Odcinek drugi. Przypominam, że właśnie zacumowaliśmy w największym porcie w Libii, w jej stolicy o spolszczonej nazwie Trypolis...
Rozpoczął się wyładunek… I na początku, niespodzianka. Na statek nie przyszli wcale miejscowi, arabscy robotnicy, ale sami "gastarbeiterzy" z Czadu. Jedynie i wyłącznie czarnoskórzy stevedorzy z Czadu. Nawet osoby dozorujące prace w ładowniach, czyli Foremani, też byli z tegoż kraju. „Nad całością" natomiast czuwali już Libijczycy, czyli miejscowa Agencja i Wyładowca. Robota jednak nie szła im zbyt szparko, o nie..! Brak jakichkolwiek kwalifikacji było widać już na pierwszy rzut oka, zaś praca operatorów bomów wprost "wołała o pomstę do nieba"..! Zgroza! Zupełny brak jakiegokolwiek rozeznania w sprawach ładunkowych. Ale cóż było robić..? Każdy z dźwigowych dostał więc swojego "anioła stróża" w postaci jednego z marynarzy, który na bieżąco wszystkiego pilnował i tego człowieka trzymał "na oku", żeby móc w porę zareagować i w razie potrzeby zapobiec ewentualnej awarii lin lub windy. No cóż, bywa i tak, i nie jest to wcale aż tak bardzo rzadkim przypadkiem. W wielu bowiem krajach na świecie z robotnikami portowymi są tego samego typu problemy. To nic nowego, a powiedziałbym nawet - standard. Zwłaszcza wówczas, w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku…
Wyładunek drobnicy trwał około czterech dni. Mieliśmy do Tripoli nieco skrzyń ze szkłem (skąd my to znamy?) i z rozmaitą maszynerią, trochę wyrobów stalowych z Gdyni, z Antwerpii i z Dunkierki oraz wełniane koce i ceramiczne kafelki z hiszpańskiej Walencji. A także kilkanaście kontenerów stojących na pokładzie, również z Hiszpanii. Ale rzecz jasna nie będę wam tych robót wyładunkowych opisywał. Nie ma w tym przecież nic ciekawego. Natomiast w wyprawie do miasta i owszem..! Tu było bowiem naprawdę ciekawie, aż zanadto ciekawie - a nawet… szokująco..! Proszę więc teraz wstrzymać dech, bo to, o czym za chwilę napiszę, może co niektórych naprawdę bardzo mocno poruszyć..! A i być może, osobom czytającym te słowa, trudno będzie nawet w to uwierzyć. Może im się to wydać wręcz niewiarygodne, ale zapewniam, iż nie ma w tym nic z "bajkopisarstwa"..! Oczywiście, pewne detale z pewnością już po tylu latach w pamięci mi się zatarły, ale większość szczegółów oraz tzw. "trzon" tego epizodu pamiętam jak najbardziej, bowiem takich rzeczy nie zapomina się nigdy..!
Gotowi..? No to zaczynam… Za pierwszym razem wybrałem się do miasta samotnie, jeszcze tego samego dnia, w którym zacumowaliśmy. Do wyjścia z portu zbyt daleko nie było, tak więc już po paru minutach od zejścia z trapu zobaczyłem bramę portową i stojących przy niej kilku sprawdzających przepustki żołnierzy. Powoli się do nich zbliżałem, widząc coraz wyraźniej, że było tam coś jeszcze… Coś, co najwyraźniej nie "współgrało" z otoczeniem i jak się okazało, stanowiło ponurą i makabryczną scenografię tego miejsca. Mianowicie, już z daleka zauważyłem wiszącą tuż boku bramy, na jej zaokrąglonym, znajdującym się ponad nią łukowatym "niby-portalu" jakąś dziwną dużą kukłę. Lecz, kiedy już podszedłem bliżej z przerażeniem odkryłem, iż nie była to żadna kukła, ale… autentyczny wisielec..!!! Tak, dobrze przeczytaliście - WISIELEC..!
Tak, był to prawdziwy, z krwi i kości człowiek (oczywiście, już nieżywy, ufff…), nie zaś żaden manekin czy też atrapa stanowiąca, jak się już wyraziłem; ponurą scenografię tego miejsca. (Bowiem, po cóż by zresztą robiono tutaj tak wątpliwej jakości makabryczną "wystawę"..???) Nie! Był to po prostu człowiek..! Czarnoskóry, najprawdopodobniej jeden z zatrudnionych w porcie przyjezdnych robotników, który najwyraźniej coś "przeskrobał", podpadł tutejszym władzom (jak widać, bardzo surowym!) i skończył "na stryczku". Niewiarygodne..! I nie muszę chyba dodawać, iż nie potrafiłem skutecznie okazać obojętności wobec tej "dekoracji" portowej bramy, podczas gdy jeden z żołnierzy oglądał moją przepustkę przepuszczając mnie na zewnątrz do miasta, prawda? O, nie… Oczy same z ciekawością "uciekały" w tę stronę, pomimo że przecież był to widok z pewnością do najprzyjemniejszych nie należący. A zwłaszcza że (uwaga - proszę ponownie wstrzymać dech..!) ten nieszczęśnik "dawał znać" o swojej obecności nie za bardzo już kwalifikującym się do tolerowania… zapachem..!!! Brrr..! Jak to w ogóle możliwe..?
Oczywiście nie odważyłem się zadać nawet najdrobniejszego pytania na ten temat któremuś z żołnierzy, moje serce i tak już waliło wystarczająco mocno, dosłownie jak młotem, a więc po cóż w ogóle miałbym jeszcze "wtykać paluchy między drzwi" i okazywać temu faktowi nadmierne zainteresowanie..? A niby po co..? Przecież trup wiszący, ot, tak po prostu, na portowej bramie, wystawiony w ten sposób na widok publiczny, był już wystarczającym dowodem, że na jakiekolwiek żarty absolutnie nie ma tu miejsca..! A skąd niby miałbym wiedzieć czy przypadkiem ci żołnierze nie potraktują mojego ewentualnego zainteresowania losem tegoż nieszczęśnika jako obrazy..? Wprawdzie, do cholery, w odległości zaledwie kilku metrów ode mnie wisi trup (niezbyt już zresztą "świeży", tak więc swoje już tutaj "odwisiał") a ja miałbym w takich okolicznościach zadawać jeszcze jakiekolwiek pytania..? Żeby pomyśleli sobie, że dla takiego przybysza jak ja, jest to czymś w rodzaju atrakcji turystycznej..? A poza tym, musiał być przecież jakiś powód (niebagatelny jak sądzę), dla którego owego człowieka, po pierwsze; zabito, a po drugie; wywieszono na widok publiczny. A może i nawet któryś z tych właśnie żołnierzy był wykonawcą tego swoistego wyroku i katem..? Brrr..! Musicie mi chyba przytaknąć, iż takie przemyślenia nie były przecież pozbawione sensu, prawda..? A zatem okazałem tylko moją przepustkę, kątem oka wciąż spoglądałem w tamtą stronę, ale milczałem absolutnie jak grób. Jednakże powtórzę jeszcze raz – jak na mój gust, to wprost niewiarygodne zdarzenie..!
Kiedy już przeszedłem kontrolę dokumentów i znalazłem się na przylegającej do portowej bramy ulicy, odwróciłem się jednak raz jeszcze, żeby lepiej przyjrzeć się temu wisielcowi – bowiem w obecności żołnierzy, jak już wyjaśniałem, aby to uczynić wystarczająco dużo śmiałości nie miałem, a ciekawość, co tu się zresztą dziwić, paliła dosłownie jak ogień. I wtedy dopiero zauważyłem jeden bardzo ważny element tej "dekoracji", na który dotychczas zwrócić uwagi nie mogłem, bowiem podczas przechodzenia przez bramę go nie dostrzegłem, a który właściwie był "kluczowym" dla całej sprawy i z pewnością wyjaśniał przypadkowym przechodniom cel tej makabrycznej wystawy. Mianowicie, na piersi tegoż nieszczęśnika wisiała jakaś nieduża tabliczka z napisem (rzecz jasna w języku arabskim), której już sam fakt istnienia potwierdzał moje przypuszczenie, iż facet coś "przeskrobał" i w tenże niecodzienny dla nas sposób, po prostu, został ukarany - powieszony zaś ku przestrodze dla innych. Ufff… No cóż, co kraj to obyczaj…
W tej sytuacji bowiem głupi by się nawet domyślił, iż celem tego całego przedsięwzięcia jest przestroga. Ciekawe tylko, co też ów nieborak "zmalował"..? Uprzedzę więc fakty i już teraz wyjaśnię do końca o co chodziło, dowiedzieliśmy się bowiem potem wszystkiego na ten temat od naszej Agencji. No, trudno by było się spodziewać, aby tak niecodzienna sprawa uszła uwadze większości członków naszej załogi, toteż jeszcze tego samego dnia wiedzieliśmy już wszystko. Zainteresowani tym faktem nie omieszkali przecież wypytać o szczegóły kogo trzeba, głównie Agenta i robotników, ale zanim jeszcze do tego doszło, gdy tylko na statku wieść o tym gruchnęła, każdy kto tylko miał możliwość, czym prędzej gnał "na wycieczkę" do bramy, ażeby na własne oczy to zobaczyć. Nie wszystkim niestety się to udało, niektórzy już nie zdążyli na ten widok „się załapać", albowiem pod wieczór wisielca zdjęto. Widocznie mocodawcy tego "przedstawienia" uznali, iż facet już "wykonał swoje zadanie", tzn. przestrzegł on innych przed konsekwencjami, które grożą tym wszystkim, którzy dopuszczą się tego samego co on. Cóż więc takiego ów nieszczęśnik przeskrobał..? Otóż, został on po prostu przyłapany na kradzieży. Pracował w ładowni któregoś ze statków i tam "przylepiło" mu się coś do ręki, podobno nawet coś cennego (nie wiem co to było), ktoś to zauważył, doniósł komu trzeba, a potem… Wiadomo…
Dalszego ciągu możemy się już domyślić. Ale, swoją drogą - tak od razu zabijać..? Bez sądu..? Wieszać..? Zabić bezceremonialnie za samą kradzież, a potem jeszcze wywiesić go na bramie innym ku przestrodze, jak na Dzikim Zachodzie lub w Średniowieczu..? Ufff… Powtórzę więc tylko jeszcze raz - co kraj to obyczaj…
Kiedy wracałem już z miasta, około godziny 17 lub 18, ten nieszczęśnik jeszcze na bramie wisiał, ale późnym wieczorem został już stamtąd zabrany i kiedy następnego dnia ponownie wybierałem się na spacer, żadnych dodatkowych makabrycznych "dekoracji" już tam nie było. I oczywiście rozwiał się już także ten niezbyt przyjemny zapaszek, który tej swoistej wystawie towarzyszył. Dodam tylko, że jednak trudno było się temu dziwić, przecież to Północ Afryki, a tu, pomimo nawet zimowego miesiąca, słoneczko grzało całkiem przyzwoicie, zaś ten facet, jak się również potem dowiedzieliśmy, wisiał tam… aż trzy dni..!!! Ufff… Zgroza… No dobrze, ale teraz dosyć już o tym, bo z pewnością temat ten zbyt „budujący" nie jest, to jasne.
Takoż więc, wraz z zakończeniem odcinka drugiego zakończymy również ten „wątek wisielczy”, aby nam na treść odcinka trzeciego swą grozą już nie wpływał. Brrrr....
louis