Geoblog.pl    louis    Podróże    Egipt - Kanał Suezki    Egipt - Kanał Suezki-4
Zwiń mapę
2018
22
sie

Egipt - Kanał Suezki-4

 
Egipt
Egipt, Kanał Suezki
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 75 km
 
Jesteśmy właśnie przy temacie tzw. „łódkarzy”, więc... zapraszam do lektury...

Czyli co, wszystko jasne..? Możecie więc uznać, że temat łódkarzy mamy już załatwiony..? Ha, chcielibyście! Ale niestety, to wcale jeszcze nie koniec, o nie! Bo to, co powyżej opisałem, to po prostu teoria, a jak wygląda praktyka..? No cóż, zapewne natychmiast – jak słusznie mniemam – zapragniecie mnie zapytać, czy w ogóle byłem kiedykolwiek świadkiem takiego ich awaryjnego działania, czyż nie..? A jeśli byłem, to co mógłbym o ich kwalifikacjach napisać..?
Hmmm, mogę rzec tylko jedno – zwykła tragedia..! Granda aż się patrzy! Bo rzeczywiście podczas moich dotychczasowych bytności w tym miejscu (a przypominam, że przepływałem przez Kanał Suezki już około 50 razy) aż trzykrotnie miałem okazję zobaczyć tych ludzi w akcji – kiedy to nasz statek nagle doznał „blackoutu” i bezpiecznie kontynuować tranzytu nie mógł – i za każdym razem wykazywali się oni niestety ogromną ślamazarnością i po prostu wręcz kłującą w oczy niekompetencją! Lecz, co w tym jednak najgorsze, przede wszystkim wprost żenującą nieodpowiedzialnością!
Krótko mówiąc, ich pomoc była tak de facto gów*o warta i gdyby nie fakt, że nasi mechanicy w porę sobie z problemami z silnikiem poradzili, więc mogliśmy już ponownie bezpiecznie naszą podróż kontynuować, to naprawdę nie wiem co by było. Ot, chyba byśmy jednak prędzej w brzeg walnęli, zanim byśmy się w ogóle jakiejkolwiek reakcji tych ludzi doczekali…
Bo w pierwszym z tych trzech wypadków, a miało to miejsce około 3-ciej w nocy, to… nawet się ich dobudzić nie mogliśmy! Ot, spali sobie oni wszyscy jak susełki, a kiedy ich wreszcie z ich legowisk pościągaliśmy i chociaż do jako takiego „pionu” postawiliśmy, to z kolei… tak długo się guzdrali z przygotowaniem swojej motorówki do akcji, że w międzyczasie było już po wszystkim. Nasi mechanicy właściwą pracę silnika już przywrócili, a tej pieprzonej łódeczki nawet nie zdążyliśmy zwodować!
Czyli, komedia jak się patrzy, prawda..? Ha, ale to jeszcze nic, gdyż wręcz nieporównanie śmieszniej było z holownikami! Bo wiecie jak to wtedy wyglądało..? Otóż, kiedy tylko nastąpił u nas ten „blackout”, to egipski pilot oczywiście natychmiast przez UKF-kę holowniki zawołał, z tym że… No właśnie… Wstrzymajcie dech, bo to naprawdę mocny numer! Mianowicie – wołał, wołał, wołał i… oczywiście nikogo w ogóle się nie dowołał..! Absolutnie nikt mu nawet nie odpowiedział..!
No cóż, akurat Egipcjan można zrozumieć, bo przecież… noc jest od spania, czyż nie..? Po cóż więc mieliby wtedy czuwać (choćby i nawet ten jeden jedyny człowieczek przy radiu), skoro noc taka cicha a spać się przecież chce?! Ależ! Wszak nie po to dorobili się w swoim żywocie tak ciepłych posadek, żeby im teraz ktoś po nocy głowę zawracał..! Ciszy nocnej zakłócać nie wolno! Ot, co…
Podczas drugiego wypadku natomiast, który miałem okazję na własne oczy zaobserwować, było… jeszcze weselej! Tak, wiem – zapewne bardzo was to dziwi, bowiem co jeszcze musiałoby się wydarzyć, aby w tak ważnej w sumie sprawie mogłoby być jeszcze gorzej, aniżeli to, co opisałem powyżej, ale wierzcie mi, że pod tymi względami „pomysłowość” egipskich łódkarzy jest wręcz nieograniczona.
Bo było tak… Szliśmy wtedy rannym konwojem z Suezu na północ, kiedy gdzieś w okolicach Ismailii nasz silnik nagle sobie „charknął”, potem „zakaszlał”, aż w końcu stanął. Zatem zdarzyła się jakaś awaria i oczywiście należało niezwłocznie działać. Pilot zawołał przez radio dwa holowniki (tym razem był dzień, więc problemów z nimi nie było), a my od razu pognaliśmy na nasze stanowiska manewrowe, bo przecież już za chwilę zmuszeni będziemy gdzieś przycumować.
No tak, ale… nasi dzielni łódkarze mieli w tym samym czasie już porozkładane na korytarzach swoje „kramiki z tandetą” (za chwilkę też o tym napiszę), a których to towarów po prostu… bali się tak bez dozoru w naszej nadbudówce pozostawić – wszakże, ktoś w międzyczasie mógłby im coś z tego ukraść, no nie..? Toteż, zanim jeszcze w ogóle ruszyli dupska do swojej motorówki (a czas przecież naglił, bo statek „not under command” i grozi uderzeniem w brzeg!), to najpierw… zaczęli wszystkie te swoje torby i wory na powrót pakować (sic!)..! Rety, czy możecie w ogóle to sobie wyobrazić..?
No owszem, wszyscy z nich się wtedy rzeczywiście spieszyli, upychając tę swoją tandetę do swych obszernych worów, ale to i tak zajęło im tyle czasu, że… w ogóle na te awaryjne cumownicze manewry nie zdążyli..! Ot, po prostu, holowniki już nas dwoma linami „trzymały”, bo im je na dziobie i rufie podaliśmy, ale… nie mogliśmy jeszcze do brzegu kanału zacumować, bo łódeczka naszych najdzielniejszych z dzielnych cumowników wciąż jeszcze tkwiła na haku naszego dźwigu! A to dlatego, że tych dziadów po prostu ciągle nie mogliśmy się doczekać! Wszak oni się jeszcze pakowali! Ufff, najprawdziwszy koniec świata. Dziadostwo aż do bólu..! Dzia-do-stwo..!!!
Tak, tylko tak właśnie to można określić, bowiem proszę zwrócić uwagę, co się wówczas w naszym całym, a składającym się akurat wtedy z 22 statków konwoju działo, skoro my byliśmy w nim nieomal na samej jego „szpicy”, bo na trzecim miejscu. Wszakże w wyniku tej awarii nasza prędkość, co zrozumiałe, nagle drastycznie spadła, co oczywiście spowodowało konieczność natychmiastowej redukcji swych szybkości także i wszystkich innych statków posuwających się za nami – a było ich wtedy aż 19 sztuk! – bo przecież parametry tegoż kanału na bezpieczne wyprzedzanie nie pozwalają! Tego można dokonać jedynie wtedy, gdy statek, który uległ awarii i dalej „szybkości konwojowej” utrzymać nie jest w stanie, jest już przez holowniki odciągnięty gdzieś w bok nitki kanału, albo już do jego brzegu przycumowany. A jak to osiągnąć… bez cumowników..?
O, i właśnie w tak przedziwny sposób to kółeczko się zamyka – cały konwój „ostro hamuje” i… czeka na zmiłowanie się tych trzech pierdo*onych dziadów, którzy zamiast czym prędzej gnać z odsieczą swą motorówką po statkowe cumy (bo przecież przede wszystkim właśnie po to, do diaska, oni tam w ogóle są!), to najpierw pakują swoje tandetne biznesiki do swych przepastnych toreb i worów! Ba, mało tego – jeszcze na dokładkę, oni wówczas te swoje pakunki najpierw do łódki zanosili, skrzętnie je tam w jakichś schowkach umieszczali (sic!), by po chwili… wracać po następne (sic, sic!) i dopiero potem „uroczyście” nam oznajmili, że JUŻ są gotowi. Wielkie nieba! Allachu – i ty to widziałeś i na swych wyznawców nie zagrzmiałeś..?!
Nasi mechanicy, jak zwykle zresztą, ponownie dość szybko sobie z problemem naszego silnika poradzili, przywracając możliwość manewrowania statkiem (mogliśmy zatem znowu przyspieszyć i podróż kontynuować), więc w sumie i tak pomoc tych łódkarzy okazałaby się zbędna lub jedynie chwilowo potrzebna, ale co by było gdyby jednak ta awaria okazała się dużo poważniejsza..? No przecież w takiej sytuacji cały długi konwój około 20 statków miałby spore opóźnienie, co z kolei wpłynęłoby na… opóźnienie także i następnego konwoju, który już czeka na „mijankach” na swoją kolej tranzytu!
Wyobrażacie więc sobie, jak poważne mogą być konsekwencje takiej zwykłej opieszałości tych łódkarzy? Gdzież tu w ogóle jest jakakolwiek, chociażby i nawet w minimalnym stopniu pojmowana, wręcz elementarna odpowiedzialność tychże ludzi..?! Ba, a co na to same najwyższe władze Kanału..? Jak w ogóle można takie rzeczy tam tolerować..?! Nie, nie dziwcie się tym wszystkim moim ostatnim wykrzyknikom, bowiem takie zachowanie łódkarzy wcale nie było sytuacją odosobnioną – oni tak robią nagminnie! Zatem, tej „perfekcyjnej” organizacji ruchu na Kanale Suezkim można tylko pozazdrościć! Tak tak – „pozazdrościć”, westchnąć, powydziwiać i… jedynie załamać nad tym wszystkim ręce…
No cóż, ale tam tak po prostu jest. Jest i już! A głównie zresztą dlatego, że tymi łódkarzami są tam z reguły ludzie już bardzo wiekowi (krótko i dosadniej mówiąc: po prostu zwykłe dziady!), którym pracować się nie chce, poczucia jakiejkolwiek odpowiedzialności w sobie nie mają, ale jednocześnie całe ich rodzinne klany w jakiś zupełnie dla nas niezrozumiały sposób niezwykle skutecznie dbają o to, ażeby nikt młodszy i „odpowiednio nieustosunkowany” im tych superciepłych posadek nie odebrał. O nie, egipskie „leśne dziadki” trzymają się bardzo krzepko i wygryzienie ich z tych funkcji jest po prostu bardzo trudne – a może i nawet zupełnie niemożliwe.
Ujmując całą rzecz złośliwie można by jedynie dodać, iż władze Kanału i tak powinny być zadowolone chociaż z tego, że im się kiedyś udało zredukować liczbę tych łódek do zaledwie jednej, bo bywały tutaj i takie czasy, że z reguły łódki były dwie, a na bardzo dużych statkach to nawet aż trzy. Ale to i tak nadal jest dla tych dziadów zajęciem wręcz wymarzonym.
Jest więc czego bronić, oj tak! Bo przecież zauważcie sami – ci łódkarze dostają swoje, całkiem zresztą niezłe jak na tutejsze warunki stałe pensyjki, a jeszcze dodatkowo zawsze podczas jazdy na statku zajmują się drobnym handelkiem, dorabiając sobie co nieco na sprzedaży tej tandety, o której wspomniałem. Wożą oni bowiem wciąż z sobą te wielkie wory wszelakiego towaru, który rozkładają w korytarzach nadbudówki, oferując to wszystko załodze statku po oczywiście „niezwykle okazyjnych” cenach – a są to drobiazgi dokładnie takie same jak na tutejszych bazarach.
Czyli, te wszystkie „nieśmiertelne” papirusy (oczywiście „starożytne”, a jakże! Wszak „certyfikaty” na to są! I to nic, że częstokroć zupełnie nieczytelne lub po prostu krzywo skserowane – eee taaam, taki tam drobiazg!), wyroby z wielbłądziej i koziej skóry, jakieś ciuchy oraz cała masa dalekowschodniego azjatyckiego chłamu, głównie „kolorowej chińszczyzny”. O, i właśnie to jest dla tych łódkarzy sprawą najważniejszą, a nie jakieś tam fanaberie typu: cumowanie statku w razie awarii. Ot, co…
No. A zatem, temat łódkarzy mamy już wyczerpany. O czym teraz..? Ano, o kanałowych elektrykach, a jużci! Wszakże, akurat tutaj takowi są. Nikt z nas oczywiście nie wie, tak właściwie po co oni w ogóle są, ale są – są i już! Pozwólcie więc, że czym prędzej wyjaśnię w czym rzecz…
Otóż, brzegi Kanału Suezkiego, na całej jego długości zresztą, w ogóle nie posiadają jakiegokolwiek oświetlenia. Nic, żadnego. Idące więc tędy w porze nocnej statki muszą sobie jakoś tę drogę przed sobą oświetlać, ażeby po prostu gdzieś w brzeg przypadkiem się nie wpakować oraz dokładnie widzieć przed sobą rufę innego statku – tego, który w danym konwoju jest z przodu.
Do owego oświetlenia służy potężny reflektor (zwany oczywiście „Suez Canal Projector”), w który z reguły każdy statek jest wyposażony. Jeśli jednak jakaś jednostka takiego własnego reflektora nie posiada, to rzecz jasna może na czas przejścia Kanału od jego władz za odpowiednią opłatą takowy wypożyczyć, a potem – gdy już tranzyt się zakończy - po prostu go z powrotem na jakąś bareczkę swym dźwigiem wyładować. Ot, proste i klarowne, prawda..?
No tak, wszystko jest jasne i zrozumiałe – bowiem, skoro statek ma elektryczny reflektor, to po prostu w razie potrzeby podłącza go do swej sieci i już odpowiednio silne światełko na dziobie jest. I tyle… No cóż, ale wieloletnią już – i nie wiedzieć dlaczego wręcz z uporem maniaka wciąż utrzymywaną – praktyką ze strony władz Kanału wobec wszystkich idących tędy statków jest obowiązek przyjęcia na swój pokład kanałowego elektryka, który będzie czuwał nad prawidłowym działaniem tego reflektora!
Ciekawe, prawda..? I oczywiście zupełnie nieważnym jest fakt, że ten reflektor i tak jest własnością statku, a w jego załodze już elektryk jest. Nie, bo władze zawsze wymuszają zatrudnienie swojego. I już! Jak to więc wygląda w praktyce..? O, i tutaj szykuje się kolejna niezwykle burzliwa historia, niemalże bliźniaczo w swej naturze podobna do tej z łódkarzami…
Taki elektryk przyjeżdża na statek około 2 godziny przed ruszeniem statku „z beczek” w Kanał. Zjawia się, wchodzi po trapie na pokład i… od razu oznajmia (i oni wszyscy ciągle to powtarzają jak mantrę, choć załogi statków już „od zawsze” dobrze o tym wiedzą), że – po pierwsze: on wcale nie jest Mr.Electrician, ale Chief Electrician (!), czyli jest KIMŚ, Szefem, a nie takim tam zwykłym elektryczkiem.
A po drugie: od razu żąda dla siebie osobnej kabiny (z reguły już od samego wstępu wyskakując tonem kategorycznym i nie znoszącym sprzeciwu, jak gdyby szukał zwady! Tak jakby nie mógł powiedzieć tego normalnie!), bo przecież takie są kanałowe przepisy i mu się po prostu należy. Wszakże jest nie byle kim, Chiefem, więc nie w kij dmuchał, to jasne.
W sprawach kajuty ma oczywiście rację, bo jej zapewnienie jest ścisłym wymogiem kanałowych władz, zatem nigdy nikt z nas w tej sprawie nie oponuje i odpowiednie pomieszczenie już uprzednio dla niego jest przygotowane, ale on i tak zawsze z tym żądaniem „już na progu” nas atakuje, „najeżając się” przy tym zawadiacko, jakby przeczuwał, że ktoś chce tego przywileju go pozbawić. Toteż już zawczasu przybiera bitny ton, wypina pierś do przodu jak po ordery i kilkukrotnie powtarza, aby przypadkiem nikt z nas go z tymi „zwykłymi” łódkarzami nie pomylił: „I am Chief Electrician!!!” No cóż, ja osobiście tym ludziom wcale się nie dziwię (serio!), bo przecież jakież to jest wspaniałe uczucie, kiedy tak ktoś koło niego usłużnie musi się zakrzątnąć, no nie..? Ileż to dodaje powagi, ważności – ba, splendoru nawet..!
A jakie ci ludzie zawsze przy tym robią miny! Wielkie nieba, toż to są twarze pełne śmiertelnej powagi, superważności i znaczenia – broń Boże, aby zagościł na nich jakikolwiek uśmiech! Ależ! Jakiż to wówczas mógłby być błąd, wręcz nie do naprawienia! Wszak takowy Elektryk – sorry, Szef Elektryk – musi swoją postawą oraz fizjonomią wzbudzać w załodze statku respekt dla swej niezwykle ważnej funkcji - ba, misji! Bez niego ani rusz! To wręcz niewzruszony kanon ich zachowania!
Tak, to wcale nie żart, bo ja naprawdę jeszcze nigdy nie spotkałem na swej drodze takiego kanałowego elektryka – czy to w Port Saidzie, czy w Suezie – który by swoim zachowaniem nie zdradzał kołatającego się w jego duszy rozdętego wprost do granic możliwości ego! Wiem, być może dla was brzmi to jednak nazbyt przesadnie, ale proszę mi wierzyć – tak z nimi naprawdę jest. Owszem, zdarzają się wśród nich zapewne jakieś pozytywnie wyróżniające się na tle innych wyjątki, bo akurat o takich od moich kolegów słyszałem, ale ja osobiście niestety jeszcze nigdy takowego nie spotkałem, bo zawsze to był ktoś, do którego „bez kija nie przystąp”. Ot, co…
A co w ogóle taki Chief Electrician na statku robi..? Ha, znakomite pytanie! Pytanie w swej prostocie wręcz genialne, albowiem odpowiedź na nie jest z kolei zupełnie nieskomplikowana – otóż, z reguły… nic. Tak właściwie, to nic a nic, bowiem on jest tu tylko „w razie czego”! To znaczy, niby jego obowiązkiem jest podłączenie tego reflektora do gniazdka (sic! Ależ robota!) i potem czuwanie przy nim, ażeby się wciąż świecił (też coś!), ale tak naprawdę to wszystko i tak zawsze i niezmiennie robi Elektryk z załogi statku. A robi dlatego, że przecież (patrz wyżej) egipski „jaśnie pan Chief Elektryk” nie będzie się zajmował tak banalnymi zajęciami. On jest od celów wyższych, wszak jego pełna dumy mina oraz wręcz bijąca „na cały świat” z całej jego fizjonomii godność najwyraźniej o tym świadczą!
No dobrze, niech już tak będzie… - pomyślicie sobie zapewne - Ale w takim razie, cóż jest tym „celem wyższym” lub co oznacza owo wspomniane przeze mnie wcześniej „w razie czego”..? – zapytacie. Toteż odpowiadam szczerze jak na spowiedzi: no oczywiście, że jakaś ewentualna nagła awaria reflektora lub niespodziewany brak prądu, co rzecz jasna skutkuje natychmiastowym brakiem światła na dziobie statku. I to właśnie wtedy ten Wielki Chief powinien działać, żeby czym prędzej – ku chwale lokalnych władz i dobrej opinii obsługi Kanału – to „światełko życia” przywrócić! Proste, prawda..?

No niestety, ale mimo samego środka tego „elektrycznego wątku” zmuszony jestem niniejszy odcinek zakończyć, bowiem jak zwykle rozrósł się on nam już do wprost niebotycznych rozmiarów. „Przyhamowuję więc”, lecz jednocześnie serdecznie zapraszając was do odcinka następnego...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020