Geoblog.pl    louis    Podróże    Vanuatu - Santo    Vanuatu - Santo-9
Zwiń mapę
2018
07
lis

Vanuatu - Santo-9

 
Vanuatu
Vanuatu, Santo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Odcinek przedostatni niniejszego rozdziału o nowohebrydzkim Santo, zapraszam...

Nie będę oczywiście opisywał przebiegu naszej gry - no tego to by jeszcze brakowało..! Wówczas to już bym was całkiem zanudził - na śmierć. Jednakże o pewnym zjawisku, które tutaj zaobserwowaliśmy, koniecznie chciałbym przy tej okazji wspomnieć. Mianowicie, boisko to (czy też raczej łączka) pokryte było piękną zieloną murawą, wyglądającą niemalże jak dywan. Taki, sięgający kostek, równy jasnozielony kobierzec. Ale nie była to trawa. Bynajmniej. Były to wszystko…mimozy… Czyli, jak wszyscy wiemy, rośliny, o których zwykło się mówić, iż są symbolami wrażliwości. Powód tego dość oryginalnego porównania jest zresztą powszechnie znany – listek takiej roślinki z chwilą jego dotknięcia (np. przez owada lub po prostu ludzką rękę) gwałtownie się zamyka, zwija się wtedy nagle w taką dziwną podłużną rurkę, niejako "w trąbkę", zmieniając przy tym raptownie swój odcień - z jasnozielonego staje się nagle ciemno- i soczysto-zielony.
Nie, sama roślina swojej barwy w ogóle nie zmienia, nie to jest tego powodem, a jedynie fakt, iż blaszka takiego listka na górze jest jasna, zaś pod spodem bardzo ciemna, zwijając się zatem w rurkę, lub też składając swoje boki tak jak motyl swe skrzydła, niejako "pokazuje" w ten sposób nagle swoje odmienne, ciemniejsze oblicze. I stąd właśnie powstaje takie dziwne wrażenie zmiany barwy jeśli ogląda się to zjawisko z pewnego oddalenia, np. już z odległości 2-3 metrów. Nie jestem botanikiem, toteż opisem takiej rośliny zajmować się nie będę - dodam jedynie, iż wiem, że rozmaitych gatunków roślin z rodziny mimoz (tak to się odmienia..?) jest dość sporo, toteż i tak mijałoby się to z celem. A w dodatku, skąd niby miałbym wiedzieć, któryż to akurat gatunek obrastał tak gęsto ową łączkę..? Po cóż zatem "strzelać kulą w płot"..? Wspomnę jedynie, iż owe listki swoim kształtem przypominały nieco liście naszych parkowych akacji, były tylko znacznie mniejsze oraz zdecydowanie liczniejsze.
I o tym właśnie chciałem napisać… Bowiem, czy jesteście sobie w stanie wyobrazić jak wyglądać może taka gęsta od tych roślinek łąka (pisałem już, że taki "kobierzec" sięgał kostek), po której toczy się piłka..? Ona przecież w tymże momencie nie jest niczym innym, jak takim właśnie bodźcem, który dotykając jednocześnie ogromnej ilości takich wrażliwych listków, powoduje ich gwałtowne zamykanie się – czyli, co za tym idzie, widoczną z pewnego oddalenia wyraźną zmianę barwy. Toteż każdy taki ruch piłki powodował natychmiastowe powstawanie swoistego rodzaju smugi - ciemnozielonej o soczystym odcieniu linii, „leżącej" niejako na jasnozielonym tle. I możecie mi uwierzyć na słowo, było to naprawdę coś bardzo przedziwnego, a jednocześnie pięknego. Można by nawet powiedzieć, iż w pewnym stopniu nas to urzekało. Naprawdę..!
Taka murawa, jak już podkreślałem, była bardzo zwarta i gęsta – zatem, jak sądzicie, jak może wyglądać jej fragment, na który spada z wysoka coś (czyli piłka właśnie), co pobudza nagle wszystkie te roślinki do swoistej reakcji polegającej na odruchowym zamknięciu swoich liści..? No właśnie, powstaje wówczas bardzo wyrazista ciemna plama pośród jasnego tła, dokładnie tak samo, jak w wypadku owej smugi, o której pisałem powyżej. Działo się tak również rzecz jasna podczas chodzenia po tym „dywanie", kiedy to pozostawiało się za sobą niemalże wyraźne ślady stóp. Szalenie ciekawe zjawisko..!
Zapytacie oczywiście; a jak długo taki pobudzony listek znajduje się w takim stanie zamknięcia, eksponując dolną, ciemniejszą część swojej blaszki, zanim nie powróci on do swego wyjściowego położenia, prawda..? Otóż, co dziwne, było z tym różnie - niektóre plamy i smugi znikały już po upływie, powiedzmy, pół minuty, ale było i tak, że w niektórych miejscach takie ciemne ślady pozostawały nieco dłużej, nawet do kilku minut. Nie wiem rzecz jasna od czego to zależało, być może od intensywności bodźca, czyli siły uderzenia piłki lub stąpnięcia nogą na fragment murawy, ale kto by się tam zastanawiał nad takimi szczegółami..?! Ważne, że mieliśmy zabawę na całego. Jak dzieci..!
Pograliśmy trochę, powygłupialiśmy się, posiedzieliśmy sobie na tejże „trawie" przy piwku (a jakże!), które tu z sobą przytargaliśmy i bawiliśmy się w toczenie piłek oraz obserwowanie potem owych ciemnych smug, które z czasem w miarę otwierających się ponownie wielu tysięcy listków znajdujących się w tym gąszczu, stapiały się z powrotem z otaczającą je jasną zielenią i w ten sposób znikały nam z pola widzenia. Wyglądało to niemal jak złudzenie optyczne.
A tak nawiasem mówiąc - mimoza nazywana jest symbolem wrażliwości, właśnie ze względu na specyficzne reakcje jej liści, ale jednocześnie biegało przecież po takiej ich kolonii i grało w piłkę z "kilkunastu chłopa" i to z dobre dwie godziny, i co..? Takie niby wrażliwe, a jednak podeptać się nie dały..? Sprawdzaliśmy to - następowaliśmy butami wielokrotnie w jednym wybranym miejscu na jakąś określoną kępkę i za każdym razem było to samo. Liście się natychmiast zamykały, powstawała ciemniejsza plamka, potem otwierały się znowu, by po kolejnym na nich stąpnięciu (a przecież człowiek „te swoje” waży, prawda?) najspokojniej w świecie znowu się zamknąć, potem otworzyć, i tak "w kółko Macieju"… Wielokrotnie i niezwykle cierpliwie, ale zniszczyć się w ten sposób taka roślinka nie dawała. Ciekawe… W każdym razie, jeśli chodzi o mnie, to bardzo chciałbym być takim „wrażliwym"… Ot, co…
Kiedy już zbieraliśmy się do powrotu na statek, podeszło do nas nagle kilku bardzo rosłych i dobrze zbudowanych czarnoskórych młodzieńców, którzy zaczepili nas i bez żadnych wstępnych ceregieli zapytali wprost, czy nie mielibyśmy czasem ochoty zagrać z nimi jakiegoś oficjalnego futbolowego „mecza" na prawdziwym pełnowymiarowym boisku. Trochę nas to oczywiście zaskoczyło – przyznam szczerze – toteż od razu, niejako „z rozpędu" odmówiliśmy, tłumacząc się zmęczeniem. No przecież sami widzieli, że dopiero co zakończyliśmy ponad dwugodzinną gonitwę za piłką – zatem nabiegaliśmy się już dosyć na dziś, więc; "sorry - ale nic z tego".
Ale wówczas jeden z nich, w którym po chwili rozpoznaliśmy jednego z robotników pracujących na naszym statku przy załadunku kopry, śmiejąc się szczerze wyjaśnił nam, że źle ich zrozumieliśmy, że nie o to chodzi. O nie. Bo oni chcą z nami zagrać – uwaga – OFICJALNY MIĘDZYPAŃSTWOWY mecz i to jutro wieczorem! Nie dzisiaj, ale jutro - i to on sam, osobiście, kiedy tylko z rana zacznie swoją robotę w ładowni, to się nam od razu przypomni i całą resztę zorganizuje wraz ze swoimi kumplami. Teraz zaś pytają nas jedynie czy się zgadzamy i czy w ogóle mielibyśmy na to ochotę. Więc jak..?
A co my na to..? No co za pytanie..?! OCZYWIŚCIE, ŻE TAK..!!! Niech nam tylko powiedzą jak to wszystko ma wyglądać, czyli kiedy dokładnie, ile osób, gdzie, itp., itd.… Odpowiedzieli nam, że jutro po południu (dokładnej godziny już rzecz jasna nie pamiętam), i że mają być pełne, „normalne i poważne” składy drużyn, czyli jedenastu na jedenastu oraz to, że boisko to znajduje się dosłownie zaledwie ze 300-400 metrów od portu. I prawdę mówiąc to chyba je nawet widać ze statku..! Tenże chłopak, który się zaofiarował wszystko zorganizować powiedział jeszcze, że jutro rano dokładnie nam wszystko przekaże, poda niezbędne szczegóły oraz, że zorganizuje nawet "publikę"..! No dobra, skoro tak - to my jesteśmy „zawsze chętni, zwarci i gotowi…" A zatem do jutra...
Rano zaś - autentycznie - wybuchła prawdziwa "bomba"..! Przynajmniej dla nas. Zdarzyło się bowiem coś, co było dla nas takim zaskoczeniem, że aż nie wierzyliśmy swoim własnym oczom. Jeszcze przed rozpoczęciem kolejnego dnia załadunku, już z samiuśkiego ranka i na długo przed śniadaniem – ba, niemalże o świcie – tuż przy wejściu do portu na płocie pojawił się - uwaga! - plakat informujący o zbliżającym się międzynarodowym meczu; "Vanuatu kontra Poland"..!!! No, niesamowite..!!!!
Podbiegliśmy więc szybko do tego miejsca, ażeby się owemu afiszowi przyjrzeć, bowiem wydawało nam się z początku, że jest to po prostu jakiś żart. Ale nie..! Na płocie wisiał dość duży arkusz brystolu (tak "na oko" o wymiarach ze 100cm x 70cm - czyli niemalże jak normalny plakat!), na którym to widniało wyraźnie (!), iż; "…tego a tego dnia… (czyli dziś)… na placu… (tu nazwa miejsca, którego już nie pamiętam), …o godzinie takiej a takiej… (powiedzmy, że o 17-tej)… odbędzie się; International Football Match - VANUATU against POLAND…"…!!! Ależ niespodzianka..!
Afisz ten nie był rzecz jasna produktem z drukarni - sporządzony był ręcznie, nawet z koślawymi literami (!), w języku angielskim i "przystrojony" - oprócz powyższego napisu - jakimiś szlaczkami okalającymi jego krawędzie oraz rysuneczkami przedstawiającymi dwóch piłkarzy (sic!), jednego biało- a drugiego czarnoskórego oraz kilka kokosowych palm wypełniających wolne miejsca na tym plakacie. No, po prostu rewelacja..! Ależ frajda..!
Czy możecie więc to sobie w ogóle wyobrazić..? Stałem przed tym obwieszczeniem, czytałem je z milion razy i nie wierzyłem własnym oczom..! Jakież to było sympatyczne..! Że też istniały kiedyś (a może i jeszcze gdzieś istnieją?) takie miejsca na świecie, gdzie ludziom w większości nie zależy na pogoni za karierą i pieniądzem, ale żyją sobie spokojnie dniem codziennym, cieszą się każdym drobiazgiem i z byle jakiego wydarzenia robią "wielkie halo" - bowiem po prostu ich to bawi..! I każdą, nawet najdrobniejszą tego typu okazję starają się przemienić w święto..! Oj tak, można by nawet zaryzykować stwierdzenie, iż dla wielu Europejczyków, Amerykanów czy też np. Japończyków, takie miejsce mogłoby być niewyczerpanym wręcz "poligonem" do nauki - jak należy żyć, aby unikać stresów, przemęczenia i znużenia swoim własnym bytem. Z pewnością przesadzam, ale chyba niezbyt wiele, prawda..? No tak, ale nie pora teraz na filozofowanie. Wracajmy do rzeczywistości…
A potem… Spotkany przez nas wczoraj na "mimozowym boisku" jeden z tutejszych robotników oczywiście się u nas zjawił i od razu oznajmił, że wszystko już pozałatwiane, nam zaś (czyli załodze) pozostaje już jedynie przygotować odpowiedni skład osobowy na mecz i stawić się o określonej godzinie; "o tam..!" - i wskazał, obracając się za siebie, jakiś niewielki placyk znajdujący się w istocie zaledwie z 300 metrów od statku i leżący w pobliżu dość wysokiej i stromej skarpy - gęsto zarośniętej jakąś wysoką trawą.
I wtedy miny nam nieco zrzedły. Tam..? – zadziwiliśmy się. Owszem, wszystko „ładnie, pięknie”, ale przecież… tam nie ma żadnego stadionu ani nawet boiska! Zamiast niego zaś na wskazywanym przez owego robotnika miejscu widać było najzwyklejszą łąkę, porośniętą w dodatku aż tak wysoką trawą, iż z pewnością sięgała co najmniej po pas..! Czyżby więc się pomylił? Toteż prosimy go, aby pokazał nam owe miejsce jeszcze raz, bowiem wydaje nam się, że chyba jednak coś źle zrozumieliśmy. Ale on niezmiennie - i uśmiechając się przy tym nieco tajemniczo - wciąż wskazywał w tym samym kierunku, nadal na tę łąkę. Jednakże po chwili uspokoił nas, że owszem, to prawda, dawno już to boisko nie było w użyciu, więc niestety muszą się nieco nad nim pomęczyć i pośpieszyć z jego przygotowaniem, ale „spoko; zdążymy”. My zaś, jeśli chcemy, to możemy sobie owe zabiegi poobserwować, aby być absolutnie pewnym, że żadnej zwłoki w zorganizowaniu naszego spotkania nie będzie. Czyli „wszystko OK, proszę się nie martwić…”
No cóż, skoro tak - no to się nie martwimy i zgodnie z jego sugestiami obserwujemy… I wtedy to dopiero szczęki nam na dobre opadły..! Po krótkiej chwili bowiem zobaczyliśmy w oddali, w okolicy owego zarośniętego placyku, ekipę złożoną z co najmniej… dwudziestu osób (sic!) z kosami (!) i z małymi spalinowymi kosiarkami do trawy. No nie..! Tego to jeszcze "nie grali"..! To się nam po prostu wydawało niewiarygodne..! Tyle zachodu dla przeprowadzenia zwykłego piłkarskiego meczyku..?
Ale – hola, hola – jak się później okazało, ten "meczyk" to wcale nie był taki „zwykły", o nie..! Owszem, może dla nas, ale nie dla miejscowej społeczności - bowiem było to dla nich niezbyt często spotykanym wydarzeniem, rzadko się w tym miejscu przytrafiającym. No przecież, jakby na to nie patrzeć, ten archipelag jednak leży na końcu świata, czyż nie? Toteż każda tego typu impreza, choćby nawet skromny i niezbyt wiele znaczący mecz piłkarski z przybyszami z Europy musiał tutaj wywołać jakieś zainteresowanie, ale… aż do takiego stopnia..? Afisze, tłum robotników koszących boisko z nadmiaru trawy (wolontariusze czy też ktoś im za to płacił?), poruszenie w miasteczku i atmosfera najprawdziwszego święta..? Nie do wiary..! Jednak to jeszcze nie koniec naszych zdziwień, o nie..! Będą jeszcze i następne…
Z tym że niestety ja akurat miałem tego dnia moją służbę na pokładzie, od ósmej rano do dwudziestej. Jednakże, będąc w wyznaczonym do tegoż meczu składzie starałem się jakoś te godziny pracy z kimś „przehandlować” i… udało się. Wymieniłem się zawczasu na resztę godzin, począwszy od kolacji, z Drugim Oficerem, który zresztą (bardzo równy gość!) wcale nawet nie chciał słyszeć o tym, abym mu później te kilka godzinek w innym terminie jednak „odstawał”. Nie, wziął resztę mojej służby „tak jak swoją” i tyle. Mnie zaś życzył tylko szczęścia, ot co...
Zatem pozostawało mi jedynie przygotować się do gry - "wyfasować" odpowiedni strój, buty, itd., ale jednak "poniosło" mnie jeszcze do miasta zanim przyszedł czas naszego meczu, bowiem ciekaw byłem ogromnie jak też przebiega owe koszenie wysokiej na co najmniej metr trawy – a że daleko do tego miejsca nie było, toteż ruszyłem "na przeszpiegi"... Nie sam zresztą - wybraliśmy się tam w kilka osób, pooglądać nasze przyszłe "pole walki", ale kiedy tylko podeszliśmy bliżej, to nasze zdziwienie już zupełnie sięgnęło zenitu! No, po prostu szok..! Poczytajcie bowiem…
Jak się wkrótce okazało tenże afisz, który wisiał tuż przy bramie wyjściowej z portu… wcale nie był jedynym..! Po drodze do tegoż boiska natknęliśmy się jeszcze na dwa jemu podobne, jeden przyklejony był bezpośrednio do pnia jakiegoś drzewka, a drugi wisiał na oknie jakiegoś małego sklepiku..! Każdy z nich był nieco inny, tekst był wprawdzie dokładnie taki sam, ale rysuneczki oraz te fikuśne szlaczki dookoła arkusza już się jednak od siebie różniły. Czyli co..? Wyglądałoby na to, iż jeszcze wczoraj wieczorem zebrała się jakaś grupka osób (może w jakiejś miejscowej świetlicy albo klubie?) i tak ad hoc, dosłownie na poczekaniu potworzyła te plakaciki. Musiało tak być, bowiem nie były one przecież powielone maszynowo, każdy z nich stanowił osobne "dzieło", a jedna osoba - jak podejrzewam - nie wyrobiłaby się z czasem, aby to sporządzić i jeszcze zdążyć porozwieszać to przed świtem..! Wprawdzie do dzieł sztuki rysowniczej "produkcjom" tym było ogromnie daleko (no to co..?!), ale było to wprost urzekające, niesamowicie sympatyczne, wręcz rozczulające..! No, powtórzę jeszcze raz; szok, po prostu szok..!
Na dokładkę jeszcze, jak sądzę, znać było w tych "dziełkach" dziecięcą rękę (moi kumple byli nieco odmiennego zdania, ale ja wówczas "dałbym się za to pokroić", że właśnie tak było) – zatem już w tym momencie spodziewałem się, iż szykuje się w związku z naszym meczem jakieś niecodzienne wydarzenie. No bo jeśli ktoś zmobilizował do pomocy nawet i grupę dzieciaków, to czy można było pomyśleć inaczej..? Jak się zresztą później okazało, to chyba jednak ja musiałem być bliżej prawdy w swoich spostrzeżeniach od moich kolegów, bowiem potem jeden z naszych załogantów, który wybrał się po obiedzie na spacer, natknął się w innych częściach miasteczka na jeszcze dwa inne, tamtym podobne plakaciki – toteż ogólna ich ilość, o której już wiedzieliśmy na pewno, że została gdzieś w okolicy porozwieszana, osiągnęła liczbę pięciu sztuk..! No, po prostu coś niebywałego..! A być może było ich i więcej, kto wie..?

Tak, to prawda, oglądając wówczas te plakaciki byłem tym wszystkim wręcz przeogromnie zdumiony. Bowiem to w istocie było coś niebywałego. Koniec odcinka dziewiątego...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020