Zapraszam do dalszego ciągu moich uwag, opinii oraz przemyśleń dotyczących statkowych szalup ratunkowych...
Zbierzmy więc to wszystko jeszcze raz "do kupki" i poczytajmy; nie wolno takiej nowoczesnej szalupy treningowo opuszczać na wodę z ludźmi na jej pokładzie, bowiem grozi to poważnym wypadkiem..! (Np. złamaniem karku..!) Ale jednocześnie, szalupy te służyć mają właśnie do RATOWANIA SIĘ z tonącego statku..! Tak..? A czy ktoś z was może wie, w jaki sposób tonie większość statków, jeśli już (odpukać..!!!!!!) do takiej tragedii dochodzi..?
Otóż, one nie idą sobie na dno „z dostojeństwem" i „elegancko" jak w hollywoodzkich produkcjach filmowych, tylko dzieje się to zazwyczaj w złej pogodzie, przy silnym wietrze i wysokiej fali, statek zaś z reguły jest albo mocno przechylony na którąś z burt, albo „staje dęba" z pogrążającą się w morską otchłań rufą, albo też "nurkuje" pod wodę swoim dziobem, zadzierając rufę do góry na bardzo dużą wysokość. Bo przecież, do jasnej cholery, jest jakiś powód tegoż dramatu, prawda..? Albo zła pogoda właśnie, albo "coś nie tak" z jego ładunkiem, który spowodował tę katastrofę, albo kolizja z innym statkiem - stąd zatem te przechyły, to przecież jasne jak słońce..! A na rufie przecież (i tylko tam!) są zamontowane owe nowoczesne łodzie ratunkowe. Nie tak, jak stare poczciwe szalupki - po obu burtach statku - ale właśnie na rufie..! I z reguły jest tylko jedna... Toteż, jeśli statek tonie rufą w dół, z zadartym do góry dziobem, to takiej szalupy już i tak po prostu nie ma. Jest pod wodą i można się już „czymś takim" jedynie "podetrzeć". Ot, co…
Jeżeli zaś jest odwrotnie, to owa łódź jest na wysokości, nie przymierzając, jak gdyby "Diabelskiego Młyna" z Lunaparku (!) i w dodatku skierowana swoim dziobem prawie że poziomo do powierzchni wody, a zatem - jak niby może sama zjechać ze swojej "pochylni" w dół..? Przecież jej normalną pozycją zamontowania jest pewien kąt ostry, ona znajduje się już jakby na „równi pochyłej" - tak, aby w chwili jej wyhaczania zjechała na rolkach do wody pod swoim własnym ciężarem, dokładnie tak samo jak lawina w górach…
Zatem, jeśli już trzeba się taką łodzią ze statku ewakuować, to może lepiej od razu spisać testament i nie zawracać sobie nią głowy..? (Jednakże dla niewtajemniczonych w tym temacie napiszę uspakajająco, iż do ratowania się z tonącego statku (odpukać!!!!!) służą głównie gumowe tratwy ratunkowe - a one, jak na razie są najmniej zawodnym sprzętem ratunkowym współczesnej Żeglugi. To tak gwoli wyjaśnienia, ażeby ktoś sobie nie pomyślał, że już bez szalup to "ani rusz")…
No cóż, ja dobrze wiem, że to wszystko co teraz wypisuję brzmi ogromnie obrazoburczo, że dorwał się „taki jeden” (czyli ja) do komputera i "tworzy" sobie historyjki jakie mu się tylko żywnie zamarzy, albo jakie mu ślina na język przyniesie. Ktoś mógłby i nawet pomyśleć, że kpię sobie z tego jedynie z powodu nieznajomości rzeczy - ale tak niestety nie jest. Wiem o tym co nieco i dlatego właśnie pozwalam sobie na owe złośliwości. To prawda - w tej dziedzinie specjalistą nie jestem, ale to ja (odpukać!!!!) a nie Panowie Decydenci lub Projektanci będę ewentualnym UŻYTKOWNIKIEM (odpukać jeszcze raz!!!) tego ich "tworu myślowego", toteż mam chyba prawo do wyrażania swojej opinii, prawda? Zatem czytajmy dalej, bo dopiero teraz zaczyna się prawdziwy opis. To przecież jeszcze nie koniec..!
Otóż, wyobraźmy sobie sytuację IDEALNĄ - że cała załoga statku weszła do takiej szalupy (nie ma stresu, nikt się nie poślizgnął, chociaż schodzi się do wnętrza jak po drabinie, bo przecież jest stromo i ciasno), każdy zapiął się bardzo solidnie i dokładnie pasami bezpieczeństwa na swoim krzesełeczku (bo przecież ma czas), "kierowca" (czyli któryś z Oficerów) zwalnia mechanizm zabezpieczający "pompując" specjalną "wajchą" i łódź dokładnie tak "jak Pan Bóg przykazał" zjeżdża ze swego miejsca do wody (czyli z wysokości co najmniej kilkunastu metrów..!). Uderza ona jednak wtedy swoim dziobem o powierzchnię wody (a inaczej być po prostu nie może) z potężną siłą (no przecież waży około tonę!) - i jak myślicie, co się wówczas dzieje z ludzikami, którzy są w środku..? Otóż, wyjaśniam - doznają oni takiego szarpnięcia jak podczas zderzenia samochodu z drzewem i jeśli ktoś źle sobie przypiął pas na czole, to siła odśrodkowa może tak odrzucić temu "ktosiowi" głowę, że po jego kręgach szyjnych pozostanie jedynie wspomnienie. Tak, to nie są żadne bzdury, daleki jestem od strojenia sobie żartów - a takie wypadki po prostu już były..!!!! I to, do cholery, nader często..! Bo złamać sobie kark w takiej sytuacji wcale nie jest tak trudno..!
Jednakże "najlepiej" to ma "kierowca"..! On jako jedyny bowiem siedzi przodem do kierunku spadania i w chwili zderzenia szalupy z wodą "zawisa" na moment z ogromną mocą na przytrzymujących go pasach – czyli można by rzec, iż taki delikwent już od razu, na samym wstępie, jest "spisany na straty". Resztę ludzi siła odrzutu po prostu wgniata plecami w fotel, nie jest więc jeszcze aż tak źle i ich szanse na to, iż nie odniosą żadnych obrażeń są znacznie większe.
No cóż, musicie przyznać, iż to wszystko co tu wypisuję brzmi bardzo katastroficznie, prawda..? Ponownie więc ktoś mógłby sobie pomyśleć, że "daję czadu", bo się na tym nie znam, wymądrzając się zatem aż pod niebiosa. OK, niech więc ten ktoś myśli sobie tak dalej, a ja tymczasem będę pisał o następnych "atrakcjach" z tym związanych, bo przecież to jeszcze nie koniec..! Absolutnie..!
Znowu więc wyobraźmy sobie sytuację IDEALNĄ – że szalupa jest już zwodowana, nic nikomu się nie stało, wszystko na pokładzie działa - czyli silnik, światła, itd.… Teraz więc pozostaje już jedynie czekać na nadciągającą pomoc, prawda..? Toteż czekamy… W tej chwili jednak należy wreszcie wspomnieć o kolejnym "clou" naszego programu, czyli o fakcie, że taka szalupa jest przecież zadaszona..! Bo to nie jest po prostu łódź, w której się siedzi na ławeczkach i ogląda horyzont lub niebo, o nie..! Bynajmniej… To jest pojazd stanowiący z dachem jedną całość (to coś jakby karoseria dużego samochodu), jedynie z małymi okienkami – zatem temperatura w takiej "trumnie" jest, jak się łatwo domyślić, mówiąc delikatnie „dość wysoka”… Z moich własnych doświadczeń wiem, iż podczas alarmów ćwiczebnych, kiedy to zamykaliśmy się w takiej łodzi na 5 do 10 minut temperatura w środku osiągała wartość niemalże 40 stopni Celsjusza, podczas gdy na zewnątrz wcale nie było tropiku, a jedynie 15-16 stopni..! "Any comments..?" No cóż, bowiem o czymś takim jak "air condition" Panowie Wynalazcy niestety nie pomyśleli. Ot, niedopatrzenie...
A jeśli jest upał i świeci słońce..? To co wtedy..? Ha, to wtedy "do wyboru" masz następujący scenariusz; jeżeli jakimś cudem tonący statek zachowuje się na tyle "grzecznie", że w ogóle umożliwia opuszczenie takiej łodzi na wodę, to już jest 1/3 sukcesu. Gramy dalej..? Jeśli jakimś cudem spadając w pojeździe o wadze około tony z wysokości np. 20 metrów (a jest to wysokość mieszkalnego 6-7-piętrowego bloku!) wskutek jego uderzenia o powierzchnię wody szarpnie cię tak, że pomimo wszystko nic ci się jednak nie stanie, to już masz 2/3 sukcesu. Gramy dalej..? Jeśli jakimś cudem spełniłeś oba powyższe warunki to i tak tejże gry nigdy nie wygrasz, bowiem słoneczko oraz obecność wielu towarzyszy twojej niedoli, stłoczonych w małym zamkniętym i dusznym pomieszczeniu, odbierze ci całkowicie szansę na pozostałą, brakującą ci jeszcze do kompletu 1/3 sukcesu. A dlaczego..? Bo jeśli się jeszcze nie połamałeś, to teraz się już na pewno upieczesz..!
Tak, bo nie masz niestety gdzie uciec, bowiem żadnej "platformy widokowej" albo "tarasu spacerowego", takiego jak dla turystów, ażeby można się było co nieco dotlenić i ochłodzić niestety nie przewidziano. A szkoda… Bo z pewnością by się przydały… Ale są okienka, a jakże..! Wykonane jednak z takich przezroczystych materiałów przypominających pleksiglas, które już po krótkim czasie od zamontowania łodzi na statku matowieją do tego stopnia, że zobaczyć przez nie, a właściwie "w nich" można jedynie swoje własne odbicie. I to też niezbyt wyraźnie. Ale może to i lepiej, bowiem zestresowane lub przerażone po katastrofie twarze nie wyglądają przecież najlepiej, prawda..? Toteż po co siebie oglądać…
Jednakże, aby się chociaż przez te okienka dało wyjrzeć na zewnątrz albo je otworzyć, ażeby wpuścić trochę świeżego powietrza, to co, nie można..? No to spróbowaliśmy parę razy… Otwierały się, owszem, całkiem szybko - jedynie parę silnych puknięć młotkiem i już zamek puścił, ale żeby je potem z powrotem zamknąć, to już trzeba było wołać Fittera (to taki statkowy ślusarz i spawacz w jednej osobie), żeby to okieneczko solidnie dobił i naprawił zamek, ale potem to już dostaliśmy wyraźne i jasne polecenie od Superintendenta (delegat Armatora "opiekujący" się danym statkiem), ażeby broń Boże nigdy więcej tego "okna na świat" nie ruszać, bo jego ewentualna wymiana bardzo dużo kosztuje. Ot, rozkoszne rozwiązanie, prawda..? Czyli coś w rodzaju; "panie kierowco, niech pan sobie jeździ ile pan tylko chce, ale niech pan nie kręci kierownicą bo ją pan jeszcze popsujesz..!"
No i ta temperatura, o której już wspominałem… Ufff… Żebym sam tego na własnej skórze nie doświadczył, to przenigdy nikomu, który by mi o tym opowiadał, bym w to nie uwierzył. Ot, co… I niech mi tylko ktoś odpowie (z tych znawców od konstrukcji owych łodzi, ma się rozumieć), jak długo może wytrzymać człowiek w temperaturze, np. 50 stopni Celsjusza..?! No..?
Przesadzam..? Bynajmniej… Właśnie taką temperaturę (dokładnie 51 C), sam własnoręcznie zmierzyłem kiedyś w naszej nowoczesnej szalupie, podczas podróży w okolicach Kuby pewnego "pięknego tropikalnego popołudnia"… Co, myślicie może, że zmyślam..? Oj, bardzo bym chciał, żeby tak było..! Oj, jak bardzo bym chciał w tejże chwili sobie samemu zarzucić kłamstwo! Ale NIESTETY nie mogę, bowiem to prawda! I sęk w tym, że w wielu regionach świata takie tropikalne popołudnia są jeszcze "piękniejsze"..! Także i wieczory, i noce, zaś o południowym skwarze, kiedy Słońce jest w zenicie, to już nawet nie będę wspominał.
A czy był ktoś z was może na Zatoce Perskiej, najlepiej w Czerwcu albo w Lipcu..? Polecam, bardzo gorąco (nomen omen) polecam… Tam temperatury dochodzą bardzo często nawet i do 55 stopni Celsjusza (tak, to nie żart!), a czy w ogóle ktoś, tak w pełni zdaje sobie sprawę z tego, co to tak naprawdę znaczy..? Jak się to odczuwa..? To jest koszmar, takiego gorąca nawet się nie da opisać, gorzej może już być tylko w piekle, chociaż nawet i tu mam wątpliwości, czy np. taki Lucyfer by to przetrzymał… Wiem, żart nie na miejscu, sorry więc...
Ale, jeszcze tylko jedno krótkie zdanie na ten temat. Niech się ktoś wtedy zamknie szczelnie w takim "pudełku", w którym brak powietrza, gorąco sięga powyżej podanych temperatur, zaś jest się wówczas w szoku po katastrofie i nierzadko wcale nie w najlepszej kondycji fizycznej. Nic, tylko się ratować – ot, sama radość więc, prawda..? Jednakże, jeszcze raz powtórzę – podstawowym środkiem ratunkowym dla marynarzy w chwilach zagrożenia statku są gumowe tratwy ratunkowe, w miarę łatwo wodowalne, trwałe i raczej godne zaufania, ale zatem: po co w takim razie wyposaża się statki w owe nowoczesne szalupy, których praktycznie nie można używać? Ot, nawet mi się tego komentować nie chce …
Ale, może jednak nie mam racji i te wszystkie moje powyższe argumenty niewarte są nawet "funta kłaków"..? Zresztą to nic - ważne, że się przynajmniej fajnie o tym pisało… (A czy… czytało też..?)
Tyle zatem gwoli wyjaśnienia w kwestii po tytułem; "Jak współczesnych marynarzy pozbawiono możliwości ewentualnego użycia statkowych szalup w celach rozrywkowych lub poznawczych…" Piękny temat, nieprawdaż..? Na zupełnie odrębną książkę lub jakąś pracę magisterską… A może i nawet doktorską, ot co. A tak kiedyś było pięknie… Skromnie, ale z fasonem. I komu to przeszkadzało..?
Teraz zaś… Skoro i tak "w tym temacie już zdrowo przegiąłem", to niech mi już będzie wolno pociągnąć go do końca, zgoda..? Wówczas "wyczerpię" już tę kwestię całkowicie i nie będzie już więcej potrzeby do niej powracać. Pisałem już elaboraty o rzucaniu kotwicy, o przewozie kopry, o wyładunku drobnicy, o manewrach cumowania, o sprzątaniu pokładu nawet (!), niech więc będzie i coś również o szalupach. W taki sposób zatem uda mi się, powolutku, krok po kroczku, po kolei, niedostrzegalnie, (itd.) "przemycić" w rozmaitych tekstach wiele spraw, które z "marynarstwa" każdy SZANUJĄCY SIĘ przecież (!) czytelnik wiedzieć powinien. O..! A jeśli jednak wiedzieć tego nie będzie chciał, to sobie takie akapity po prostu pominie. I tyle..!
Jednak, mimo wszystko, nie radzę..! Bo i tak będę co pewien czas "atakował" was "ustępami" z tzw. Wiedzy Okrętowej przy byle nadarzającej się okazji..! Tak łatwo to się ode mnie nie opędzicie, o nie..! Na wszystko przyjdzie czas, a jeszcze na dokładkę nigdy nie będziecie wiedzieć kiedy akurat zostaniecie "napadnięci" tematem... np. o sondowaniu zenz lub zbiorników wody słodkiej (nawiasem mówiąc, baaardzo ciekawe zagadnienie, baaardzo). A przecież "stoją" jeszcze sobie grzecznie w kolejce i też czekają na swoje "pięć minut" takie interesujące każdego (tak!) problemy jak np. balastowanie, mocowanie ładunku, sprzątanie ładowni, przebieg alarmów ćwiczebnych oraz cały długi szereg innych tym podobnych i równie "porywających" tematów. A wszystko oczywiście po to, ażeby Wielce Szanowny Czytelnik, który już zdecydował się wziąć do ręki niniejsze "Wspominki", poczuł się wyróżnionym, nie zaś aby czuć się miał w jakimś stopniu zlekceważonym lub co gorsza niedocenionym..! (Że niby taki głąb, że i tak nie ma sensu wplątywać w teksty zagadnień z "marynarstwa" bo i tak z tego nic nie zrozumie.)
Otóż, nie..! Nigdy sobie na to nie pozwolę - szacunek do Wielce Czcigodnego (-ej) Czytelnika (-czki) MUSI BYĆ..! Tak więc, muszę zadbać o to, ażeby ON również (i ONA), tak "krok po kroczku" poznał(a) uroki "marynarstwa" od strony praktycznej i posiadł(a) wiedzę niezbędną mu (jej) do zrozumienia przebiegu rozmów prowadzonych przez puszących się zazwyczaj swoją "szczególną" pozycją zawodową Dzielnych Ludzi Morza. Wszyscy bowiem dobrze wiemy, iż owych rozmów czy też monologów wygłaszanych wobec "niewtajemniczonych" członków znajdującego się akurat obok nich towarzystwa nie sposób tak ad hoc zrozumieć, o nie..! Używają oni przecież tak tajemniczego języka, że nikt spoza "branży" nic z tego wyłapać nie może - ale, co pocieszające, dzieje się tak niemalże w każdym zawodowym środowisku – mało tego, robi się to zazwyczaj celowo, z rozmysłem, specjalnie, z premedytacją, (itd.), aby przypadkiem, broń Boże, żaden "niedouk" siedzący obok (np. na działce przy grillu) nie rościł sobie pretensji ku temu, iż coś z takiej perory rozumie..! O nie..! Bo gdzież duma zawodowa..?
Toteż nikt - żaden górnik, lekarz, nauczyciel, policjant czy prawnik, (itd.), ale jednak ZWŁASZCZA MARYNARZ by przecież tego nie ścierpiał..! Dlatego też zawsze przy takich okazjach aż roi się w owych rozmowach/perorach/tyradach/monologach/popisówach* (*niepotrzebne skreślić) od sformułowań lub terminów typu "laszować" (zamiast "mocować"), "żelazko" (zamiast "kotwica"), "szot" (zamiast "ściana") czy też jakiś inny "dek" (zamiast po prostu "pokład"). Albo też w użyciu są jakieś "mile" czy „inne kable” zamiast normalnych kilometrów. Zgroza to przecież…
Ale… Ale tymczasem… Ja – jakżeż zdradziecko, potajemnie, podstępnie i intrygancko (itd.) wyciągam do wszystkich niewtajemniczonych "pomocną dłoń" i poprzez takie właśnie opisy (zbyt przydługawe - przyznaję), np. wodowania szalup czy też rzucania kotwicy "podkładam świnię" swoim towarzyszom morskiej niedoli, którzy znienacka mogą być zaskoczeni i w kulminacyjnym momencie swego "brylowania" mogą "nadziać się" nagle na ewentualną celną ripostę któregoś z moich Wielce Czcigodnych Czytelników (którego sam, "na własnej piersi" wyedukowałem). I co wtedy..? Ano nic..! Wówczas po prostu należałoby się jedynie ucieszyć, iż "wiedza poszła w lud", bowiem na naukę nigdy nie jest za późno. A i przy tejże sposobności przytarcie nosa którejś z takich "pełnomorskich dusz towarzystwa" wszystkim bez wyjątku wyjdzie na dobre. Zarówno "nadawcom" jak i "odbiorcom"… Ot, co… (Ależ sobie przy okazji "kręcę bata" - na samego siebie..! Ufff…)
Zatem, reasumując – czytać i jednak nie omijać żadnych akapitów, bo to się może kiedyś zemścić (no choćby przy wspomnianym grillu). Natomiast ja będę się mógł wtedy poczuć prawdziwie dumnym z siebie… (I co..? Czyż jednak nie mam racji pisząc, iż Wilki Morskie się puszą..? I to jak pawie..!)
Takoż więc sprawa ta została już – myślę - raz na zawsze przeze mnie wyjaśniona. Co pewien czas będę (kiedy mnie tylko najdzie na to ochota) "wplatał" w moje teksty coś z "marynarstwa" - przy okazji kolejnych rozdziałów - jednakże solennie obiecuję i przysięgam (z ręką na sercu!), iż jeśli już raz się do czegoś "przyczepię", jak na przykład teraz do tych "nieszczęsnych" szalup, to już potem NIGDY WIĘCEJ do takiego tematu powracać nie będę. Już i tak przecież jest wystarczająco nudno, nawet i bez tych zawodowych "wtrętów"...
A poza tym, jeszcze jedna obietnica; w przyszłości będę się w owych opisach zdecydowanie bardziej streszczał, bowiem to, co teraz wyprawiam z tymi szalupami, to już chyba totalna przesada… Zwłaszcza… No właśnie - zwłaszcza, że to jeszcze nie koniec..! (Sorry…) Zatem jeszcze kilka zdań (ostatnich, obiecuję!) o tym, jak to z naszymi szalupami "drzewiej" bywało, żeby ten temat już tak na serio do reszty wyczerpać. (Temat tychże nowoczesnych szalup jest jeszcze niestety jak na razie "niewyczerpywalny"…)
Ufff, co to się porobiło. Byłem pewien, że z tym „szalupowym tematem” jakoś się jednak w tym odcinku wyrobię, gdy tymczasem... no proszę, odcinek znowu rozrósł się do niebotycznych rozmiarów, a końca tegoż wątku nadal nie widać! Zatem nie pozostaje mi już nic innego, jak tylko zaprosić was do odcinka kolejnego, w którym już NA PEWNO ówże niewdzięczny temat dokończyć mi się uda, zapewniam...
louis