A teraz szczególnego rodzaju „ciekawostka przyrodnicza”. Czyli… „dno morskie” we własnym domu.
Do wykonania tego „tworu” potrzebny jest duży przykryty szklanym blatem stół, z odpowiednio dużych rozmiarów szufladą oraz… eksponaty, wiadomo. Ot i wszystko, cała tajemnica.
A tak na poważnie… Zrobiłem to według pomysłu mojego wnuczka, z którym zresztą wspólnie to „dno” „komponowaliśmy”. Powrzucaliśmy na rozsypany piaseczek wszystko to, co tylko wpadło nam w ręce, a co już od wielu lat do domu zwoziłem – dużą langustę, muszelki, bursztynki, koralowce, stwardniałe odłamki ukwiałów, ryby najeżki i rozdymki, zasuszone koniki morskie, jeżowce, strzykwy, pąkle, kraby, rozgwiazdy itd., itp., a nawet maleńką słonowodną żabkę. No i nawet całkiem fajnie to wyszło, a wnusio z kolegami zawsze mają niezłą radochę przy oglądaniu.
No a potem wnuczek, jeszcze na „bis”, postanowił już całkiem własnoręcznie zrobić swoje własne „morskie dno” w dużo mniejszym stoliczku, bo skoro to duże się udało…
Przy okazji zaznaczam, żeby nie było nieporozumień – wszystkie eksponaty pochodzą z czasów, kiedy jeszcze można było zupełnie bez przeszkód przywozić takie przyrodnicze pamiątki do Polski. Dziś jest to oczywiście zabronione (nawet zwykłe muszelki – rety!), ale kiedyś było to bardzo popularnym pośród turystów czy marynarzy zwyczajem. Zapewniam zatem, że nie ma w tym nic nielegalnego.
louis