Geoblog.pl    louis    Podróże    Wyspy Salomona - Honiara    Wyspy Salomona - Honiara-4
Zwiń mapę
2018
18
paź

Wyspy Salomona - Honiara-4

 
Wyspy Salomona
Wyspy Salomona, Honiara
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Uwaga, zbliża się moment mojej katorgi, wstrzymujemy więc dech...

A teraz muszę pokrótce opisać wygląd takiego pudełeczka z ową szczepionką (niestety, ale to jest właśnie "clou" całego mojego nieszczęścia i tego pominąć nie mogę, proszę więc o cierpliwość i wyrozumiałość), bo to ma właśnie zasadnicze, kluczowe wręcz znaczenie w tejże sprawie.
Otóż, taki zestaw mieszczący się w tym plastikowym pudełku składał się z płynnej szczepionki znajdującej się w małej buteleczce zamkniętej gumowym wieczkiem, z jednorazowej strzykawki oraz z dwóch igieł - jednej do samej iniekcji, a drugiej do pobierania szczepionki, właśnie z owej buteleczki. Igiełka, której przeznaczeniem było wstrzykiwanie leku w udo była wprawdzie dość długa, ale cieniuteńka, natomiast ta druga to było prawdziwe monstrum, dosłownie jak ułańska lanca - długa, gruba i twarda jak cholera..! No i teraz już wszyscy domyślacie się zapewne o co chodzi, prawda..? Ten człowiek bowiem, pomylił igły..!!!! Ot, tak po prostu pomylił, i już. Ał-ła..! Mam wrażenie, że jeszcze do teraz czuję ten ból, zaś o mojej wściekłości na tego jegomościa to nawet nie będę wspominał…
Możecie rzecz jasna zapytać; a gdzie ja sam miałem oczy, że w ogóle do takiej sytuacji dopuściłem..? I dlaczego w takim razie mam teraz pretensje, skoro nie przypilnowałem tego samemu? Otóż, człowiek ten robił mi owe zastrzyki dwukrotnie. Za pierwszym razem, gdzieś w drodze z Kanału Panamskiego do Papeete na Tahiti tenże zastrzyk wykonał całkowicie prawidłowo, tzn. zgodnie z instrukcją dołączoną do szczepionki, czyli - nałożył najpierw na strzykawkę tę grubą igłę, przy jej pomocy pobrał z buteleczki cały płyn, potem zamienił igłę na tę cieniutką i dopiero tę wbił mi w udo, aplikując całą zawartość strzykawki. Było to oczywiście bardzo bolesne, to już nie było taką „przyjemnością” jak w szpitalu, ale ostatecznie trzeba było być wyrozumiałym i mu to wybaczyć, bo przecież facet nie zajmował się tym na co dzień jak tamte pielęgniarki, to jasne. Odcierpiałem więc wtedy „te swoje” przez parę godzin, noga lekko zdrętwiała, ale ból jeszcze tego samego dnia minął i było „po krzyku”. Ot, zwykły drobny zabieg.
Czy mogłem więc przypuszczać, że za drugim razem - właśnie tutaj, w Honiarze – gość popełni tak kardynalny błąd, używając tej samej mamuciej igły zarówno do pobrania leku z fiolki, jak i… do wbicia mi jej prostopadle w udo..? Nawet mi to do głowy nie przyszło, że coś takiego może nastąpić, toteż po prostu nie patrzyłem mu na ręce, wyczekując jedynie kolejnego bolesnego ukłucia, starając się trzymać mięśnie wyluzowane, tak jak to było w instrukcji. Ale tym razem Lekarz nie przyłożył się jednak do tego zadania i zaraz po wyciągnięciu szczepionki z buteleczki, bez zmiany igły na tę mniejszą (zapomniał czy zlekceważył..?), wbił mi tę grubą i długą jak huzarska kopia igłę w nogę, że aż… dosięgnął nią kości udowej i mi niefrasobliwie wpakował całą zawartość strzykawki w jej okolicy, kalecząc przy tej okazji okostną..! Kur..!
O towarzyszącym tym torturom bólu, to już nawet wspominać nie będę - to było coś zgoła katastroficznego - wystarczy wspomnieć, że na krótki moment aż straciłem przytomność. Myślałem, że z bólu to aż wyfrunę w powietrze i zacznę wyć jak pies do księżyca w pełni - to było coś niesamowitego..! I to prawdopodobnie nie tylko dlatego, iż sam ból był aż tak wielki, ale chyba głównie z powodu zaskoczenia. Bo stałem sobie po prostu jedynie w lekkim napięciu w oczekiwaniu ukłucia i nieznacznego odrętwienia, gdy nagle znienacka poczułem atak jak gdyby piłą tarczową (a niech to..!) i już po raz drugi w tym rejsie zrobiło mi się ciemno przed oczyma i zobaczyłem wszystkie gwiazdy na niebie (ten pierwszy raz, zapewne pamiętacie, to było wtedy gdy stuknąłem głową w dno szalupy wynurzając się z rozpędu spod wody podczas naszej kąpieli na Nowych Hebrydach). Bo pomyślcie tylko - facet po prostu uderzył mnie z rozmachem grubą igłą w kość przy okazji robienia najzwyklejszego w świecie domięśniowego zastrzyku..! Ufff…
No i, jak już się łatwo można domyślić, od tej chwili byłem już „załatwiony na amen”, i to na dobre kilka dni..! Noga zrobiła się sztywna jak drewniana proteza, o chodzeniu rzecz jasna nawet nie było mowy (na szczęście tylko w pierwszy dzień), czyli owa wyprawa szalupą stała się dla mnie jedynie marzeniem. Już na samym "wstępie" zresztą, jeszcze w statkowym szpitaliku, zaraz po owej mistrzowskiej iniekcji runąłem bezwładnie na podłogę i musiano mi pomagać dowlec się do mojej kabiny. Noc zatem miałem "pełną atrakcji", bo pomimo końskiej dawki wszelakich przeciwbólowych tabletek, to i tak jeszcze nieźle dostałem „do wiwatu”. Cały następny dzień natomiast spędziłem unieruchomiony w koi, czytając książki i gazety oraz słuchając miejscowego radia zamiast byczyć się z kolegami podczas szalupowej wycieczki.
Możecie więc sobie wyobrazić moje rozżalenie, a przede wszystkim moją złość na tego człowieka..? Ależ zgrzytałem zębami..! Toż, nie dosyć, że dopiero co „wylizałem się” z kontuzji naciągnięcia ścięgien u stóp, z którą to "walczyłem" niemalże trzy tygodnie, to z kolei teraz znowu zostałem "uziemiony"..!
Ale na szczęście ta najgorsza niemoc polegająca na mojej całkowitej niemożności poruszania się z powodu usztywnienia nogi dość szybko przeminęła. Już wieczorem bowiem odrętwienie niemalże całkowicie ustąpiło, pozostał jedynie ból, który jeszcze przez kilka następnych dni mi towarzyszył. Toteż o godzinie dwudziestej rozpocząłem moją nocną służbę już bez specjalnych przeszkód, poruszałem się normalnie, ale wspomnianą szalupową wyprawę "czort strzelił" i niestety musiałem się jedynie "obejść smakiem". Ale… Podobno jest tak, że „nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło”, nieprawdaż..? Rzekomo przysłowia są mądrością narodów, prawda..? No cóż, akurat to powyższe sprawdziło się wtedy w całej rozciągłości.
A wiecie dlaczego..? Z dwóch powodów. Po pierwsze - wyspałem się za wszystkie czasy (nawet pomimo bólu i straconej uprzednio nocy, bo w dzień już to solidnie nadrobiłem). Po drugie zaś - wyprawa okazała się całkowicie nieudana..! Totalny niewypał..! Wrócili wszyscy przemoczeni "do suchej nitki", bo niemalże cały czas padał dość spory deszcz, natomiast towarzyszący tejże ulewie wiatr bardzo skutecznie uniemożliwił obserwacje jakichkolwiek podwodnych obiektów, bowiem powierzchnia wody była z jego powodu na tyle pomarszczona, że o żadnym podziwianiu "historycznych widoczków" absolutnie nie mogło być mowy. Tak więc niewiele straciłem… A na dokładkę dodam jeszcze (z przeogromną satysfakcją, ma się rozumieć, a jużci!!!), że chyba najbardziej "zmokłą kurą" owej wyprawy okazał się być… nasz Pan Lekarz Ginekolog, który po powrocie "cholerował na czym świat stoi" i biadolił w rozczarowaniu niczym stare babsko (hurra..! Ależ mam jednak duszę mściciela, czyż nie..?). No cóż, wyglądało zatem na to, że albo ja mam w niebie "fory" i zostałem w pewnym sensie pomszczony, albo on miał tam totalnie "przechlapane"…
A teraz jeszcze, w podsumowaniu tegoż wątku, muszę się jednak przyznać do pewnego "kantu", którego z pełną świadomością w tekście zawartym na którejś z poprzednich stron się dopuściłem. I co najciekawsze, wcale tego nie żałuję, ani trochę. Otóż, pisząc o ilości tychże szczepionek zaznaczałem, iż było ich "pięć albo sześć", bo dokładnie nie pamiętam - ale to przecież jest jawną nieprawdą. Bo akurat dobrze pamiętam, że było ich w sumie sześć - dostałem ze szpitala na czas mojego rejsu trzy zestawy takich szczepionek, a nie dwa (!), jednakże tego ostatniego zastrzyku, w Hamburgu, tuż przed zakończeniem podróży, już sobie zrobić nie dałem – absolutnie! – pokazując jedynie naszemu Lekarzowi „wieeelką figę” (a odpowiedni papier podpisany przez Kapitana już i tak miałem w ręku). Toteż seria, którą miałem mieć zaaplikowaną nie była kompletna, ale "jak widać na załączonym obrazku" wścieklizna mnie jednak nie dopadła, bo chyba po ponad dwudziestu latach, kiedy właśnie niniejsze słowa piszę, chyba by się już ujawniła, prawda..? Bo skoro żyję i sobie piszę, to znaczy, że… A tamte pieski niechaj już sobie biegają w spokoju i "daj im Panie Boże zdrowie"...
Załadunek powoli dobiegł końca, wpakowano nam po kilkaset ton workowanej kawy i kakao z przeznaczeniem do Singapuru i do któregoś z portów w Europie (chyba do Rotterdamu). Ale o metodach obsługi tego rodzaju ładunku oraz o jego zasztauowaniu napiszę jednak przy okazji innego portu, z którego podobny towar zabieraliśmy, bowiem teraz zaczynam mieć poważne obawy, iż ponownie mogę "przedobrzyć" z ilością tekstu w tym rozdziale, a przecież dopiero co obiecywałem, że już nigdy więcej przesadzać w tym względzie nie będę - toteż, skoro już tak bardzo co do tego się zarzekałem, to muszę tego słowa dotrzymać. A zatem, temat ten na razie sobie podarujemy, ale i tak niebawem będzie okazja go poruszyć, bowiem naszymi następnymi portami po Honiarze były Rabaul i Lae w Papui-Nowej Gwinei, bo akurat tam również ładowaliśmy to samo.
I jeszcze na koniec naszej wizyty w Honiarze chciałbym napisać parę zdań o pewnej bardzo ciekawej sprawie. Kiedy tak leżałem w mojej kabinie unieruchomiony po owym zastrzyku, jak już wspomniałem, dla zabicia czasu czytałem nieco, ale i również słuchałem miejscowego radia. I właśnie to okazało się wówczas dla mnie największą rozrywką. Bo gdyby nie ta moja chwilowa niemoc, z pewnością przenigdy nie miałbym okazji czegoś takiego wysłuchiwać – wszakże zawsze miało się tysiące innych znacznie ciekawszych zajęć, niż wsłuchiwanie się w wiadomości nadawane przez jakąś stację radiową zagubioną na krańcach naszego świata, prawda..? A tak, to przynajmniej miałem choć raz w życiu tę sposobność usłyszeć na własne uszy jak działa taka instytucja w małym kraiku, w którym z jakością takiego przedsięwzięcia (tak właściwie to ze wszystkim!) jest mocno "na bakier". Z jakością sprzętu, nagłośnienia, treści wiadomości, z profesjonalizmem (czyli de facto z jego brakiem) redaktorów, z pomysłami, itd.…
Bo wyobraźcie sobie - jest rok 1985, znajdujemy się przecież nie na prowincji ale w stolicy (!) suwerennego kraju, a nie ma tutaj w ogóle… żadnej telewizji (tak, tak!), zaś stacja radiowa jest zaledwie jedna, która na dodatek na okrągło nadaje jedynie anglosaską muzykę przeplataną co pewien czas czytanymi z kartki wiadomościami, których zresztą zdecydowana większość nie dotyczy bynajmniej spraw miejscowych, czyli z Wysp Solomona, ale z… Australii..! "Gdzie Krym, a gdzie Rzym?", chciałoby się powiedzieć, czyż nie? I w dodatku ma się wrażenie, że owe wiadomości są dokładną kopią tych australijskich, wręcz ich "kalką" – czyli najprawdopodobniej odebrane one były w jakiś sposób z tamtejszego radia lub telewizji a potem odczytane z karteczki przez spikera miejscowej rozgłośni. I to jeszcze w taki sposób, iż można było dosłownie boki zrywać ze śmiechu, serio!
Bo, na przykład zdarzyło się wówczas coś takiego (słyszałem to!); facet niezwykle "drewnianym" głosem odczytuje kolejno, punkt po punkcie, jakieś wiadomości i nagle… kartka wypadła mu z ręki..! Co więcej, było to jak najbardziej słyszalne! Ale gość, absolutnie tym faktem niezrażony, powiedział po prostu do mikrofonu (na antenie!); "Oh, sorry, just a moment" i słychać było jak schyla się pod swój stół lub biurko, zbiera tę kartkę z podłogi (szelest jak cholera!) i ponownie mówiąc; "sorry", kontynuuje "nadawanie" wiadomości. I jak się to wam podoba..? Ja w każdym razie na takie dictum aż parsknąłem śmiechem - bo przecież, jak by na to nie patrzeć miało to jednak w sobie coś z kabaretu i to bez względu na to, jak ważne (i czego dotyczyły) były akurat te "sprzedawane" przez niego wiadomości.
Ale najlepsze zdarzyło się jednak na sam koniec tego, nazwijmy to; "service news". Wszyscy dobrze wiemy jak takie antenowe wejścia z wiadomościami wyglądają - takie przynajmniej, do których my zdążyliśmy się przyzwyczaić. Otóż, zazwyczaj słyszymy; "wiadomości z kraju", potem "ze świata", potem "ze sportu", być może jeszcze jakieś inne, np. "kulturalne" lub "gospodarcze", itd. Czyli każde szanujące się Radio lub Telewizja nadając swój serwis na takie właśnie "rubryki" go dzieli, wiadomo. I tutaj również było coś takiego. Bowiem po odczytaniu owych "newsów", podczas której to właśnie czynności spikerowi owa kartka wypadła, a potem z takim pietyzmem ją podnosił, nastąpiła "rubryka" (znowu ten "drewniany" głos, a jakże..!) pod nazwą "Ship's Information", zaś zapowiedzi tej towarzyszyło pojedyncze niemrawe uderzenie młoteczkiem w jakiś mały gong lub dzwoneczek. Ot, takie "dźwiękowe logo" tejże części wiadomości. Zamieniłem się zatem cały w słuch, bowiem podejrzewałem, iż najważniejsze "newsy" mogą dotyczyć właśnie nas. Bo kogóż innego niby, skoro jesteśmy aktualnie jedynym statkiem stojącym w tutejszym porcie - i bądź co bądź, w stolicy kraju..? I oczywiście nie zawiodłem się..! Spiker ze śmiertelną powagą w głosie wymienił najpierw nazwę naszego statku oraz podał potem wszelkie aktualne dane dotyczące naszego załadunku - czyli, ileż to ton załadowano już do poszczególnych ładowni, co się aktualnie dzieje na pokładzie (akurat właśnie wtedy solidnie padało więc prace wstrzymano) i jakie są perspektywy dotyczące naszego wyjścia z portu. Była to więc dokładna relacja z przebiegu załadunku, zawierająca nawet i takie detale jak ilości worków, nie tylko tych załadowanych ale również i tych, które zostały z różnych powodów odrzucone lub przeznaczone do reperacji (sic!)..!
Wielkie nieba..! Aż się wierzyć nie chce, że istnieją jeszcze gdzieś na naszym świecie takie miejsca (ba - stolice nawet..!), do których nie docierają inne, poważniejsze problemy, a w których zatem zajmują się jedynie takimi przyziemnymi sprawami. Lecz, może właśnie to, w swojej prostocie, jest najpiękniejsze..?

No dobrze, Drodzy Czytelnicy, ale na nas już pora… Statek wypływa już z Honiary i obiera kurs do Rabaulu, my natomiast, tradycyjnie, przenosimy się w czasie i przestrzeni...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020