Odcinek piąty czas zacząć, start..!
O, i w tymże fragmencie tekstu mam dla was pewną ciekawostkę. Chodzi o zaistniałą podczas naszej biesiady dość szczególnej natury sytuację, którą - z uwagi na jej specyfikę - chciałbym choćby pokrótce opisać. Otóż, w pewnym momencie trzy z naszych towarzyszek przy stole, zupełnie niespodziewanie i raczej ku naszemu zdziwieniu (a stało się to zaraz po ich „przyrurowych występach”, kiedy już do stolika po nich powróciły i swój przyodziewek z powrotem na siebie zarzuciły), zaproponowały nam wspólne wyjście z lokalu na krótki spacerek po okolicy, podczas którego pokażą nam kilka ciekawostek w tej dzielnicy Manaus, w której obecnie przebywamy.
Od razu wyjaśniły także, iż mają one wszystkie pewien drobny interes do załatwienia, całkiem niedaleko od naszej knajpy, której to sprawy niestety odkładać na później nie mogą, jako że dotyczy ona... właśnie tych pieniędzy, które od nas dziś dostały – przypominam; po 30 dolców na każdą główkę – a którą to forsę... chcą w swoim sekretnym miejscu schować, bowiem jeśli tego nie uczynią, to potem ich „opiekunowie”... mogą im ją po prostu zabrać! A w tej sytuacji, dzięki nam rzecz jasna, będą mogły się z tymi dolarami z knajpy na jakiś czas bezpiecznie wyślizgnąć – właśnie pod pretekstem wspólnego spacerku nad rzekę – i je w swoim tajemnym schowku zostawić, bo w naszej obecności żaden z tych „ochroniarzy” przy wychodzeniu z lokalu ich rewidować nie będzie. Tak, bo na te praktyki przy klientach sobie nie pozwalają.
O, a to ciekawe! – przyznam, że to naprawdę dość mocno nas zdziwiło. Ale i jednocześnie bardzo zaintrygowało, bo przecież jak dotychczas nikt z nas jeszcze z czymś takim się nie spotkał. Dziewczyny chcą wyrwać się na jakiś czas na zewnątrz knajpy, żeby szybko ukryć gdzieś swoje pieniążki, bo ci „alfonsi” mogą im je potem bezceremonialnie odebrać..?! No cóż, widać, takie już tutaj panują zwyczaje, sprawom tzw. „półświatka” przecież zawsze towarzyszy przemoc i wyzysk, a nam oczywiście nic do tego, ale... czy to aby dla nas samych będzie bezpieczne?
No przecież jest już ciemno, późnym wieczorem zatem szwendać się jeszcze po portowej dzielnicy i w pobliżu brzegu rzeki..? Przyznam, iż oprócz zaintrygowania poczuliśmy z powodu tej niecodziennej propozycji również i pewne obawy, bo... może to jest jakiś podstęp..? Może te babska w którymś momencie naślą na nas jakichś miejscowych zbirów, z którymi są w zmowie, bowiem właśnie tylko o to im chodzi – o zwabienie nas w jakieś odludne miejsce, gdzie nam solidnie „przetrzepią kieszenie”, a być może to i nawet dadzą czymś twardym po głowie..? A bo to takie rzeczy się nie zdarzają..?
Ufff, podzieliliśmy się zatem natychmiast tymi podejrzeniami z innymi naszymi siedzącymi w pobliżu kolegami, bez ogródek przyznając się do sporych obaw z tą wyprawą związanych, ale nieomal w tej samej chwili kilka innych panienek – słysząc naszą rozmowę – szybko się w nią wtrąciło i gorąco jęło nas zapewniać, że w takowym spacerku naprawdę niebezpieczeństwa nie ma żadnego, i że nasze towarzyszki mówią prawdę (tylko błagamy: cicho sza!!!) o tym schowku na ich „na lewo” zarobione pieniążki, które zresztą one wszystkie co pewien czas właśnie w tym tajemnym miejscu ukrywają.
Oczywiście niezwykle gorąco proszą nas o dyskrecję w tej sprawie, bo rzeczy w ich wypadku mają się tak: jeśli któraś z nich złapie jakiegoś klienta do pójścia z nim „na górkę”, a dzieje się to na oczach któregoś z tutejszych „opiekunów”, to wszystko jest jasne. Ot, udało się tego wieczora kogoś „upolować”, więc jakiś zarobek tym razem będzie (bo przecież regularnie codziennie się to nie wydarza, to aż nader oczywiste), ale niestety będzie się trzeba nim ze swoimi „ochroniarzami” podzielić, i tyle. A to dlatego, że tej forsy wyprzeć się już nie można, skoro ten „alfonsik” już to widział.
Ale jeżeli dziewczyny jedynie wciąż przy stołeczkach biesiadują, bo żaden z potencjalnych klientów na „dalszy ciąg na górze” zdecydować się nie chce, to zarobku nijakiego nie ma (oficjalnie rzecz jasna, bo te nasze 30 baksów za „kupienie” ich towarzystwa przy stole wcale nie musi być ujawnione), te gnojki zatem i tak nic im wyrwać nie mogą, bo po prostu nie mają czego, ot co.
No owszem, panienki te poprzez zamawianie dla siebie drinków na koszt biesiadującej aktualnie w lokalu klienteli i tak nieźle naganiają kasę swoim szefom, lecz nie mając możliwości niczego przy tej okazji dorobić dla siebie samych są w takiej sytuacji stratne. Ot, bo się po prostu przy jakimś niedoszłym kliencie nasiedzą, gdy tymczasem z powodu jego niechęci do „dalszego ciągu” wieczór taki okazuje się dla nich „pustym przebiegiem”, ale to oczywiście już zupełnie tych „opiekunów” nie interesuje.
Tak, nie są to wszystko sprawy łatwe, ale przynajmniej z naszej strony mogą te „dziewczynki” liczyć na jakieś zrozumienie, bo jak już wspominałem – mimo wszystko – zawsze powinno się jednak wobec tych kobitek postępować fair i się jak najszybciej po przyjściu do takiego lokalu „samookreślić” – czy się będzie czegoś więcej od nich chciało, czy też od razu zaznaczyć, że nic z tego i w ten prosty sposób im się na ten wieczór rąk nie wiąże. Wiem, brzmi to zapewne niezbyt elegancko, a i może nawet nazbyt ckliwie, ale proszę mi wierzyć, że znakomita większość marynarzy właśnie tak się zachowuje, pragnąc choć w ten skromny sposób okazać wobec tych dziewcząt swoją uczciwość.
Ot, choćby nawet jej odrobinkę. Ona oczywiście z ich strony oczekiwana nie jest, a już tym bardziej wymagana, ale… bądźmy ludźmi – i to nawet w takim miejscu… Można się oczywiście po takowych przybytkach nie szwendać w ogóle, to i dylematów tego rodzaju nie będzie, ale jeśli już się człowiek decyduje na wizyty w takim miejscu, to niech również postępuje jak należy. Bo wierzcie mi, nawet w takiego rodzaju lokalu można zachować się przyzwoicie.
A zatem, dotarliśmy wreszcie do sedna tego problemu. Otóż, „opiekun” nie widzi którejś z dziewczyn idącej z klientem „na górę”, więc sądzi, że kasy zarobić się jej nie udało. Owszem, może oczywiście podejrzewać, że coś się jej jednak od swojego współbiesiadnika z kieszeni wyrwać udało, ale żeby się o tym przekonać musiałby ją najpierw bezczelnie przy wyjściu zrewidować! A tego rzecz jasna w obecności klienta nie uczyni. No bo to by dopiero było! Któż bowiem z nas chciałby zaglądać do takiego lokalu, w którym na naszych oczach dochodziłoby do takich praktyk, podczas których królowałaby jawna przemoc?! Klient ma ochotę się ze swą partnerką choć przez chwilkę na zewnątrz przewietrzyć, gdy tymczasem w jego obecności odbywa się jej rewizja..?! No któż z nas chciałby do takowego lokalu powracać..? Ha, ja na pewno nie!
Owszem, taka przemoc z całą pewnością istnieje, jest wobec tych dziewczyn stosowana i zapewne jest także ich smutną codziennością, ale dzieje się to przecież gdzieś „za kulisami”, a nie oficjalnie na oczach klienteli, czyż nie..? A my, nawet i jeśli w pełni zdajemy sobie z istnienia takiego procederu sprawę, to przecież jesteśmy całkowicie bezsilni, aby cokolwiek w tych kwestiach zmieniać, to jasne jak słońce. Wszak my i tak naszego zepsutego już, wręcz aż do szpiku kości świata nie zmienimy, nieprawdaż..? Poza tym, któż miałby w ogóle ochotę się w to wtrącać..? Toż to oczywistość, że byłoby to niezwykle dla nas groźne, a i rzecz jasna całkowicie bezcelowe.
No cóż, a zatem – skoro te dodatkowe wyjaśnienia ze strony innych panienek nas przekonały – pozostało nam już tylko zdecydować się wreszcie na ten spacerek, jednakże wyrażając jeszcze raz głośno swoje obawy co do tego, czy to jednak nie jest jakiś podstęp, po którym coś złego nam się stać może.
A co one na to..? Ha, najpierw był ich ogólny śmiech, a potem kolejne wyjaśnienie, tymi mniej więcej słowami: „czy wy w ogóle możecie sobie wyobrazić, co by było z NAMI, gdyby z powodu którejś z nas ktokolwiek z klientów został napadnięty, ograbiony i pobity?! Zdajecie sobie sprawę z tego, co by NAM mogło grozić za narażenie na szwank reputacji tego baru, bo przecież po czymś takim wśród klientów, a głównie marynarzy, zapanowałaby opinia, że ten lokal jest bardzo niebezpieczny, więc należy go unikać..?! Toż by nas chyba żywcem obdarto ze skóry!
A poza tym, jest jeszcze druga strona medalu. Nasze twarze są tutaj w okolicy dość dobrze znane, każdy potencjalny bandyta dobrze zatem wie, że gdyby się ośmielił ruszyć kogokolwiek z obcych w towarzystwie którejkolwiek z nas, to... natychmiast gorzko by tego pożałował, bo naraziłby się właścicielom tej knajpy (a oni to przecież nie byle kto!), na co z całą pewnością nikt się nie poważy. Ot, no chyba tylko jakiś szaleniec, ale i nawet tacy ludzie czują respekt przed naszymi szefami. Takoż więc, jak sami widzicie, pełna symbioza – wy zapewniacie bezpieczeństwo nam, a my z kolei wam. Ot, Brazylia chłopaki, Brazylia..!”
No cóż, skoro tak to... idziemy, drogie panie. Pokażcie nam więc te „ciekawostki” przyportowej dzielnicy, o których wspominałyście. Poszliśmy więc... I co..? Ano rzeczywiście, moi drodzy, spacerek okazał się całkiem przyjemny – nie zaprzeczę – podczas którego dotarliśmy w pewnej chwili nad jakieś małe rozlewisko, gdzie stał wzdłuż biegnącej przy wodzie uliczki niewysoki kamienny murek. I to właśnie w tym miejscu (dość odludnym, w istocie było to niemal całkowite pustkowie) – ku naszemu wielkiemu zdziwieniu – jedna z naszych towarzyszek wyciągnęła nagle z boku tegoż murka dwa nieduże kamienie, odsłaniając niewielką niszę, w której stała... mała blaszana puszka!
O rety, a zatem to „najprawdziwsza z prawdziwych prawd prawda”, co one wszystkie około godzinkę temu nam wyjaśniały. To właśnie tutaj jest ten tajemny schowek, bowiem widzimy teraz na własne oczy jak one z wielkim pietyzmem te swoje „zielone” do tej puszeczki chowają, a potem z powrotem maskują tę dziurę w murku usuniętymi uprzednio kamieniami..!
Przy okazji zauważyliśmy również, że tych dolców było znacznie więcej niż 90, czyli tyle, ilu należałoby się spodziewać, gdyby dotyczyło to tylko tych naszych trzech towarzyszek tej przechadzki, ale one od razu w odpowiedzi na nasze pytające spojrzenia wyjaśniły, iż są to nie tylko ich pieniądze, ale i także kilku innych koleżanek, które w tym czasie z naszymi kolegami w knajpie pozostały i nigdzie na zewnątrz nie wychodziły. Ot, po prostu, gdyby tak każda z osobna z lokalu się wymykała, to byłoby to dla tych „ochroniarzy” od razu podejrzane, a już tym bardziej wszystkie razem tak gremialnie wyjść nie mogły, więc ich trójka jest tak de facto czymś w rodzaju „delegacji” do załatwienia tej sprawy.
Ot proszę, no kto by pomyślał, że istnieją jeszcze na tym naszym zwariowanym świecie takie miejsca, w których tzw. „łatwe dziewczyny” muszą się uciekać aż do takich staromodnych, wręcz „szablonowych” sposobów ukrywania swojej zarobionej „na boku” forsy?! Toż to tani hollywoodzki kryminał w najczystszej postaci! No cóż, ale już tak ten nasz świat wygląda, niestety. Jest na nim znacznie więcej występku, zła i podłości, aniżeli zwykłego ludzkiego dobra. Przyznam zresztą szczerze, iż w tamtym momencie poczułem się naprawdę bardzo głupio. W tej konkretnej chwili moja wyższa życiowa pozycja od tych dziewczyn wcale mi nie imponowała – wręcz przeciwnie, czułem się bardzo nieswojo.
Wówczas zapytaliśmy je również o to, czy się czasem nie obawiają, że te pieniądze może im ktoś w międzyczasie z tej „dziupli” w murku wykraść, skoro potem pozostawiają ten schowek samemu sobie i tracą go z oczu. Ot, no choćby nawet ktoś z nas mógłby się dopuścić później takiego rabunku, skoro podczas tej naszej przechadzki tę tajną skrytkę nam ujawniły. Cóż to, nie boją się tego..? A one na to, że owszem, taka możliwość zawsze istnieje, ale one i tak wyjścia nie mają i ryzykować muszą.
To raz. A po drugie – mają tu jednak w okolicy kogoś zaufanego, który bezpieczeństwa tego murka dogląda, więc... raczej niech nikt z naszej strony czegoś takiego nie próbuje, bo wówczas wspomniana „symbioza” przestanie na pewien moment być wiążąca i... no wiadomo. A zatem dopowiadać już więcej nie trzeba, prawda chłopaki..? No jasne, „wsie aluzju poniali”...
Do baru powróciliśmy po około godzinie i dwudziestu minutach od wyjścia na ten dziwaczny spacerek, natykając się już w drzwiach na... tych dwóch naszych „wymuszonych ochotników” do pozostania na statku podczas nieobecności reszty załogi, Starszego Matrosa i Kucharza, którzy jednak – jak wyraźnie „na załączonym obrazku” widzimy – dość szybko opuścili swoje posterunki, aby już wkrótce do naszego towarzystwa przy stole się przyłączyć. Zostali oni rzecz jasna od razu przez naszego Starego dostrzeżeni, ale on i tak nic na to nie powiedział, będąc zresztą... dość mocno w tym samym momencie zajętym zabawianiem swojej partnerki, tak więc obu tym naszym dezerterom się upiekło.
A zabawa trwała sobie na całego... W pewnym momencie, już bardzo późnym wieczorem, kilku z nas zmieniło jednak miejsce swojej biesiady, przenosząc się w pobliże tego barku pod daszkiem z palmowych liści, o którym wcześniej wspominałem, zajmując tam tuż pod ścianą inny duży stolik, ponad którym wisiała ogromna skóra anakondy.
Tak, to prawda, swymi rozmiarami rzeczywiście robiła ona spore wrażenie, chociaż ja w tym momencie przypomniałem sobie inne podobnego typu trofeum, z którym zetknąłem się w wenezuelskim porcie San Felix na Orinoko, a które jak na mój gust było jeszcze straszniejsze od tego, co teraz nad naszymi głowami wisi. Oj, zdecydowanie tak, albowiem tutaj jest jedynie zwykła „niewinna” skóra – owszem, duża, bo kilkumetrowej długości – ale w tamtejszym wenezuelskim barze wisiał u powały nie tylko że okaz trochę większy, to jeszcze wypchany, co rzeczywiście dawało prawdziwe wyobrażenie o wręcz monstrualnych rozmiarach tego gada. Ot, krótko mówiąc, tamta wypchana gadzina znad Orinoko budziła wręcz grozę, podczas gdy ta „skórka” w Manaus jedynie nasze zaciekawienie.
No dobra, ale... co my teraz robimy w Wenezueli..? Wracajmy więc szybko stamtąd do brazylijskiej Amazonii, bo na wspomniany San Felix jeszcze czas przyjdzie, a my przecież teraz wciąż przebywamy w Amazonhas Bar w Manaus. Zatem, jedźmy z opisem dalej...
Koniec odcinka piątego. Wzbudził waszą ciekawość..? Nnnno...
louis