Geoblog.pl    louis    Podróże    Wielka Brytania (Szkocja) - Glensanda    Wielka Brytania (Szkocja) - Glensanda-6
Zwiń mapę
2018
02
wrz

Wielka Brytania (Szkocja) - Glensanda-6

 
Wielka Brytania
Wielka Brytania, Glensanda River
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Przypominam, że ostatnie zdanie poprzedniego odcinka brzmiało: „Tak więc nie oczekiwałem już dzisiaj żadnych dodatkowych niespodzianek i atrakcji, gdy tymczasem...” Właśnie, moi drodzy, o właśnie! Gdy tymczasem...

No właśnie, zamieńcie się teraz w słuch lub bardziej wytężcie wzrok czytając te słowa, bowiem to co mnie spotkało w owym niewielkim gaju - i to niemalże natychmiast po wkroczeniu do jego środka i minięciu jego pierwszych skrajnych drzew - śmiało można by nazwać najbardziej „niespodziewaną niespodzianką ze wszystkich niespodzianek”. Przynajmniej dla mnie. Bo było tak...
Z chwilą gdy zbliżyłem się do ściany owego lasku zauważyłem, że nie jest on wcale aż tak bardzo rzadko zarośnięty drzewami na jakiego wyglądał z oddali. Nie potrafię niestety powiedzieć jakie gatunki drzew go tworzyły, ale - o ile dobrze pamiętam - nie było tam chyba zbyt wiele, albo i nawet w ogóle, drzew iglastych. Składał się on raczej jedynie z drzew liściastych oraz niewielkich rosnących pomiędzy nimi kępek niskich krzewów i wyższych traw. Już on sam zresztą tworzył zaledwie niewielką kępkę, bowiem wspomniałem już, że porastał nadbrzeżne skały, pokryte z pewnością niezbyt żyzną i dość płytką glebą, toteż wysokość owego drzewostanu również do imponujących nie należała. Ot, miało się nawet takie wrażenie, iż jest to jakby miniaturka lasku, takie niby „szkockie bonsai” (oczywiście zdrowo w tym opisie przesadziłem, ale to tak dla lepszego zobrazowania tegoż widoku i dla waszego lepszego jego wyobrażenia).
Tak więc wkraczając do jego środka odniosłem natychmiastowe wrażenie zagłębiania się w jakąś przedziwną baśniową krainę (serio!), typowo bajkową scenerię, bowiem niski pułap koron drzew oraz prześwitujące poprzez nie słoneczne promienie tworzyły niesamowity wprost obraz - jakby zatopiony w półmroku zielony leśny ostęp z rozpostartym dość nisko nad głową baldachimem, spomiędzy którego opadały na ziemię rozszczepione wiązki słonecznego światła w kształcie jasnych stożków z dającymi się wyraźnie odróżnić poszczególnymi promieniami.
Czyli tworzyło to razem nawet i swoistą aurę tajemniczości i w istocie scenerię jakby żywcem wyjętą z disneyowskiej bajki. Jeszcze raz przepraszam za ten zbytni patos powyższego opisu, ale staram się po prostu oddać to wszystko najwierniej jak tylko to uczynić potrafię, abyście mogli wspólnie ze mną w pełni uczestniczyć w tym szczególnym spektaklu, który za chwilę w tymże miejscu nastąpi. A że do mojego opisu wkradło się przy tej okazji nieco poetyki, no to co..? Przynajmniej będzie nieco bardziej literacko… Tak dla odmiany…
A zatem cóż takiego wydarzyło się krótką chwilę po tym jak niezbyt chyżym, ale jednak pewnym (bo marynarskim!) krokiem zagłębiłem się do tego gaiku, początkowo wymijając stojące tuż przy skrajnych drzewach gęste zarośla, a potem stanąłem już nieco w jego głębi, na dość miękkim poszyciu pełnym wysokich traw i (chyba) paproci..? Otóż, najpierw rozejrzałem się ciekawie dookoła - przyznam szczerze, iż z prawdziwym podziwem nad malowniczością tegoż miejsca - gdyż już od pierwszej chwili urzekła mnie ta specyficzna atmosfera; cichuteńkiego półmroku, spokoju, przemiłych dla oka świetlnych refleksów i słonecznych promieni przenikających przez korony pobliskich drzew.
Ot, powtórzę więc jeszcze raz - doznałem takiego odczucia, jakbym się nagle znalazł w tchnącym tajemniczością bajkowym miejscu (autentycznie!), tak bardzo bowiem przypominało ono obraz dalekich mateczników w dzikiej puszczy, rzadko odwiedzanej przez ludzi głębi dziewiczej kniei, czy odległego zacisza lub absolutnej głuszy, gdzie królowała jedynie przepiękna, choć niezbyt dostępna Przyroda. No, krótko mówiąc, w owej chwili byłem naprawdę pod wielkim wrażeniem i urokiem tego miejsca, bo z pewnością w pełni na takową reakcję ono zasługiwało. Zatrzymałem się zatem na krótką chwilkę, aby najpierw rozejrzeć się z ciekawością dookoła, chcąc w jak najwyższym stopniu ową atmosferą i spokojem „pooddychać”, a potem dopiero postąpiłem kilka następnych i wolnych kroków w głąb tegoż lasku, gdy raptem...
Nagle, gdzieś nad moją głową w gęstwinie liści podniosła się wręcz niesamowita wrzawa (!), po której nastąpił jakiś dziwny, wydający się być wszędobylskim wrzask..! W pierwszej sekundzie wydał mi się on jakiś absolutnie nierozpoznawalny i nienaturalny nawet, z pewnością z tego powodu, iż spadł on na mnie dość gwałtownie, zupełnie niespodziewanie w panującej tu dotychczas błogiej ciszy, dlatego też nie od razu zorientowałem się cóż to takiego może być - więc w efekcie przez moment poczułem silne ukłucie w okolicy serca (z nagłego przestrachu, rzecz jasna - ot, „zastrzyk adrenaliny”, wiadomo), po którym aż mnie zapowietrzyło z wrażenia. Co więcej, w wyniku tego niespodziewanego i przez pierwsze sekundy z niezlokalizowanego przeze mnie kierunku hałasu, aż mnie dreszcze przeszły po plecach, skuliłem się w sobie i w popłochu rozglądałem się wokoło, pragnąc czym prędzej poznać źródło tych szalenie donośnych odgłosów. Ufff…
I wiecie, moi drodzy, co to było..? No oczywiście, że nie żadne baśniowe czarownice, wilkołaki lub inne diabelskie stworzenia, o nie. Ot, nic aż tak specjalnego - po prostu było to zwykłe ptasie krakanie, tyle że bardzo głośne i rozlegające się w nieco specyficznym miejscu, bo pod dość nisko znajdującymi się nad ziemią gałęziami drzew, a zatem w środowisku mocno potęgującym wszelkie dźwięki, a poza tym; było to krakanie wydawane z całkiem pokaźnej ilości ptasich gardeł (jak już się później zorientowałem), toteż właśnie dlatego nie od razu zdałem sobie sprawę z tego, iż są to po prostu odgłosy ptaków, których w pierwszym momencie zupełnie nie dałem rady rozpoznać.
Stąd zatem wzięła się ta moja - nieco panikarska, przyznaję - reakcja. Bo oprócz tego czym już się powyżej zdążyłem „pochwalić”, to jeszcze w następnej chwili w nagłym porywie aż przysiadłem z przestrachu, zadzierając gwałtownie głowę do góry próbując wypatrzeć co też tak dziwnego zaczęło się nagle dziać nad moją głową. No cóż, wprawdzie zareagowałem wówczas w dość nienaturalny sposób, ale w istocie - wierzcie mi - ów wrzask w pierwszej chwili wydawał się jakby hukiem (dosłownie), powodując, że w żadnym razie nie mogłem jego przedziwnego wydźwięku i tembru przypisać do jakiegokolwiek znanego mi dotychczas rodzaju hałasu. A tymczasem - jak się wkrótce okazało - było to po prostu jakieś stadko… kruków, siedzące sobie dotychczas spokojnie w koronach drzew i dopiero w momencie gdy ja wstąpiłem na ich terytorium podniosły to nagłe larum, zerwały się ze swoich miejsc i poczęły krążyć ponad moją głową z donośnym krakaniem, jakby próbując przegnać intruza ze swojego, tylko im przynależnego rewiru. No cóż, zmyślne bestie, nie ma co…
Ale… No właśnie. W powyższym zdaniu napisałem „jakby próbując przegnać…”, ale już po chwili okazało się, że owe „jakby” natychmiast przemieniło się w „na pewno”, bowiem szybko przekonałem się, że kiedy ochłonąłem już z pierwszego wrażenia i zorientowałem się, iż źródłem tegoż hałasu są ptaki (mało tego, już nawet odetchnąłem z ulgą!), to jednak źle oszacowałem ich ewentualne zamiary, nazbyt wcześnie uznając, że cała sytuacja jest już dla mojej ciężko przestraszonej osoby wyjaśniona. Bo otóż nie, moi drodzy, tak różowo to jeszcze nie było…
Owe ptaszyska bowiem wcale takie gościnne wobec mnie być nie zamierzały. I mało tego - nie tylko że narobiły wrzasku krążąc mi nieustannie ponad głową, to jeszcze na dodatek ani myślały jedynie na takowych manewrach poprzestać i już po chwili doczekałem się - uwaga! - pierwszego z ich strony „lotu koszącego”, polegającego na nagłym opadnięciu jednego z nich z góry dokładnie w okolice mojej twarzy, przy której ówże osobnik zatrzepotał nagle skrzydłami, hamując gwałtownie tuż przed moim nosem, kracząc jednocześnie niemiłosiernie wprost w moje oczy i uszy..! O ho ho, no tego to bym się nigdy w życiu nie spodziewał..! Przyznam, że wtedy to już na serio się przestraszyłem. Bo jakże, do diaska, miałbym to sobie wytłumaczyć? Czyżbym nagle został zaatakowany przez… kruki..?!
A zatem co..? Miałżebym uwierzyć, że one potrafią napaść na człowieka..?! Ale, moi drodzy, tak jednak w istocie było..! I co więcej - na tym pierwszym „bombardowaniu” wcale się cała akcja nie zakończyła. Po chwili nastąpiły kolejne podobne temu powyższemu „spady” następnych przedstawicieli tegoż kruczego stadka, skądś z góry wprost w pobliże mojej głowy, którąż to odruchowo natychmiast zacząłem zasłaniać zgiętymi w łokciach rękoma, rozczapierzając dłonie w okolicach obu skroni, jednocześnie próbując się jakoś bronić przed ową „czarną inwazją” - albo oganiając się rozpaczliwie jak przed rojem much czy os, robiąc rękoma dość obrazowego „młynka”, albo „kuląc się w sobie” pragnąc ochronić głowę przed ewentualnym uderzeniem mnie przez któryś z tych kraczących nieprzyjaznych i twardych (!) przecież dziobów..!
Może to, o czym teraz piszę jest i nawet nazbyt groteskowe, jak komediowy filmowy gag, ale wierzcie mi - wcale mi wtedy do śmiechu nie było, o nie. Bo przecież to wszystko działo się naprawdę i absolutnie nie było dalszym ciągiem mojego ówczesnego chwilowego romantycznego nastroju i urzeczenia urokiem tegoż bajkowego z wyglądu miejsca, bynajmniej..! Bo te gadziny naprawdę się wtedy na mnie zawzięły i takowych „lotów koszących” doczekałem się wówczas około dziesięciu, zanim pojąłem, że żarty się skończyły i po prostu muszę natychmiast wiać z tego miejsca - i tyle..!
Nie czas był bowiem na zadziwienia lub co gorsza na jakiekolwiek próby obserwacji manewrów fruwających napastników - moich obecnych wrogów przecież..! Ratuj się więc kto może, póki jeszcze nie jest za późno, bowiem tak długa seria „bombardowań” na pewno nie mogła być przypadkiem..! Ot, sprawa była więc absolutnie jasna; kruki chciały mnie ze swojego królestwa czym prędzej przegonić, a zastosowana przez nich taktyka, polegająca na nieustannym nękaniu intruza tymi gwałtownymi „quasi jastrzębimi spadami”, wsparte w dodatku donośnym wrzaskiem i trzepotem skrzydeł tuż przed oczami, wcale nie musiała okazać się ich jedynym orężem w tej nierównej walce. Bo co będzie jeśli któryś z nich zapragnie nagle zrobić użytek również i ze swojego dzioba..?! Ufff...
I tu mała refleksja; oprócz faktu, iż byłem tym atakiem dość mocno przestraszony (no co za dzień, najpierw jeleń a teraz te kruki!), to jednak nade wszystko byłem nim także… niezmiernie zdziwiony. Tak jest - ogromnie zdziwiony, bowiem przedtem przenigdy bym nie przypuszczał, że kruki w ogóle stać na coś takiego jak zbiorowy i kolektywny atak na kogokolwiek (a zwłaszcza na człowieka!) w momencie zagrożenia (żeby mi chociaż dały znać, jakiego!?), bo dotychczas wyobrażałem sobie, iż tenże gatunek to typowe i na zawsze zadeklarowane samotniki..!
A tu tymczasem – no proszę, właśnie przekonuję się na własnej skórze, że w pewnych okolicznościach wcale tak nie jest. A o mojej ewentualnej pomyłce - zapewniam - mowy być nie mogło; to z całą pewnością były kruki, nie zaś jakieś wrony, gapy, gawrony czy też jakieś inne, bardziej płochliwe gatunki tejże rodziny. Tyle to akurat na ten temat wiem. Tylko… cóż mi ta wiedza dawała, skoro one nadal mnie atakowały, spadając mi z przestworzy na moją przestraszoną głowę, trzepocząc się gwałtownie przed nosem, a w pewnym momencie, to nawet - uwaga, bo się zaczyna! - od jednego z nich… dostałem nagle skrzydełkiem prosto w pysk..! Ot, pacnął mnie szatan..! O cholera, no teraz to już żarty naprawdę się skończyły - toż to autentyczna wojna..! A na wojnie, wiadomo, jak to na wojnie - zawsze są jakieś ofiary…
A poza tym - czego one w aż tak bardzo zażarty sposób broniły? Jedynie swego terytorium, czy też strzegły bezpieczeństwa miejsc lęgowych, bo miały gdzieś w koronach okolicznych drzew swoje gniazda..? No tak, to byłoby jak najbardziej logicznym wyjaśnieniem, ale w… Maju..? No dobre sobie - taki niby ze mnie doświadczony Zdobywca, Odkrywca, Globtrotter, Włóczykij, Wagabunda, Łazik, Podróżnik (ba, Światowiec!) i „w ogóle”, a tymczasem nie mam najmniejszego nawet pojęcia o okresie lęgowym tegoż gatunku?! Cóż, oczywiście żartuję sobie, ale z drugiej strony; a skąd niby miałbym być tego świadom..? A wy wiecie..? No widzicie, też nie wiecie - tak więc zapewne również nie byliście na tej lekcji, na której akurat o krukach mówiono i dlatego nasza wiedza „w tym temacie” jest taka skąpa…
Ale teraz już naprawdę bez żartów; muszę przyznać, że byłem tą inwazją na moją skromną osobę wysoce zdumiony. Napędziły mi te ptaszyska porządnego stracha, nieźle „pogoniły mi kota” (aż wstyd o tym pisać!), a ja na dodatek, oprócz przeżytego niemalże przerażenia, zachodziłem jeszcze w głowę jak to w ogóle możliwe? Czy mi się aby nie przywidziało..? Tyle kruków naraz, a w dodatku aż tak agresywnych, że nie czuły żadnego respektu wobec wchodzącego im w drogę człowieka..? No ciekawe, bardzo ciekawe. Zawsze sądziłem, że to „odludki” i raczej niezbyt napastliwe, gdy tymczasem…
No cóż, ale było tak jak było, a z faktami, jak wiadomo, się nie dyskutuje. A one były takie, że zostałem wówczas, właśnie w owej niezwykłej niemalże bajecznej scenerii zaatakowany przez kilku-, może i nawet kilkunastoosobnikowe (tak przynajmniej mi się wydawało) stadko mocno zadziornych kruków, a to już niestety z pewnością bajką nie było. I to, czy one MIAŁY PRAWO to robić czy nie, to już nie miało żadnego znaczenia, bo ja właśnie otrzymywałem autentyczną lekcję ornitologii, która doskonale przekonywała mnie co do faktu, iż moje dotychczasowe dotyczące owych niewinnych ptaszków wyobrażenia były absolutnie błędne i niepodparte żadną rzetelną wiedzą. Ale głową z niedowierzaniem kręcę jednak aż do dziś, bo przecież… Do diaska, już po powrocie do domu z tego kontraktu jak najszybciej zajrzałem do kilku książek o kruczych tematach traktujących i… nigdzie nie znalazłem potwierdzenia tego, że „jakoby” one mogły się dopuszczać takich rzeczy..! Czyli co..? To może jednak jestem Odkrywcą, tylko że o tym jeszcze nie wiem..?
A wiecie dlaczego w ogóle aż tyle o tym piszę..? Otóż dlatego, że kiedy już powróciłem na statek po tej mojej nieszczęsnej wycieczce, oczywiście nie omieszkałem opowiedzieć moim współzałogantom o tym wszystkim, co mnie tego dnia spotkało, czyli o randce z jeleniem oraz o owej kruczej napaści na moją osobistą nietykalność i… było to niestety czymś najgorszym co mogłem w tej sytuacji zrobić..! Bo jak sądzicie, uwierzyli mi..? No oczywiście, że nie - i mało tego, naraziłem się tylko na ich niewybredne żarty i pokpiwania z tychże moich „rzekomych” przygód, a one niestety, jak na złość, były jak najbardziej prawdziwe i realne..! (Mam za to nauczkę, żeby zbyt pochopnie nie chlapać ozorem, nawet jeśli jest o czym) Napisałem „jak na złość”, bo prawdę mówiąc sam bym już wolał, żeby te wydarzenia nie były autentyczne - obróciłbym wtedy wszystko w żart i po sprawie, a tak to niestety… No cóż...
Ale, do jasnej Anielki, jestem jeszcze człowiekiem świadomym tego co robię, a przede wszystkim ślepym i głuchym wówczas nie byłem, więc pomimo powątpiewań moich statkowych kolegów co do prawdziwości mojej ówczesnej opowieści, będę jednak zaciekle bronił tej wersji wydarzeń, ponieważ ona była PRAWDZIWA - i tyle..! A fakt, że oni również argumentowali, iż zwyczaje kruków absolutnie wykluczają takowe ich zachowania zupełnie mnie nie przekonywał, zwłaszcza że zapytani o to przeze mnie robotnicy taką możliwość dopuścili, bowiem o takich wypadkach zdarzyło im się usłyszeć.
A zatem, niechaj w razie czego jakiś naukowiec, badacz ptasich zachowań lub też ewentualny autor jakichś mądrych rozprawek na temat kruków nie podważa moich powyższych słów, nie wmawia mi (czyli; „nie imputuje”, broń Boże!), że tak być nie mogło, gdyż „kruczki są takie i owakie i w ogóle; tak nie może być, itd.…”, bo tak było i już..! Taka bowiem była moja ówczesna ponura rzeczywistość (o dalszym ciągu za chwilę, bo to przecież jeszcze nie koniec) i w żadnym razie nie mam ochoty na fantazjowanie. A może po prostu te ptaszki nie czytały tychże książek i rozprawek..?
O właśnie, to byłoby najrozsądniejszym wyjaśnieniem tego co mnie wtedy z ich strony spotkało. A zatem żadne ewentualne sugestie lub też zaprzeczania temu stanowi rzeczy ze strony znawców tejże dziedziny już nigdy więcej do mnie nie przemówią, skoro… O właśnie, poczytajmy dalej, bo warto…

Ale dokończenie tej historii znajdziecie już w odcinku następnym...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020