Zaczynamy odcinek drugi, kontynuując oczywiście wątek owej wręcz niewyobrażalnej ludzkiej indyjskiej nędzy, z widokiem której każdy przybysz do tego kraju niestety musi się zmierzyć. Zatem, zmierzcie się i wy...
Jak więc takie miejsca wyglądają..? – zapytacie. No cóż, oczywiście postaram się je jakoś pokrótce opisać, ale i tak jestem absolutnie pewien, że „słowo pisane” (a już zwłaszcza moje) w pełni widoków tych ludzkich dramatów nie odda. Jednakże, choć popróbujmy…
Wyobraźcie zatem sobie bardzo długie szeregi zwykłych, skleconych dosłownie z byle czego bud (przy których te, dla naszych polskich gospodarskich psów to wręcz luksus! TAK!!!) nieposiadających rzecz jasna absolutnie żadnych, nawet tych elementarnych urządzeń potrzebnych do domowego życia – o czymś takim jak węzły wodne, gaz, elektryczność czy nawet osobne pomieszczonka, choćby i nawet mikroskopijnej wielkości, na ustępy, tutejsi mieszkańcy nawet nie śmią pomarzyć!
Nie, bo jest to dla nich najzwyklejszą pod słońcem abstrakcją – tego w ich świecie W OGÓLE NIE MA. Mało tego, nie jest tajemnicą, że wielu z tych ludzi nawet… W OGÓLE NIE WIE o istnieniu czegoś dla nas tak oczywistego jak na przykład… kran, umywalka, zlew czy choćby… sedes! Nie, wielu z nich aż po dziś dzień nigdy się z czymś podobnym nie spotkało! To w ich świadomości w ogóle nie istnieje. Czy możecie więc się dziwić, że takowe miejsca, nawet i w samych Indiach, nazywane są „ludzkimi śmietniskami”..? I jakże ciężko nam w ogóle uwierzyć w istnienie czegoś takiego – wszakże, to istna „ludzka dżungla” w samym sercu wielkiego azjatyckiego miasta w XXI wieku!!! A jednak one są! Tak, są takie miejsca – w dodatku niezwykle ludne, jak i również znajdujące się nie tylko w samym Madras, ale i także w wielu innych wielkich miastach tego kraju, a już zwłaszcza w Kalkucie. Istny wyrzut sumienia, nie tylko samych Indii, ale i także całej ludzkości…
Tak, moi drodzy, to są naprawdę wprost przerażające widoki! Całe chmary biegających po błotnistych uliczkach dzieciaków, zupełnie bez żadnego odzienia, nawet zwykłych łachów (!) - potwornie brudni, o wręcz zszarzałej z tego powodu skórze i wychudzeni mężczyźni, łażący w tę i we w tę zupełnie bez celu, lub po prostu leżący pokotem gdzie popadnie – kobiety przypominające swym wyglądem żywe ludzkie szkielety – a to wszystko widziane jeszcze na tle wręcz przeogromnej ilości rozsypujących się niewielkich kamieniczek, poprzylepianych do nich ze wszech stron bud z falistej blachy, kartonowych pudeł, połamanych sklejek lub powiązanych z sobą plastikowych butelek czy zwykłych szmat. Przed nimi zaś, stały czasem jakieś misy i garnuszki, w których znajdowała się jakaś podła strawa, wyjadana bezpośrednio rękoma przez całą tłoczącą się wokół niej rodzinę.
I co wy na to..? Czy powyższe opisy dają wam już o tym świecie jakieś wyobrażenie..? Myślę, że tak – przynajmniej w pewnym stopniu, prawda? Ot, sądzę nawet, że w stopniu na tyle wystarczającym aby tych z was, którzy z istnieniem czegoś podobnego jeszcze się dotychczas w swym życiu nie zetknęli i o nim nawet pojęcia nie mieli, dość solidnie zszokować, czyż nie..? A przecież, to jeszcze nie wszystko. Wszak, pokusiłem się dopiero o opis warunków, w których ci ludzie mieszkają (lecz – uwaga – tylko tych, którzy w tutejszym rozumieniu NIE SĄ LUDŹMI BEZDOMNYMI! Bo jest tu jeszcze społeczność, która nie posiada nawet i tego!!!), ale… jak oni w ogóle żyją? Z czego się utrzymują, co jadają, czy gdzieś pracują, itd..?
Otóż, w większości żywią się oni tym, co… wydłubią gdzieś na wysypiskach śmieci lub znajdą na ulicy – wszelkimi możliwymi jeszcze do strawienia odpadkami - rzadziej tym, co zbiorą w pobliskich lasach czy łąkach albo wyłowią z morza, jak również i tym, co po prostu na bazarach ukradną lub kupią za wyżebrane uprzednio drobniaki. Jeszcze rzadziej natomiast utrzymują się z tego, co w jakiejś, zazwyczaj cudem zresztą otrzymanej, dorywczej pracy zarobią.
Noce spędzają pod swymi szmacianymi lub kartonowymi daszkami, zaś fizjologiczne potrzeby załatwiają… po prostu tam, gdzie popadnie! Ot, dokładnie w takim miejscu, w którym akurat coś się komuś zachciało, częstokroć nawet nie zadając sobie trudu odejścia gdzieś, choćby i na jeden kroczek (!) w bok, na przysłowiową „stronę”. Czy możecie więc sobie wyobrazić widok starszej kobiety przykucającej nagle tuż przede mną na błotnistej uliczce i natychmiast załatwiającej „co trzeba” nieomal wprost na moje buty..? Co, szokujące..? Oj tak, z całą pewnością – zwłaszcza, że powyższe nie dotyczy li tylko załatwiania samych fizjologicznych potrzeb, ale i nawet… tzw. „spraw damsko-męskich”! Bo nierzadko ma się tu okazję napotkać na swojej drodze również i takie obrazki, których opisami raczej już się zajmować nie powinienem, jako że widoki kopulujących pod gołym niebem i w… cuchnącym błocie par zapewne do zbyt eleganckich nie należą, to jasne. Tak więc, skoro każdy z was swą własną wyobraźnię posiada, to pozwólcie, że niniejszym akcentem już ten – przyznam, że dość krępujący – temat zakończę, absolutnie go w tym wątku nie rozwijając.
Jednakże, moi drodzy, bardzo was proszę, ażebyście sobie teraz przypadkiem nie pomyśleli, że to wszystko, co powyżej powypisywałem, dotyczy całych Indii. O nie, bynajmniej!!! Ja wam tylko przedstawiłem obraz tych najgorszych kwartałów miasta, stanowiących zupełny margines tutejszego społeczeństwa. Fakt, ogromnie szeroki, wręcz przeogromnie, ale jednak margines. Bo przecież nie cała tutejsza ludność żyje w aż tak skrajnie nędznych warunkach, to jasne. Powyższe dotyczy bowiem tych warstw ludności, które znajdują się na samym dole społecznej drabinki, czyli kasty najmniej znaczącej, nierzadko pozbawionej wszelkich praw lub po prostu z tegoż społeczeństwa wykluczonej. Ogólny obraz przedstawiają więc sobą wręcz najtragiczniejszy z tragicznych, ale dotyczy on jednak właśnie tylko tej grupy, która w hierarchii społecznej stoi najniżej i jest po prostu ze wszystkich tu istniejących najuboższa.
Jak zatem wygląda codzienne życie tych, którzy we wspomnianej drabince stoją już wyżej od tych opisanych w kilku poprzednich akapitach nędzarzy..? Otóż, lepiej – powiedziałbym nawet, że znacznie lepiej – ale to… nadal, niestety, w rozumieniu nas, Europejczyków, są warunki, które śmiało można nazwać ubóstwem. Bo owszem, nie mieszkają już wprost na ulicy czy w skleconych z kartonów budach, nie posiadając niczego poza swą własną skórą jak tamci – lecz w jakichś bardzo skromnych domkach czy izbach (raczej; izdebkach), mając częstokroć stałe zatrudnienie i na co dzień nie borykając się z realnym głodem, ale to i tak – powtarzam jeszcze raz – w porównaniu do życiowych standardów przeciętnego Europejczyka wciąż jeszcze jest zwykłą biedą! I co gorsza, właśnie tych ludzi jest w całych Indiach najwięcej.
Setki milionów (!) osób żyjących byle jak, mieszkających jak popadnie, imających się najprostszych prac (jeśli w ogóle gdzieś takowe dostaną), ubranych, rzec by można, więcej niż skromnie, choć jednocześnie – uwaga – niezwykle dumnych, na swój los się nieuskarżających oraz – co najważniejsze – nie cierpiących głodu! Owszem, nie jadają wystawnie czy nazbyt obficie, wykwintnego jadła na co dzień z reguły nie znając, ale jednak ten prawdziwy głód im nie doskwiera. Mało tego, prowadzą i korzystają z takiej kuchni, która dorobiła się na przestrzeni wielu lat wspaniałej tradycji i wręcz odrębności na tle reszty świata, będąc niezwykle cenioną, jak i również uważaną za… jedną z lepszych i najoryginalniejszych na całym naszym globie! I wierzcie mi, w tym naprawdę nie ma ani cienia przesady!
Oczywiście, ta niezwykle wielka „klasa średnia” tutejszego społeczeństwa głodu nie cierpi, jednakże, dzieje się tak również i z tego powodu, że życiowe potrzeby jej przedstawicieli – także i te kulinarne – są absolutnie niewygórowane. I właśnie ta warstwa – głównie zresztą z racji swej liczebności, to też jasne – determinuje w naszych oczach prawdziwe oblicze Indii, jako że nieomal zawsze stoi ona w pierwszym szeregu i widać tych ludzi dosłownie wszędzie dookoła, bo to właśnie oni stanowią lwią część mieszkańców miast, tworząc te nieprzebrane ilościowo rzesze przechodniów, które się nieustannie przez te zatłoczone do granic możliwości ulice przez całą okrągłą dobę przewijają.
A zatem, jak nietrudno zauważyć, gdyby nie istnienie tej najniższej kasty ludzi wegetujących (bo przecież, nie żyjących w pełnym tego słowa znaczeniu – ot, smutne ale prawdziwe!) na owych wspomnianych „ludzkich śmietnikach” w tak skrajnie nędznych warunkach, o których nikt – pozwólcie, że powtórzę to jeszcze raz – kto tego na własne oczy nie ujrzał, przenigdy pełnego i właściwego wyobrażenia mieć nie zdoła, to można by powiedzieć, że ogólny obraz Indii byłby dla naszych oczu… wcale niezły. Bo owszem, nadal byłaby to wielka skromność, zacofanie, niedostatek czy społeczny niedorozwój cywilizacyjny, ale jednak byłoby to już społeczeństwo na miarę współczesnego świata. Bieda, ale z perspektywami i - choćby najskromniejszymi, ale jednak w ogóle jakimiś – nadziejami na lepszy los.
Ale tak – NIESTETY – nie jest! Bo przecież tamci biedacy istnieją NAPRAWDĘ. To przesmutna rzeczywistość, której nikt tutaj zwalczyć nie jest w stanie. I właśnie to jest największym wyrzutem sumienia tego wielkiego kraju – te niezliczone rzesze nędzarzy, którzy w poszukiwaniu w ogóle jakichkolwiek możliwości przeżycia (już nie sensu stricte żywota choć w niewielkim stopniu godnego, ale W OGÓLE przeżycia!), zmuszeni są do żebractwa, którego rozmiary są w tym kraju wręcz przerażające! Tak, tego to nawet plagą nazwać nie można, jako że zjawisko to stało się już trwałym i nieodłącznym elementem tutejszego pejzażu – ba, tak głęboko wrosło już w tutejszą rzeczywistość (niektórzy mawiają, że nawet w… tradycję i kulturę!), że żadne kolejne władze… nawet nie próbują z tym walczyć. Nie, bo i tak byłoby to zadaniem absolutnie niewykonalnym. Sami Hindusi zresztą uważają, iż owo żebractwo będzie tu już „po wieki wieków” i przenigdy z ulic ich wielkich miast nie zniknie. No cóż…
Tak, niezwykle to wszystko smutne, prawda..? Nawet bardzo, to zrozumiałe, choć jednocześnie zwrócić musimy uwagę na wprost gigantyczny – oczywiście jedynie z naszego punktu widzenia – paradoks, że dla samych Hindusów ich styl i warunki życia… wcale nie są takie złe! Bo oni w większości uważają się jednak za ludzi, których los wcale jeszcze aż tak źle nie doświadczył. Wiem, niezwykle trudno jest nam w taką życiową postawę uwierzyć – a już zwłaszcza wtedy, gdy się jest naocznym świadkiem tutejszej wszędobylskiej biedy, kiedy się ją na własne oczy ogląda i jej katastrofalnie wielką skalę dokładnie przed sobą widzi – ale tak po prostu jest.
Przeciętny Hindus bowiem, wcale się nieszczęśliwym człowiekiem nie czuje, gniewu w nim na otaczający go świat nie ma, żyje sobie skromnie, bo i tak zbyt wielkich egzystencjonalnych ambicji nie przejawia, uważając z reguły – i poniekąd bardzo słusznie! – że przecież i tak… zawsze mogłoby być jeszcze gorzej. Ot, święta racja, bowiem wystarczy spojrzeć na tę warstwę najniższą, ażeby choć po części zrozumieć, że ich życiowe credo wcale przesadzone nie jest. A już tym bardziej, nie jest pełne pozorów, fałszywego optymizmu, niespełnialnych oczekiwań czy zwyczajnie na pokaz. Życiowa trzeźwość, ot co. Czyli coś, czego wielu społeczeństwom w innych rejonach świata po prostu brakuje (już palcem wskazywać nie będę, ot co). Pomijając rzecz jasna proporcje, bo przecież wręcz niemożliwym jest istniejące w wielu częściach naszego globu życiowe standardy z tym indyjskimi porównywać, jako że byłoby to zadaniem nieomal karkołomnym.
Ale niestety, gdy się widzi te pełne żebraków ulice wielkich miast, to jednak szalenie trudno to wszystko w sposób właściwy zrozumieć. Bo ich wygląd – a już zwłaszcza traktując ich obraz jako pewien ogół – jest już nie tylko że przerażający, jak się niedawno wyraziłem, ale wręcz… piekielny.
Tak, moi drodzy, niestety takiego właśnie określenia należałoby w tym momencie użyć i zapewniam, że z pewnością nie jest ono nie na miejscu. Jest w pełni uzasadnione, albowiem w istocie obrazy te wprost o pomstę do nieba wołają, wzbudzając w przypadkowych obserwatorach całą przebogatą paletę wysoce emocjonalnych uczuć – od litości i pożałowania, poprzez zwykłe ludzkie współczucie, poprzez… niedowierzanie, poprzez ogromne zaskoczenie, jeśli się z tym nigdy przedtem do czynienia nie miało, nawet poprzez gniew na cały świat za ten bezmiar ludzkiej krzywdy, aż po… wstręt, odrazę i obrzydzenie. U osób pełnych szczególnej wrażliwości natomiast, nawet i po najzwyklejsze w świecie przerażenie! Tak, to prawda, jako że wielu przedstawicieli tegoż światka nie jest li tylko samymi biedakami, których tragiczne położenie do żebractwa zmusiło, ale i również są oni tzw. „żebrakami życiowymi”, jak ich tu częstokroć się nazywa. I nierzadko… już od samego momentu narodzin! Tak, dokładnie tak – choć wielu z was będzie zapewne bardzo trudno w ogóle to zrozumieć. Zatem, w kilku zdaniach właśnie o tym…
Ufff, tylko… jak się w ogóle do tego zabrać..? Cóż, nie dziwcie się mojemu chwilowemu wahaniu, jako że ów temat jest naprawdę niezwykle w swej naturze bolesny. Jednak popróbuję… Otóż, w najniższej warstwie tutejszego społeczeństwa, żyjącej tak właściwie tylko i wyłącznie z jałmużny, często zdarzają się przypadki takich zachowań, które dla nas stanowią zjawiska wręcz z pogranicza horrorów i najczarniejszych z czarnych snów! Tak, to wcale nie przesada – bowiem, wielu z tych ludzi… celowo okalecza (!!!) swoje własne dzieci, ażeby potem, kiedy już w takim ZDEFORMOWANYM stanie podrosną (!), wzbudzały one swoim wyglądem jak największą litość w sercach potencjalnych darczyńców! Rety…
Widuje się tu więc na ulicach żebrzące osoby, które niegdyś – zazwyczaj ZARAZ PO URODZENIU! – zostały PRZEZ SWYCH WŁASNYCH RODZICÓW w sposób absolutnie zamierzony TRWALE OKALECZONE – tylko po to, aby już u progu swego życia stały się żebrakami wręcz „zawodowymi”! To znaczy, już od zarania ich żywota przeznaczono im taką właśnie rolę poprzez, na przykład… pocięcie czymś ostrym twarzy, połamanie im nóg, rąk czy kręgosłupa (ufff!), czy wręcz którejkolwiek z tych kończyn pozbawienie!!! Bo przecież w rozumieniu tych ludzi, właśnie tak przerażająco bezbronne i JAK NAJBARDZIEJ KALEKIE dzieci wzbudzają tę litość zawsze największą, co oczywiście ma przynosić ten skutek, którego właśnie jego rodzice-oprawcy oczekują! Czyli, jak największą ilość wyżebranych przez te ludzkie potwory pieniędzy na życie! Wszakże, obok niemiłosiernie pokaleczonej ludzkiej istoty chyba rzadko kto w ogóle przejdzie obojętnie, nieprawdaż..? Zatem, ta szczególna kalkulacja odnosi jednak w rezultacie ów przerażający „„sukces”” (wybaczcie, ale podwójny cudzysłów w pełni uzasadniony!) w postaci zdobywanych środków na przeżycie takiej rodziny… Ufff, horror…
Powiedzcie mi więc teraz, czy możecie te słowa ze spokojem lub z obojętnością czytać..? Tym z was, którzy na tak postawione pytanie odpowiedzieliby twierdząco, to oczywiście już nic więcej do dodania nie mam, jako że nie o wzbudzanie w kimkolwiek litości czy pożałowania mi chodzi – a już tym bardziej nie o wyrzuty sumienia czy psychiczny dyskomfort. Nie, bo przecież nie to jest tutaj podstawowym celem, a jedynie opis zjawiska, z którym w wielkich miastach Indii ma się do czynienia.
Jednakże, do tych, dla których powyższe opisy były przyczynkiem ku zwiększonemu biciu serc, utraty spokoju czy wzbudzenia współczucia i obojętnie obok nich absolutnie przejść nie potrafią, skierowałbym jeszcze jedno drobne pytanko. Otóż, jeżeli powyższych słów w istocie w spokoju czytać nie mogliście, to w takim razie jak zareagowalibyście już nie na samo słowo pisane, jedynie te zjawiska opisujące, ale na wszelkie REALNE OBRAZY, które mielibyście okazję na własne oczy zobaczyć..?!
Czy bylibyście wówczas tymi widokami zszokowani lub przerażeni..? Czy wasze wyzwolone tymi obrazami współczucie nakazywałoby wam bezwzględnie wspomóc jakimś drobnym pieniążkiem takie kalekie dziecko, wiedząc dobrze, iż ZOSTAŁO ONO CELOWO PRZEZ WŁASNYCH RODZICÓW POŁAMANE..!?? Czy zapanowalibyście nad odruchami litości swoich poruszonych tym bezgranicznym dramatem serc..?! Czy znieślibyście widok kilkunastu takich maluchów na raz (!!!), wyciągających ku wam ZDEFORMOWANE rączki w niemej prośbie o jałmużnę..?! Skruszelibyście..?
Oj tak, wiem, że przerywam ten odcinek w momencie jak najmniej pożądanym, ale już z góry obiecuję, że kontynuacja tegoż okropnego tematu nastąpi niemalże natychmiast, jako że kolejny, już trzeci odcinek mojej opowieści o Madras już zawczasu sobie przygotowałem. Zatem, czym prędzej was do następnego odcinka odsyłam...
louis