Zgodnie z daną wam uprzednio obietnicą wyruszymy teraz w tę, niezbyt długą wprawdzie, ale pod wieloma względami szalenie ciekawą podróż. Czyli przepływać będziemy przez jedno z najbardziej interesujących z nawigacyjnego punktu widzenia miejsc na świecie, gdyż Kanał Panamski właśnie za takie przez większość marynarzy jest uważany. Stoję teraz zatem przed dość trudnym wyzwaniem, albowiem pojęcia najmniejszego nie mam czy sobie w ogóle ze wspomnianym zadaniem w wystarczającym stopniu poradzę. Bo w istocie, do najłatwiejszych ono nie należy, a ja już zdążyłem zapewne powyższymi zapowiedziami waszą ciekawość rozbudzić. Cóż więc będzie, jeśli moje opisy okażą się jednak nieprzystające do waszych oczekiwań, lub co gorsza, po prostu nudne..? Wybaczycie mi..?
Hm, postaram się jednakże na tym dobrze skupić i wywiązać się z mojej obietnicy najlepiej jak tylko potrafię. Przystępujemy więc od razu do rzeczy, bo rzeczywiście niniejszym krygowaniem się jeszcze sobie dodatkowy ciężar odpowiedzialności dodaję, potęgując tym jeszcze zapewne wasze zaciekawienie. Ale spokojnie – moi kochani – bo jeśli nawet poniższy rozdzialik arcydziełem turystycznego przewodnika nie będzie, to takiej totalnej „plamy” też z pewnością nie dam, o czym solennie was zapewniam…
A zatem, wyruszamy…
KANAŁ PANAMSKI – Panama – Maj 1985
Na początek – co akurat w tym wypadku jest jak najbardziej oczywiste – zajmiemy się krótkim (mam nadzieję) rysem historycznym tegoż miejsca. Bowiem, i tu zapewne wszyscy się ze mną zgodzą, bez tego to w ogóle nie byłoby wielkiego sensu zabierać się za opisy pokonywania tutejszej trasy, ponieważ znajomość podstawowych szczegółów jej dotyczących, nie tylko że będzie w tym względzie niezwykle pomocne, że będzie znacznym ułatwieniem zrozumienia pewnych zagadnień oraz wyobrażenia sobie jej przebiegu, ale i także niezbędnym tegoż uzupełnieniem. Mam rację..? Tak więc, skoro już to ustaliliśmy, to zaczynamy…
Z całą pewnością wszyscy z was dobrze się orientują, że dwa wielkie kontynenty Zachodniej Półkuli – Ameryki; Północna i Południowa – są de facto jednym wielkim lądem, albowiem połączone są one niezbyt szerokim pasem lądu stałego, zaczynającym swe przewężenie na wschodnich rubieżach Meksyku, a kończącym w okolicach kolumbijsko-panamskiej granicy. W sumie powierzchnia tegoż wąskiego skrawka ziemi aż taka mała nie jest – mieszczą się na nim bowiem terytoria aż siedmiu krajów; południowo-wschodnia część Meksyku oraz w całości Belize, Gwatemali, Hondurasu, Salwadoru, Nikaragui i Panamy – jednakże w porównaniu z wielkością leżących w pobliżu kontynentalnych lądów obu Ameryk wydaje się on być naprawdę niewielkim lądowym „korytarzykiem”.
Tak rzecz jasna nie jest – bo to przecież i tak niezły szmat ziemi, ale z kolei jego najwęższe miejsce – właśnie tzw. Przesmyk Panamski – jest w istocie tak wąskie, że „aż się prosiło” – i to praktycznie rzecz biorąc „od zawsze” (czyli od początków podboju tegoż lądu przez przybywających tu Europejczyków, oczywiście głównie Hiszpanów), aby znaleźć jakąś możliwość wodnego połączenia Atlantyku poprzez Morze Karaibskie z Pacyfikiem, które to przejście miałoby przecież niebagatelne znaczenie dla rozwijającej się już Światowej Żeglugi.
Myślano o tym już od bardzo dawna, jednakże możliwości techniczne ludzkości jeszcze długo na stworzenie takiego wodnego sztucznego przesmyku nie pozwalały. Dopiero wiek dziewiętnasty, wraz ze swoją postępującą rewolucją przemysłową mógł przynieść z sobą konkretniejsze plany na realizację tego zadania – i tak w istocie się stało. Pierwsze konkretniejsze „przymiarki” do budowy w Centralnej Ameryce jakiegoś wodnego przejścia rozpoczęły się już pod koniec lat siedemdziesiątych wspomnianego stulecia, ale były one niestety z wielu względów nieudane (o tym za chwilę), tak więc na długie lata z urzeczywistnieniem tego pomysłu musiano zrezygnować. Ale po kolei…
Może na początek podam odpowiedź na szalenie istotne, wręcz kluczowe pytanie; dlaczego w ogóle do realizacji budowy wodnego kanału wybrano akurat to szczególne miejsce, czyli okolice Półwyspu Azuero od strony Pacyfiku oraz Zatoki Limon od strony Karaibskiego Morza..? Otóż, nie tylko z tej przyczyny, że jest to miejsce w całej Ameryce Centralnej zdecydowanie najwęższe (choć to oczywiście jest powodem najgłówniejszym, to jasne), ale i również dlatego, że akurat dokładnie tutaj ukształtowanie terenu jest najbardziej sprzyjające – wszędzie dookoła teren jest górzysty, natomiast w samym Przesmyku dominowały doliny oraz niewysoko położone przełęcze. A poza tym znajdowały się tu już dwa - niewielkie wprawdzie, ale jednak były – jeziorka, które w dodatku posiadały liczne wodne rozwidlenia i wypływające zeń rzeczki, także i takie, których bieg zorientowany był w północno-południowej osi. A to oznaczało, że ewentualna budowa sztucznego kanału dotyczyć będzie nie całej szerokości tego skrawka lądu, ale tylko jego części, bowiem warunki geograficzne oczywiście się wykorzysta, skoro już sama Natura przyszłym konstruktorom „jak na tacy” to zaoferowała. Słowem – nic, tylko budować…
A zatem akurat to miejsce było ze wszech miar na realizację podobnego zadania wręcz wymarzone, jego wybór dosłownie „sam przez się” budowniczym się narzucał – nie pozostawało więc nic innego, jak tylko do niego w końcu przystąpić, i tyle. No tak, ale… (bo przecież zawsze jest jakieś „ale”, prawda?)… któż w ogóle miałby tego dokonać i za czyje pieniądze? Bo przecież to jasne jak słońce, że tak gigantyczne przedsięwzięcie wymagało równie gigantycznych finansowych nakładów, zaś o przyszłych profitach z tej inwestycji wynikających to nawet wspominać nie warto – wszakże… o ho, ho… to po prostu żyła złota – nic dodać, nic ująć. Czyżby jakiś zewnętrzny inwestor, czy też może… sam rząd Panamy..?
O właśnie – i tu dochodzimy do sedna. Bo przecież trzeba wiedzieć, że jeszcze wtedy, czyli w okresie pierwszych „przymiarek” do budowy, takiego kraju na mapie świata w ogóle nie było! Panama jeszcze wtedy nie istniała, ot co. Owe tereny były częścią kraju o nazwie Stany Zjednoczone Kolumbii (tak, tak – było kiedyś takie państwo na świecie), a ich – niestety – na rozpoczęcie tak ogromnego przedsięwzięcia stać nie było. Nie tylko ze względów finansowych zresztą, ale i również politycznych.
Zatem, podłoże historyczne i geograficzne mamy już „z głowy”. Nie wiem, czy udało mi się przedstawić je wam na tyle dobrze, abyście poczuli się już odpowiednio w temat wprowadzonymi, ale sądzę, że powyższy wstęp na pewno już wiele wam wyjaśnił – nawet jeśli moje opisy zbyt dokładne nie były. Pora więc teraz na konkrety – czyli, na pewien zarys dziejów budowy samego kanału.
Wyobraźcie sobie, że już w roku 1530 (bardzo wcześnie zatem, wszak to czasy Kopernika!) Hiszpanie zastanawiali się nad budową – właśnie dokładnie w tym samym miejscu, w którym obecnie ów kanał istnieje – jakiegoś sztucznego wodnego przejścia między Morzem Karaibskim a Pacyfikiem. Mało tego – na samym „zastanawianiu się” nie poprzestawali, bowiem rozpoczęli oni nawet pierwsze w tym miejscu pod tym kątem nakierowane badania – nie tylko samego terenu zresztą, ale i także ewentualnego wykonania projektów, zatrudnienia do przyszłej pracy tubylców, itd. Proszę jeszcze raz łaskawie zwrócić uwagę na powyższą datę – to przecież dopiero pierwsza połowa szesnastego wieku i w dodatku zaledwie trzydzieści kilka lat od samego odkrycia Ameryki! Ot, tak zamierzchłe czasy, a jednak już wtedy Hiszpania wykazywała niezwykłą dalekowzroczność w kwestii swych dalszych podbojów. Ale niestety, marzenia i dobre chęci nie szły – bo i iść nie mogły, to jasne – w parze z ówczesnymi technicznymi możliwościami na realizację tak kolosalnego przedsięwzięcia, więc jedynie na tych początkowych pomysłach się zakończyło. Wszakże na owe czasy musiały się one okazać mrzonką, bez dwóch zdań. Bo cóż to wówczas w ogóle była za technika, prawda..?
Natomiast pierwsze poważne próby wykonania tego zadania podjęto dopiero na początku lat dwudziestych dziewiętnastego wieku, kiedy to wiele najprzeróżniejszych Kompanii wzięło się na serio za badania i projektowanie tegoż przedsięwzięcia. Jedna z nich, mianowicie francuska kompania budowlana kierowana przez opromienionego już wtedy sławą budowniczego Kanału Suezkiego (wykonanego w latach 1859-69) genialnego inżyniera Ferdinanda de Lesseps, wykupiła w roku 1876 od rządu Stanów Zjednoczonych Kolumbii na budowę tego Kanału specjalną koncesję, dzięki czemu można było wreszcie do realizacji tegoż zadania przystąpić. Zawiązano więc w tym celu kilka spółek, których akcjonariusze w zamian za wkład własny mieli w przyszłości partycypować w zyskach wynikających z eksploatacji tegoż sztucznego wodnego przejścia. Zwróćcie uwagę; nie nazywam tego Kanałem Panamskim, bo oczywiście jeszcze wtedy nikomu się nawet nie śniło o jakimkolwiek kraju o takowej nazwie – przyszły kanał miał się po prostu nazywać Kanałem Amerykańskim, i tyle.
A zatem, zaczęło się. Pierwsze prace inżynieryjne rozpoczęto już w roku 1881, ale niestety – już od samego początku zresztą – dosłownie wszystko szło „jak po grudzie”. Począwszy od zwykłego niedoszacowania środków finansowych potrzebnych do budowy, poprzez trudności z wykonaniem planowanych prac w szalenie trudnym tutaj, jak się niebawem okazało, terenie, aż po rzecz najgorszą i najsmutniejszą ze wszystkich – mianowicie, liczbę ofiar wśród zatrudnionych tu robotników, których na skutek wielu tropikalnych chorób oraz wypadków przy pracy zginęło aż – uwaga! – grubo ponad 20 000..! Tak, ta liczba jest wręcz szokująco wysoka…
Wobec powyższego, na efekty nie trzeba było długo czekać. Kompania zbankrutowała, choć nie tylko z wyżej wymienionych powodów, ale i również dlatego, że następowały w niej ogromne nadużycia finansowe, a które przeszły do historii pod mianem tzw. „afery panamskiej”. W rezultacie kilkakrotnie prace przerywano, potem je na powrót wznawiano, aby jednak w roku 1900 na dobre je zarzucić, bowiem niewydolność wykonawców żadnego sukcesu absolutnie nie gwarantowała. Zwłaszcza że główny autor i projektant tego przedsięwzięcia, de Lesseps, w roku 1894 zmarł - zatem spodziewanego końca budowy i tak by nie doczekał. Ba, można by nawet rzec, że tak właściwie, to on nawet… początku tejże budowy nie doczekał, bowiem rzeczywistość okazywała się naprawdę ponura. Prace się ślimaczyły, a na dokładkę – uwaga! – część budowy rozpoczęto… zupełnie nie w tym miejscu, w którym obecnie rzeczony Kanał przebiega! Tak, rozpoczęto kucie wodnego toru w terenie tak trudnym, że praktycznie rzec biorąc jego poprowadzenie dalej mogło być przedsięwzięciem zupełnie niemożliwym do wykonania! Dopiero przyszli budowniczy rozpoczęli prace we właściwym miejscu, zaś te „marne resztki” francuskiej roboty aż po dziś dzień można w pobliżu Cristobalu zobaczyć – jest to wykuty w skałach „ślepy korytarzyk”, noszący miano… „kanału francuskiego” (bo jakżeby inaczej go nazwać, prawda?).
Ale co się nie udało Francuzom już wkrótce w pełni powiodło się Amerykanom, bowiem rząd USA najpierw w roku 1902 wykupił od kompanii francuskiej tę licencję, by potem… politycznie wspierać rewolucję w Kolumbii, mającej doprowadzić do secesji tegoż terytorium i powstania nowego państwa o nazwie Panama. A dlaczego było to dla USA aż tak opłacalne? – zapytacie zapewne – Czy nie mogli oni budować sobie tego kanału w tamtejszej rzeczywistości, zupełnie nie angażując się w wewnętrzne sprawy Kolumbii? Ha, polityka – moi drodzy – polityka. Rozegrali to oni w sposób wręcz genialny – obiecali bowiem panamskim rewolucjonistom wszelką pomoc w uzyskaniu pełnej niepodległości ich państwa (nawet i militarną, jeżeli o takową poproszą), ale w zamian za… udostępnienie na określony w przyszłej umowie czas pełnych praw do eksploatacji kanału, który w tym miejscu zobowiązali się pobudować oraz wyłączną jurysdykcję w specjalnej strefie, którą zamierzano przy tej okazji wytyczyć na terenach położonych bezpośrednio wzdłuż planowanego toru wodnego. Bo jeśli się na to nie zgodzą, to wsparcia nie dostaną, co spowoduje, że Panama nie powstanie, i tyle. Proste? Aż nadto...
A co na to Stany Zjednoczone Kolumbii..? Otóż, czując swoją niewystarczającą siłę w ewentualnym przyszłym zderzeniu z potęgą USA, zachowały się one nad wyraz roztropnie i ze względów politycznych ze wszech miar poprawnie. Ot, po prostu ustąpiły - ażeby nie doprowadzać do eskalacji rewolucji w Panamie, jak i również niepotrzebnego rozlewu krwi w zupełnie bezsensownym potencjalnym konflikcie z USA. Raz się już przecież na negocjacjach z Jankesami sparzyli, kiedy to najpierw sami chcieli z nimi zawrzeć umowę dotyczącą budowy kanału – niedoszłej do skutku oczywiście, bo przecież USA dobrze wiedziały, że od przyszłego państwa Panamy uzyskają znacznie więcej – toteż jakiekolwiek rozognianie konfliktów byłoby zupełnym bezsensem.
Postąpiono więc wtedy najrozsądniej jak tylko w ówczesnej sytuacji można było – zgodzono się na warunki Amerykanów, co spowodowało, że w bardzo krótkim czasie powstanie niepodległej Panamy stało się faktem. Ale oczywiście z niejakim „wrzodem” na swym młodym ciele – specjalną Strefą Kanału Panamskiego, którą Amerykanie mieli niepodzielnie zarządzać do Października 1979 roku, by potem już wspólnie z gospodarzami przygotowywać ją do pełnego przez nich przejęcia nad nią kontroli, co ostatecznie nastąpiło w Styczniu roku 2000. Szczegóły tej umowy początkowo były nieco inne, ale po późniejszej renegocjacji tegoż porozumienia, właśnie powyższe daty stały się faktem.
I proszę spojrzeć co się stało – od chwili zarzucenia wszelkich robót przez Kompanię Francuską, do czasu rozpoczęcia budowy kanału przez firmy amerykańskie, minęły zaledwie niespełna cztery lata! Iście ekspresowe tempo, zważywszy na podmiot, który wchodził w grę. Wszak aż tyle rzeczy o wręcz kapitalnym znaczeniu w międzyczasie się wydarzyło – sam wykup koncesji, poprzedzony rzecz jasna intensywnymi negocjacjami, rewolucja w Panamie, rozpad Stanów Zjednoczonych Kolumbii, negocjowanie umów o przyszłości mającego tu powstać kanału wraz z wytyczaniem i zabezpieczaniem granic specjalnej Strefy, cały szereg przygotowań do samej budowy, itd., itp. – a jednak Amerykanom dosłownie wszystko „na tip-top” i na czas pozałatwiać się udało.
Tak, dokonali oni wtedy prawdziwego cudu i już teraz – z perspektywy tak wielu lat od powstania Kanału – można śmiało stwierdzić, że gdyby nie ich starania, to być może owa inwestycja aż do dnia dzisiejszego w ogóle by nie zaistniała. Tak więc współczesne państwo Panama może im być za to ogromnie wdzięczne – nawet mimo faktu, że od chwili zakończenia budowy aż do czasu przekazania mu pełnej kontroli nad Kanałem i wyłączności zysków z jego eksploatacji ich wzajemne relacje były, delikatnie mówiąc, nienajlepsze. Bo Historia pokazała, że „na dłuższą metę” takie niekorzystne początkowo ustalenia jednak się Panamie opłacały.
Wróćmy jednak do tematu samej budowy. Rozpoczęto ją na dobre już w roku 1904. Konstrukcję Kanału oparto na gotowych już planach Ferdinanda de Lessepsa, gdyż Amerykanie – jako naród niezwykle praktyczny i pragmatyczny – nie zamierzali „wyważać otwartych drzwi” i tworzyć całkiem nowych projektów, skoro skorzystać mogli z tego, co już zostało dokładnie przemyślane i przeliczone przez, genialnego przecież inżyniera. Wszystko ruszyło więc „jak z kopyta”. Prace postępowały w zadziwiająco szybkim tempie, choć – niestety – również i tym razem nie obyło się bez ofiar wśród zatrudnionej tu rzeszy robotników. Bo ponownie dawał o sobie znać tutejszy niezdrowy klimat oraz wręcz ponad ludzkie siły ciężka praca przy wykuwaniu tutejszych skał i budowie gigantycznych śluz i zapór. Śmierć zatem znowu zbierała tu swoje obfite żniwo – podczas dziesięciu lat budowy zginęło oraz zmarło wskutek tropikalnych chorób aż 6 tysięcy osób!
Ale niestety niektóre źródła podają, iż jest to jednak liczba mocno zaniżona, że organizatorom budowy bardzo zależało na zafałszowaniu danych (już mniejsza o to, co było tego przyczyną – czy chodziło o odszkodowania, czy też decydowały jakieś względy propagandowe – ot, trudno powiedzieć, ale akurat tym zajmować się nie będziemy) i dlatego oficjalne raporty mówiły o takiej a nie innej liczbie, ale nawet i owe 6 tysięcy, to przecież również ilość, która dosłownie zwala z nóg każdego, kto choć trochę podobnymi tematami się interesuje, prawda? Proszę więc zwrócić uwagę na bardzo istotny fakt – gdyby przyjąć, według ostrożnych szacunków, że w sumie (bo przecież uprzednie prace Francuzów również pod uwagę brać należy) cała budowa Kanału Panamskiego pochłonęła aż około 30 tysięcy ofiar, to – nie tylko że jest to liczba już sama w sobie wprost astronomiczna, ale jeszcze dodatkowo mocno działająca na ludzką wyobraźnię, zważywszy na niezbyt imponującą przecież długość całkowitą tegoż kanału. Bo jak ktoś skrupulatnie wyliczył (choć ja osobiście mam duże wątpliwości, czy taka ponura statystyka jest tu w ogóle na miejscu), można przyjąć, iż… na każdy metr zbudowanego tutaj sztucznego toru wodnego przypada jedna osoba, która okupiła swój ówczesny trud swoją własną śmiercią, płacąc najwyższą cenę ku chwale realizatorów tegoż szczególnego przedsięwzięcia.
Sądzić jednak należy, iż mimo wszystko, powyższe porównania są mocno naciągane, bo choć w istocie długość samych wykuwanych tu w skałach sztucznych torów jest tylko nieco większa od wspomnianych 30 kilometrów (cały Kanał jest znacznie dłuższy, ale ta reszta to „zaledwie” wykorzystanie istniejących tu już warunków naturalnych), to pamiętać też trzeba i o tym, że wiele z tych wypadków wydarzało się w zupełnie innych okolicznościach, aniżeli przy samej bezpośredniej budowie. No tak, ale i również wszyscy dobrze zdajemy sobie sprawę z wręcz nieokiełznanych skłonności ówczesnych dziennikarzy do wszelkiej przesady – a już zwłaszcza amerykańskich – toteż dziwić się temu, że ukuto wtedy i „puszczono w lud” tak makabrycznie brzmiące porównanie, tak naprawdę nie powinniśmy. Zwłaszcza teraz, kiedy już po wielu latach wszelkie echa tamtejszych tragedii przebrzmiały. No cóż, taki już jest ten nasz świat…
No cóż, zabrzmiało to trochę filozoficznie, ale przynajmniej... dotarliśmy już do zakończenia odcinka trzeciego niniejszego rozdziału...
louis