Ponownie trochę ciekawostek…
Tradycyjnie tytułem rozdziału jest kraj, do którego odnoszą się pierwsze z poniższych fotografii.
Fotki 1 i 2 – być może trudno wam będzie w to uwierzyć, ale zdjęcia robione były niemalże w samo południe i w dodatku za pomocą całkiem niezłej jakości aparatu. To zaciemnienie wynika bowiem z nieomal całkowitych ciemności, które zaczęły zapadać nagle wskutek zbliżającego się cyklonu tropikalnego, na który omal nie nadzialiśmy się w rejonie wyspy Great Inagua na Bahamach (nawet już nie pamiętam, którą konkretnie wysepkę wtedy fotografowaliśmy). My w drodze z Kolumbii do Port Everglades na Florydzie, więc schodząc z drogi pokluczyliśmy nieco „slalomem” pomiędzy bahamskimi wysepkami, aby przynajmniej zbyt mocno nami nie kiwało, bo od wiatru i ulewnych deszczy i tak uciec się nie dało. Jednak muszę przyznać, że ja osobiście bardzo lubię tę specyficzną atmosferę panującą podczas zbliżania się żywiołu.
Fotka 3 – zachód słońca nad Zanzibarem. Jesteśmy w fajnej knajpce na piwie, ale potem powrót niestety w ciemnościach „że oko wykol”. Bo jak widać „na załączonym obrazku”, właśnie tak w większości miejsc tego miasta wygląda „oświetlenie uliczne”.
Fotka 4 – ten napis na tablicy ostrzegawczej jest oczywiście w języku używanym w Somalii (oromo), bowiem – co oczywiste – to ostrzeżenie adresowane jest do tamtejszych piratów, aby mieli się na baczności, bo rozciągnięte na burtach statku druty kolczaste są pod wysokim napięciem. To rzecz jasna było zawsze zwykłą bujdą, bo przecież prądu nigdy się pod te druty nie podłączało, ale straszak miał być, i już.
Fotka 5 – nieźle to wygląda, no nie..? Samolot był zajęty do ostatniego miejsca, bo wakacyjne czartery w modzie, ale dla innych „nie wczasowiczów” również się co pewien czas jakieś miejsca znajdowały.
Fotki 6 i 7 – może to was nieco zdziwi, ale to prawda. Po ulicach Zanzibaru zawsze chodziło sobie zupełnie swobodnie wiele krabów. Maszerowały zazwyczaj w ciemności po asfalcie lub betonie, a co ciekawe, te miejsca znajdowały się nierzadko nawet całkiem daleko od brzegu oceanu, bo było tego dystansu z dobrych kilkaset metrów. Po co one aż tak daleko łaziły, to nie wiem – może na coś polowały..?
Fotka 8 – to drzewo to figowiec Benjamina (fikus benjamina), prawdziwa duma Zanzibaru, bowiem miejscowi chwalą się, że… jest to największe drzewo caaałej Afryki. To oczywiście zwykła nieprawda, ale niech już im tam będzie, skoro w to wierzą… Ale rozmiary to on rzeczywiście ma, szkoda więc, że nie doszukałem się niestety w moich zbiorach zdjęcia jego całej korony.
Fotka 9 – no i jeszcze raz Zanzibar. To zdjęcie ma swoją całkiem niezłą historię. Otóż, któregoś dnia w samym centrum miasta (w tzw. Stone City, Kamiennym Mieście) wydarzyła się w bocznej ciasnej uliczce katastrofa budowlana. Piętro jednej z remontowanych kamieniczek całkowicie runęło, a odłamki gruzu przy tej okazji poważnie zniszczyły zaparkowany tam samochód.
Wybraliśmy się więc wieczorem na własne oczy to zobaczyć, ale było tam tak ciemno, że prawie nic nie widzieliśmy. Ale zdjęcie z fleszem zrobić się udało, kiedy mój kumpel taką fotkę z tym samochodem w tle mi „cyknął”. A później, kiedy już sobie to oglądaliśmy, to odkryliśmy nagle, że wtedy przy tej okazji przyłapaliśmy na gorącym uczynku jakiegoś złodziejaszka, który akurat szabrował z tego auta reflektor! Widać go wówczas nie było, ale jak na złość dzięki nam „wyszło szydło z worka”. Piszę „jak na złość”, bo jeden z pracujących na naszym statku portowych robotników tego typa mimo ciemności rozpoznał..! No i na Policję zakapował…
Fotki 10, 11 i 12 – ścisłe centrum Mutsamudu na Komorach. Fajnie wygląda, no nie..? Centrum rzeczywiście „ścisłe”, bez dwóch zdań, nawet pomimo faktu, że ciemno wszędzie wokoło jak w…(niedomówienie)…, natomiast hotel ten jest najważniejszym hotelem z wykwintną (!) restauracją w mieście. Tylko że piwa tam nie było…
Fotki 13 i 14 – a teraz coś w klimacie wakacji. Hiszpania – gorąco, parno, kapać się chce, ale w hotelowym basenie… zajęcia z wodnego aerobiku! I jak widać „na załączonych obrazkach”… same kobiety! Czyli, baby „raz i dwa, i trzy” wymachy rączkami i nóżkami, a chłopy w położonym tuż obok barze też „raz i dwa, i trzy”, ale… do gardła. Wiem co mówię, wierzcie mi… Najpierw stawiał kolejkę Holender, potem Anglik, potem ja, potem Hiszpan, po nim – uwaga! – Arab z Emiratów, potem znowu ten Hiszpan i… dalej już nie pamiętam…
Fotka 15 – ten lemurek z Komorów wygląda na łagodnego, prawda..? Ale nic z tego, naszego współzałoganta tak ugryzł w dłoń, że krew aż trysnęła..! Dlatego ja już nie próbowałem go pogłaskać.
Fotki 16 i 17 – hotel w Pointe Noire w Kongo. Cisza, porządek, spokój, czystość i niezwykle ciekawie urządzone obejście. Te „rozczapierzone” palmy to oczywiście kokosowe, ale tych „przystrzyżonych” nie rozgryzłem, więc nie omieszkałem o to zapytać ludków z hotelowego personelu. Odpowiedzieli mi, że to areki, natomiast tę dziwną „fryzurkę” zrobiono na nich celowo, od samego początku ich wykiełkowania w tym miejscu. Nie wiem, czy w to uwierzyć… Ale ładne rzeczywiście są…
louis