Geoblog.pl    louis    Podróże    Tajlandia - Ko Si Chang, Sri Racha    Tajlandia - Ko Si Chang, Sri Racha-4
Zwiń mapę
2018
20
lis

Tajlandia - Ko Si Chang, Sri Racha-4

 
Tajlandia
Tajlandia, Ko Si Chang, Sri Racha
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12 km
 
Pozwólcie, że przypomnę ostatnie zdanie poprzedniego odcinka, bo to jednak bardzo istotne... Otóż: „Toteż przyglądałem się… I to bardzo pilnie i dokładnie...”

A zatem, parę słów na ten temat... Posłużę się w tym celu przykładem osób czyszczących nasze zbiorniki lateksowe, bowiem los tych właśnie ludzi będzie obrazem w tym względzie najbardziej miarodajnym i dla was jasnym oraz, jak sądzę, również pełnym i w sposób wystarczający odzwierciedlającym tutejszą rzeczywistość, obrazem "samym przez się" wszystko wyjaśniającym. I wówczas już nie będę musiał niczego komentować. Pozostawię to wam…
Na tymże statku było dziesięć zbiorników do przewozu ładunku płynnego, głównie lateksu. Rozmieszczone one były po pięć sztuk z każdej burty, wzdłuż boków ładowni No2 i ładowni No3. Zbiorniki te były dość duże, mieszczące po kilkaset ton każdy, a używane były tak właściwie zaledwie "w jedną stronę", to znaczy; przewoziło się lateks z Tajlandii i z Wietnamu do portów europejskich (zazwyczaj do Hamburga i do włoskiego Livorno), natomiast z powrotem do Azji owe przestrzenie ładunkowe "jechały" już sobie puste, bowiem przewozić w nich czegokolwiek nie było sensu z uwagi na… wprost przeogromne koszty ich czyszczenia w Europie. To byłoby zupełnie nieopłacalne i nasz Armator wcale tego faktu nie ukrywał. A dlaczego takie przygotowanie zbiorników pod nowy płynny ładunek jest w Europie aż tak drogie..? Poczytajcie sobie, to z całą pewnością zrozumiecie…
Zacznijmy zatem od przypomnienia cóż to w ogóle jest lateks. Otóż, jak wszyscy dobrze wiemy jest on wydzieliną pewnego gatunku drzew rosnących jedynie w Indochinach. Jest żywicą używaną jako surowiec do wyrobu przeróżnych przemysłowych folii zabezpieczających, klejów, ochronnego sprzętu medycznego (rękawice, czepki, itd.) oraz, a właściwie to przede wszystkim, do produkcji… prezerwatyw. Jest to zatem dość kosztowny i bardzo pożądany towar w krajach wysokouprzemysłowionych, które go w dużych ilościach sprowadzają do siebie, a przewozi się go właśnie w stanie płynnym, bo tak jest po prostu najwygodniej i (mniejsza o szczegóły) zdecydowanie ułatwia to wszelkie jego przeładunki. Ot, pompuje się go jedynie i tyle… Albo "do", albo "ze" zbiornika. Wystarczają dobre pompy, rury albo węże ssące i "po krzyku". Bardzo tanie, prawda..?
No tak, wszystko się zgadza - przeładunki są dosyć tanie, chociaż sam towar oraz fracht za jego przewóz jest jednak dość drogi, ale… pozostaje jeszcze sprawa czyszczenia tychże zbiorników po jego transporcie, bo przecież sprawą najoczywistszą jest, że owe tanki nie są jednorazowego użytku, one wszakże są integralną częścią statku. I żeby je wykorzystać do ponownego przewozu, to trzeba je najpierw dokładnie wyczyścić z resztek ładunku poprzedniego, umyć i przygotować pod towar następny, którym może być np. łój zwierzęcy, wino (tak, tak!), jakaś większa partia chemikaliów lub ponownie lateks. To bardzo ważne o czym teraz piszę, proszę zwrócić na to uwagę, bowiem od rodzaju przyszłego (oraz, rzecz jasna, poprzedniego) ładunku zależy sposób przygotowania tychże zbiorników. Bo chyba nie wyobrażacie sobie, że na resztki lateksu naleje się np. wina, prawda..?
Toteż czyści się je odpowiednio, owszem - jednakże nie w Europie, zaraz po ich rozładunku, ale w Azji. A na naszym statku robiło się to właśnie w Tajlandii, głównie w Sri Rachy albo w Laem Chabang. A jak wygląda owo czyszczenie..? O właśnie..! To iście koszmarna robota, z gatunku tych, które śmiało by można zaliczyć do grona "piekielnych"..! I zapewniam, że nikt z was przenigdy w życiu robić by tego nie chciał..! No chyba, że jakiś "chojrak- samobójca" w ramach ćwiczeń z tzw. "obozu przetrwania". Poczytajcie bowiem…
Lateks przewozi się w stanie płynnym, takim jest on zresztą w naturze, jest przecież cieczą, żywicą drzew, które po odpowiednim nacięciu ich kory "zaopatrują" w ten sposób niemalże cały świat w ten cenny surowiec. Jednakże, gdyby go tak bezpośrednio po jego zebraniu z plantacji wpompować do zbiornika, to po pewnym czasie (i to bardzo krótkim, po zaledwie kilku dniach!) stężałby, przemieniłby się w ciało stałe i już wtedy byłby zupełnie "do niczego" (wyobraźcie bowiem to sobie - kilkaset ton niemalże jak beton twardego materiału szczelnie wypełniającego zbiornik! Kto by go później z niego "wydłubał"? Jak i w ogóle po co?). Żeby go zatem przez cały czas transportu utrzymywać w stanie płynnym, ażeby po prostu go nie zmarnować, przed składowaniem lub od razu przed załadunkiem nasącza się go… amoniakiem, czyli gazem dla człowieka zabójczym..! Tak więc wejście do takowego zbiornika natychmiast po wyładunku zeń płynnego lateksu, to po prostu stuprocentowa śmierć dla takiego śmiałka (czy raczej głupka!), bo przecież zawsze na dnie oraz na ścianach zbiornika pozostają jakieś resztki, które także zawierają jeszcze amoniak, a poza tym jest go jeszcze pełno w powietrzu. Jego stężenie jest ogromne, krótko mówiąc; śmiertelne.
Toteż czyszczenie takiego zbiornika, kiedy jeszcze resztki są płynne i taka czynność byłaby stosunkowo łatwa, jest w tejże sytuacji niemożliwa. Oczekiwanie zaś na moment, kiedy to amoniak wywietrzeje już całkowicie z tanku (a trwa to czasami i kilka tygodni!) z kolei równa się faktowi całkowitego stwardnienia pozostałości ładunku, który poprzylepiał się w międzyczasie do wewnętrznej konstrukcji zbiornika i już wówczas trzeba go zeskrobywać, odkuwać, obstukiwać młotkami, itp. Iście tytaniczna robota..!
Owszem, byłoby łatwiej to zrobić, jak już wiecie, zaraz po opróżnieniu tanku - tacy robotnicy europejscy używaliby wówczas specjalnego sprzętu ochronnego, szczelnych skafandrów, aparatów oddechowych oraz masek - ale koszty takowej usługi z reguły są gigantyczne i rzadko który armator parający się takim zajęciem jakim jest przewóz lateksu, na to się decyduje. Woli bowiem zlecić to gdzieś w Azji…
A trzeba jeszcze zaznaczyć, iż taki zbiornik ładunkowy nie wygląda przecież tak samo jak wnętrze zwykłej ładowni, jedynie w miniaturze. O nie..! Na tym statku każdy z tych tanków miał jeszcze wewnątrz po około 20-30 poprzecznych wręgów, czyli ścianek z otworami, przez które to trzeba się było przeciskać - wyobrażacie więc sobie jaką to w sumie stanowiło powierzchnię do obskrobania oraz obstukania..?! To mogła zrobić jedynie cała armia ludzi i do tego przez co najmniej kilka dni nieprzerwanej pracy..! A jakież tam jeszcze w dodatku panowały warunki..! O Boże..! Gorąco w granicach 50 stopni Celsjusza (i to pomimo "na okrągło" pracującej wentylacji!), duchota, że aż dech zapierało w piersiach (no i jeszcze pozostałości amoniaku w powietrzu!) oraz całe tony resztek pokruszonego już lateksu do wyciągnięcia wiaderkami lub ręcznie z dna zbiornika, którego głębokość dochodziła do 7 metrów..! I co na to powiecie..? Chyba wystarczy wam wyobraźni, aby takiż to właśnie obraz przywołać sobie w pamięci, nawet jeśli nie widziało się tego w rzeczywistości, prawda..? Prawdziwe piekło na ziemi, wierzcie mi…
Ja zaś wyobrażać już sobie tego nie muszę, bo nie tylko że widziałem to na własne oczy, to przecież musiałem jeszcze bardzo często przebywać tam razem z nimi..! Toteż wiem dokładnie cóż to znaczy, gdyż odczułem owe warunki na swojej własnej skórze. Bo przecież w zakresie moich obowiązków leżało dokładne sprawdzenie czy wszystkie zbiorniki są wyczyszczone dobrze, w sposób prawidłowy wewnątrz obskrobane, i czy wszystkie pokruszone resztki starego towaru zostały całkowicie usunięte. I podczas takiej kontroli litości być nie mogło, niestety..! Bo cóż z tego, że (użalając się nad losem tych biednych ludzi) przymknąłbym nieraz oko na jakieś niedoróbki (np. niedokładne usunięcie bardzo ciężkich kawałków stwardniałego lateksu, które pragnęliby ukryć gdzieś w kącie, nie chcąc ich dźwigać poprzez otwory we wręgach oraz wyciągać przez właz na pokład), skoro potem i tak przychodził niezależny miejscowy inspektor, który natychmiast by im to wytknął i nie wystawiłby odpowiedniego certyfikatu czystości (czyli nie "odebrałby" tanku), bez którego ponowny załadunek byłby albo niemożliwy, albo opóźniony..? I wówczas i tak musieliby to poprawiać, bowiem nie dostaliby za swoją pracę zapłaty tak długo, dopóki Pan Inspektor nie uznałby, że robota jest wykonana właściwie.
Toteż sprawdzałem wszystkie czyszczone przez nich zbiorniki bardzo dokładnie, ażeby uniknąć wspomnianej sytuacji - to raz. A po drugie; przecież to było również i w moim własnym interesie, bowiem byłem za to bezpośrednio odpowiedzialny i na żadne zaniedbanie w tym względzie pozwolić sobie nie mogłem. No, tego by jeszcze brakowało, ażeby z powodu litowania się nad losem ludzi, na który i tak przecież nie mam żadnego wpływu, doszło z mojej winy do ewentualnego zniszczenia ładunku wartego miliony dolarów..! Praca to praca i obowiązki to obowiązki i w tym względzie taryfy ulgowej być nie mogło...
Tak więc wchodziłem do takiego "piekiełka" na okres około 30-40 minut w celu dokładnej kontroli (do każdego zbiornika po kolei, czyli dziesięć razy owe 30-40 minut!), mogę zatem powiedzieć cóż to znaczy i jak koszmarna to była robota. A przecież ja TYLKO kontrolowałem..! Nie skrobałem, nie obstukiwałem, i nie dźwigałem setek kilogramów tegoż świństwa na własnych barkach..! Ale mimo wszystko, kiedy wychodziłem już z takiego tanku na pokład, na "świeże powietrze", czułem się potwornie zmęczony i… podtruty znajdującą się tam atmosferą..! Tak, to było rzeczywiście piekło…
Oczy łzawiły mi od amoniaku, a od panującego tam gorąca byłem zawsze tak spocony, iż powiedzieć, że "spocony jak mysz" to zdecydowanie za mało..! Ja we własnym pocie dosłownie pływałem, a byłem tam przecież za każdym razem zaledwie te pół godzinki i jedynym moim fizycznym wysiłkiem w tym czasie było przyświecanie sobie ręczną latareczką, przeciskanie się przez otwory we wręgach oraz wspinanie się te kilka metrów po drabince do góry kiedy już z tego piekła wychodziłem..! A cóż zatem mieli powiedzieć oni, ci robotnicy, którzy spędzali w tych zbiornikach po kilkanaście godzin dziennie..?!?! (Nie, to nie jest żart..! Niestety…) No cóż, zadałem pytanie; "a cóż mieli powiedzieć oni, itd.…", jednak odpowiedź na nie jest prosta; oni nic na to "powiedzieć" nie mogli, bo im tego absolutnie NIE WOLNO BYŁO ROBIĆ..! W przeciwnym wypadku; won z roboty..! Robić i nie narzekać, bo znajdą się inni…! Żartuję sobie..? Bynajmniej…
Toteż na to sobie nie pozwalali - nie narzekali, nie protestowali, tylko tyrali jak woły za te marniutkie psie grosze. A stał nad nimi przez cały ten czas pewien gruby jegomość, Jaśnie Pan Dozorca i pilnował ich roboty, tak więc "podskakiwać" nie mogli i z pokorą godzili się na jego każde widzimisię. Ja zaś, widząc tego opasłego gościa z cygarem w zębach (tak, tak!), miałem zawsze ochotę stłuc mu porządnie mordę za sposób traktowania owych ludzi, byłem z tym facetem w nieprzerwanym "stanie wojny", kłóciliśmy się właściwie nieustannie i o wszystko, nie mogłem nawet ścierpieć jego widoku, ale wierzcie mi; naprawdę trudno było znieść jego bezczelność oraz wygórowane wymagania wobec tych pracowników. Ale, jak już wspomniałem, "poprawiaczem świata" nie jestem - toteż rzecz jasna w nic się nie wtrącałem, a i nawet... dość szybko na owe widoki się uodporniłem.
Teraz więc, odpowiedzcie mi teraz, czy w świetle tego co powyżej przeczytaliście, możecie się jeszcze dziwić, iż w Europie takiej roboty nasz Armator zlecić po prostu nie mógł..? Macie jeszcze jakieś wątpliwości..? No, pokażcie mi taki kraj na naszym kontynencie, w którym znaleziono by odpowiednią ilość osób potrzebnych do tejże roboty..! Któż by się u nas na to zgodził..? O warunkach płacowych to już nawet nie wspomnę…
A przecież… to JESZCZE NIE KONIEC..! O nie..! Jeszcze nie wszystko o tejże robocie napisałem..! Samo wyczyszczenie bowiem nie wystarczało, trzeba było jeszcze wszystkie te zbiorniki przed ponownym nalaniem do nich lateksu dokładnie… nawoskować..! Czyli pokryć gorącym woskiem CAŁĄ wewnętrzną powierzchnię każdego zbiornika i to używając do tego celu pędzelków wielkości co najwyżej ludzkiej dłoni..! Kolejna koszmarna robota..! Trochę lżejsza wprawdzie od tej poprzedniej ("ładnie" to brzmi, prawda? Trochę lżejsza..!) ale i tak wystarczająco długotrwała i wyczerpująca, ażeby ponownie dać tym ludziom przesolidnie „w kość”. Bo wyglądało to tak…
Ów wosk, a ściślej mówiąc, jakiś rodzaj parafiny, docierał na statek w stanie stałym, zapakowany w kilkunastokilogramowe jutowe worki (a właściwie to nie "docierał", ale był wnoszony po trapie na barkach tychże samych ludzi). Potem rozpalano na pokładzie specjalne piecyki typu "koza", na których w odpowiednich garach ten wosk (już w pokruszonych kawałkach) gotowano, aż do jego całkowitego rozpuszczenia się. Wtedy przelewano go do wiaderek, z którymi "nurkowano" do zbiorników i tam smarowano nim całą wewnętrzną powierzchnię. A zatem znowu upał, znowu orka, i znowu smród nie do wytrzymania… A później rzecz jasna kolejne kontrole - zarówno moja, jak i wspomnianego już uprzednio Inspektora. I dopiero wówczas, kiedy już wszystko "grało", cała chmara owych robotników otrzymywała swoją zapłatę. Zjawiał się wówczas na statku jakiś Bardzo Ważny Człek w garniturku i z walizeczką w ręku i po konsultacji z tymże Inspektorem wypłacał komu trzeba pieniążki...
Z pewnością bylibyście ciekawi, ileż taka zapłata w ogóle wynosiła, bowiem sądząc z powyższych opisów powinny to być niemalże całe krocie, istny "deszcz pieniędzy", prawda? Za TAKĄ robotę..?! Czyż nie..? No cóż - i tu muszę was niestety rozczarować i to dość mocno, ale jak sądzę raczej się tego spodziewaliście. Jednakże, bardzo długo zastanawiałem się nad tym, czy w ogóle ujawnić owe liczby, czy mi coś takiego wolno zrobić, jest to przecież jednak w pewnym sensie wtrącaniem się w nie swoje sprawy, ale… A właściwie czemu nie..?!? A kto mi może coś za to zrobić..? Przecież napiszę prawdę..!
Zatem, owe stawki za całkowite wyczyszczenie i zawoskowanie tychże zbiorników znam z kilku źródeł, od kilku różnych niezależnych od siebie osób (bo przecież nie omieszkałem o to zapytać, a jakże. A i nawet bezczelnie przyglądałem się owej wypłacie z walizeczki tegoż Ważniaka) i pomimo pewnych różnic (jednakże bardzo drobnych, rzędu dosłownie kilku dolarów) wszystkie te informacje pokrywały się - toteż uważam te dane za prawdziwe. Jakież więc one były..? No cóż - wstrzymajmy dech…
Otóż, jak na mój gust, to po prostu szok..! Absolutny szok..! Bo wyobraźcie sobie, że CAŁKOWITA zapłata (na wszystkich pracujących w nim ludzi!) za JEDEN zbiornik wynosiła… niecałe 100 (słownie; sto!) dolarów USA..! (Wypłacana rzecz jasna w tajlandzkich bahtach - to co podałem, to jedynie ich równowartość). Dodam jeszcze, iż "niecałe" oznacza; raz 75 dolarów, innym razem zaś około 90, zależało to bowiem od wielkości danego zbiornika. Czyli reasumując, było to dużo mniej niż tysiąc dolarów za wyczyszczenie i przygotowanie do ponownego załadunku wszystkich dziesięciu zbiorników na tym statku..! Szok..! Przynajmniej dla znawców tematu oraz ludzi "z branży"…
Ale… najlepsze (jak zwykle zresztą) pozostawiłem na koniec. Otóż, pokaźną część tych pieniędzy (nie wiem jak bardzo pokaźną, bo tego mi nikt dokładnie nie powiedział, ale z kilku ust usłyszałem słowo; "considerably") zabierał ów "rozkoszny" jegomość z cygarem w ustach, zapewne dla siebie i jeszcze jakichś innych VIP-ów (którzy się być może w międzyczasie kręcili po pokładzie, tego nie wiem) "grzebiących" w tym interesie, a dopiero reszta trafiała do kieszeni tej chmary biednych ludzi (jeśli w ogóle posiadali oni jakiekolwiek kieszenie w tychże "strojach", które na co dzień nosili). Dla mnie to już nawet nie było ani śmieszne, ani tragiczne, to było już raczej czymś znajdującym się bardzo daleko poza obszarem mojego zrozumienia tych spraw oraz tutejszej rzeczywistości. Ale…
Ale, żeby już było całkowicie "śmiesznie", to dodam jeszcze, iż owi robotnicy musieli SAMI, właśnie z tych otrzymywanych marnych grosików, zapłacić za wszelki użyty do tej roboty sprzęt (szmaty, wiaderka, skrobaczki, pędzelki, nawet drewniane deski, na których "wisieli" w środku zbiorników..!), ale także (i przede wszystkim!); uwaga - musieli we własnym zakresie zadbać o zaopatrzenie w… wosk (sic!!!) i kupować go jedynie za swoje pieniądze..! Tak, tak - nie przywidzieliście się czytając te słowa - sami, za te swoje ciężko wypracowane bahciki, kupowali worki tejże parafiny oraz ponosili wszelkie koszty związane z transportem tegoż wszystkiego do portu..! No comments… I raz na zawsze kończę już z tym tematem… Chociaż nie, jeszcze nie... Jeszcze na koniec sobie zaklnę – Kur... ać!!!

Uffff... Żebyście mogli to widzieć na własne oczy... Ech...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020