Zatem zaczynam ową dygresję, o której z taką pasją w odcinku poprzednim wspomniałem...
Otóż, w miejscu, w którym się właśnie zatrzymałem zauważyłem kilka niskich, ale całkiem długich kamiennych murków. Biegły one w rozmaitych kierunkach, poprzez pobliskie pola i łąki, a ja zastanawiałem się wówczas nad sensem i celem ich pobudowania. Bo tak właściwie, to po co one w ogóle tutaj istnieją..? Przedzielają coś..? Ot, wyobraźcie to sobie jeszcze raz, dla lepszego zrozumienia tego tematu - jest sobie pole, a w poprzek niego poprowadzony jest niziutki, około półmetrowej wysokości kamienny murek. Po cóż więc go tutaj pobudowano..?
No właśnie, po co? Otóż, nie omieszkałem później, już po powrocie na statek, spytać o to miejscowych robotników, aby; po pierwsze, zaspokoić swoją naturalną w takiej sytuacji ciekawość, a po drugie, upewnić się czy jednak moje początkowe przypuszczenia tego dotyczące są słuszne, bo przecież ich przebieg najwyraźniej sugerował, iż są to po prostu wyznaczone granice sąsiednich posiadłości. Ot, takie sobie specyficznego rodzaju oznakowanie miedzy, wynikające zapewne z tutejszych tradycji, no i oczywiście nie pomyliłem się. Bowiem, jak się dowiedziałem, w istocie były to najzwyklejsze graniczne mureczki stykających się z sobą pól i łąk należących do innych właścicieli. A zatem nic specjalnego i zbytnio zaskakującego - i jedno co najwyżej mogło w tym dziwić to fakt, iż w ogóle zadawano sobie tutaj tyle trudu, ażeby takowe przegrody pobudowywać, bowiem wbrew pozorom nie były one wcale aż tak łatwe do skonstruowania. Przeciwnie, z pewnością ich wznoszenie było czynnością dość czasochłonną, trzeba było bowiem ów materiał - rozmaite polne kamienie i inne twarde odłamki skalne - najpierw pozbierać, potem pozwozić lub poznosić w pożądane miejsca, a na koniec poukładać jak należy, wiążąc je z sobą trwale specjalną murarską zaprawą.
No cóż, ale sądzić należy, iż chyba warto było tworzyć coś podobnego, bo przecież w efekcie powstawały całe łańcuchy długich i niskich kamiennych murków - a widzianych z oddali na łagodnych zielonych stokach wzgórz przypominających nieco pajęczą sieć - wytyczających jasno i klarownie granice sąsiednich włości. Tak więc najprawdopodobniej sposób ten gwarantował skuteczne uniknięcie ewentualnych sporów o rzeczywiste granice swych posiadłości, bowiem pobudowano coś takiego „raz a dobrze” (z pewnością wspólnym sąsiedzkim wysiłkiem), a potem już „po wieki wieków” miano spokój z zupełnie niepożądanymi dla dobrych międzygospodarskich relacji kłótniami, sporami o miedzę, nieporozumieniami na tym tle i konfliktami. Bardzo, ale to bardzo ciekawa i pożyteczna (!) tradycja. Podobało mi się to...
Jednakże wówczas, kiedy już o powyższych szczegółach się dowiedziałem, doznałem pewnej nieco dziwnej, ale za to uzasadnionej naszymi rodzimymi polskimi zwyczajami refleksji. Otóż, a gdyby takie rozwiązanie zastosowano w naszym kraju..? Bo niby dlaczegóżby nie..? A co tak naprawdę mogłoby stanąć na drodze takim przedsięwzięciom..? Brak polnych kamieni? Oj nie, na pewno nie, bowiem ich ci u nas dostatek. To raczej brak takowego pomysłu, dobrej woli, dobrosąsiedzkiego porozumienia oraz… potrzeby.
Właśnie tak - potrzeby. Bowiem, jak wszyscy dobrze wiemy, my Polacy uwielbiamy takie spory, kłótnie a i nawet wieloletnie procesy sądowe, nierzadko jest to nawet solą naszego życia (sic!). I gdyby tak nagle „opatentować” takie rozwiązanie w naszym kraju i przeszczepić jego sens i idee na nasz lechicki grunt, to z pewnością nie obyłoby się to bez ogromnych oporów - a poza tym; a cóż by wówczas zrobili nasi wiejscy gospodarze bez wrogów, codziennych wzajemnych połajanek czy też międzysąsiedzkich wojenek..?
Bo przecież wiadomo, że nic nas tak dobrze nie scala i nie mobilizuje do skuteczniejszego działania jak istniejący tuż za miedzą „wróg po wsze czasy”, będący inspiracją i natchnieniem do wymyślania i wdrażania coraz to nowszych wynalazków we wzajemnej walce (to nic, że „o nic”, ale szabelka w pogotowiu zawsze być musi, a jużci!), podczas której stosuje się wszelki możliwy i dostępny na co dzień oręż. Ot, wiadomo, my zawsze musimy mieć na podorędziu cały arsenał środków, sposobów i możliwości aby komuś dopiec, dowalić, zaszkodzić, albo po prostu powalczyć. Jedynym problemem staje się już wtedy tylko i wyłącznie ewentualny „punkt zapalny”, bo trzeba mieć O CO walczyć, no nie..? I tyle…
A tymczasem, gdyby tak zupełnie niespodziewanie – rzec by nawet można, iż podstępnie i „z flanki” – odebrać nam taką słodką jak miód dla serca sposobność, wytyczając jak najporządniej oraz jak najdokładniej (nawet przez wszystkich dostępnych w pobliżu geodetów..!) takowe granice pomiędzy przylegającymi do siebie polami, a potem „zamurować je na wieki” biegnącą w tym miejscu kamienną, a dzięki temu trwałą i niewzruszalną konstrukcją, to może wówczas już raz na zawsze poznikałyby te zupełnie bezsensowne międzysąsiedzkie i "aż do bólu”... polskie konflikty, spory i wycelowane we wrogie sobie rodziny batalie..? Wykonalne..? No, niby tak, ale…
No właśnie, to „ale”… Czy taki pomysł byłby w ogóle w naszych realiach możliwy do zrealizowania..? Moim zdaniem oczywiście nie, to jasne. Bo przecież „co kraj to obyczaj” i akurat w Polsce najlepszą metodą okazują się najzwyklejsze płoty i ogrodzeniowe siatki (jeżeli kogoś na coś takiego stać) albo po prostu zwykła ludzka pamięć wspomagana położonymi tu i ówdzie granicznymi większego rozmiaru pojedynczymi kamieniami dla lepszej orientacji co do przebiegu właściwej miedzy, Albo i też charakterystyczne motywy wzięte prosto z natury, na przykład jakiś rów, strumyczek, ściana lasu albo i nawet owe przaśne „wedle tych trzech buczków” i po sprawie. I pomijając już te zawarte w powyższych akapitach żarty (bo to przecież były zwykłe żarty i ironia - nic więcej!), to i tak stwierdzić musimy, że ów pomysł do najszczęśliwszych nie należy, bowiem gdyby było jednak odwrotnie, to dlaczego zatem nie stosuje się podobnych rozwiązań w innych krajach Europy, na przykład w Niemczech, Holandii czy we Francji..? Że niby wyższa dyscyplina i inna mentalność ich mieszkańców..? Bzdura..! A zatem, jedynie tradycja, tradycja i jeszcze raz tradycja. No cóż, być może się mylę i akurat wcale tak nie jest, ale co sobie w niniejszej dygresji poużywałem i powypisywałem to już „moje” i tej radości już mi nikt nigdy nie odbierze. Bo wiadomo, iż czasami lubię być prześmiewcą, szydercą i kpiarzem i to nawet wówczas, gdy nikt tego ode mnie nie oczekuje. Ot, co…
A poza tym, jest jeszcze drugi aspekt tego zagadnienia, który właśnie mi się nasunął na myśl. Otóż (uwaga - znowu przybieram sarkastyczny ton!), a co w wypadku ewentualnego istnienia takowych kamiennych miedz powiedzieliby twórcy naszego przesłynnego filmu „Sami Swoi”..? Czy byłoby im (i nam!) wówczas do śmiechu? Toż owa produkcja nie miałaby nawet najmniejszych szans na swoje powstanie, bowiem w jakiż to przedziwny sposób udałoby się Kargulowi zajechać „na trzy palce” swoim pługiem pawlakową, „uświęconą na wieki wieków amen” własność, skoro ich wspólną miedzą byłby twardy jak forteca murek i winowajca co najwyżej pierwej by sobie lemiesz o niego wyszczerbił lub stępił, niźli wlazłby w szkodę swojemu krewkiemu sąsiadowi? Ot, zupełnie by się to udać nie mogło, nawet gdyby totalnie się podczas orki zagapił, no i co wtedy..? Kargul i Pawlak żyliby w zgodzie? Wielkie nieba, toż to byłby absolutny koniec świata, nie wspominając już o profanacji naszej narodowej Kultury..!
A tak, bez tych murków wszystko jest jak należy - bo przynajmniej mamy w naszej polskiej Kulturze wspaniały tryptyk filmowy, który stał się autentycznym i niepodważalnym klasykiem swojego gatunku. Chociaż, tak prawdę powiedziawszy, to chyba jednak nie mam racji sądząc, iż taka mizerna konstrukcja (choćby i najdłuższa, ale przecież o wysokości zaledwie do kolan) byłaby w stanie zdyscyplinować naszych kultowych filmowych bohaterów i powstrzymać ich od wzajemnej rywalizacji o uświęconą miedzę. Toż nie ma na świecie takowej siły, która mogłaby okiełznać w swych zapędach (i pomysłowości!) takich tuzów i tytanów naszej rodzimej rozrywki, jakimi niewątpliwie są Kargule i Pawlaki, o nie..! (Przynajmniej nie takie mureczki!) Bo na nich po prostu... rzeczywiście – nomen omen – „Nie Ma Mocnych” i gdyby nawet przyjeżdżając po wojnie na Ziemie Odzyskane zastaliby już takowe graniczne budowle (poniemieckie i solidnie zbudowane), to i tak by je czym prędzej zburzyli w celu... umożliwienia sobie kontynuacji dalszych waśni (no bo musiałby być dostęp do wroga!), albo wprost przeciwnie – dobudowaliby do nich jeszcze dodatkowo jakieś kolejne wzmocnienia; na przykład palisady z zaostrzonych bali, fosy lub będące pod wysokim napięciem metalowe okratowania. I wtedy już wszyscy byliby zadowoleni (i pełni mobilizacji..!), natomiast okoliczni gospodarze mieliby im naprawdę czego „zazdraszczać”, czyż nie..?
Oj tak, z pewnością by tak było. Oni by tak niziutkiego murka nie burzyli, ale raczej, zważywszy na ich pieniackie usposobienia i wojowniczo nastawione charaktery by nie poprzestali nawet na jego nieznacznej rozbudowie lub solidnym umocnieniu, ale od razu walnęliby konstrukcję aż do nieba, sięgającą samych gwiazd nawet - i do tego z zasiekami, najeżoną pancernymi szpikulcami, otworami strzelniczymi (a jakże!) i tym podobnymi ulepszeniami umożliwiającymi podstępne i skuteczniejsze rażenie śmiertelnego wroga. No i wówczas nie byłoby już przesłynnego „a podejdź no do płota!” lecz co najwyżej „do mura!” (lub co gorsza; „pod mur!”) i w efekcie nasza kultura masowa poniosłaby niepowetowaną stratę. Ot, co…
O rany, ależ się w tejże dygresji zagalopowałem! No teraz to już nieźle przesadziłem, skąd mi się nagle zebrało na takowe dywagacje - o Kargulach i Pawlakach..?! Te poparzenia od pokrzyw i pokłucia ostami tak na mnie zadziałały? A przecież miałem sobie tylko przysiąść na owym szkockim murku na krótką chwilę i odpocząć przed dalszą drogą, a tu tymczasem… wdałem się w tak niecodzienne (i głupie, co tu dużo mówić) rozmyślania..? O rety, a może to właśnie... ten jeleń aż tak bardzo mnie przestraszył, albo i nawet zauroczył, że mi ni stąd ni z owąd myśli podryfowały do mojego kochanego Lechistanu i mych ulubionych komedii i w rezultacie tego powypisywałem tyle bzdur i niedorzeczności, a na dodatek nabłaznowałem przy tej okazji ile wlezie..?
Ale teraz już naprawdę koniec z głupawymi żartami. Wracajmy do rzeczywistości. A jest ona taka, iż wstałem właśnie z owego niskiego, znajdującego się na skraju opuszczonej szkockiej wioski kamiennego murka i wyruszyłem w dalszą drogę kierując się wąziutką ścieżką biegnącą przez łączkę ku widocznemu w oddali niewielkiemu laskowi, po którym nie spodziewałem się wprawdzie żadnych specjalnych rewelacji, ale pragnąłem chociaż odrobiny spokojnego (wreszcie!) spacerku i relaksu „w tych pięknych okolicznościach przyrody”. Ot, zajrzeć tam jedynie, powłóczyć się nieco pomiędzy drzewami, a potem dotrzeć do nadmorskich skał skąd już będę miał całkiem blisko do portu. Tak więc nie oczekiwałem już dzisiaj żadnych dodatkowych niespodzianek i atrakcji, gdy tymczasem...
Gdy tymczasem, co..? O tym już w odcinku następnym...
louis