Geoblog.pl    louis    Podróże    Wyspy Salomona - Honiara    Wyspy Salomona - Honiara-6
Zwiń mapę
2018
18
paź

Wyspy Salomona - Honiara-6

 
Wyspy Salomona
Wyspy Salomona, Honiara
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Odcinek szósty, gorąco zapraszam...

Kiedy tak stojąc na poboczu szosy i u ujścia tegoż leśnego duktu i rozglądając się wokoło w poszukiwaniu jakiegoś „kamienia milowego” mojej rowerowej wyprawy zorientowałem się w końcu, że na żaden taki obiekt nie mogę liczyć, to jednak i tak postanowiłem zagłębić się w las, wjeżdżając w niego właśnie tą drogą, u której wylotu akurat stałem. Bowiem „a co mi tam! W razie czego się przecież wycofam, no nie? A co mnie tu może zaskoczyć? - pyszniłem się - Lampartów i tygrysów tu nie ma, pytonów też, innych tego typu „atrakcji” również nie…” No, bajka po prostu. Taki spokojny niewinny lasek - nic tylko jechać, prawda..?
Dlatego też kurs na „lejek”, panie Nawigator i… wiooo..! Bo przygoda czeka..! (Oj, czekała, rzeczywiście czekała..!) Jechałem więc tak sobie tym duktem (o szerokości osobowego samochodu) tak samo jak poprzednio, jeszcze na głównej drodze, czyli powolutku i dostojnie (a jakże!), rozglądając się pilnie dookoła, ażeby przypadkiem nie przeoczyć czegoś co mogłoby się okazać dla mnie wartym obejrzenia, czegoś ciekawego, na przykład strumyczka, rzeczki, polanki, jakiejś chatki, itp.… (No co za głupek! Zwiedzałem… las..!? O rety..!) Jednakże niczego takiego tutaj nie napotykałem, toteż posuwałem się dalej w głąb tegoż lasu, zupełnie nie bacząc na upływający czas, ani nawet na fakt, że przecież - do jasnej cholery! Uwaga, bo teraz dochodzimy do sedna! - powoli… zapadał już wieczór..!
No owszem, zdawałem sobie oczywiście sprawę z tego, iż nie było tu już pełnego światła dziennego, ale… jakoś tak… nie zastanawiałem się nad tym i… chyba podświadomie uznawałem to jako zwyczajny półmrok panujący w lesie - ot, jadę między wysokimi i gęsto tu stojącymi palmami, więc… nad czym tu się w ogóle zastanawiać..? Normalka przecież… Ot, jak w Polsce…
Po pewnym czasie owa droga zaczęła stawać się coraz bardziej kręta i węższa, nie na tyle jednakże, ażebym musiał już uważać na jej pobocze - o nie! - o pobliskie krzaki moimi ramionami jeszcze nie szorowałem, toteż śmiało podążałem dalej w oczekiwaniu czegoś nowego z każdym pokonywanym przeze mnie zakrętem. No i oczywiście doczekałem się tego w końcu, bowiem natrafiłem na… płot. Ot, co. Płot stojący dokładnie w poprzek tego duktu, po którym jechałem.
A zatem, stop. No cóż, dalej przejazdu nie ma, i tyle. Przede mną objawiła się nagle plantacja stojących niemalże jak w karnych regularnych szeregach i w równych od siebie nawzajem odstępach palm kokosowych - tak więc, lepiej było się tam nie pchać, bowiem widać było wyraźnie, że jest to z pewnością teren prywatny. Ogrodzony, być może i nawet w pewien sposób chroniony lub monitorowany (czujki, kamery?), toteż oczywiście wcale nie zamierzałem na niego wstępować.
Ot, moja upatrzona dolinka, uroczo z oddali wyglądający „lejek” (na pewno ze strumyczkiem, buuu…) okazała się być przegrodzoną i zupełnie dla mnie niedostępną. Wprawdzie owo ogrodzenie, a biegnące dokładnie w poprzek duktu, którym tu nadjechałem, było raczej „symboliczne” oraz mizernej konstrukcji – bo niskie i składające się z mocno już przerzedzonych sztachetek i poziomych pali, ale jednak było i jakiemuś celowi służyć przecież musiało. No choćby dla samego wskazania granicy tejże plantacji, na którą z pewnością dla osób niepowołanych wstęp był wzbroniony. Bo wszakże trudno sobie wyobrazić, ażeby ktoś stawiał tu jakąś solidną i wysoką palisadę aby odgrodzić się od… no właśnie, od czego niby..? Oddzielać gaj palm kokosowych od… lasu palm kokosowych..? Toż to nonsens, czyż nie..? Tak więc był to jedynie wyraźny znak, aby tu nie włazić i tyle. No tak, rozumiem, ale… co z tą moją zaciszną dolinką z wartkim strumyczkiem..? Czy to zatem znaczy, iż jednak jej nigdy nie obaczę..? Buuu…
No i tak stałem jak ten ostatni głupol z rowerem opartym o ów płotek, wgapiając się w znajdujące się wcale nie tak daleko ode mnie zbocza dwóch sąsiednich wzgórz, kombinując w myślach co tu robić dalej - czy rezygnować z dalszych podbojów (o tak! - podpowiadał mi w duszy mój „wewnętrzny głos rozsądku”) i po prostu wracać do głównej drogi, czy też może… przekroczyć jednak to ogrodzenie (o tak! - podpowiadał mi w duszy mój „wewnętrzny diabełek”) i…? Eeee, nieee - ten ostatni pomysł był jednak niezbyt rozważny, to jasne, ale… przecież… ta moja dolinka, ten mój strumyczek, buuu…
Czy by zatem… nie dało się tegoż płotu jakoś… obejść dookoła..? (O tak! - diabeł kusił dalej) No bo przecież widzę, że biegnie wzdłuż niego - i to w obie strony! - jakaś wąska wydeptana ścieżka, więc..? „Co zatem robimy? - powiedział sobie w myślach Pan Nawigator do Pana Odkrywcy – Jedziemy dalej? Owszem, bardzo kuszące, ale nie radziłbym jednak…” „Ależ oczywiście, że jedziemy dalej!” - odpowiedział bez wahania Odkrywca do Nawigatora (taaak - obaj byli siebie warci!) – „I to natychmiast..!” Ot, co…
Toteż niewiele się już namyślając wskoczyłem z powrotem na swój rowerek i ruszyłem w lewo, ścieżką tuż obok ogrodzenia, a będącą poprzeczną do poprzednio pokonywanego przeze mnie duktu (teraz już wiedziałem dlaczego nie było na nim kolein od „dwuśladów” - bo kiedyś był używany, ale potem go przegrodzono i tyle. Ależ odkrycie, no nie..?).
Ale, zanim jeszcze podążymy owym nowym szlakiem wzdłuż tegoż płotu, zwróćcie łaskawie uwagę na pewne sformułowanie, które mi się nagle nasunęło - otóż; „KRĘTA ścieżynka wijąca się wzdłuż ogrodzenia W GŁĘBI lasu, PROSTOPADŁA do KRĘTEGO leśnego duktu, PROSTOPADŁEGO do KRĘTEJ szosy, itd.…” Fajne, co..? Ja natomiast - bo jakżeby inaczej?! - na owej KRĘTEJ ścieżynce, W GŁĘBI tropikalnego lasu, na rowerku podczas zapadającego już zmroku… absolutnie BEZ ŻADNEJ LATARKI..!
Ot, co… No pewno, że bez latarki, bo przecież na cóż komu światło w ciemności, prawda..? Nawet wówczas, kiedy wyrusza się w swoją daleką wyprawę dopiero w późnych godzinach popołudniowych, czyż nie? Przecież Doświadczony Odkrywca w takich warunkach nie tylko że nie potrzebuje żadnej lampki, ale i nawet zwykłych zapałek i świeczki, bo i po co, prawda..? (Ależ by to dopiero było! Ze świeczką w tropikalnym lesie!? Co ja bredzę?!) O rany, jak to w ogóle możliwe, że można się aż tak bardzo zapomnieć..?! Totalne zaciemnienie umysłu! Ależ kretyn ze mnie..!
Jestem bez latarki, bez zapałek i świeczki (bez hubki i krzesiwa też), a nawet i bez dynamka i zwyczajnej lampki u rowerka, ale za to z wielkim żarem w oczach (no jak to u Odkrywcy przecież!), którym jednakże tropikalnego lasu rozświetlić się nie da. Ot, co..! No i jak tutaj nie nazywać siebie samego głupolem..?! Urocze, prawda..? Lecz... jakie prawdziwe..! Bo… mało tego, moi drodzy..! Poczytajcie dalej…
Kiedy już wzdłuż tego płotu wyruszyłem, to niemalże natychmiast okazało się, że po tej ścieżce rowerem jednak jechać się nie da. Za wąska po prostu - i kiedy popróbowałem się nieco rozpędzić, to od razu wylądowałem w krzakach, nieustannie o nie zawadzając pedałami i kierownicą, toteż zeskoczyłem z siodełka i dalszą drogę pokonywałem już pieszo, prowadząc rower obok siebie trzymając go oburącz za kierownicę. I w takiż to sposób – co za ironia losu! - dotarłem do miejsca, w którym był… strumyczek.
Ha, jest strumyk - mam więc dokładnie to, czego chciałem, prawda..? Był wąski i wartki (dokładnie więc taki, jaki sobie wymarzyłem), tylko że - cholera! - jak na złość przecinał on w poprzek moją ścieżkę, a na dokładkę, wszędzie dookoła zaczął się pojawiać podmokły grunt, na którym leżała cała sterta zwalonych we wszystkie strony pni drzew, wyglądających dokładnie tak jak gigantyczna wiązka… bierek - znanej niegdyś i dość popularnej gry świetlicowej (pamiętacie ją jeszcze?). Ja natomiast… - uwaga, bo teraz nadchodzi najlepsze, bowiem to przecież wcale jeszcze nie był górny limit mojej głupoty! - …wziąłem rower pod pachę i rozpocząłem mozolne pokonywanie opisanej powyżej przeszkody..!!! I co wy na to..? Nieźle, co..? A zmrok podstępnie i po cichutku sobie zapadał, a jakże… Na pewno mi na złość, ani chybi…
Ufff… No i co było dalej, jak sądzicie..? Ależ oczywiście, macie rację - dalej było tak; pokonanie z rowerem pod pachą owego zwału drzewnych pni (udało się jednak, bo wcale taki wysoki nie był), następnie, już za nim, była… przymusowa „kąpiel”, kiedy to niemalże do kolan zapadłem się nagle w podmokłym gruncie (ależ się wówczas przestraszyłem! W pierwszym momencie pomyślałem bowiem o… pijawkach!), a w chwilę później (wreszcie!!!) nadeszło… OTRZEŹWIENIE..! Otrzeźwienie i przebudzenie; „O rany..! Toż to się już ciemno robi..!!! - zakrzyknął nagle w myślach Pan Odkrywca (bo odkrył prawdę!) do Pana Nawigatora - I co teraz..?!”
Ale Pan Nawigator odpowiedział (w myślach oczywiście) jedynie; „O kur*a..!” i zupełnie bezradnie rozłożył ręce. Ot, co… Totalne otrzeźwienie…
No cóż… A w tym momencie powinienem napisać, iż „Pan Odkrywca zerwał się nagle na równe nogi”, gdyby nie fakt, że na „równych nogach” to stanąć się tam już nie dało. Tkwiłem tam bowiem aż do połowy łydek w jakiejś błotnistej mazi, przebierając, czy też raczej starając się przebierać nogami w taki sposób, aby czym prędzej wydostać stopy spod tego paskudztwa i postawić je gdzieś na twardszym gruncie, ale niestety okazało się to niewykonalne.
Ot, po prostu było to, niewielkie wprawdzie, ale jednak dość grząskie rozlewisko tegoż strumyczka i w żadnym razie uciec z niego gdzieś na bok nie było można. Co najwyżej można było zacząć się wspinać z powrotem na te drzewne dyle, ażeby czym prędzej z owego bagienka się wydostać..! A poza tym - do diaska! - przecież zapadał zmrok..! A w rejonie przyrównikowym (Wyspy Solomona leżą na Półkuli Południowej bardzo blisko Równika – na przykład szerokość geograficzna Honiary to około 9 South) następuje to dość szybko i tak naprawdę, to niewiele czasu mi pozostało, ażeby zdążyć się stąd wydostać jeszcze przed całkowitym zapadnięciem nocy..! (No, wreszcie się obudził Nawigator!)
Trzeba więc szybko stąd zwiewać, ile sił w płucach, póki jeszcze cokolwiek widać pod nogami, bo potem to już naprawdę może być krucho. O rany, ależ się wpakowałem w kłopoty, jak ostatni idiota..! Jak mogłem aż tak bardzo się zagapić..?! Ty palancie..! (O sobie mówię! O sobie! - krzyczę teraz, gdyby ktoś nie wiedział) Aleś sobie narozrabiał..!
Poderwałem więc natychmiast rower z powrotem do góry, wyciągając jego koła z tego błocka (jak to dobrze, że go tam wówczas w panice nie porzuciłem, bo to by dopiero było!) i olbrzymimi susami przeprawiłem się ponownie przez tę „wielką wiązkę bierek”, tym razem jednak rzecz jasna w kierunku odwrotnym niż poprzednio oraz - a jakże! - zdecydowanie szybciej..!
Bo po pierwsze; gnało mnie ogromne obrzydzenie na myśl, co też tam mogło być nieładnego w owym rozlewisku, coś co przyczepiwszy mi się gdzieś do łydki lub do stopy pod skarpetką chłepcze teraz ze smakiem moją krew (brrr… Uspokoję was jednak - okazało się później, że żadnych pijawek tam nie było), a po drugie; czas naglił, bo przecież zorientowałem się, iż zapada już zmrok, a ja wciąż jeszcze jestem głęboko w lesie..! (Zarówno w przenośni, jak i w rzeczywistości) „Diabli nadali mi taką przygodę..! Toż ja nawet latarki z sobą nie mam, a i nawet dynamka przy rowerku nie było..!” - myślałem sobie w rozgorączkowaniu, przeprawiając się pospiesznie przez ten zwał drzewnych pni. Ufff…
No dobra, ale… - pierwszy przestrach, ten największy, już minął - przedostałem się już bowiem z powrotem przez owe pnie i ponownie stanąłem na twardym gruncie, teraz więc koniecznie trzeba zacząć działać..! Póki jeszcze cokolwiek dookoła mnie widać..! Toteż bez zwłoki wyruszyłem w powrotną drogę, prowadząc obok siebie mój rower i posuwając się wzdłuż owego ogrodzenia. Po kilku krokach jednakże ponownie spadł na mnie ogromny strach… Niestety…
Tak, to już nie był ten zwykły spowodowany podbramkową sytuacją przestrach, ale autentyczny, głęboki i pełen nerwowego napięcia lęk. Bo przecież - do diabła! - byłem całkowicie sam w tropikalnym (bądź co bądź) lesie, podczas szybko zapadających ciemności i w dodatku na pewno z dobry kilometr od głównej drogi..!
Czy zatem mam prawo odsunąć na bok mój wstyd i przyznać się szczerze i otwarcie do moich ówczesnych uczuć..? Wprawdzie wciąż jeszcze daleko mi było do paniki, ale jednak stracha to już miałem ogromnego - nie ma co..! Lecz na szczęście (i to muszę sobie „policzyć za plus”), nie przestałem wówczas myśleć racjonalnie, nie zerwałem się nagle do gwałtownej ucieczki, zupełnie zresztą w tej sytuacji bezsensownej, ale jednak skupiłem mocno swoją uwagę na utrzymywaniu właściwego kursu mego posuwania się, aby poprzez nierozważne działanie nie pogorszyć jeszcze swojej sytuacji i nie zatracić przypadkiem poczucia kierunku, bo wtedy to już byłby całkowity „klops”. Musiałbym wówczas po prostu przeczekać tutaj aż do świtu, żeby móc ponownie rozpocząć swój marsz do głównej drogi. W przeciwnym bowiem razie na pewno bym się tutaj od razu zagubił. A tak to przynajmniej mam jeszcze jakieś szanse wydostania się stąd przed nocą.
No tak, bardzo ładnie to brzmi, ale czas przecież w miejscu nie stoi, prawda..? Tak więc, zanim jeszcze dotarłem tą wąską ścieżynką wijącą się wzdłuż płotu do owego szerszego duktu, zapadły już całkowite ciemności. Nie zdążyłem więc… Ufff…
A teraz moje małe pytanko; czy macie może pojęcie co to znaczy ciemność „że oko wykol”..? No, niesamowite wrażenie po prostu. Owszem, miałem już wprawdzie w swoim życiu kilka okazji doświadczyć czegoś podobnego, ale nigdy bym nie przypuszczał jak przerażające jest owe zjawisko w… tropikalnym lesie..! Bo wiecie, cóż to tak właściwie oznacza..?
Otóż, wyjaśnię wam to; nasz poczciwy polski las, czy to sosnowy bór, czy dąbrowa, brzezina, olszyna, czy też jeszcze jakiś inny zagajnik, kiedy jest ciemno, to sobie po prostu grzecznie stoi i smacznie śpi – co najwyżej poszumi sobie troszeczkę jeżeli wplącze się w korony drzew jakiś wiaterek. I to wszystko, bowiem wszelkie ptaszki posłusznie śpią, zwierzyna płowa takoż, zajączki, owady, króliczki, borsuki, nawet lisy, siedzą grzecznie pod swymi krzaczkami i w efekcie jest cichutko, milutko i spokojniutko.
Nikt się tutaj niepotrzebnie „nie przetwiera”, nie hałasuje, nie fruwa nieustannie ponad głowami, ani nie bzyczy natrętnie koło nosa czy ucha (nie dotyczy to rzecz jasna wszelkich gatunków sów, ale one i tak zawsze siedzą sobie w swych dziuplach cichutko i nikomu swym natrętnym pohukiwaniem zbytnio głowy nie zawracają – ot, grzeczne ptaszki, i tyle.) Taką ciszę więc co najwyżej mogłyby zmącić jedynie niedźwiedzie, wilki lub tury gdyby nie fakt, że już je dawno wybito. No, krótko mówiąc, polski las „nie awanturuje się po nocy” jeno śpi..! Ot, co… Słowem - nasze lasy są spokojne, ciche i dostojne… Majestatyczne nawet… Po prostu da się je kochać. A tutaj, na Wyspach Solomona..? O rety..!
Kiedy już zapadły całkowite ciemności, to się dopiero zaczęło..! Istny koncert..! Najpierw rozdarły się jakieś skrzeczące ptaki (może papugi?), do nich po chwili dołączyły inne skrzekliwe istoty o głosie podobnym do rechotu naszych żab (bo może to rzeczywiście były jakieś tutejsze płazy), a potem mogłem już rozróżnić z kilkanaście najprzeróżniej brzmiących wrzasków, zgrzytań, pisków, klekotów i krakań dochodzących z koron pobliskich drzew, po których już cała okolica obudziła się na dobre.
Do tych krzyków więc doszły jeszcze trzepoty skrzydeł przefruwających blisko mnie nietoperzy (tak, jednak czasami je słychać!), brzęczenia latających owadów, terkotanie świerszczy lub pasikoników oraz dobiegające gdzieś z oddali… szczekanie psów (tak, tak! No przecież jesteśmy w cywilizacji, więc i tutaj najrozmaitszych przydomowych Burków czy Azorów nie brakuje). Ależ to wszystko wokoło huczało; prawdziwe nocne życie jak - nie przymierzając - na St. Pauli w Hamburgu.
Mogę sobie zatem wyobrazić co się może dziać w samym środku takiej PRAWDZIWEJ tropikalnej dżungli - gdzieś w selwach brazylijskiej Amazonii lub w afrykańskim buszu - tam to dopiero musi być hałas..! Bo przecież tam są jeszcze dzikie i wielkie drapieżniki, a których tutaj nie ma (ale... czy na pewno..? Brrr…), a także inna wrzaskiwa zwierzyna, na przykład małpy (te to dopiero się drą po nocach!), toteż różnica w decybelach z pewnością jest dość znaczna. No owszem, przesadziłem nieco z tym hałasem w tutejszym lesie, bowiem aż tak bardzo głośno jak to wynikałoby z powyższego opisu to w rzeczywistosci nie jest, ale popróbujcie posłuchać wszelkich owych odgłosów nie z zewnątrz takiej leśnej gęstwiny, ale będąc dokładnie w jej wnętrzu, to wówczas w pełni się z moim zdaniem zgodzicie.
Inna perspektywa po prostu - a także zupełnie inne odczucia towarzyszące człowiekowi, który się niespodziewanie tutaj znalazł. Wierzcie mi, bowiem wówczas naprawdę zaczyna się mieć wątpliwości co do swojej wiedzy na temat „zawartości” takiego lasu, traci się pewność, że „czegoś” tu nie ma, bo po prostu nie ma i już..! Na przykład pająka ptasznika czy czarnej wdowy, afrykańskiej mamby, amerykańskiej anakondy czy też jeszcze innego paskudztwa, mogącego się czaić na takiego biedaka jak ja, gdzieś w koronach palm lub w leśnym poszyciu. Rozum podpowiada, że to przecież niemożliwe, ale kiedy się tak stoi w całkowitej ciemności w rozwrzeszczanym tropikalnym lesie, to dla człowieka w tej materii niedoświadczonego naprawdę bardzo trudno o racjonalizm.
Oj, wierzcie mi, bowiem właśnie teraz na własnej skórze tego uczucia doświadczam. Bo może jednak… są tu jakieś tygrysy, lamparty, boa dusiciele, indyjskie kobry, pełne krwiożerczej pasji krokodyle czy… lądowe rekiny ludojady..? A kto to może tak na sto procent wiedzieć..? Ten niepozorny i trzęsący portkami (i to o krótkich nogawkach!) człowieczek, przyczepiony teraz kurczowo do swojego turystycznego rowerka i stojący na wąskiej leśnej ścieżynce w butach roboczych (tak!), w których chlupocze uwięzione w ich wnętrzu błotko z pobliskiego strumyka..? O nie - taki gość uwierzyłby wtedy we wszystko; nawet w to, że za chwilę spotka się oko w oko z Czerwonym Kapturkiem, okrutnym zbójem Madejem albo z Babą Jagą, bo sądząc z pochodzących z pobliża skrzeków właśnie tak może być..!
Zatem, „cholera – wiem, że pantery tu nie ma, ale… czy na pewno..? Albo skorpionów..? Eeee taaam… Nieee… Straszę was tylko, moi drodzy - nie lękajcie się więc czytając te słowa, bowiem wystarczy już, że ja sam się boję przebywając samotnie w tym lesie z obłoconymi butami na nogach, z duszą na ramieniu, z biciem młotów w piersi i z rowerem pod pachą. Tak więc cały ten strach pozostawcie już mnie, jedynie mojej skromnej osobie, która właśnie nadal przedziera się przez las, idąc wzdłuż płotu w kierunku owego szerszego duktu. Bo najgorsze przecież było to, że tuż przed jego osiągnięciem zapadły już całkowicie egipskie ciemności i dalszą drogę pokonywać musiałem już po omacku..! Ufff… Alem się wpierd*lił w tarapaty..! Chciałem przygód..? No to teraz mam za swoje..!

Uffff, być może dla was, osób czytających teraz te słowa, powyższa atmosfera raczej się nie udzieliła, ale ja jednak już na samo wspomnienie tamtych chwil dostaję gęsiej skórki, wierzcie mi... Ale w kolejnych odcinkach wszystko się wyjaśni...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020