówczesny przelot z Celebesu do Malezji „okraszony” niestety był pewnym dreszczykiem emocji, uświadamiając nam, że te wszelkie opowieści o grasujących na tych wodach morskich złodziejach (no niech będzie - piratach) wcale wyssane z palca nie są i rzeczywiście wciąż trzeba się w tym rejonie mieć na baczności. No cóż, jeszcze wtedy rzecz jasna nie przypuszczaliśmy, że dość szybko przyjdzie się nam o prawdziwości i skali tego problemu przekonać, na redzie Belawanu.

Moi drodzy, już tak tylko z typowo kronikarskiego obowiązku dopiszę jakie porty mieliśmy w następnej kolejności, aby ktoś zainteresowany tematem marynarstwa miał sposobność „poczuć” jak to „drzewiej” (czyli w tym wypadku zaledwie około 20 lat temu) w tym fachu bywało, kiedy to ludzie morza mieli naprawdę jeszcze jakieś szanse zobaczyć ten przysłowiowy „kawałek świata”.
Otóż, po wyjściu z Pomalaa na Celebesie pożeglowaliśmy do Malezyjskiego Port Kelangu, a potem mieliśmy kolejno; Padang (Sumatra), Phuket (Tajlandia), Belawan (Sumatra), Trincomalee (Sri Lanka), Cochin (Indie), Mukalla (Jemen), Port Said (Egipt), Skigda (Algieria), Gibraltar, Matozinhos (Portugalia), Tilbury (UK), Amsterdam, Hamburg, Esbjerg (Dania), Gijon (Hiszpania), Antwerpia.
O, i w ten oto sposób po około 5 miesiącach „zamknąłem kółko” Antwerpia-Antwerpia. Niezły szmat świata, prawda..?
No a potem wyruszyliśmy ponownie w drogę na Daleki Wschód, podczas której to podróży odwiedzaliśmy kolejne około 20 portów w kilkunastu krajach. Ech, dlaczego takich rejsów już dzisiaj nie ma..?
loius

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020